Kilka dni
temu wstrząsnęła nami lekko informacja, iż niemiecki felietonista Arno Widman w artykule pt. „Rechte Geschichtsverdrehung
in Auschwitz” we Frankfurter Rundschau w bardzo specyficzny sposób skomentował
słowa Premier Beaty Szydło w KL Auschwitz, które odwiedziła w 77 rocznicę pierwszego
Transportu Polaków z Tarnowa do KL Auschwitz, od czego zaczęło się faktyczne funkcjonowanie
tego niemieckiego obozu koncentracyjnego.
W swoim przemówieniu Pani Beata Szydło powiedziała m.in. co następuje: „…Auschwitz to w dzisiejszych niespokojnych czasach wielka lekcja tego, że trzeba czynić wszystko, aby uchronić bezpieczeństwo i życie swoich obywateli…”.
W swoim przemówieniu Pani Beata Szydło powiedziała m.in. co następuje: „…Auschwitz to w dzisiejszych niespokojnych czasach wielka lekcja tego, że trzeba czynić wszystko, aby uchronić bezpieczeństwo i życie swoich obywateli…”.
A pan
Arno podrzucił niemieckim czytelnikom „co Beata Szydło miała na myśli” i jakie podstępne
były jej zamiary. Oto podobno celem przemówienia Beaty Szydło premiera RP miało
być: „…przedstawienie Zagłady Żydów jako czysto niemieckiego dzieła. Polska
miała nie mieć z Mordem Narodu nic do czynienia. Nie było też wyjaśnienia
polskiej kolaboracji z Niemcami…”.
Komentarz
jaki jest, każdy widzi. Nie każdy natomiast wie, kim jest pan Arno Widmann i
jakie są jego zawodowe dokonania i z czym musi się mierzyć niemiecka narracja
historyczna w ostatnich czasach.
On standardowo nie ma ojca i matki, a więc w
świetle tego ataku zachodzi podejrzenie, że może być on np. synem/kuzynem samego Alfreda Widmanna ,
słynnego wynalazcy technik masowego mordowania osób niepełnosprawnych w ramach operacji eutanazji III Rzeszy niemieckiej pod kryptonimem T4.
„Kuzyn Albert” w laboratoriach SS, w lasach i bunkrach Mohylewa i szpitalach
podbitej Polski – dokonał tysięcy morderczych eksperymentów, ale po wojnie
odsiedział parę lat i żył spokojnie do roku 1986. Ale dowodów na kuzynostwo nie
mamy, więc tylko zwracamy uwagę, że w Niemczech można mieć i takich kuzynów.
Wracając do trudu dziennikarskiego redaktora Arno
Widmanna, on już w tytule felietonu dokonał
subtelnej manipulacji. Tytuł felietonu brzmi:
„Prawicowe przekręcenie w Auschwitz”.
Tymczasem premier Szydło nie przemawiała w „Auschwitz” tylko w „das
Konzentrationslager Auschwitz”. W Polsce nie ma „Auschwitz” tylko
„Oświęcim” a pani premier Szydło nie przemawiała w Oświęcimiu tylko w
Niemieckim Nazistowskim Obozie Koncentracyjnym Auschwitz. Propagandziści niemieccy
pracują jak mrówki. Ale czasem potkną się o własne nogi.
Pan
Arno Widmann w 1979 r. w wieku lat 33
zakładał z kolegami w Berlinie Zachodnim dziennik Tageszeitung, lewicowy raczej
i szykował się na wielką karierę dziennikarską w skali krajowej. Ale coś się wydarzyło i pod koniec lat 80-tych
został „pełniącym obowiązki głównego redaktora niemieckiego Vogue” czyli cegły
modowej dla Niemek, które i tak masowo kupowały Burdę i same sobie szyły te
swoje podomki.
W tzw.
międzyczasie dał sobie wcisnąć
„rewelację naukową” spreparowaną przez KGB i dostarczoną do Berlina Zachodniego
z NRD via naukowiec „z Berlina Wschodniego” i pisarz enerdowski. Była to sprawa bardzo głośna i odbiła się
szerokim echem w świecie, bo zamieszane w nią były rządy USA i ZSRR. I wszyscy się trochę pośmiali, poza panem Arno
Widmannem oczywiście.
