sobota, 30 czerwca 2018

Jan Grabowski, Emanuel Ringelblum i czarna legenda Granatowej Policji.


W Parlamencie i Rządzie RP przewalają się wichry historii i odnosimy kolejne sukcesy wizerunkowe i inne na arenie międzynarodowej a mnie się przypomniało, że właśnie mamy rok 2018 czyli zbliża się wielkimi krokami stulecie „odzyskania niepodległości”. Oczywiście pod warunkiem, że stan obecny uznamy za „niepodległość”.

A co jest jednym z najważniejszych narzędzi niepodległego państwa, oczywiście poza Królem, Prezydentem, Parlamentem (niepotrzebne skreślić)?  Jednym z najważniejszych narzędzi prawdziwie niepodległego państwa jest oczywiście lojalna i skuteczna – policja.  

Tak mi się to przypomniało przy okazji czytania biografii pułkownika Policji Państwowej II RP  Mariana Kozielewskiego, starszego brata Jana Karskiego i autora pierwszego Raportu Jana Karskiego dla Rządu na Uchodźctwie.

Raczej nic nie wskazuje, że będziemy obchodzić w naszej Ojczyźnie stulecie  Polskiej Policji Państwowej w roku 2018.   Nie spodziewam się żadnych monografii historycznych czy odsłaniania pomników szczególnie zasłużonych Policjantów Polskich.

To, że Polskiej Policji Państwowej nienawidziła PRL jest rzeczą oczywistą, bowiem wszyscy prominenci najwyższego szczebla PRL, zwłaszcza wczesnej fazy, byli zaangażowani do 1939 r. w działania agenturalne na rzecz ZSRR i „światowego komunizmu” a Polsce życzyli nagłej i bolesnej śmierci, więc Polska Policja Państwowa uganiała się za nimi skutecznie przez niemal 20 lat. 

Niektórym nawet niechcący ratując od plutonów egzekucyjnych enkawede, posyłając ich za kratki polskich więzień.  Lista takich „uratowanych od wujka Stalina” byłaby długa.

Co jednak bardzo ciekawe, mimo, iż jak powiedziała pani Joanna Szczepkowska, w 1989 r. „komunizm się skończył”, nowe władze nowej wolnej Polski nie wpisały sobie do budżetu państwa kasy na napisanie prawdziwej historii Polskiej Policji Państwowej i jej tragicznego końca.

Z jednym wyjątkiem.  Wolno a nawet trzeba pisać bez ograniczeń o „zbrodniach Granatowej Policji”. I kręcić filmy.  Mistrz Wajda dał zielone światło i dzięki niemu zaistniał Stanisław Rembek, uczestnik wojny polsko –bolszewickiej, którego nowelkę „Wyrok na Franciszka Kłosa” Mistrz Wajda raczył był zekranizować.

W ślad za dziełami artystycznymi ruszyli ławą naukowcy z najulubieńszych naukowych instytucji władzy naszej kochanej czyli  Muzeum Polin, Żydowski Instytut Historyczny PAN i ostatnio  Centrum Badań nad Zagładą Żydów Instytutu Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. 

Na czoło peletonu wysunął się w tym konkursie na zohydzanie polskich policjantów pan prof. Jan Grabowski z Uniwersytetu w Ottawie Kanada, który to Uniwersytet został w 1848 r. założony przez  katolicki zakon Ojców Oblatów.

Najsłynniejsze, jak dotychczas jego dzieło  jest bardzo krótkie, bo liczy zaledwie 31 stron ale zostało docenione przez stosowne czynniki i jest „chronione” autorytetem United States Holocaust Memorial Museum. Dzieło nosi tytuł „The Polish Police: collaboration in the Holocaust” (Policja Polska: kolaboracja w Holokauście/Zagładzie Żydów) i zostało wydane 17 listopada 2016 r. w języku angielskim.
Bezcenna wiedza profesora Grabowskiego upchnięta na zaledwie 31 stronach w języku angielskim, została rozwinięta i uzupełniona o inne wątki „polskich zbrodni” w twórczym zespole naukowców w języku polskim na 1600 stronach w roku 2018 w dziele pod  tytułem „Dalej jest noc.

Cel tej „pracy naukowej” jest jasny już od pierwszego akapitu. Pan profesor Grabowski informuje anglosaskiego czytelnika, iż”: „…w roku 2016, siedemdziesiąt jeden lat od zakończenia II WW polski Minister Spraw Zagranicznych rozpowszechnił długą listę „błędnych  kodów pamięci” lub „określeń, które zakłamują rolę Polski w II Wojnie Światowej(…) Smutnie- i nieprzypadkowo- lista opracowana przez humanistów (to pewnie ironiczne miało być) w Ministerstwie Spraw Zagranicznych zawiera głównie wyrażenia/zwroty związane z Holocaustem. Na długiej liście „błędnych kodów pamięci”, które oni mają ambicję wymazać z historycznej narracji znajdują się między innymi takie jak:  „polskie ludobójstwo”, „polskie zbrodnie wojenne”, „polskie zbrodnie masowe”, „polskie obozy internowania”, „polskie obozy pracy” i najważniejszy dla celów tego tekstu – „polskie uczestnictwo w Holocauście/Zagładzie Żydów”.

A następnie pan profesor Grabowski żołnierskim krokiem przechodzi do „the Polnische Polizei des Generalgouvernements” i do „pochodzenia Granatowej Policji”. Oraz do wszystkich jej zbrodni.

Ktoś pomyślałby, że na 31 stronach raczej nie da się przedstawić pełnego obrazu organizacji i działania Policji Granatowej w czasie okupacji i kontekstu historycznego czy politycznego. Nie ma obawy. Panu profesorowi Grabowskiemu udało się to znakomicie a nawet bardziej, bo dał radę wstawić jeszcze w paru miejscach mrożące krew w żyłach dialogi a to w czasie masowych egzekucji a to nad dołami śmierci. 

Wystarczyło ciąć „zbędne wątki i treści” a do takich pan profesor Grabowski zaliczył np. działalność WSZYSTKICH rodzajów policji na terenach okupowanych Polski tj. w Generalnym Guberanatorstwie, w Bezirk Bialystok,  w District Galizien i w części Reichkomisariat Ostland (Białoruś, Litwa z Wilnem, Łotwa) oraz do liczb. I mieć luźny stosunek do źródeł.  A w tej konkurencji pan profesor Grabowski nie ma sobie równych. Poza Jankiem Grossem oczywiście.
Taka metodologia zostawiła na placu tragedii dziejowej jedynie Ofiary czyli Żydów i Sprawców czyli Granatową Policję. Ze sceny zniknęli Niemcy, „naziści” a  nawet Żydowska Policja Porządkowa.

Co jest o tyle ciekawe, że pan profesor Grabowski dla wzmocnienia efektu dramatycznego przywołał w eseju autorytet samego profesora Emanuela Ringenbluma (którego aresztowanie „z udziałem Polskiej Policji Kripo” w bunkrze „Krysia” zostało w dziele „Polska Policja: kolaboracja w Holocauście” opisane na stronach 27-31)  i na stronie 23 zacytował zdanie z eseju Ringelbluma „Stosunki polsko-żydowskie” następującej treści: „… Referring to the Blue Police, he wrote: „…The blood of hundreds of  thousands of Polish Jews, caught and driven do the “death vans” will be on their hands…”.  ( W odniesieniu do Granatowej Policji on pisał:”… Krew setek tysięcy Żydów polskich, łapanych i pędzonych do „ samochodów śmierci” będzie na ich rękach).

Zacznijmy od początku.

Pan profesor Jan Grabowski zaczyna od informacji, iż 30 października 1939   r. kiedy okazało się, że 5000 niemieckich funkcjonariuszy ORPO czyli niemieckiej Ordnungpolizei rzuconej na tereny okupowanej Polski to za mało, aby zmniejszyć przestępstwa kryminalne na podbitych terytoriach – ówczesny Wyższy Dowódca SS i Policji Generalnego Gubernatorstwa (Hoherer SS- und Polizeiführer SS- Obergruppenführer Friedrich Wilhelm Krüger wydał Aufruf czyli Odezwę, w której wzywał wszystkich: „…urzędników Policji Polskiej jak również oficerów Policji Polskiej, którzy w dniu 1 września 1939 r. pełnili służbę, bez względu na ich poprzednie miejsce służbowe w najbliższym urzędzie Policji Niemieckiej lub w Starostwie Niemieckim. Urzędników nie stosujących się do niniejszego wezwania spotkają najsurowsze kary..”.

Między „najsurowszą karą” a „karą” w rzeczywistości Generalnego Gubernatorstwa była olbrzymia różnica, bowiem „najsurowsza kara” oznaczało „kara śmierci”. Tymczasem na stronie 7 swojego eseju pan profesor Grabowski informując o odezwie Krügera do Policji Polskiej podaje, iż Krüger „wezwał do powrotu do pracy pod groźbą kary”.  Czyli nie żadna tam „najsurowsza kara” tylko może jakiś mandat albo potrącenie z pensji. 

Na stronie 8 pan profesor Grabowski podaje co następuje:”… During the first months of occupation the ranks of the PP grew quickly, reaching 10.000 officers and men in the beginning of 1940, and, at its peak in late 1943 more than 20.000…”. ( W czasie pierwszych miesięcy okupacji szeregi Polskiej Policji rosły szybko, osiągając 10.000 oficerów i policjantów na początku 1940 r. i swój szczyt pod koniec 1943 r. osiągając więcej niż 20.000).

Pan profesor Grabowski nie podaje źródeł tych informacji, tymczasem w filmie pt. „Granatowi” pan profesor Paweł Wieczorkiewicz podaje, iż w Granatowej Policji służyło ok. 13.000 ludzi a niezawodny docent wiki informuje, iż w na początku 1940 r. na stanie Policji Granatowej było 8.805 oficerów i funkcjonariuszy, w grudniu 1940 r. – odpowiednio 10.490, w styczniu 1943 r. – ok. 12.000 tysięcy a w maju 1944 r. – 12.500 policjantów i oficerów.

Co jest zrozumiałe, albowiem Polska Policja Państwowa na początku wojny otrzymała rozkaz ewakuowania się na wschód i w czeluściach sowieckiej zony okupacyjnej zniknęło ok. 12.000 polskich policjantów z ogólnego stanu na koniec sierpnia 1939 r. – ok. 33.000.

Z liczby 12.000 ewakuowanych Policjantów pewna część przeszła granicę rumuńską i została internowana ale na pozostałych jaczejki komunistyczne oraz „patrioci ukraińscy” wraz z Armią Czerwoną urządzili prawdziwe „polowanie” W ramach „polowań” m.in. Armia Czerwona z karabinów maszynowych wystrzelała nieuzbrojonych kadetów Centralnej Szkoły Policji Państwowej w Mostach Wielkich jak również Policjantów Polskich po kapitulacji polskiego miasta Lwowa.
Pojedyncze „sztuki” i całe posterunki Polskiej Policji Państwowej  były linczowane  przez patriotów ukraińskich i , nie bójmy się tego słowa, Żydów jeszcze przed wejściem Armii Czerwonej.   