Otóż w
1986 r. enerdowski emerytowany uczony, urodzony w 1911 r. w Sankt Petersburgu
Rosja w rodzinie żydowskiego kupca z Kowna – dr Jakob Segal , zasadniczo
niemiecki specjalista w dziedzinie biologii a w czasie wojny „bojownik francuskiego
Resistance” (prywatnie wraz małżonką od chwili anektowania Litwy w 1940 r.
przez ZSRR r. obywatel radzieckie ), po wojnie w NRD prowadzący na
Uniwersytecie Humboldta badania naukowe w zakresie biologii – opublikował do spółki z innym podobnym
naukowcem enerdowskim z Uniwersytetu Humboldta – Ronaldem Dehmlow oraz swoją
małżonką Lily) opracowanie liczące 47 stron pod tytułem:„ AIDS—Its Nature and Origin” (AIDS –
jego natura i pochodzenie”). W opracowaniu
tym dowodzi, iż wirus AIDS został „wyprodukowany” przez armię USA w ramach
eksperymentów genetycznych w Fort Detrick i był testowany na więźniach –gejach.
Zrobił się wokół tego duży szum, ponieważ STASI i KGB postarało się aby ten materiał został rozpowszechniony na Konferencji Państw Niezaangażowanych w Harare Zimbabwe we wrześniu 1986 r. , gdzie na początek zapoznało się z nim 25 delegacji afrykańskich. A potem to już- poooszło.
Zrobił się wokół tego duży szum, ponieważ STASI i KGB postarało się aby ten materiał został rozpowszechniony na Konferencji Państw Niezaangażowanych w Harare Zimbabwe we wrześniu 1986 r. , gdzie na początek zapoznało się z nim 25 delegacji afrykańskich. A potem to już- poooszło.
Najbardziej oburzony i wstrząśnięty był Związek Radziecki, który
publikował te wieści wielokrotnie w różnych mediach. Ale oczywiście media innych państw też się bardzo przejęły
wynikami badań „francuskich uczonych Segal”. W roku 1987 około 80 gazet w ponad 30 językach
podawało te rewelacje a lewicowa niemiecka gazeta Tageszeitung też chciała mieć
coś „z pierwszej ręki”.
To umożliwił enerdowski pisarz i
autorytet moralny Stefan Heym, który urodził się jako Helmut Fliegel (albo
Flieg, pewności nie ma) w 1913 r. w Chemnitz, późniejszym Karl-Marx-Stadt w
Saksonii zasadniczo jako antyfaszysta i
w 1933 r. wyemigrował po maturze do Czechosłowacji. A w 1935 r. otrzymał z USA z młodzieżowej żydowskiej organizacji
stypendium i pojechał tam aby studiować i pisać w niemieckojęzycznej gazecie
Deutsches Volksecho, zasadniczo bliskiej Komunistycznej Partii USA. W 1943 r.
otrzymał amerykańskie obywatelstwo i został włączony w program szkolenia służb
do walki psychologicznej z Niemcami w Fort Richie. W 1945 r. znalazł się w
okupowanych Niemczech, gdzie przesłuchiwał jeńców Wehrmachtu na okoliczność nazizmu. Ale władze
amerykańskie zaczęły go podejrzewać o „lewicowe skłonności” i cofnęły do kraju
czyli do USA. Stefan Heym pracował w USA jako dziennikarz i pisarz aby
ostentacyjnie opuścić USA w proteście przeciwko wojnie w Korei. Przyjechał
przez Pragę do NRD, gdzie towarzysz Honecker urządził go sympatycznie w jakiejś
willi pod Berlinem. Towarzysz Stefan Heym początkowo bardzo chwalił enerdowskie
porządki ale z czasem przeszedł drogę rozwoju duchowego w stronę demokracji i
zaczął za zachodnioniemieckie marki publikować w Niemczech Zachodnich książki „niezależne”.
No i kiedy wybuchła afera z AIDS w amerykańskich laboratoriach a zachodnioberliński
lewicowy dziennikarz Arno Widmann postanowił uzyskać wywiad „z pierwszej ręki”
od „profesora Jacoba” – to kontakt uzyskał dzięki pośrednictwu autorytetu
moralnego z NRD – literata Heyma.
Redaktor Widmann nie zadał sobie trudu aby zbadać temat w środowisku naukowców zachodnioniemieckich, bo czy te sługusy imperializmu mogły powiedzieć prawdę? A tymczasem w tym samym Berlinie Zachodnim dr Meinard Koch twierdził , że „ustalenia” dr Jacoba są nonsensem, podobnie jak podobno sporo innych naukowców. Ale pan Arno Widmann chciał mieć wywiad, to go miał.
Tymczasem rozpoczęły się rozmowy pana prezydenta Reagana z towarzyszem Gorbaczowem i ZSRR zastopowało publikację tych rewelacji. Mało tego, prasa sowiecka zaczęła nawoływać, aby „zakończyć anty-afrykańską kampanię zniesławiania”. Oczywiście amerykańskie ambasady na całym świecie grzały się od pisania sprostowań do lokalnych mediów aż w końcu w 1992 r. towarzysz Jewgienij Primakow szef tajnych służb sowieckich przyznał, że „za artykułami na temat AIDS prokurowanego w USA” – stało KGB. I okazało się, że cała afera była elementem operacji dezinformacji KGB pod kryptonimem „Operation Infection”.
Redaktor Widmann nie zadał sobie trudu aby zbadać temat w środowisku naukowców zachodnioniemieckich, bo czy te sługusy imperializmu mogły powiedzieć prawdę? A tymczasem w tym samym Berlinie Zachodnim dr Meinard Koch twierdził , że „ustalenia” dr Jacoba są nonsensem, podobnie jak podobno sporo innych naukowców. Ale pan Arno Widmann chciał mieć wywiad, to go miał.
Tymczasem rozpoczęły się rozmowy pana prezydenta Reagana z towarzyszem Gorbaczowem i ZSRR zastopowało publikację tych rewelacji. Mało tego, prasa sowiecka zaczęła nawoływać, aby „zakończyć anty-afrykańską kampanię zniesławiania”. Oczywiście amerykańskie ambasady na całym świecie grzały się od pisania sprostowań do lokalnych mediów aż w końcu w 1992 r. towarzysz Jewgienij Primakow szef tajnych służb sowieckich przyznał, że „za artykułami na temat AIDS prokurowanego w USA” – stało KGB. I okazało się, że cała afera była elementem operacji dezinformacji KGB pod kryptonimem „Operation Infection”.
W ten sposób pan Arno Widmann został ośmieszony jako dziennikarz i zapłacił
stosowną cenę: odesłaniem do mody
damskiej z możliwością pisania felietonów w poważnych
pismach niemieckich – od czasu do czasu. Kiedy wszystko się uspokoiło, pan Arno
został głównym redaktorem w Berliner Zeitung a w roku 2007 szefem działu
felietonów we Frankfurter Rundschau.
Ciężki przypadek dziennikarskiej niekompetencji winien był nauczyć pana
Widmanna pewnej ostrożności w wydawaniu sądów.
Ależ gdzie tam. Pan Widmann,
zwłaszcza kiedy czuje się „członkiem kolektywu opiniotwórczego”, rozkręca się
niesamowicie. Czego dowodem jest bardzo specyficzna recenzja książki autorstwa
wiceszefa Banku Centralnego Niemiec i byłego senatora senatu Berlina – Thilo
Sarrazina pt. „Deutschland
schafft sich ab. Wie wir unser Land aufs Spiel setzen”. ( Niemcy likwidują się same. Jak
wystawiamy nasz kraj na ryzyko) wydanej w 2010 r. kiedy jeszcze nikt nie myślał
o milionach uchodźców zalewających Niemcy.
Książka jest
o tym, jak niebezpieczna jest polityka Niemiec względem imigrantów islamskich,
jak oni się nie integrują a trendy demograficzne są jednoznacznie negatywne dla
lokalnej społeczności niemieckiej. Dzieło to stało się bestsellerem. Sprzedano w
krótkim czasie ponad 1 milion egzemplarzy ale na żądanie władz niemieckich
Thilo Sarrazin musiał ustąpić z zarządu Bundesbanku a jego partia SPD rozpocząć
miała procedurę wykluczenia.
Co w tych
warunkach pisze zatroskany o państwo i naród dziennikarz Arno Widmann z
Frankfurter Rundschau? Jak rasowy recenzent literacki zaczyna artykuł z 27 sierpnia 2010 r. mocnym tytułem:
„Książka opętanego”. Określenie „opętany” w odniesieniu do wiceszefa
Bundesbanku pojawia się w artykule pana Widmanna jeszcze co najmniej 2 razy.