Liczba zlinczowanych Polskich Policjantów w sowieckiej zonie nie jest znana, natomiast ci, których wyaresztowało enkawede, zostali zgrupowani w obozie w Ostaszkowie  i w liczbie ok.6.000 wymordowani wiosną 1940 r. w Twerze.  Rodziny tych policjantów czyli jakieś 30-50 tysięcy kobiet, starców i dzieci zostały wysłane w bydlęcych wagonach do Kazachstanu i na Syberię. Nie jest znana liczna uratowanych.

W walkach na terenie kraju we wrześniu 1939 r. POLEGŁO wg szacunków 2.500 – 3.000 funkcjonariuszy Polskiej Policji Państwowej.  Na terenach przyłączonych do Rzeszy Niemieckich czyli w województwach: poznańskim, śląskim, pomorskim, części łódzkiego, warszawskiego i krakowskiego oraz Suwalszczyzna – nie były tworzone formacje Policji Granatowej. Przeciwnie, polscy obywatele byli deportowani do Generalnego Gubernatorstwa a wcześniej tzw. elity polskie, do których zaliczono również funkcjonariuszy Polskiej Policji Państwowej byli mordowani od jesieni 1939 r. w masowych egzekucjach (Piaśnica) a również w obozach w Stutthofie, Skalmierzycach, Potulicach, Poznaniu, Łodzi, Działdowie, Toruniu i Inowrocławiu.

Z liczby polskich policjantów  , która pozostała w Generalnym Gubernatorstwie i rozpoczęła służbę w Granatowej Policji , jak podaje w filmie „Granatowi” pan profesor Andrzej Kunert  ok. 10-20% policjantów – „zostało zamordowanych przez władze niemieckie”.  10-20% z liczby 12.500 oznacza liczbę ofiar wśród granatowych policjantów - 1.250 -2.500.

Tak więc mamy ogólny kontekst i maksymalną liczbę funkcjonariuszy Policji Granatowej w roku 1944 w wysokości 12.500 a pan profesor Grabowski  lekką ręką i bez podawania źródeł zawyżył tę liczbę  o ponad 60% czyli do „ponad 20.000”.

Hojną rękę dodał Policji Granatowej 8.000 polskich funkcjonariuszy ale pominął dyskretnym milczeniem inne formacje policyjne złożone z obywateli polskich na terenie Generalnego Gubernatorstwa.
Oto zarządzeniem Hansa Franka z 17 grudnia 1939 r. została w GG  powołana Ukraińska Policja Pomocnicza złożona z obywateli polskich narodowości ukraińskiej. Okupacyjne władze niemieckie obsadziły posterunkami Ukraińskiej Policji Pomocniczej głównie wschodnią i południową część dawnego Województwa Lubelskiego z przewagą ludności ukraińskiej w liczbie 40 posterunków oraz 20 posterunków w dawnym Województwie Krakowskim.

A konkretnie:
- Landkreis Hrubieszów: Busno, Czerniczyn, Dołhobyczów, Dubienka, Grabowiec, Hołubie, Hostynne, Hrubieszów, Kryłów, Lubycza Królewska, Łuszczów,. Mieniany, Mircze, Modryń, Moniatyczne, Poturzyn, Sahryń, Szczepiatyń, Szychowice, Uchanie, Telatyn, Tuczapy, Werbkowice,
-Landkreis Chełm Lubelski: Chełm, Rakołupy, Wyryki,
- Landkreis Zamość: Jacznia, Łaszczów,
- Landkreis Biłgoraj: Aleksandrów, Biłgoraj, Biszcza, Bukowina, Cieplice, Dzików, Frampol, Księżopol, Kuryłówka, Łuków, Obżanka, Potok Górny, Tarnogród.

Większe posterunki ukraińskie miały obsadę w wysokości ponad 20 funkcjonariuszy a mniejsze 5-7.
Ukraińska Policja Pomocnicza w przeciwieństwie do Policji Granatowej w organizowaniu i uczestniczeniu w egzekucjach ludności żydowskiej. Tę funkcję pełniła nie tylko na ziemiach ukraińskich po czerwcu 1941 r. ale także na terenie Generalnego Gubernatorstwa jak też na ziemiach białoruskich i litewskich.

Funkcjonariusze Ukraińskiej Policji Pomocniczej wg oceny profesora Stefana Possony’ego dokonanej na podstawie tylko archiwów zgromadzonych  w Yad Vashem – w liczbie 11 tysięcy funkcjonariuszy wymordowali ok. 450 tysięcy Żydów na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej.
W sierpniu 1944 r. większość funkcjonariuszy Ukraińskiej Policji Pomocniczej zdezerterowała i przeszła do Ukraińskiej Powstańczej Armii.
Piszę o tym dlatego, iż w eseju pana profesora Grabowskiego wśród kilku dramatycznych opowieści o zbrodniach popełnionych na Żydach przez kilku funkcjonariuszy Granatowej Policji w kilku miejscowościach jest i historia, którą miał opowiedzieć (strona 16 eseju)  „Jan Mikulski polski leśnik” o tym, jak to 2 listopada 1942 r. kiedy wędrował przez Biłgoraj po kasę na wypłatę dla swoich robotników leśnych, miał widzieć w getcie w Biłgoraju „wiele ciał kobiet i dzieci leżących na ulicach, w ogrodach i na placach”. A „Wiesołowski commander of the Polish Police” miał „przeszukiwać strychy, piwnice i szopy” aby przy pomocy cukierków zwabiać żydowskie ukrywające się dzieci. Oraz „chwytał je za karki i strzelał do nich z małokalibrowego pistoletu”. Trudno ocenić, jak długo musiał stać inżynier leśnik Jan Mikulski na terenie opuszczonego getta w Biłgoraju aby obserwować bieganie „komendanta Polskiej Policji Wiesiołowskiego” po strychach, piwnicach i szopach oraz wabienie ukrywających się żydowskich dzieci z ich kryjówek. Chyba trochę musiało to trwać.
Pan profesor Grabowski odsyła nas w tej sprawie do źródła, jakim ma być manuskryptu pt.
Myśli, wspomnienia, uwagi, refleksje” Jana Mikulskiego, który to manuskrypt miał pan Jan Mikulski złożyć w 1970 r. w  bibliotece (miejskiej? Powiatowej?) w Biłgoraju a tam znalazła je cudownym przypadkiem pani Alina Skibińska.

Jest jeden mały problem. Na stronie internetowej miasta Biłgoraj zamieszczono wspomnienie Córki pana Jana Mikulskiego, która opisuje, jak to po likwidacji getta w Biłgoraju Niemcy pędzili Żydów z Biłgoraja do Zwierzyńca drogą koło leśniczówki Mikulskich. I jak ojciec stał wraz z dziećmi w oknie i kazał im się przyglądać tej tragedii. Niemcy strzelali do najsłabszych, dzieci jechały na furmankach a po przejściu Żydów przy drodze chłopi znaleźli ok. 50 trupów.

 Nie wiem, jak „leśnik Jan Mikulski” mógł jednocześnie stać w oknie w swojej leśniczówce w Woli Dużej (5 km od Biłgoraja)  i oglądać przemarsz Żydów do Zwierzyńca a jednocześnie podglądać w Biłgoraju zbrodnicze działania „Komendanta Polskiej Policji Wiesiołowskiego”.  Ale może pomoże nam w zrozumieniu tego fenomenu jeszcze jedno „wspomnienie leśniczego”. Okazuje się, że we wrześniu 1939 r. leśniczówka państwa Mikulskich została zapełniona uchodźcami wszelkiego rodzaju (bez podawania tożsamości) do tego stopnia, że rodzinie Mikulskich został tylko jeden pokój. I wtedy pojawił się „podchmielony polski oficer i dwie panie i zażądał pokoju”. I nie było „to tamto”, tylko rodzina Mikulskich musiała pójść spać do stodoły (cudzej) a po opuszczeniu leśniczówki przez uchodźców okazało się, że została bardzo dokładnie splądrowana.

Ciekawe jest, że „wspomnienia leśniczego Mikulskiego” zawierające ważne informacje o zbrodni na żydowskich dzieciach nie została przekazana RUTYNOWO do Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich, gdzie byłaby równie rutynowo zweryfikowana a zbrodniarz z Granatowej Policji Wiesiołowski byłby poszukiwany.  Nie zrobiła tego również sama państwowa biblioteka, co jest jeszcze dziwniejsze. Na szczęście przechodziła tamtędy pani profesor Alina Skibniewska i znalazła bezcenne rękopisy.

W tych warunkach zbędne będzie przypomnienie, że Biłgoraj i okolice były objęte niemieckim planem Aktion Zamość czyli wysiedlenia ludności polskiej i zasiedlenia ludności niemieckiej z Królestwa Rumunii oraz, co ciekawe a mało znane – ludności ukraińskiej. Tzw. Ukrainenaktion polegać miała na wysiedleniu np. ludności polskiej z powiatu hrubieszowskiego i zasiedleniu tam Ukraińców jako „pasa ochronnego dla osiedleńców niemieckich przed polską partyzantką”.
I jak pisze docent wiki, „..dotyczyło to zwłaszcza powiatu biłgorajskiego, który według niemieckich planów stanowił naturalną przeszkodę przed ugrupowaniami partyzanckimi rezydującymi w Puszczy Solskiej..”.

Z innych zbrodni przypisywanych Granatowej Policji przez pana profesora Grabowskiego najcięższe były dwie „masowe egzekucje” łącznie 24 Żydów w Areszcie Centralnym na ulicy Gęsiej w Warszawie w dniach 17 listopada 1941 r. i 15 grudnia 1941 r. Jak pisze na stronach 11 i 12 pan profesor Grabowski : "...Według doniesienia członka polskiego ruchu oporu, egzekucja miała miejsce o 8:35 rano w obecności pułkownika Reszczyńskiego, komendanta Warszawskiej Policji Granatowej i kilku innych oficerów. Pluton egzekucyjny był złożony z 32 policjantów. Władze niemieckie były reprezentowane przez Neumana (imię nieznane), oskarżyciela publicznego (…) Informator polskiego Podziemia poinformował, że  niektórzy członkowie „mieli smutek wypisany na ich twarzach”, ale pułkownik Reszczyński powiedział im: „ Głowy do góry, chłopcy! Bądźcie silni…”.

Czarny charakter tej historii to inspektor Policji Polskiej dla Warszawy Aleksander Reszczyński, następca na tym stanowisku płk. Mariana Kozielewskiego, brata Jana Karskiego. Wspólnie z płk. Marianem Kozielewskim zakładał po I WW struktury Polskiej Policji Państwowej i był Komendantem Policji kolejno w Lublinie, Wilnie, Lwowie, Krakowie i Poznaniu.  