A we wstępie
do artykułu zwyczajnie szczuje autora „sądami” pisząc, iż „…Das ist nicht nur
ein Fall für die Justiz….” (To nie jest tylko sprawa dla wymiaru
sprawiedliwości).
To by było „
na tyle” jeśli chodzi o wolność słowa w Niemczech w rozumieniu niemieckiego
dziennikarza Widmanna, śmiesznej ofiary operacji KGB.
Pan Widmann nie zna się na finansach publicznych ani na zagadnieniach integracji mas ludności różnej narodowości, podobnie jak nie znał się na wirusologii a w szczególności na wirusie AIDS, ale jak tylko poczuł się bezpieczny w grupie – rzucił się szefowi Bundesbanku – do tętnicy. Tak jak rzucił się „do tętnicy” polskiej Premier.
Obecnie pan Widmann znowu przeprowadza wywiady ale już na bardziej bezpiecznym dla siebie obszarze: artystycznym.
Na stronie internetowej
austriacko-irlandzkiego malarza pana Gottfrieda zamieszczony został wywiad
udzielony przez niego panu Arno Widmannowi z Frankfurter Rundschau w dniu 27
października 2013 r. z okazji retrospektywnej wystawy artysty w słynnej galerii
Albertina w jego rodzinnym mieście
Wiedniu, gdzie spędził młode lata, studiował sztuki plastyczne i rozpoczynał
działalność artystyczną.
Wywiad dotyczy tylko jednego dzieła,ale za to najsłynniejszego, obrazu olej/akryl na płótnie pt. „Epiphany I – Adoration of the Magi” ( Święto Trzech Króli/Objawienie. Adoracja Magów) z roku 1996. Cykl „Epiphany” obejmuje jeszcze trzy inne obrazy : „Epiphany II .Adoration of the Shepherds”, (Święto Trzech Króli. Adoracja Pastuszków),„Epiphany III. Presentation at the Temple” (Objawienie. Zaprezentowanie w Świątyni) i “Epiphany IV. American Madonna”. (Objawienie. Amerykańska Madonna).
Wywiad dotyczy tylko jednego dzieła,ale za to najsłynniejszego, obrazu olej/akryl na płótnie pt. „Epiphany I – Adoration of the Magi” ( Święto Trzech Króli/Objawienie. Adoracja Magów) z roku 1996. Cykl „Epiphany” obejmuje jeszcze trzy inne obrazy : „Epiphany II .Adoration of the Shepherds”, (Święto Trzech Króli. Adoracja Pastuszków),„Epiphany III. Presentation at the Temple” (Objawienie. Zaprezentowanie w Świątyni) i “Epiphany IV. American Madonna”. (Objawienie. Amerykańska Madonna).
Autor jest jednym z najsłynniejszych żyjących malarzy, czego
miarą może być fakt, iż posiada zamek w Irlandii ( gdzie mieszka statecznie z
rodziną) i cieszy się przyjaźnią takich
mega gwiazd muzyki lżejszej jak Keith Richards z Rolling Stones czy Marylin
Manson a w swoim czasie nieszczęsny Michael Jackson. Jego obrazy wiszą w najpoważniejszych
galeriach świata. Przez pewien czas
mieszkał i tworzył w Niemczech z podejrzeniem o działalność scjentologiczną a od roku 2004 posiada obywatelstwo
irlandzkie.
Owo najsłynniejsze
dzieło Gottfrieda Helnweina poruszyło mocno redaktora Widmanna i postanowił on przeprowadzić wywiad z twórcą , do czego doszło 27 października 2013 r. Jeden
czy dwa wątki, które zostały poruszone w trakcie wywiadu, a które wywołały
pewien dyskomfort u „wywiadowcy”, warte
są wspomnienia.
Otóż pan
Gottfried Helnwein urodzony w katolickiej konserwatywnej rodzinie Austriaka i
Irlandki w roku 1948 w Wiedniu, jeszcze
we wczesnych latach studenckich udzielał się w Sodalicji Mariańskiej w
Uniwersyteckim Kościele Jezuickim w Wiedniu. Ale w latach 60-tych kiedy osiągał
wielkie sukcesy jako student sztuki eksperymentalnej i rozstał się z wiarą
katolicką definitywnie. Już na studiach świadomie prowokował skandale,
przynajmniej wg oczach austriackich
władz uczelnianych, co mu wcale nie
zaszkodziło w karierze artystycznej a w zarabianiu pieniędzy również.