Nie należał, jak płk. Kozielewski do podziemnego Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa czyli konspiracyjnej Policji Polskiej podległej Rządowi na Uchodźtwie ale za to ściśle współpracował  referatem 993/P Wydziału II Kontrwywiadu ZWZ-AK, któremu przekazał wiele wartościowych informacji.
 Chyba trochę za dużo i za dobrych informacji kontrwywiadowczych przekazał do ZWZ-AK, bowiem w nocy z 4 na 5 marca 1943 r. został napadnięty we własnym mieszkaniu przez tzw. „grupę specjalną Sztabu Głównego Gwardii Ludowej”.  Jak opisuje docent wiki, w tym okresie Gwardią Ludową kierował Franciszek Jóźwiak, ówczesny małżonek Faigi Mingi Danielak a tzw. „Sztabem Głównym” byli, jak podaje Piotr Gontarczyk w książce „Polska Partia Robotnicza. Droga do władzy 1941-1944”, :”… członkowie przedwojennej radzieckiej siatki wywiadowczej w Warszawie…”.
Tak więc głównym i JEDYNYM źródłem oskarżenia Inspektora Reszczyńskiego i Policji Granatowej, że robiła cokolwiek w Areszcie Centralnym na ulicy Gęsiej jest „nieznany informator polskiego ruchu oporu”.  Na temat „prokuratora Neumanna” miał udzielić informacji niejaki Izrael Cymlich w dziele pt. „Moje wspomnienia wojenne”, znajdującym się w archiwum Emanuela Ringelbluma w ŻIH.

Izrael Cymlich jest też autorem (wspólnie z Oskarem Strawczynskim) wspomnień w języku angielskim pt. „Escaping Hell in Treblinka”. (Uciec z piekła Treblinki). Jest w niej pomieszczona część autorstwa Izraela (Srula) Cymlicha pt.”My War Experiences” (Moje doświadczenia wojenne).
We wstępie do tej książki na stronie XI  przedstawione zostały podstawowe fakty z tych „doświadczeń wojennych Cymlicha”.

Pochodził z Falenicy i został wg swojej opowieści zaaresztowany latem 1940 r. za sprzedaż chleba i był przetrzymywany w „warszawskich więzieniach” do 18 kwietnia 1942 r. aby jednakże z Falenicy a nie z Warszawy być wywiezionym do obozu Treblinka I, gdzie przebywał jako więzień ponad 10 miesięcy i zbiegł też dokładnie 18 kwietnia 1943 r. z tego obozu Treblina I i się ukrył. Oraz napisał wspomnienia dla swoich bliskich.

Jak Żyd z Falenicy przebywający wg swojej opowieści ok. 20 miesięcy w więziennych szpitalach w okresie 1940-1942 i wywieziony do Treblinki  miał wiedzieć, że jakiś  Neumann był w okupowanej Warszawie jakimś niemieckim prokuratorem. A wogle,  od kiedy to Niemcom w okupowanej Polsce potrzebny był prokurator niemiecki, żeby rozstrzelać 24 Żydów?

Jest jeszcze afera z wydaniem Niemcom bunkra „Krysia”, w której ukrywał się Emanuel Ringelblum z rodziną i prawie 40 innych osób. Pan profesor Jan Grabowski opisuje na stronach 27-31 swojego eseju sprawę wydania Niemcom bunkra „Krysia” jako robotę „polskiego KRIPO” czyli tzw. polskiej policji kryminalnej.  A konkretnie informację o bunkrze „Krysia” pod szklarnią na Grójeckiej miał podać do wiadomości „sierżanta Głowackiego z Kripo” jeden z siatki informatorów i był nim niejaki Jan Łakiński.

Z tym, że Polska Policja Kryminalna od początku NIE należała do Policji Granatowej, lecz od razu została włączona do niemieckiej Kripo, więc nawet, gdyby zbrodnia wydania bunkra „Krysia” była efektem działania informatorów „sierżanta Głowackiego z Kripo”, to nie można tego zaliczyć na konto „udziału Granatowej Policji w Holocauście”.

W dodatku nie wiadomo do końca, KTO wydał bunkier „Krysia”, bowiem są jeszcze dwie wersje: że bunkier wykryło Gestapo lub że doniosła na ogrodnika Mieczysława Wolskiego, twórcy i organizatora tej kryjówki  jego „była narzeczona” z zemsty za porzucenie. Podają to trzy niezależne źródła i pisze o tym dr Samuel D.Kassow, historyk amerykański, który „był konsultantem Muzeum Historii Żydów Polskich” w swojej książce pt.:” Kto napisze naszą historię? Ukryte archiwa Emanuela Ringelbluma”.

Jak widać, wystarczy tylko trochę samozaparcia i uporu aby  historię okupacji Polski napisać na nowo, przypisując najbardziej odrażające zbrodnie jednej, w tym przypadki-  polskiej formacji.

Nie wymienia pan profesor Grabowski Ukraińskiej Policji Pomocniczej, Sonderdienstu, Białoruskiej Policji Pomocniczej (12 batalionów po 300-500 chłopa każdy), nie mówiąc o Żydowskiej Policji Gettowej, która „własnoręcznie” ładowała do wagonów bydlęcych po parę tysięcy Żydów dziennie, niejednokrotnie przeszukując strychy, piwnice i szopy, jak demoniczny „granatowy policjant Wiesiołowski w Biłgoraju”.

Że coś było na rzeczy, pisał o tym sam Emanuel Ringelblum w swoich „Notes from the Warsaw Ghetto: The Journal of Emanuel Ringelblum”. Jedno ze wspomnień  z nich z rozdziału „Police” jest szczególnie pouczające i mówi o tym, że :”..Policja Żydowska miała bardzo złe imię jeszcze przed wysiedleniem. Polska policja NIE brała udziału w łapankach ludzi, ale policja żydowska angażowała się w ten brudny interes. Żydowscy policjanci nawet wyróżniali się (..) w korupcji i niemoralności. (…) Bardzo często brutalność żydowskiej policji przewyższała brutalność Niemców, Ukraińców czy Łotyszów. (…) Jest wiele przerażających historii o zachowaniu żydowskiej policji na Umschlagu.(..) Jedyny sposób aby stamtąd uciec to było przekupienie policjanta pieniędzmi, złotem, diamentami itp. Cena za głowę ewoluowała. Początkowo było to 1000 lub 2000 zł. Później poszło w górę aby osiągnąć 10.000 zł za głowę (…) Znane są przypadki, że kiedy policja w dodatku do pieniędzy żądała zapłaty w formie kobiecego ciała. Mój przyjaciel Kalman Zylbelberg zna numery plakietek (badge) policjantów oraz nazwiska kobiet, które zapłaciły swoimi ciałami za wolność. Policja miała specjalne pomieszczenie w szpitalu dla tego celu…”.

Wojna się skończyła i przyszedł czas podsumowania działalności Granatowej Policji.

Jak pisze pan Marcin Kania z IPN w Katowicach w opracowaniu pt. „Losy funkcjonariuszy policji II Rzeczypospolitej w Polsce Ludowej sprawy ułożyły się następująco. Dekretem z 15 sierpnia 1944 r. PKWN rozwiązał Granatową Policję i w tym samym Dzienniku Ustaw powołano Milicję Obywatelską.  Znalazło w niej miejsce wg jednej wersji 1000 wg innej 2000 policjantów II RP, w tym z Granatowej Policji.

Wg docenta wiki, w latach 1946-1952 działała Komisja rehabilitacyjno- kwalifikacyjna dla byłych policjantów, która POZYTYWNIE zweryfikowała ok. 10.000 osób. Skazanych zostało 600 osób, w tym niektóre na karę śmierci. Jeśli się wróci do informacji, iż przez Granatową Policję „przewinęło się” ok. 16-18 tysięcy ludzi, to procent skazanych oficjalnie przez komunistyczne sądy wynosi 3,3-4,0%.

Jednakże funkcjonariusze Granatowej Policji, z których aż 8.400 należało do patriotycznej konspiracji czyli do Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa musieli zbyt wiele wiedzieć  o realiach okupacji, o Gwardii Ludowej, o PPR i o różnych „Stefanach Jędrychowskich”. Trzeba było ten problem rozwiązać a samo tworzenie „czarnej legendy” nie wystarczyło.

Jak pisze na stronie 20 swojego opracowania pan Marian Kania z IPN Katowice:”… w dniu 14 grudnia 1950 r. płk Julia Brystygier wydała „Instrukcję nr 02/50 dotyczącą rozpracowywania i przesłuchiwania byłych pracowników sanacyjnego aparatu policyjnego”, zaznaczając , że otrzymane przez policjantów zaświadczenia rehabilitacyjne nie są przeszkodą do realizacji wytyczonych działań (…) By  przesłuchujący niczego nie pominęli , dołączono do instrukcji schemat przesłuchania…”.   I dalej podaje następujące informacje:
- W roku 1955 władze bezpieczeństwa publicznego wprowadziły w życie „Instrukcję 03/55 o zasadach prowadzenia rozpracowania agenturalnego i ewidencji operacyjnej w organach bezpieczeństwa publicznego PRL” wraz z załącznikiem specjalnym zawierającym kategorie osób podlegającym agenturalnemu rozpracowaniu i agenturalnej OBSERWACJI.  
- W dniu 23 czerwca 1955 r. wydano „Zarządzenie 061/55 w sprawie zasad  aktualizacji kartotek ogólnoinformacyjnych, gdzie w pozycji czwartej wpisano „policjanci mundurowi i tajni, pracownicy defensywy i ich tajni współpracownicy”.
- W roku 1958 utworzono kartotekę zagadnieniową, pomagającą SB w prowadzeniu analiz całych grup a nie tylko indywidualnych osób. Byli policjanci zostali zaklasyfikowani do grupy XXIII „Aparat państwowy do 1939 r.”. Ofiary inwigilacji i prześladowań pozostawały w niej do 1983 r.

Był to chyba nadmiar gorliwości biurokratycznej, albowiem najważniejsi Policjanci II RP, zwłaszcza ci, który założyli podziemny Korpus Bezpieczeństwa Publicznego za okupacji-  zostali planowo „skasowani” bez zbędnych formalności jeszcze przed rokiem 1950. Może za wyjątkiem Kozielewskiego. 

Dowódca i założyciel czyli płk. Marian Kozielewski zdołał uciec do USA, ale zmarło mu się w nader tajemniczych okolicznościach w 1964 r. a archiwa jakoby „sam zniszczył”.