Jak wspomina w licznych wywiadach, tuż po wojnie nikt w Austrii nie rozmawiał o tym, co wydarzyło się kilka lat wcześniej. Zapanowała omerta i dzieci nie mogły zadawać pytań, bo rodzice zbywali ich milczeniem. Więc on postanowił naruszyć ten „nieświęty spokój” prowokując widzów np. instalacją składającą się z kilkudziesięciu zdjęć twarzy małych dziewczynek, zdjęć nadnaturalnej wielkości – ustawionych w szeregu na jakimś miejskim placu i tytuł: „Selekcja”.
Jak wspomina w licznych wywiadach, tuż po wojnie nikt w Austrii nie rozmawiał o tym, co wydarzyło się kilka lat wcześniej. Zapanowała omerta i dzieci nie mogły zadawać pytań, bo rodzice zbywali ich milczeniem. Więc on postanowił naruszyć ten „nieświęty spokój” prowokując widzów np. instalacją składającą się z kilkudziesięciu zdjęć twarzy małych dziewczynek, zdjęć nadnaturalnej wielkości – ustawionych w szeregu na jakimś miejskim placu i tytuł: „Selekcja”.
Jego sztuka
jest określana jako hiperrealistyczna Powraca on ciągle do dwóch wątków: popkultury reprezentowanej
przez Kaczora Donalda oraz do nazizmu w
jego, można powiedzieć, esencji: Adolf Hitler i faceci w czerni czyli towarzysze
z SS w czarnych mundurach. Czasem te wątki się splatają i widzimy Adolfa
Hitlera pochylającego się z uśmiechem nad Kaczorem Donaldem, który wyszczerza
zęby.
Innym bardzo ważnym wątkiem jest zetknięcie zła z dobrem personifikowanym
przez małe, ubrane na biało niewinne dziewczynki. Każdy kto chce ominąć fakt
jawnego prowokowania Niemców w związku z ich przeszłością zazwyczaj pisze, że ,
cytuję polskiego docenta wiki: ”…artysta
koncentruje się przede wszystkim na
psychologicznych i socjologicznych aspektach niepokoju i lęku wśród
społeczeństwa, które to z kolei wywodzą się z historycznych wydarzeń i politycznych
dyskusji. W rezultacie jego prace często są postrzegane jako prowokacyjne i
kontrowersyjne….”.
No ale jak
pisać o uczuciu niepokoju i lęku oraz o prowokacji i kontrowersji bez szarpania
historii Niemiec w przypadku obrazu
„Święto Trzech Króli. Adoracja Magów” ?
Główne postacie czyli „Trzej Królowie” to młodzi SS –mani z otoczenia
Adolfa Hitlera a stojący najbliżej Matki z Dzieciątkiem – to „jak żywy”
osobisty adiutant Hitlera od 1938 r. SS
Sturmbahnfuehrer Max Wünsche, w latach 40-tych prawdziwy celebryta III Rzeszy,
niemal ktoś na kształt „Brada Pitta Niemiec lat 40-tych”.
Obraz „Epiphany
I .Adoration of the Magi” , czarno-biały 332 cm x 200 przedstawia scenę
nawiązującą do Trzech Mędrców przynoszących dary Dzieciątku Jezus. Obraz jest surowy, czarno biały i przedstawia
scenę w jakimś pustym pomieszczeniu, gdzie młoda i piękna kobieta trzyma na
kolanach gołego chłopczyka w wieku około 8-10 miesięcy, patrzącego na nas. A wokół Niej i Dziecka
widzimy czterech młodych wymuskanych SS-manów w uniformach Hugo Bossa z lewej
strony i jednego z prawej - w postawie wyrażającej chyba respekt. To dlatego,
iż obraz jest w części odtworzeniem zdjęcia z epoki natomiast Kobieta i Dziecko
zostały „wkomponowane” w to zdjęcie. Kobieta nie nawiązuje kontaktu wzrokowego
z żadnym mężczyzn a na ustach ma cień uśmiechu. Dziecko i Kobieta przedstawieni są „w
jasności” , na której czerń mundurów SS po prostu krzyczy.