Jego Zastępca mjr Stanisław Tabisz major artylerii i adwokat został aresztowany 14 listopada 1947 r. pod pretekstem jego udziału w przygotowaniu ucieczki Korbońskiego i zamordowany w więzieniu mokotowskim 4  lub 5 lutego 1948 r. w Więzieniu Mokotowskim. Ciała nie ma. Grób symboliczny.   

Kpt. Bolesław Kontrym Centrala Służby Śledczej – przed wojną w Straży Granicznej i Policji Państwowej – aresztowany 13 października 1948 i przewieziony do tajnej willi w Miedzeszynie. Torturowany na terenie PRL przynajmniej do u września 1949 r. przez niejakiego Kwaska. Potem ślad się urywa. Rodzina twierdzi, że wywieziony do ZSRR. Interesował się nim sam pałkownik Wozniesienski.

Policja Państwowa II RP została zmasakrowana w sowieckiej strefie okupacyjnej i była między młotem a kowadłem w Generalnym Gubernatorstwie. A jako oczywisty filar niepodległego Państwa Polskiego– musiała zostać ostatecznie unicestwiona w PRL I została. Fizycznie zaraz po wojnie. A teraz jej oczernianie ma posłużyć jako pretekst do większej jumy i do pedagogiki wstydu.I ma umrzeć moralnie.
PS. Sorry, trochę dużo. 

https://www.bilgoraj.pl/page/381/zapamietajcie-ten-widok.html
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ukraineraktion
https://pl.wikipedia.org/wiki/Bunkier_%E2%80%9EKrysia%E2%80%9D


niedziela, 17 czerwca 2018

Mężowie pani Mosbacher, Faberge i Armand Hammer czyli sukces a la USA.

Pan minister Szczerski był łaskaw poinformować, że pan Prezydent RP przyjmie listy uwierzytelniające pani Georgette Moschacher ambasador USA w Polsce, więc już czytamy wiele artykułów o „dynamicznej biznes woman”, co to może dużo a nawet jeszcze więcej.

Zjeżdża do nas siedemdziesięciojednolatka zrobiona na „gorącą czterdziestkę piątkę” i „kobieta sukcesu”, której sukces, jak głoszą złośliwe pisemka kobiece w USA, sprowadzał się do hojnych odpraw w nieruchomościach i gotówce, których nie żałowali trzej bardzo dojrzali i obrzydliwie bogaci ex-mężowie podczas trzech kolejnych rozwodów.

A ponieważ po rozwodzie z panią Georgette wszyscy trzej zaraz się ożenili mimo zaawansowanego wieku z jakimiś innymi paniami, istnieje podejrzenie graniczące z pewnością, że wcale po pani Georgette nie rozpaczali. Co oznacza, że sukces pani Mosbacher wg kryteriów rynku matrymonialnego był taki raczej częściowy.

W ostatniej umowie rozwodowej Pani Georgette zawarowała sobie prawo używania nazwiska męża – Mosbacher, co wskazuje na czerpanie garściami z doświadczeń innej „poszukiwaczki skarbów” w układach matrymonialnych – pani Pameli Churchill Harriman, zmarłej jako ambasador USA w Paryżu po opublikowaniu przez rozgoryczonego ghost writera Christofera Ogdena jej bardzo soczystej biografii pt. „Życie jak bankiet”.

Oczywiście dla dziewczęcia z przedmieść Chicago pozycja i kariera pięknej Pameli to niedościgły wzorzec, ale jak to mówią „jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma”.

W USA nie ma stosunkowo młodych i obrzydliwie bogatych koneserów damskich wdzięków jak w swoim czasie Agha Khan czy ten cały Agnelli od Fiata ale są za to starsi i obrzydliwie bogaci rozwodnicy po dwóch żonach poszukujący rozkosznej dziewuszki, która umili jesień życia.

Trzeba się tylko zakręcić koło tematu czyli znaleźć się w miejscu, które nawiedza namierzony rozwiedziony i wyselekcjonowany starannie pod względem dochodów, pozycji towarzyskiej i hojności przy poprzednich rozwodach. .

Wszystko zaczęło się w roku 1969, kiedy po ukończeniu Indiana University i krótkim postoju w Detroit, gdzie pracowała w agencji reklamowej, panna Georgette Paulsin pożeglowała do Los Angeles, gdzie jej brat George Paulsin w wieku lat 16 w roku 1965 załapał się do jednego odcinka serialu kryminalnego „FBI”. Następna szansa filmowa miała mu się trafić w roku 1971, kiedy zagrał w filmie „Simon, King of the Witches” (Simon, król czarownic). A potem został przykładnym prawnikiem.

Panna Georgette zainstalowała się w mieszkaniu brata i wdrożyła projekt upolowania bogatego męża, dzięki któremu została opisana na 181 stronie dzieła pani Charlotte Hays pt. „The Fortune Hunters: Dazzling Women and The Men They Married”. ( Łowczynie Fortun: Błyskotliwe Kobiety i Mężczyźni, Których One Poślubiły).

Otóż dzieweczka lat 22 udała się do domu aukcyjnego Sotheby’s, gdzie akurat odbywała się aukcja memorabiliów słynnego filmu wojennego „Tora, Tora, Tora”. Tam zwrócił jej uwagę pewien koneser, który dokonał zakupu makiet kilku okrętów wojennych. Wysłała brata do recepcjonistki czy innej sekretarki, żeby dowiedział się o nazwisko kupującego. Ta odmówiła. Wówczas panna Paulsin oznajmiła, że jest dziennikarką Time Magazine i chce przeprowadzić wywiad z kupującym owe okręty.

Był to pan Robert C. Muir właściciel dużej agencji nieruchomości, lat 40, rozwiedziony, mormon.
Panna Paulsin zadzwoniła do sekretariatu firmy i przedstawiła się jako dziennikarka Time Magazine i że chce przeprowadzić wywiad. Pan Robert C. Muir zaprosił ją do ekstrawaganckiej restauracji a wtedy „dziennikarka” wyznała, iż nie ma żadnych związków z gazetą Time.

Pan Robert C. Muir miał się roześmiać wesoło i znajomość potoczyła się sympatycznie: rok randek i w 1972 ślub i pierwsze luksusowe gniazdko: dom w Beverly Hills. Było też dla młodej żony luksusowe auto podarowane przez zauroczonego małżonka, który przejeżdżając obok salonu Rolls Royce’a na Wildshire Boulevard usłyszał od żonki świeżej jak wiosenny poranek wyznanie sentymentalne, że „jako dziecko wyobrażała sobie siebie jadącą Rollsem tam i tu”. Kochający mąż cofnął samochód, wszedł do salonu Rollsa i kupił Żorżetce błękitny dwudrzwiowy kabriolet Corniche. Właśnie zaczęli produkcję w 1971 r.

Sielanka trwała do roku 1975, kiedy pani Georgette Muir namierzyła znacznie bogatszego (i znacznie starszego) kandydata na męża. Był to urodzony w 1912 r. w Brooklynie muzyk samouk i handlowiec w branży kosmetycznej a z czasem właściciel firmy kosmetycznej Faberge Inc. , projektant linii kosmetycznych dla panów Brut, producent filmowy i kompozytor muzyki filmowej nominowany do Oscara i właściciel prywatnego samolotu: pan George Barrie z rodziny żydowskich emigrantów z Rosji.

Pan Barrie był już dwukrotnie żonaty: w latach 1936-1959 z panią Lucille Schlussel Barrie ( 2 dzieci) a od roku 1960 z panią Glorią Barrie (1 dziecko).
Był majątkowo bardzo spełniony bowiem kiedy w latach 30-tych rzucił muzykę zawodową i zaczął pracować w fabryce kosmetyków do włosów Rayette, uznał, że to jest bardzo ciekawe i z czasem założył własną firmę a ostatecznie wykupił Rayette.

W roku 1964 wykupił za 26 mln USD od pana Samuela Rubina, urodzonego w Białymstoku (Rosja) w roku 1901, przyjaciela Armanda Hammera firmę kosmetyczną o nazwie Faberge Inc.

Nieprzypadkowo kojarzy się ona z legendarną firmą jubilerską Faberge, albowiem nazwę tę w roku 1937 wykorzystał bez wiedzy rodziny Faberge, po ucieczce z Rosji Sowieckiej żyjącej więcej niż skromnie we Francji – pan Samuel Rubin za poradą pana Armanda Hammera, który zdążył już zakupić po cenach oszałamiająco niskich aż 15 jajek Faberge spośród 71 wyprodukowanych ogółem a spośród 54 należących do rodziny carskiej. Kupował oczywiście w Rosji Sowieckiej dzięki wielkiej zażyłości z Lwem Trockim, kiedy rodzina carska spoczywała w anonimowej studni gdzieś w na Syberii.

Tymczasem w 1937 r. wybuchła wojna domowa w Hiszpanii, na którą już się szykował pan Sam Rubin ze swoją firmą handlową Spanish Trading Corporation. Jak można się domyślać, liczył na zwycięstwo rewolucji i jumę taką jak w Rosji w 1918 r., dzięki której będzie mógł skupować różne cenne drobiazgi i większe fanty z rabowanych pałaców, klasztorów i zamków. Tak jak pan Armand Hammer w sowieckiej Rosji w latach 20-tych. Aby sprzedać potem fanty z dużą przebitką w Stanach.

Jak wiadomo, rewolucja poległa w 1939 r. i pan Sam Rubin porzucił marzenia o fortunie miliardowej na miarę Armanda Hammera i skupił się na handlu kosmetykami. Kiedy II WW się zakończyła, rodzina Faberge dowiedziała się o „samowolnym przywłaszczeniu marki Faberge” przez błyskotliwego pana Rubina i próbowała wytaczać procesy.

Ale rodzina Faberge była wtedy biedna, USA daleko, prawnicy drodzy a rodzina Faberge ledwie wiązała koniec z końcem. Kto kupuje luksusową biżuterię wg faktycznej wartości w zdemolowanym dwiema wojnami kraju.

Więc w 1951 r. zgodzili się w sądzie na zbójecką cenę 25.000 USD za prawo pana Rubina do używania nazwy „Faberge” w odniesieniu  WYŁĄCZNIE DO PERFUM. Tymczasem zdolny pan Rubin z Białegostoku dodał do listy produktów Faberge kosmetyki i przybory toaletowe. Tego w umowie nie było, ale co mogli mu zrobić biedni jubilerzy? Może nawet o tym nie wiedzieli i cieszyli się kwotą 25 tysięcy USD, która po II WW była całkiem poważnym majątkiem we Francji aby żyć skromnie ale bez kłopotów.

W 1964 r. pan Rubin sprzedał za 26 mln USD firmę Faberge Inc panu Barrie i został „filantropem’.
Tymczasem pan Barrie miał mnóstwo pomysłów na nowe formy marketingu wyrobów kosmetycznych, które sam wymyślał, w tym słynną linię kosmetyków męskich „Brut”. Jeden z pomysłów polegał na kojarzeniu kosmetyku ze słynnym i prestiżowym nazwiskiem aktora/aktorki Hollywood. I takim sposobem jako „konsultant” w Faberge USA u pana Barrie zasiadł np. Cary Grant.
A pan Barrie pożeglował do Hollywood, żeby połączyć przyjemne z pożytecznym: komponował muzykę do filmów, produkował filmy i zatrudniał aktorów do kampanii reklamowych. M.in. Rogera Moore, Muriel Hemingway, Jima Browna.

No i tak się składa, że w roku 1976 pani Georgette Muir, dotąd przykładnie pomagająca mężowi w handlu nieruchomościami w Beverly Hills , nagle pojawia się na liście płac jednego odcinka serialu „Hunters” a następnie w roku 1978 w filmie fabularnym o włoskiej mafii pt. „Fingers” (Palce), w którym główną rolę zagrał Harvey Keitel a grał też Jim Brown a producentem był pan George Barrie.

Wcześniej, bo w roku 1973 pan George Barrie skomponował muzykę do docenionej przez Akademię komedii „A Touch of Class” , u nas znany pod dziwacznym tytułem „Miłość w godzinach nadliczbowych” z Glendą Jackson i Georgem Segalem. A film wyprodukowała jego firma „Brut Productions”. Glenda Jackson zdobyła Oscara a pan Barrie był nominowany za muzykę.

Jak podaje pani Jill Gerston 22 września 1993 r. w Los Angeles Times w artykule pt. „Hurricane Georgette : Books: The Divine Mrs. M (Mosbacher) has a few tips for women who want to tap their 'feminine force.' Let's start with neutral nail polish.” ( Huragan Georgette: Książki: Boska Pani M. (Mosbacher) ma kilka wskazówek dla kobiet, które chcą odblokować ich „kobiecą siłę”), w roku 1980 kiedy w wieku 33 lat wychodziła za mąż za 67 letniego Barrie była „marketing executive” w Faberge Inc. Owej firmie z wyłudzoną za grosze od legendarnych jubilerów – nazwą.


Z panem Muirem rozwiodła się w 1977 r. W roku 1980 r. wyszła za mąż za pana Barrie i poczuła jak to jest być multimilionerową i latać prywatnym samolotem zwłaszcza na safari w Afryce.
A w roku 1981 doszło do separacji z panem Barrie a w 1982 do rozwodu. Jak utrzymuje pani Mosbacher z powodu skłonności pana Barrie do alkoholi oraz z powodu jednego uderzenia w twarz.
Z tym, że warto zwrócić uwagę, że pan Barrie był niższy od pani Georgette o głowę i lżejszy o jakieś 15 kg.

W roku 1982 miała dopiero i już 35 lat. Trzeba było ruszyć na następne „polowanie na milionera”. Tym razem miała już przyjaciół w interesującej ją sferze i podpowiedziano jej, że akurat wolny jest pan Robert Mosbacher lat 55, szczęśliwie ożeniony z pierwszą żoną, która zmarła w 1970 r. po 24 latach małżeństwa a po rozwodzie z drugą żoną w 1982, z rodziny prominentnych Żydów niemieckich ze Wschodniego Wybrzeża, którzy reprezentowali wielkie pieniądze a także wielkie wpływy polityczne na poziomie Białego Domu a konkretnie bliską znajomość z rodziną Bushów „po linii ropy naftowej i gazu”.

Do USA przypłynął pod koniec XIX w. dziadek Louis Mosbacher urodzony w 1867 w Eschau w Bawarii. A w 1896 r. urodził się w Nowym Jorku jego syn Emil Mosbacher Sr. , który został bardzo utalentowanym spekulantem giełdowym. Tak utalentowanym, że tuż przed krachem na giełdzie w 1929 r. wyprzedał się z akcji. Jak to mówią: sprzedał drogo a potem kupił tanio.

Emil Mosbacher gracz na giełdzie od początku celował towarzysko w najwyższe sfery amerykańskie, czego symbolem miała być przynależność do Knickerbocker Yacht Club, założony w 1874 r. Synów Emila juniora (ur. 1922) i Roberta (ur. 1927) posłał do najlepszych szkół jakie były dostępne dla dzieci ambitnych imigrantów w drugim pokoleniu. Konsekwentnie obaj synowie, również zapaleni żeglarze, w czasie II WW zaciągnęli się ochotniczo do marynarki i służyli gdzieś na Pacyfiku.

Starszy syn Emil junior osiągał już w szkole niezwykłe sukcesy w żeglarstwie a w latach 50-tych zbierał wszystkie nagrody w lokalnych zawodach aby wylądować w zawodach America Cup, gdzie pojawiali się miliarderzy i prezydenci USA oraz piękne kobiety.
W efekcie Emil Junior, prywatnie zdolny przedsiębiorca został w 1969 r. Chief of Protocol of the United States przy prezydencie Nixonie.

Roberta ojciec Emil Sr. rzucił w ramach dywersyfikacji portfela kapitałowego na odcinek wydobycia ropy i gazu, z czego wynikło osiedlenie się na stałe w Houston Teksas. Pan Robert Mosbacher ożenił się przykładnie w 1946 r. z panną Jane Pennybacker z bardzo dobrego towarzystwa i przy tej okazji konwertował na prezbiterianizm.

Jako przykładny protestant, milioner i syn milionera oraz żeglarz i właściciel pól naftowych w Teksasie jak również weteran II WW na Pacyfiku pan Robert Mosbacher był niemal skazany na znajomość z Georgem Bushem seniorem. Trzykrotnie był odpowiedzialny za zbieranie funduszy na kampanie wyborcze Busha Seniora odpowiednio w roku 1970 w kampanii do Senatu oraz w roku 1980 i 1988 w kampaniach Busha na Prezydenta USA.

Bush odwdzięczył się Robertowi Mosbacherowi stanowiskiem Sekretarza ds. Handlu, na którym ten zasiadał od 31 stycznia 1989 r. do 15 stycznia 1992 r. Podobno jest autorem projektu układu NAFTA.
Pani Georgette doprowadziła pana Roberta Mosbachera do ołtarza czy raczej do sędziego w 1985 r. i dzięki temu została sekretarzową ds. handlu. Było to apogeum jej kariery: spotykała prezydentów, premierów, wydawała przyjęcia i była zapraszana jako bardzo ważny gość na wiele bardzo prestiżowych imprez. I miała wstęp do Białego Domu głównym wejściem. Ale wyłącznie jako ŻONA SWOJEGO MĘŻA.

Zanim mąż objął stanowisko publiczne pani Georgette postanowiła sprawdzić się w biznesie i dokonała zakupu szwajcarskiej spółki La Prairie AG, produkującej od kilkudziesięciu lat najdroższe kosmetyki dla starzejących się desperatek z użyciem różnych tajemniczych składników, jak to w Szwajcarii. Kosztowało to podobno 31 mln USD, co by wskazywało na zakup za pieniądze pana męża Mosbachera. Pani Georgette była szefem tej firmy około 3 lat i sprzedała ją do niemieckiej firmy Beiersdorrf AG (krem Nivea). Brak danych za ile.

Kiedy mąż odszedł ze stanowiska i powrócił do Houston pani Georgette była niepocieszona, bowiem życie w Nowym Jorku w apartmą w starych dekoracjach z kamerdynerem, kucharzem i pokojówkami było absolutnie fascynujące.

Pani Georgette popełniła wtedy drugi w swoim życiu fundamentalny błąd, którego nie popełniają tzw. zwykłe żony. Nie chciała starzeć się u boku męża w spokoju i luksusie „na prowincji” w Houston. Czarę goryczy przelała działalność literacko memuarystyczna naszej bohaterki, uwzględniająca w treści wątki związane z poradnictwem matrymonialnym na bazie własnych doświadczeń.

Jak wiadomo naprawdę wielkie pieniądze i wielka polityka potrzebują ciszy i wielkiej dyskrecji oraz unikania śmieszności. A pani Georgette napisała i wydała aż dwie książki wspomnieniowe, podobno bardzo szczere: w 1993 r. „Feminine Force: Release The Power Within To Create The Life You Deserve” ( w luźnym tłumaczeniu: “Kobieca Siła: Uwolnij Moc aby wykreować życie, na jakie zasługujesz”) a w 1998 roku dzieło „It Takes Money, Honey: A Get-Smart Guide to Total Financial Freedom”.( To Daje Kasę Kochanie: Inteligentny Przewodnik do Totalnej Finansowej Wolności).

Drugie dzieło okazało się, jak wszystkie tego rodzaju „poradniki” sukcesem wydawniczym, ale słodycz sukcesu wydawniczego przykryła gorycz porażki małżeńskiej. Chociaż może nie do końca.

Pan Robert zażyczył sobie rozwodu, ale nie robił trudności. Pani Georgette wyszła z tego małżeństwa z luksusowym apartamentem w Nowym Jorku (jakieś 20 -30 mln USD), domem w Hamptons i chyba trzecim na Florydzie. Oraz alimentami w wysokości 32 tysięcy USD miesięcznie. Zapewne aby utrzymać kamerdynera i pokojówki bo dzieci w związku nie było. No i najważniejsze: w umowie rozwodowej zachowała nazwisko Mosbacher. Jak jej idolka Pamela Churchill.

Pani Georgette oskarżała pana Mosbachera co prawda o „Inną Kobietę” ale oficjalnym powodem rozwodu było jakoby to, że „on mieszkał w Houston a ona nie chciała powrócić z Nowego Jorku i Waszyngtonu”.
Aby pozostać w kręgu towarzyskim, który tak panią Georgette zachwycił, rzuciła się do kampanii politycznych Partii Republikańskiej.
A pan Robert Mosbacher ożenił się w 2000 roku z uroczą damą z wyższych sfer panią Michele „Micą” McChuchen, z którą pozostał do swojej śmierci w roku 2010.

Na co pani Georgette odpowiedziała zatrudnieniem się w charakterze szefowej firmy kosmetycznej Borghese Inc.
Było to dobre posunięcie, bowiem pan Robert Mosbacher zmarł był w 2010 r. i alimenta się skończyły. Plotka głosi, ze wcześniej zostały obcięte znacznie, bo pan Robert się wściekł, że pani Georgette zbierała fundusze na kampanię wyborczą McCaina, którego on nie znosił.

Biorąc wszystkie powyższe informacje pod uwagę, mam podejrzenie graniczące z pewnością, iż pani Mosbacher III dosłownie stanęła na głowie, aby pan prezydent Trump dał jej posadę ambasadora USA gdziekolwiek na świecie, albowiem pani Mosbacher IV czyli wdowa po Robercie Mosbacherze już od roku 2010 pełni funkcję Honorowego Konsula Islandii. To pani Michele „Mica” McCuchen Duncan Mosbacher blondynka młodsza o 6 lat.

Druga możliwość jest taka, że jest to skutek działań pani Georgette Mosbacher jako szefowej firmy kosmetycznej Borghese Inc.

Firma „Borghese Inc.” , założona została w latach 50-tych XX w. przez małżonkę księcia z jakiejś bocznej linii włoskiego rodu Borghese (Papież Paweł V i kilku kardynałów) księżnę Marcellę Borghese z domu Fazi, primo voto Maurizio, pod światłym kierownictwem właściciela i szefa firmy Revlon pana Charlesa Haskella Revsona Żyda rodem z Litwy i działała w segmencie bogatych dam z towarzystwa ratujących resztki urody za duże pieniądze.

W roku 2010 r. szefowa firmy Georgette Mosbacher skierowała przeciwko potomkom księżnej Marcelli, żyjącym w USA i prowadzącym na małą skalę jakiś kosmetyczny biznes internetowy – bardzo niezręczny pozew z żądaniem, aby rodzina Borghese zaprzestała w akcjach promocyjnych swoich produktów odwoływać się czy też zwyczajnie – przedstawiać historię swojej rodziny, bo ta jest zawarowana wyłącznie dla „marki Borghese” czyli dla szminek i innych pachnideł sprzedawanych przez Borghese Inc.

Sprawa zakończyła się umową pozasądową ale niesmak pozostał, bo książęta to książęta i długofalowy skutek marketingowy może być negatywny. I pani Georgette Mosbacher jakoś tak niedawno przestała być szefową firmy Borghese Inc.

Więc nie ma „to tamto” . Trzeba było szukać posady rządowej. I niestety, padło na Polskę. Taka jest moja osobista teoria spiskowa w gorący czerwcowy wieczór.

Ponieważ Polska i tak jest „zarządzana bezpośrednio” z Waszyngtonu przez poważnych facetów o zimnych oczach i zimnych sercach, więc bez ryzyka większego nieszczęścia można było powierzyć tę posadę damie z towarzystwa nowojorskiego, mającej doświadczenie głównie w sprzedaży kremów „z kawioru” i podobnych cudów. Oraz doświadczenie w zbieraniu funduszy na kampanie i wydawaniu dużych przyjęć. No i doświadczenie w negocjacjach handlowych, jak dotąd głównie matrymonialnych i kosmetycznych.

Nie wydaje mi się, aby pani Mosbacher miała jakąś wiedzę na temat Polski, chociaż odwiedzała nas z Małżonkiem tuż przed „wielką jumą” kiedy był Sekretarzem ds. Handlu. Ma zapewne długą na cztery metry ściągę, co ma mówić i czego żądać a czego unikać.

Natomiast niewątpliwie dama, która każe sobie TATUOWAĆ brewki w kolorze toffi i ma zupełnie: nowy nosek, nową bródkę, nowe czółko, nowe policzki , co czyni ją siostrą bliźniaczą legendy Hollywood Ann- Margaret (grała z Elvisem w filmie „Viva Las Vegas”) w wieku lat 71, dostarczy nam wiele radości. Zwłaszcza kiedy będzie żądała od nas fantów w naturze „za Holocaust”.

A my wtedy  zapytamy o sprawę praw do nazwy Faberge Inc. i o okoliczności zakupu jajek Faberge przez Armanda Hammera obywatela USA. Z ciekawości. Nie będziemy przecież pytać, dlaczego przywódca państwa –sojusznika Polski w czasie II WW – zaoferował 51% naszego terytorium innemu państwu w formie prezentu w Jałcie w 1945 r. Wartość tego prezentu można szacować na parę bilionów złotych a może i dolarów.

https://www.nytimes.com/2013/06/16/business/borghese-v-borghese-battle-for-a-royal-name.html
https://en.wikipedia.org/wiki/Robert_Mosbacher
https://web.archive.org/web/20040805183205/http://www.harpersbazaar.com/etoc/articles/2004/070104_3.html
https://books.google.pl/books?id=eCoEAAAAMBAJ&pg=PA164&dq=Dorothy+Bell+Paulsin&hl=en&sa=X&ei=MIqnVLb_CYS9yQTcwYKgAw&redir_esc=y#v=onepage&q=Dorothy%20Bell%20Paulsin&f=false
http://www.houstonpress.com/news/how-to-divorce-a-millionaire-6569355
https://alchetron.com/Georgette-Mosbacher
https://people.com/archive/eyes-on-the-prize-vol-40-no-16/
https://books.google.pl/books?id=WEjRKZ1nxSgC&pg=PA181&lpg=PA181&dq=robert+muir+georgette&source=bl&ots=CGddjuLOJy&sig=8ufexvrjEprH3wKBGvNh07qQT9o&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwj6-KbFw7_bAhVJDSwKHfPjDLkQ6AEILzAB#v=onepage&q=robert%20muir%20georgette&f=false
https://www.telegraph.co.uk/news/obituaries/1413910/George-Barrie.html
http://articles.latimes.com/1993-09-22/news/vw-37834_1_georgette-mosbacher
https://www.nytimes.com/2010/01/25/business/25mosbacher.html

Pani Boni, Jan Grabowski, szewc Franuszek i 101 Batalion Niemieckiej Policji.

Najpierw było „polowanie na Żydów” czyli „Judenjagd”. Termin ten ma źródła niemieckie i został przypomniany m.in. w książce historyka Daniela Goldhagena pt” Hitler’s Willing Executioners: Ordinary Germans and the Holocaust”. Po polsku została ona wydana w roku 1999 przez Wydawnictwo Prószyński i S-ka pt. „Gorliwi kaci Hitlera: Zwyczajni Niemcy i Holocaust”.

Książka profesora Goldhagena miała być odpowiedzią na pracę znanego historyka amerykańskiego Christophera Browninga pt. „Ordinary Men: Reserve Police Bataillon 101 and the Final Solution in Poland”.(Zwykli ludzie: 101 Batalion rezerwowy Policji i Ostateczne Rozwiązanie w Polsce” z 1992 r. 

 Jak można łatwo zauważyć, profesor Daniel Goldhagen i jego książka nie mają hasła u polskiego docenta wiki.

A jest o czym pisać. Zwłaszcza w świetle  dokonań naukowych  sponsorowanych przez państwo jak przykładowo dzieło pod redakcją duetu Jan  Grabowski -Barbara Engelking wydane w 2011 pt.  „Judenjagd. Polowanie na Żydów 1942- 1945. Studium dziejów jednego powiatu” opracowane w ramach Centrum Badań nad Zagładą Żydów IFiS PAN  pt. „Ludność wiejska w Generalnym Gubernatorstwie wobec Zagłady i ukrywania się Żydów 1942-1945” „wspieranego przez The Rothschild Foundation Europe grant 159/07 oraz Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego grant nr 3948/B/H03/2008/35 a co chyba w świetle wypadków ostatnich miesięcy najciekawsze – dofinansowane przez Conference on Jewish Material Claims Against Germany  grant 252-3307-2.

A  w kwietniu tego roku  grupa „uczonych od Holocaustu” w tym Jan Grabowski, Barbara Engelking, Dariusz Libionka, Alina Skibińska, Jean-Charles Szurek  und przyjaciele  rzuciło na stół  2 tomy  pt. „Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski”  czyli „…Dwutomowe wydawnictwo będące podsumowaniem kilkuletniego projektu badawczego realizowanego przez Centrum Badań nad Zagładą Żydów  Studium wybranych powiatów”.

Praca naukowa finansowana w ramach programu Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego pod nazwą „Narodowy Program Rozwoju Humanistyki” w latach 2014- 2017.


Spis treści jest  prosty: wybrane powiaty okupowanej Polski, w powiatach resztki Żydów mordowanych wcześniej przez nikogo oraz krwiożerczy Polacy polujący na Żydów „mających strategie przetrwania”.   Tom I Barbara Engelking – powiat bielski, Alina Skibińska – powiat biłgorajski, Jan Grabowski – powiat węgrowski, Jean-Charles Szurek – powiat łukowski, Anna Zapalec – powiat złoczowski, Tom II Dariusz Libionka – powiat miechowski, Karolina Panz – powiat nowotarski, Tomasz Frydel – powiat dębicki, Dagmara Swałtek – Niewińska – powiat bocheński.

Jest zatem 9 powiatów Generalnego Gubernatorstwa dobranych wg nieznanej nam metodologii i dla niecierpliwych wniosek z dzieła wrzucony na stronę internetową Centrum Badania nad Zagładą Żydów: ”… Wymowa liczb jest nieubłagana: dwóch spośród każdych trzech Żydów poszukujących ratunku – zginęło. Zamieszczone w tomach opracowania dostarczają dowodów wskazujących na znaczną – i większą, aniżeli się to dotychczas wydawało – skalę uczestnictwa Polaków w wyniszczeniu żydowskich współobywateli…”.


Na początek pytania: dlaczego 9 powiatów i dlaczego właśnie te. Jak rozumiem autorzy opracowania wyjaśnili czytelnikom wg jakiej metody dobrali „próbkę badawczą”, na podstawie której mogli sformułować bardzo daleko idące wnioski.


Okres badany: lata 1942- 1945. W tym czasie resztki terytoriów II RP, które nie zostały wcielone do Rzeszy  niemieckiej zostały zorganizowane w tzw. General Gouvernement oraz odrębny Bezirk Bialystok.


Jak informuje wydany w 1942 r. przez Konrad Triltsch Verlag w Wuerzburgu dedykowany dr Hansowi Frankowi  przewodnik „Das General – Gouvernement”, Niemcy szacowali liczbę mieszkańców GG na ok. 18 mln osób, w tym ok. 2,0 mln Żydów a powierzchnię na ok. 150 tysięcy km². Terytorium podzielone zostało na 5 Dystryktów (odpowiednik województwa), które łącznie obejmowały 63 Landkreisy  (powiaty).


Wśród 9 powiatów wybranych przez autorów książki „Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski” jeden a konkretnie Bielsk Podlaski został wybrany  spoza GG – z Bezirk Bialystok obejmującego 8 Landkreisów. 


Jeśli się zatem doda do GG Bezirk Bialystok to otrzymujemy 71 powiatów na powierzchni 181.426 km² zamieszkiwanych wg szacunków przez 19, 4 mln mieszkańców odpowiednio wg stanu na 1942 r.
1)    District Krakau – 26.000 km², 3.660 tys. mieszkańców, 12 powiatów wiejskich, 1 miejski,
2)    District Radom – 24.500 km², 3.000 tys. mieszkańców, 10 powiatów wiejskich, 1 miejski,
3)    District Lublin – 26.600 km² , 2.400 tys. mieszkańców, 10 powiatów wiejskich, 1 miejski,
4)    District Warschau – 16.860 km², 3.305 tys. mieszkańców, 9 powiatów wiejskich, 3 miejskie,
5)    District Galizien - - 56.000 km² , 5.635 tys. mieszkańców, 15 powiatów wiejskich, 1 miejski

     Bezirk Bialystok  był zamieszkiwany przez 1.383 tys. mieszkańców, w tym wg szacunków ok. 830 tys. Polaków (60%) , 300 tys. Białorusinów, 200 tys. Ukraińców, 50 tys. Żydów i 2 tysiące Niemców.
   
    Nie należy zapominać, że w omawianym okresie Ukraińcy i Białorusini – kolaborowali z władzami okupacyjnymi a tzw. większość polska była pomniejszona o deportacje oraz eksterminację Polaków przez sowieckiego okupanta w ilościach idących w tysiące w każdym powiecie.

 Wybrane przez autorów  do analizy powiaty reprezentują następujące dystrykty:
1)    District Krakau Landkreis : Miechów, Dębica, Neumarkt (Nowy Targ)  no i Bochnia, która leżała na terenie Landkreis  Krakau ale NIE była powiatem,
2)    District Lublin powiat Biłgoraj, oraz Łuków, który NIE był powiatem a znajdował się na terenie Landkreis Radzyń,
3)    District Galizien przyłączona po 22 czerwca 1941 r.– Landkreis  Złoczów,
4)    District Warschau – Landkreis Sokolow-Wengrow (Węgrów),
5)    District Radom – brak powiatu badanego,
6)    Bezirk Bialystok – Landkreis Bielsk Podlaski.

Jak zatem widać, autorzy opracowania do udowodnienia powszechnego uczestnictwa Polaków w mordach na Żydach w latach 1942-1945 wybrali 7 powiatów i 2 jednostki organizacyjne (Bochnia i Łuków) , które powiatami w czasie okupacji NIE były. A z tej liczby  3 powiaty i jedna miejscowość (Bochnia) położone są w jednym Dystrykcie.


Cztery jednostki administracyjne z relatywnie niewielką ilością Żydów i praktycznie bez mniejszości takich jak Ukraińcy czy Białorusini z jednego Dystryktu - spośród 7 lub 9 badanych Landkreisów z GG i Bezirku Bialystok  to chyba poważne zniekształcenie „próbki badanej”.

Zapewne „badacze oszczędzali pieniądze rządowe” i ograniczyli się do czytania akt z tzw. sierpniówek w archiwach w pięknym mieście Krakowie. Czyli sprawozdań z przesłuchań prowadzonych na podstawie dekretu  PKWN z 31 sierpnia 1944 r.  „o wymiarze kary dla faszystowsko – hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz dla zdrajców Narodu Polskiego”.  No i jeszcze zostają zeznania „uratowanych z Holocaustu” zbierane od kilku lat w USA  przez słynnego reżysera i miliardera Stevena Spielberga. Iluż „małych Kosińskich” pojawiło się przed kamerą aby wylać swoje żale na „polskich antysemitów”.

Nie wiem, jak akta z „sierpniówek” mogą być dowodem czy źródłem naukowym. Powszechnie wiadomo, że zeznania po wejściu NKWD i UB rutynowo wydobywano z aresztowanych – torturami zaś aresztowani byli głównie „antykomuniści”.  W cywilizowanym świecie to  powoduje, że takie „zeznania” jako dowody w sprawie – są nieważne. Ale jak widać, nie w Polskiej Akademii Nauk w latach 2011-2018.

District Radom, gdzie było całkiem sporo osadnictwa niemieckiego – nie jest zupełnie reprezentowany w badaniach.

Natomiast Landkreisy Biłgoraj, Radzyń (Łuków) miały całkiem spore osadnictwo ukraińskie. Wg osławionego przewodnika pt.”General- Gouvernement” z serii Du Prel – w Landkreis Biłgoraj na łączną liczbę ludności 190 tysięcy, Polaków było 138 tysięcy, Ukraińców 40 tysięcy a Żydów 12 tysięcy. W Landkreis Radzyń  (z Łukowem jako drugim miastem) mieszkało ok. 350 tysięcy ogółem a w tym 261 tysięcy Polaków, 45 tysięcy Ukraińców i 44 tysięcy Żydów. 

Bardzo mnie ciekawi wg jakiej metody wykluczono możliwość uczestniczenia Ukraińców w Landkreis Biłgoraj czy Złoczów w eksterminacji Żydów a przyjęto za pewnik –wyłączne  uczestnictwo Polaków w zbrodniach na ukrywających się Żydach.

Ponieważ Niemcy zajęli tereny województw Lwowskiego, Tarnopolskiego i Stanisławowskiego dopiero w II połowie 1941 r. do roku 1942 r. trwały szacunki ludności  w Landkreis Złoczów. Biorąc pod uwagę skalę eksterminacji ludności polskiej w okresie 17 września 1939 – 22 czerwca 1941, mogła ona być tam mniejszością.

W każdym razie pogrom Żydów, jaki miał miejsce po otworzeniu grobów ofiar „przesłuchań NKWD” na zamku Sobieskich w Złoczowie, który trwał od 3 lipca 1941 r. i zakończył się śmiercią nieznanej liczby Żydów szacowanej na kilkuset do kilku tysięcy – jest przypisywany „międzynarodowej współpracy” żołnierzy dywizji SS Wiking i tzw. młodzieży ukraińskiej. Gabriele Lesser wspomina o udziale 4b  Einsatzgruppe C a inni z kolei tzw. grupę marszową OUN UPA pod dowództwem Iwana Kłymowa.  Nikt nie wspomina o Polakach.

 Braki i niekonsekwencje metodologiczne autorzy nadrabiali ekspresją fabularną. W czym pomagały  „wiodące tytuły prasowe” jak np. gazownia z 9 kwietnia 2018 r. waląca po oczach tytułem: „…Wydawali za pół kilo cukru, szukali złota w łonach. Badania pokazują ogrom zbrodni Polaków na Żydach…”.   
   
  Biłgoraj z 40-tysięczną mniejszością ukraińską, która dostawała urzędy do administrowania małych miasteczek i miała swoją własną  policję pomocniczą odrębną od Granatowej  miał doznać takich oto występów 1 (słownie: jednego) szewca, oczywiście Polaka :”… Czytamy też o rewidowaniu zwłok w powiecie biłgorajskim, gdzie szewc Franuszek po egzekucjach wskakiwał do dołów i "zawijając rękawy, grzebał palcami w łonie, szukając złota", o tym, jak Polacy zrywali z martwych ubrania i wyrywali im złote zęby, dlatego nazywano ich "dentystami", czy o Żydzie, który od swojego oprawcy usłyszał, że "będzie z niego dobre mydło"…”.

    Nie tylko szewc Franuszek z Biłgoraja został przykładnie potępiony. Dostaje się odpowiednio i Policji Granatowej i Baudienstowi, nie mówiąc o leśnikach a nawet Straży Pożarnej. Polskiej oczywiście. Głównie chodzi o to, że ci wszyscy źli ludzie czyli zamiennie „ Polacy” uczestniczyli w „polowaniach na Żydów” czyli w „Judenjagd”.
   
    To są nowe, przełomowe ustalenia genialnych tutejszych naukowców, całkowicie obalające twierdzenia i opinie wyrażane na temat okoliczności Zagłady Żydów na terenach okupowanej Polski kilka dekad temu przez takich historyków jak np. Raul Hillberg historyk żydowski  i żołnierz armii amerykańskiej w czasie II WW stacjonujący na terenie Niemiec i mający dostęp do niemieckich archiwów dotyczących Zagłady Żydów – autor książki „The Destruction of the European Jews” (Zagłąda Żydów europejskich) w 1961 czy  Brytyjczyk Gerald Reitlinger autor książki z 1956 r. „SS- Alibi of a Nation” (SS- Alibi dla Narodu). 


 Albo Christopher Browning historyk amerykański, który w 1992 r. wydał książkę   pt. „Ordinary Men: Reserve Police Battalion 101 and the Final Solution in Poland”. (Zwykli ludzie: Rezerwowy Batalion Policji 101 i Ostateczne Rozwiązanie w Polsce).

Nie mówiąc o profesorze Danielu Goldhagenie, który zasłynął opisem aktywności 101 Batalionu Rezerwowego Policji (Niemieckiej) na terenie District Lublin pod rządami Odilo Globockika w książce pt. „Hitler’s Willing Executioners:Ordinary Germans and the Holocaust”. (Gorliwi kaci Hitlera. Zwyczajni Niemcy I Holocaust”. Książka została wydana w 1996 r. przez wydawnictwo Alfred A.Knopf i się porobiło.  Facet zupełnie się zapomniał i nie używał określenia „naziści” tylko przyczepił się do niemieckich mieszczuchów z Hamburga, którzy tylko wykonywali rozkazy.


Zrobił się wielki szum, bowiem w Niemczech książka została wykupiona na pniu i Niemcy się nią zaczytywali a z kolei Yad Vashem odmówiło patronatu prezentacji czy też konferencji na temat wyników pracy dr Goldhagena syna Człowieka uratowanego z Zagłady.

  Co nie powinno dziwić, bo   skoro Niemcy wyłożyły 80 mld dojczmarek  i bliżej nieokreślone kwoty w fantach ( wojskowych głównie), to rząd Bundesrepubliki miał prawo oczekiwać, że nie będzie tekstów o  „Niemcach mordujących Żydów” tylko w ostateczności o „nazistach mordujących Żydów”.

 A najlepiej o „Polakach mordujących Żydów”, co zapewnia im ostatnio  Polska Akademia Nauk i Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego fundujące przepisywanie tekstów wytłuczonych nogą od krzesła czy żelaznym prętem przez różnych brunetów w kazamatach UB na polskich chłopkach albo i policjantach, co to za dużo widzieli w okolicach getta.

 Z tym „Batalionem 101 Niemieckiej Policji Rezerwowej” to jest ciekawa historia.  Na stronach 215-219 swojej książki Daniel Goldhagen podaje statystyki masowych egzekucji dokonanych w okresie lipiec 1942 – listopad 1942 na terenie Dystryktu Lublin. A także deportacji do obozów śmierci. I tak
egzekucje:
    - lipiec 1942  Józefów – rozstrzelanie 1500 Żydów,
    - sierpień 1942 r. Łomazy – rozstrzelanie 1700 Żydów,
    - wrzesień 1942 – Serokomla – rozstrzelanie 200 Żydów, Talczyn/Kock – rozstrzelanie 200 Żydów,
      I 78 Polaków,
    - październik 1942 Końskowola – rozstrzelanie 1100 Żydów.
   
W egzekucjach czasem brali udział jako wsparcie tzw. Hiwis czyli sowieccy jeńcy wojenni, którzy     „poszli na współpracę”. Co oznacza, że w okolicach dołów śmierci nie mógł przebywać żaden „szewc     Franaszek”. A już z pewnością nie mógł zabierać tego, co należało do Rzeszy Niemieckiej.

Do tego deportacje Żydów do obozów odpowiednio: Parczew sierpień 1942 – 5000 Żydów, Międzyrzec – 11000 Żydów,  październik 1942 – Radzyń – 2000 Żydów, Łuków – 7000 Żydów i z Białej Podlaskiej i 4 miejscowości powiatu – łącznie 15200 Żydów.
   
 Finałem „występów” Batalionu 101 Policji niemieckiej z Hamburga w dystrykcie Lublin był udział w „Operation Erntfest” (Operacja Dożynki), w której w dwóch egzekucjach masowych było rozstrzelanie: listopad 1943 – Majdanek – 16.500 Żydów i listopad Poniatowa- 14.000 Żydów.

  Natomiast od października 1942 r. batalion przeszedł do Judenjagd czyli „polowania na Żydów w dystrykcie Lublin” w mniejszych miejscowościach.
  Jak zeznał na ten temat jeden z niemieckich sprawców na stronie 215-216 wyglądało to tak: ”…Naszym głównym zadaniem było unicestwienie Żydów. W czasie tych „akcji” likwidowani byli Żydzi mieszkający w niewielkich osadach, miastach i oddalonych od wsi miejscach. Od czasu do czasu pluton pod dowództwem sierżanta Steinmetza wsiadał na ciężarówki…Przeszukiwano następnie okolicę, by znaleźć ukrywających się Żydów, I znów chorych i słabych rozstrzeliwano na miejscu  w domach, resztę zaś Żydów  na skraju miejscowości. W czasie każdej operacji zabijano od 10 do czterdziestu ludzi zależnie od wielkości osady.  Żydzi musieli położyć się na ziemi i strzelano im w tył głowy.  Nigdy nie kopano dla nich grobów.  Oddział nie zawracał sobie głowy pochówkiem. Łącznie przeprowadzono  około 10 takich operacji , skierowanych na mordowanie Żydów…Zawsze znajdowała się grupa śmiałych ochotników, która wraz z sierżantem Steinmetzem dobierała się pierwsza do tych budynków (sic!) i strzelała do Żydów…”.
   
    Co do liczby ofiar to ciekawy obraz daje zeznanie jednego z policjantów Batalionu 101 :”…Oddziałek składający się z około 20 ludzi pod dowództwem Bekemeiera działał samodzielnie i bez  nadzoru przełożonych. To, czy znaleźli kilku mniej czy kilku więcej Żydów  nie miało dla dowództwa batalionu żadnego  znaczenia. Dowództwo nie wiedziało , ilu Żydów pozostaje jeszcze na wolności. Nawet gdyby było inaczej , ludzie stacjonujący w okolicy mogli podać dowolną liczbę , ponieważ nie żądano od nich dowodów dokonania egzekucji. Takie mordy były sprawą rutynową  i tak oczywistą, że Niemcy traktowali je jako normalną część egzystencji  i nie uważali ich za godne odnotowania…”.
 
Można też zobaczyć na stronie 219 fotografię porucznika Gnade i jego „myśliwych” przeczesujących teren w poszukiwaniu ukrywających się Żydów.


 Godne odnotowania jest też to, że na początku okupacji Polski 101 Batalion Policji brał udział w wyrzucaniu Polaków z Poznańskiego (Wartegau) jak również w odbieraniu polskich dzieci. W jednej akcji batalion „wysiedlił” 36.972 Polaków z planowanych 58.528. Łącznie wysiedlonych zostało w jednym rzucie z Wartegau ok. 630 tysięcy Polaków, z których znaczna część(być może nawet 2/3) zmarło lub zostało zamordowanych przez policję niemiecką.


Książka Daniela Goldhagena była szokiem, skandalem i hitem czytelniczym końca lat 90-tych.  Jeśli ktoś planował „skok na polską kasę” czy też  układał „deklarację teresińską” na początku pierwszej dekady XXI w. to sukces wydawniczy „Gorliwych katów Hitlera” musiał być nieprzyjemnym zaskoczeniem.


W Polsce książka została zwyczajnie zamilczana, bo kłóciła się z produktami wyobraźni Jana T. Grossa, który przygotowywał już „prezent na nowe tysiąclecie” czyli „Sąsiadów”, wydanych w 2001 po angielsku w Princeton University Press.

Łącznie batalionów policji niemieckiej na terenach okupowanej Polski przeznaczonych wyłącznie do Zagłady Żydów operowało kilkadziesiąt.


 Np. Polizei Bataillon no 51 operował już pod koniec 1939 r. w rejonie Radomia i Pionek. M.in. urządzał polowanie na oddział majora Dobrzańskiego, dokonał egzekucji w rejonie wsi Skłoby  i Hucisko ok. 224-265 osób. Później został przerzucony na tereny ZSRR. Polizei Bataillon no 309 z Kolonii pojawił się we wrześniu 1940 r. w Radomiu natomiast „sławę” przyniosło mu na początku lipca 1941 r. zlikwidowanie 2000-2200 Żydów w Białymstoku.


Bataliony nr 301, 304 i 308 pełniły służbę wartowniczą wokół getta warszawskiego.  Batalion 320 operował od Przemyśla przez Lwów, Tarnopol i Płoskirów do Kamieńca Podolskiego, gdzie w dniach 28-31 sierpnia 1941 r. dokonał egzekucji ok. 23.000 Żydów. 
I można tak długo, bo Lexikon der Wehrmacht w dziale Polizei-Bataillone podaje 325 numerów  batalionów a każdy miał 300-500 policjantów.
Jak wynika z zeznań policjantów z batalionu 101 -  nie da się ustalić liczby ofiar, zwłaszcza ofiar „spontanicznych polowań”. Była to rutyna, często wykonywana po właściwej służbie i rodzaj sportu, czasem połączony z męczeniem i poniżaniem Ofiar. 


W 2011 w wydawnictwie Schöning w  Paderborn wydana została książka pt. „Der Judenmord in Polen und die Deutsche Ordnungspolizei” ( Mord Żydów w Polsce i Niemiecka Policja Porządkowa),   której autorem jest dr  Wolfgang Curilla  prawnik i senator SPD.  Opisane w niej są porządnie od Bezirk Bialystok do Districkt Krakau wszystkie bataliony Niemieckiej Policji Rezerwowej mające do czynienia z Zagładą Żydów w Generalnym Gubernatorstwie i Bezirku Bialystok.


I tak  kolejno:
- Bezirk Bialystok str. 237- 330 : Polizeibataillon 309, Reserve-Polizeibataillon 9, Polizeibatillon 316, Polizeibatillon 322, Reserve-Polizeibataillon 13, Polizeiregiment 26, Gendarmerie(B) i Schutzpolizei ,


-  District Krakau str.333-414: Reserve-Polizeibataillon 111, Reserve-Polizeibataillon 74, Polizeibataillon 307, Reserve-Polizeibataillon 65, Polizeibataillon 311, Schutzpolizei (K) i Gendarmerie (K),


- District Radom str.423- 532: Polizeibatailon 310, Reserve-Polizeikompanien München, Köln, Frankfurt am Main, Leipzig, Polizeibataillon 181, Reserve-Polizeibataillon 72, Reserve-Polizeibataillon 7, Reserve –Polizeibataillon 7, Polizeibataillon 305, Bataillon-Polizeiregiment 22,


- District Warschau str.533-682: Reserve-Polizeibataillon 91, Polizeibataillon 304, Polizeibataillon 308, Reserve-Polizeibataillon 61, 53, 41 Bataillon/Polizeiregiment 23, Reserve-Polizeibataillon 6, Polizeibataillon 301,


- District Lublin str.683- 823: Polizeibataillon 306, Polizeiregiment 25, Reserve–Bataillon 101, Reserve-Bataillon 67, Gendarmerie
–Bataillon 1 (mot), Polizei –Reiterabtailung, Reserve-Polizeibataillon 102, 104, Polizei- Reiterschwadron Lublin, Bataillon/Polizei Schützenregiment 32, Bataillon/Polizeiregiment 17.

Regiment odpowiada najczęściej pułkowi a pułk to jeden do 3 batalionów. Batalion liczy 300-700 żołnierzy. Można sobie przeliczyć na ilość policji niemieckiej skierowanej wyłącznie do poszukiwania i mordowania Żydów w warunkach jesienno zimowych czyli PO głównej fali masowych egzekucji w miasteczkach w roku 1942. Bez żandarmerii i Wehrmachtu. A przeszukiwania trwały do roku 1943. Bataliony przemieszczały się i „polowały” również na partyzantów.

A ponadto były oczywiście Einsatzgruppen.


Ale o tym duet Grabowski Engelking und przyjaciele nie napiszą, bo zamówienie jest na 300 mld USD w fantach z Polski i musi być podkładka. Powinni się chyba jednak  trochę bardziej postarać. Prawie połowa landkreisów badanych  pochodzi z jednego dystryktu czyli Krakau a właściwie z jego części, która mocno różni się składem ludnościowym od Bezirk Bialystok a nawet District Lublin w szczególności Landkreis Cholm. A wnioski z  okolic Krakau  „wielonarodowa grupa do badań podłości Polaków” rozciąga na całe tereny okupowanej Polski. No i Niemcy nie wiedzą, ilu Żydów zamordowali w tych swoich "polowaniach" a psycholożka Engelking i importowani eksperci Grabowski z Szurkiem - wyliczyli ofiary sztuka po sztuce i  wyszło im, że "z prawie 300 ukrywających się Żydów -  2/3 zamordowali Polacy". A potem gazety skróciły informację do tego, że "2/3 ukrywających się Żydów w Polsce zamordowali Polacy". I obrabowali.

Z daleka czuć dopasowywanie „powiatu do wniosków” i „sprawy do wniosków”.
Wywiało też „mniejszości” za to powiało nauką radziecką a dokładnie nauką stalinowską.
Autorzy nie mają zdolności honorowej aby nas obrazić, ale powstaje pytanie, czy Państwo Polskie ma prawo wyrzucać pieniądze podatnika na takie ekscesy wyobraźni i nienawiści. Już niech za wszystko zapłaci Rothschild. Jego stać.


https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/4/42/General_Government_for_the_occupied_Polish_territories.png
https://www.holocaustresearch.pl/index.php?show=553
https://en.wikipedia.org/wiki/Hitler%27s_Willing_Executioners
https://en.wikipedia.org/wiki/Daniel_Goldhagen
https://en.wikipedia.org/wiki/Reserve_Police_Battalion_101
ttps://historia.org.pl/2011/02/22/judenjagd-polowanie-na-zydow-1942-1945-studium-dziejow-pewnego-powiatu-j-grabowski-recenzja/
http://www.lexikon-der-wehrmacht.de/Gliederungen/Polizei-Bataillone/Gliederung.htm
https://download.e-bookshelf.de/download/0000/3482/76/L-G-0000348276-0002314936.pdf
https://de.wikipedia.org/wiki/Wolfgang_Curilla