Wywiad Arno
Widmanna ma tytuł : „Das Böse ist immer relativ” (Zło jest zawsze relatywne).
Jednym z zastanawiających pytań redaktora Widmanna jest następujące:”.. Dlaczego
zajął się pan szczególnie tym tematem?...”.
Artysta Helnwein odpowiada, że w latach 90-tych
powrócił do wątków chrześcijańskich w swej twórczości a takie tematy jak
Adoracja Trzech Króli były często wykorzystywane w sztuce jak np. przez Tycjana
czy Duerera. I jako artysta urodzony „krótko po Holocauście” a żyjący w
Niemczech postanowił „przedstawić temat w jego/obecnych czasach”.
No i tu
dochodzimy do tego, co uwiera pana Arno Widmanna w tym obrazie. Powiedział co
następuje: „..Ale przecież w roku 1996
mógłby być to na przykład zespół Oasis a nie SS. Pan umieścił tę historię wcale
nie dokładnie w pańskiej współczesności…”. Pan Helnwein odpowiada: „… Ale tu nie chodzi o lata czy miesiące ale o epokę.
To jest dziedzictwo, jakie zostawili moi rodzice, to są duchy tego pokolenia,
które straszą dookoła w mojej współczesności. Ja się tego nigdy nie pozbędę. W przeszłości święci Trzej Królowie byli też
zawsze przedstawiani w stylu wojskowym, w czarnych zbrojach i uzbrojeni w
miecze…”.
Pan redaktor
Widmann drąży dalej: „…Święci Trzej Królowie to
u pana oficerowie SS, reprezentanci radykalnego zła…”. Pan Helnwein
odpowiada: „…Na obrazie pan tego nie
widzi. To są dobrze wyglądający młodzi ludzie przedstawieni w uniformach,
którzy są zgrupowani w pełnej respektu postawie wokół Kobiety i Dziecka.
Symbole na ich kołnierzach przypomina pan sobie jako coś negatywnego ,
niebezpiecznego z pańskiego doświadczenia kulturowego. Zło jest zawsze
relatywne. Krzyżowcy na przykład, którzy w Jerozolimie rąbali wszystko co żyje
na kawałki byli w oczach muzułmanów reprezentantami zła..”.
Redaktor
Widmann”… Ale przecież nie z punktu widzenia Artysty. Pan zestawił SS-manów z
Mesjaszem..”.
Gottfried
Helnwein :”… To jest swojska scena z
ikonografii chrześcijańskiej, mająca na celu
przedstawienie rzeczywistych, możliwych do zidentyfikowania ludzi. Na
zdjęciu archiwalnym, którego użyłem jako wzoru, SS-mani stoją wokół Adolfa Hitlera. Młody
człowiek stojący z lewej strony z przodu to
SS-Standartenführer Max Wünsche, osobisty adiutant Hitlera. Kiedy obraz
użyłem w Monachium w inscenizacji Heinera Müllera „Hamletmaschine”, wdowa po
nim chciała przedsięwziąć kroki prawne przeciwko mnie. Twierdziła, że poprzez
moją interpretację/obraz jej mąż został zniesławiony jako rasista. Jeśli chodzi
o dobro i zło: w 30-stronnicowym liście ona zaręczała, że jej mąż był dobrym
człowiekiem a przez mój obraz został zbeszczeszczony. W świecie neo-nazistów Max Wünsche jest
dzisiaj zresztą nadal bohaterem. Są bardzo realistycznie wykonane figurki (SS Obersturmbannfuhrer – Panzertruppe Max Wünsche), które można nabyć w Internecie…”.
Redaktor
Widmann: „…Byłem przestraszony, kiedy
stanąłem przed obrazem. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego..”.
Gottfried Helnwein: ”…Zaobserwowałem, jak niespokojni i poruszeni byli ludzie stojący przed tymi obrazami. Na moich wystawach ciągle pojawiają się ludzie, którzy są tak wstrząśnięci, że zaczynają płakać….”.
Tak więc mamy fragment wywiadu, pokazujący, że prowokacyjny obraz namalowany na podstawie starej fotografii i wspomnień z katolickiej młodości – zrodził w dobrym redaktorze Widmannie tak silny dyskomfort psychiczny, że wolałby on , aby temat Trzech Króli został przedstawiony z udziałem –zespołu Oasis.
Gottfried Helnwein: ”…Zaobserwowałem, jak niespokojni i poruszeni byli ludzie stojący przed tymi obrazami. Na moich wystawach ciągle pojawiają się ludzie, którzy są tak wstrząśnięci, że zaczynają płakać….”.
Tak więc mamy fragment wywiadu, pokazujący, że prowokacyjny obraz namalowany na podstawie starej fotografii i wspomnień z katolickiej młodości – zrodził w dobrym redaktorze Widmannie tak silny dyskomfort psychiczny, że wolałby on , aby temat Trzech Króli został przedstawiony z udziałem –zespołu Oasis.
Jak rozumiem, chodzi o to, aby nie przypominać starym i nowym pokoleniom Niemców
czy Austriaków, że ich Bradem Pittem w latach 40-tych był osobisty adiutant
Hitlera SS-Standartenführer, żołnierz jednostki Leibstandarte SS Adolf Hitler,
w 1940 r. adiutant Seppa Dietricha , Generalobersta der Waffen SS, odpowiedzialnego
za masakrę jeńców amerykańskich w Malmedy a dekadę wcześniej za masakrę
towarzysza Ernsta Röhma, kumpla Hitlera i wielbiciela ładnych chłopaków z SA.
Ważnym mentorem był też SS-Hauptsturmführer
( w 1944 już Brigadeführer) Kurt Meyer, który II WW zaczął we wrześniu 1939 r.
od rozstrzelania 50 Żydów pod Modlinem jako dowódca 14.
Panzerabwehr-Kompanie der Leibstandarte a w 1944 r. dokonał zbrodni na 25 kanadyjskich jeńcach
wojennych, potem od niechcenia 7 innych jeńców. Żadna z osób wymienionych nie siedziała dłużej
niż kilka lat w więzieniu, każdy umarł w swoim łóżku a Max Wünsche po wojnie ożenił się z niejaką
Ingeborg i miał z nią 5 synów oraz pracował na porządnym wysokim stanowisku
menadżerskim w przemyśle niemieckim.
I wszystko
układałoby się idealnie, dzięki wypuszczaniu co rok jednego co najmniej filmu o
dobrych Niemcach, którzy walczyli z nazistami poprzez wysyłanie anonimowych pocztówek raz na tydzień lub rozrzucanie
ulotek raz na kwartał, co dałoby przez 20 lat aż 20-50 dobrych Niemców.
W tym czasie świat przyzwyczaiłby się do wersji historii, w której w polskich obozach koncentracyjnych Polacy zmuszają nazistów do prześladowania Żydów i dobrych Niemców, bo nad tą narracją sprawowaliby pieczę rzetelni i obiektywni oraz odważni do szaleństwa dziennikarze, jak redaktor Widmann, którzy potrafiliby nawet premiera RP –postawić do pionu.
W tym czasie świat przyzwyczaiłby się do wersji historii, w której w polskich obozach koncentracyjnych Polacy zmuszają nazistów do prześladowania Żydów i dobrych Niemców, bo nad tą narracją sprawowaliby pieczę rzetelni i obiektywni oraz odważni do szaleństwa dziennikarze, jak redaktor Widmann, którzy potrafiliby nawet premiera RP –postawić do pionu.
Ale jak
widać, kłopoty przychodzą z najdziwniejszych kierunków i nawet do scjentologa i
kumpla Marylin Mansona i Keatha Richardsa z Rolling Stones nie można mieć
odrobiny zaufania. To ta irlandzka krew
plus duża kasa w handlu sztuką w USA.
Adolf Hitler witający Kaczora Donalda to jeszcze można znieść, ale „Selekcja” czy „Trzej Królowie Adoracja
Magów”, to niejednego Niemca może przyprawić o bezsenność albo rozstrój nerwowy.
A tak im dobrze szło propagandowo „na
odcinku polskim”.
https://en.wikipedia.org/wiki/Operation_INFEKTION
http://www.fr.de/politik/meinung/kommentare/polen-rechte-geschichtsverdrehung-in-auschwitz-a-1297211
http://www.gottfried-helnwein.at/press/interviews/article_5086-Das-Boese-ist-immer-relativ
http://www.fr.de/kultur/literatur/sarrazin-das-buch-eines-besessenen-a-999810
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz