poniedziałek, 20 listopada 2017

Koniec Jamajki w Berlinie. Początek końca Angeli Merkel?



W Niemczech przemówił suweren. Niemiecki kryzys parlamentarny nie skończył się na dramatycznych zmianach w układzie sił w Bundestagu po wyborach we wrześniu 2017. Nikt nie chce „umierać za ciągłość rządów” i  w poniedziałek nad ranem szef Wolnej Partii Demokratycznej (FDP) pan Christian Lindner zgodnie z zapowiedzią, że jeżeli nie dojdzie do uzgodnień do 6 wieczorem w niedzielę, FDP rezygnuje z uczestniczenia w rządzie wraz z CDU/CSU i Zielonymi –  i nad ranem w poniedziałek 20 listopada 2017 r. – wyszedł z rozmów a FDP przeszła do „życzliwej opozycji”.

Podobno wszystko rozbiło się o „marzenia Zielonych”. Są to dwa marzenia. Pierwsze,  aby w szybkim czasie zlikwidować produkcję energii z węgla kamiennego o 8-10 gigawatów, co musiałoby się przełożyć na likwidację tysięcy miejsc pracy w górnictwie węglowym i sektorach powiązanych.   

Nie wiadomo, czy CDU/CSU poświęciłoby setki tysięcy miejsc pracy dla ciągłości władzy ale FDP, która po ciężkiej klęsce wyborczej w 2013 r. powróciła po 4 latach do Bundestagu, nie może sobie pozwolić na takie handlowanie wyborcami.

Drugie marzenie Zielonych, z którego nie chcą zrezygnować, to aby do kwoty 200 tysięcy „uchodźców” przyjmowanych do Niemiec corocznie – dodać jeszcze zgodę na „łączenie rodzin”, czyli dodatkowy przyjazd niekontrolowanej ilości imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki.
 
Takich marzeń Zielonych FDP również nie zamierza spełniać ryzykując swój byt polityczny.
Czyli marzenie Angeli Merkel o bezstresowym utworzeniu rządu na bazie koalicji CDU/CSU/FDP/Zieloni – rozwiało się po 26 dniach ciężkich negocjacji. 

Ewentualny szybki powrót do koalicji z SDP pana Schulza też nie jest prosty, albowiem w niedzielę oznajmił on w Norymberdze na konferencji prasowej, że partie biorące udział w rozmowach koalicyjnych wzięły na siebie odpowiedzialność za przyszłość Niemiec i SDP ma zamiar –pozostawać w opozycji. Czyli wariat „uzgodnienia do czwartku” wielkiej koalicji CDU/CSU/SDP – raczej nie wchodzi z rachubę.

Pani Angela Merkel, opiekunka i patronka idealnej demokracji europejskiej i totalnej opozycji w Polsce – musiała dzisiaj w południe udać się do Canossy, sorry, do prezydenta Franka-Waltera Steinmeiera z SDP – na rozmowy pod tytułem „co robić”.
 
Siedzieli tak i rozmawiali ponad 2 godziny ale nic nie wymyślili. Pan Steinmeier wyszedł do dziennikarzy po godzinie 14 i poinformował świat, że Niemcy znalazły się w takim kryzysie politycznym po raz pierwszy od 70 lat i zwrócił się do partii niemieckich w Bundestagu o dojście do porozumienia.

Niemcy po raz pierwszy od wojny czyli od 70 lat w tak ciężkim kryzysie politycznym? Taka dojrzała demokracja?
 
Odpowiedź na to pytanie jest prosta i pośrednio udzieliła jej premier RP pani Beata Szydło, kiedy w jednym ze swoich przemówień powiedziała rzecz dla wyborców oczywistą a dla polityków śmieszną: że należy słuchać suwerena czyli swojego wyborcy.

I właśnie po raz pierwszy oglądamy w Niemczech sytuację, że partie zaczęły na serio bać się własnych wyborców.  Wydaje się, że już nikt nie myśli o tym, co może ugrać w dwuznacznych kompromisach ale o tym, co może stracić, jeśli jeszcze bardziej zdenerwuje wyborców.
A odpowiedzią na tę nową sytuację „psychologiczną” jest porównanie wyników wyborów do Bundestagu w latach 2013 – 2017.

A przedstawia się to porównanie następująco:

Bundestag podział miejsc wg partii

Partia                     Ilość mandatów         2013         2017              +/_

CDU/CSU                                                  311            246             - 65
SPD                                                            193            153              -40
AfD                                                                0               94             +94
FDP                                                                0               80             +80
Left /Lewica                                                  64               69             + 5
Greens/Zieloni                                               63               67             +4
RAZEM                                                        631              709           +78 

Jak widać , przyjęcie przez Niemcy w latach 2015-2016 około 1,2 miliona tzw. „uchodźców” za zgodą koalicji CDU/CSU/SDP – kosztowało dwie największe partie w Bundestagu – aż 105 miejsc czyli spadek z  504 (79,9%) do 399 (56,3%), w sytuacji, gdy liczba miejsc w Bundestagu wzrosła o 78 miejsc.

Tragedii dopełnia fakt, iż „pożarła” te miejsca zupełnie nowa partia bez zaplecza i struktur – AfD – 94 miejsca. A partie polityczne wytworzone przez Aliantów w zdenazyfikowanych Niemczech boją się, że nie jest to jej ostatnie słowo.

  Ponadto do Bundestagu powróciła   „partia po przejściach” czyli FDP, która w roku 2013 czyli po 64 latach zasiadania w Bundestagu zwyczajnie poległa w wyborach tj. nie osiągnęła progu wyborczego. Teraz wraca z całkiem przyzwoitym wynikiem i świadomością, że nie wolno jej wykonać żadnych nieostrożnych ruchów, które zaniepokoiłyby ich wyborców.

Po ogłoszeniu przez dotychczasowego koalicjanta Unii CDU/CSU – czyli SPD – przejścia do opozycji (też ze strachu przed skutkami dotychczasowej polityki rządu, w którym uczestniczyli)  została zaproszona do żyrowania polityki coraz bardziej znienawidzonej Angeli M.
P
onieważ Zieloni też są zakładnikami własnych wyborców, wśród których widać sporo imigrantów i „wyznawców religii globalnego ocieplenia” – nikt nie czuł się na siłach aby  rzucić w oczy wyborcom, że  „dla zgody narodowej” zamierza poświęcić ludzi, którzy oddali na nich głosy. Czyli własne obietnice wyborcze.

Uporczywe wymuszanie na Niemcach polityki wyrzeczeń i to tak absurdalnych: 200 tysięcy cudzoziemców na koszt niemieckiego podatnika rocznie – a z drugiej strony kilkadziesiąt tysięcy niemieckich robotników – na bruk – mogłoby się skończyć w następnych wyborach jakimiś naprawdę strasznymi wynikami. I było oczywiste, że FDP tego nie zechce firmować.
Ale partii pana Schulza też „śmierć” zajrzała w oczy tego roku: ze 193 (30,59%)  na 153 (21,58%) czyli spadek udziału w torcie o jedną trzecią  a „dzięki” nieprzewidywalnej AfD - końca nie widać.

CDU/CSU jeszcze trzyma się mocno ( 34,7%) ale zaliczyła spadek z 49,3%. To jest poważna klęska i Angela Merkel, jeszcze 23 września 2013 r. gotowa rządzić Europą – dzisiaj musi powalczyć o swoją „nienaruszalną” posadę kanclerza.  

Wszystkiemu przyglądają się z wielką uwagą Brytyjczycy. The Guardian monitorował  dzisiaj sytuację w Niemczech non-stop i aktualizował informacje kilka razy na godzinę. Albowiem sytuacja, w której „nikt nie chce rządzić Niemcami” jest bardzo na rękę Wielkiej Brytanii, której Angela sprawiała wielkie problemy z Brexitem. Wisiała wielka faktura do zapłacania „na Boże Narodzenie”.

Jeśli nawet władze CDU/CSU zdecydują się na koalicję  z Zielonymi „z życzliwym poparciem FDP”
, które jednak do rządu wejść nie chce,  to będzie to rząd mniejszościowy czyli znakomicie słabszy w wielu sprawach. A największy przeciwnik Brytyjczyków – pan Martin Schulz – w opozycji na własne życzenie, zgodnie z długofalową kalkulacją zysków i strat – więc w Londynie już prawie otwierają szampana.

Tym bardziej chłodzą szampana, że zgodnie z tym, co pisze The Guardian dzisiaj, osłabienie Niemiec w tandemie rządzącym dzisiaj Unią Europejską czyli „Niemcy – Francja” – nie oznacza wzmocnienia w Unii władzy Francji i naszego minionka Macrona.

Francja nic nie będzie miała z osłabienia a może i upadku Angeli Merkel. A może też bez wsparcia Niemiec – zostać osaczona przez tych, którymi dotychczas poniewierała.
Za to w Polsce należy wyciągnąć wnioski z tej  nieoczekiwanej sytuacji kryzysowej w elitach władzy Niemiec. Niewątpliwie jest to skutek narastającego niezadowolenia niemieckiego Narodu, pomijanego a nawet terroryzowanego przez rząd i służby oraz okłamywanego przez media. Suweren wydaje ostrzegawcze pomruki a butne do niedawna elity partyjne w Niemczech – po prostu się boją.

Czy „noc długich noży” w Berlinie 19/20 listopada 2017 skończy się rządem mniejszościowym z Zielonymi, czy przedterminowymi wyborami wiosną 2018 r., widać wyraźnie, że polityka polskiego rządu obliczona na to – aby „nie pękać” w sprawie „uchodźców” i w paru innych sprawach –przed „cesarzową Unii Europejskiej” – okazał się strzałem w dziesiątkę.
Przeczekaliśmy najgorszy ostrzał, dwie próby zamachów i nieprzerwaną dwuletnią nagonkę medialną.

Teraz należy zastanowić się, jakie perspektywy polityczne wobec nagłego osłabienia swojej patronki – ma niejaki Donald Tusk i ta ekipa PO w Europarlamencie , która szczerzy kły na rząd PiS ale tak naprawdę – na Polskę, która nie chce być Generalnym Gubernatorstwem 2.0.

Jak bolesna jest ta sytuacja widać po tym, jak znacząco milczą niemieckie portale i gazety.

I jak wielce pouczające dla małych dzieci i dużych polityków winno być , jak to czasem pycha kroczy przed upadkiem. I nie chodzi wcale o kanclerz Angelę Merkel, która może jeszcze rządzić następne 4 lata.
 
Chodzi o te wszystkie artykuły w polskojęzycznych niemieckich mediach, które od kilku tygodni – „zwalniały Beatę Szydło” z funkcji premiera rządu RP i „mianowały” Jarosława Kaczyńskiego – na to stanowisko.

A dzisiaj mowę im odjęło w sytuacji faktów dokonanych: wszechmocna Angela Merkel – nie jest już wszechmocna.  Albo będzie musiała błagać jakichś nawiedzonych hipisów o zatwierdzenie swoich decyzji, albo czeka ją ostateczne upokorzenie w postaci przedterminowych wyborów do Bundestagu już za kilka miesięcy, bo nie zdołała skonstruować rządu.
 
Władza w Niemczech dzisiaj wygląda jak gorący kartofel – wszyscy ją od siebie odrzucają. A to się porobiło.

Czy do czwartku SPD zdecyduje się „ratować Niemcy” i wejść ponownie do „wielkiej koalicji” jako druga siła w Bundestagu? I czy pan Schulz nie zażyczy sobie za to „głowy Angeli Merkel”, którą władze CDU/CSU – z przyjemnością podadzą mu na tacy – to się jeszcze okaże.

Z pewnością nie ucieszyłoby to Brytyjczyków a i nam nie byłoby lekko. Ale „twierdza Niemcy” trzęsie się w posadach. A my widzimy, że nic nie widzimy, bo 100% prasy lokalnej należy do niemieckiego kapitału a on nie lubi chwalić się nieprzyjemnymi wpadkami swojego idealnego przecież systemu politycznego.
 
Na razie oglądamy polityczny spektakl, w którym wszyscy aktorzy są nad wyraz poważni. Żadnych uspokajających uśmiechów.

ww.zeit.de/politik/deutschland/2017-11/sondierungsgespraeche-jamaika-koalition-angela-merkel-live

środa, 15 listopada 2017

Marsz Niepodległości, Quis ut Deus, oskarżenia zastępcze i rezolucja PE.



Znaczną część soboty 11 listopada spędziłam przed dwoma ekranami  i jednocześnie oglądałam Marsz Niepodległości w TVP Info oraz w Telewizji Trwam (internet). Było to zaplanowane „świętowanie Dnia Niepodległości” po ciężkim tygodniu pracy na działkach pracowniczych, gdzie nam zakładano elektryczność.  

Roboty przebiegały standardowo czyli najpierw zabrakło kabla, potem zachorował ten, co obsługiwał mniejszą koparkę a w końcu zepsuła się duża koparka a wszystko owiewał mroźny wiatr „ze Wschodu”, więc po kilku dniach takich rozrywek świętowanie Dnia Niepodległości przed telewizorem z herbatą i polopiryną było jedynym wyjściem.

I nie był to czas stracony. Najpierw po późnym śniadanku  zmiana warty przed Grobem Nieznanego Żołnierza w wykonaniu nienagannie ubranych i znakomicie wyszkolonych żołnierzy WP. Potem składanie wieńców i defilada „oddziałów i pododdziałów”. Skromna ta defilada, wojska mało, ale kiedy armaty oddały salwy honorowe, dzieciarnia była w ekstazie. A zabawa się dopiero rozkręcała.

Po obiedzie wszyscy ludzie eleganccy i światowi „udali się”, gdzie kto tam mógł – byle daleko od „Jeruzalem Avenue”. Poza małą grupką jakichś „ciotek Diduszki”, które na „Jeruzalem Avenue” się stawiły. W celu obrony cywilizacji kolorowej przed faszyzmem.
Ale o tym dowiedziałam się dopiero w poniedziałek, mimo oglądania w sobotę „Jeruzalem Avenue” jednocześnie na dwóch ekranach telewizorów.

Przekaz mediów jedynie słusznych w Polsce i na świecie był i jest tak odległy od rzeczywistości, że postanowiłam zachować dla własnej pamięci przynajmniej kilka ciekawych wątków tego historycznego Marszu.  

Bo kiedy się bliżej przyjrzeć jego  symbolice to staje   się oczywiste, że złość „oświeconej Europy i świata” musiała sięgnąć  zenitu. I nie będzie przebierania w środkach aby utopić ten Marsz w szambie. A przy okazji Polskę i Polaków.
Najciekawszą sprawą w przekazie medialnym lewactwa światowego było uporczywe pomijanie hasła przewodniego tegorocznego Marszu: „My chcemy Boga”. Hasło to  było głównym symbolem tego marszu , ale nie dało się go podać do wiadomości widzów i czytelników masowych mediów na świecie.
A jeszcze ciekawsza była oprawa plastyczna i odniesienia historyczno-ideowe, które kreatorów „deep state Europe und America” musiały przyprawić o najwyższą histerię.
Oto bowiem uczestnicy Marszu odśpiewali nie tylko hymn państwowy ale organizatorzy puścili na cały regulator Pieśń Konfederatów Barskich autorstwa niejakiego Juliusza Słowackiego (z dramatu „Ksiądz  Marek”).
Pieśń Konfederatów Barskich śpiewaliśmy w stanie wojennym w kościołach a wraz z nami poruszali ustami nasi „bracia nawróceni”, którzy po roku 1989 r. „się odwrócili” i tak im do dzisiaj pozostało.

Czytelnikom gazowni i widzom TVN24 podam tylko dla porządku informację od docenta wiki, że Konfederacja barska  (1768–1772) był to :”… zbrojny związek szlachty polskiej, utworzony w  Barze na Podolu 29 lutego 1768 roku z zaprzysiężeniem aktu założycielskiego  w obronie wiary katolickiej i niepodległości Rzeczypospolitej,  skierowany przeciwko: kurateli Imperium Rosyjskiego, królowi Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu  i popierającym go wojskom rosyjskim. Celem konfederacji było zniesienie ustaw narzuconych przez Rosję…”.

Konfederaci (ok. 100 tysięcy) stoczyli ok. 50 bitew i 500 potyczek do roku 1772 a po upadku władze rosyjskie  z niezapomnianym ambasadorem Repninem wysłały 14 tysięcy szlachty polskiej na Sybir a ocalałą resztę –siłą wcieliły do armii rosyjskiej. Władze rosyjskie utworzyły wówczas dla konfederatów obozy „przejściowo-filtracyjne” na Pradze w Warszawie i w Połonnem na Ukrainie a następnie wysłały jeńców etapami przez Kijów, Smoleńsk, Orzeł, Tułę – do Kazania i Tobolska. Nikt nie wie, ilu Konfederatów tam zginęło. Krzyż Konfederatów Barskich jest na Jasnej Górze.
A Pieśń Konfederatów Barskich ma 8 zwrotek, z których najsłynniejsza jest oczywiście pierwsza i to tę zwrotkę usłyszałam z megafonu Marszu Niepodległości 2017:
„…Nigdy z królami nie będziem w aljansach
Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi,
Bo u Chrystusa my na ordynansach —
Słudzy Maryi…”.
Następne też były niezłe:
„…Więc choć się spęka świat, i zadrży słońce,
Chociaż się chmury i morza nasrożą —
Choćby na smokach wojska latające,
Nas nie zatrwożą.

Bóg naszych ojców i dziś jest nad nami!
Więc nie dopuści upaść żadnej  klęsce;
Wszak póki On był z naszymi ojcami,
Byli zwycięsce! (…)
Bóg jest ucieczką i obroną naszą!
Póki On z nami, całe piekła pękną!
Ani ogniste smoki nie ustraszą,
Ani ulękną.

Nie złamie nas głód, ni żaden frasunek,
Ani shołdują żadne świata hołdy:
Bo na Chrystusa my poszli werbunek,
Na jego żołdy. …”.
Jeśli redaktor Stasiński wysłuchał chociaż pierwszą zwrotkę, to wcale nie dziwi, że  w niedzielę gadał tak, jakby mu groziła „seria bolesnych zastrzyków”.

Oprawa plastyczna też była ciekawa.  Jak podaje portal kierunki.info.pl Obóz Narodowo Radykalny wystąpił na Marszu Niepodległości z transparentem z napisem: „Quis ut Deus”.  Jest to o tyle ciekawe, że już w poniedziałek albo wtorek Madame Buffet wystąpiła albo ogłosiła , że wystąpi o – delegalizację organizacji o nazwie Obóz Narodowo Radykalny.
Jako absolwent szkół PRL nie znam łaciny a wedle niezastąpionego docenta wiki, „Quis ut Deus” oznacza „Któż jak Bóg!”  a w języku hebrajskim „Mika’el” czyli Michał Archanioł, Dowódca Wojsk Niebieskich, który  wedle tradycji chrześcijańskiej i żydowskiej na wieść o tym, że jedna trzecia aniołów zbuntowała się pod wodzą Lucyfera przeciwko Panu Bogu – pierwszy zakrzyknął „Quis ut Deus” i spuścił buntownikom manto.
 
Dzisiaj Archanioł Michał jest patronem Białej Podlaskiej, Mszany Dolnej, Kijowa, Amsterdamu jak również Austrii, Anglii, Francji, Hiszpanii, Niemiec, Węgier oraz żołnierzy i policjantów a szczególnie: 1 Pułku Powietrznodesantowego Huzarów i 1 Pułku Powietrznodesnatowego Szaserów.  
Uczestnicy Marszu nieśli również transparent z napisem „Deus vult”.  Jak mówi tradycja chrześcijańska, okrzyk „Deus Vult” czyli „ Bóg tak chce” miał wznieść  Piotr z Amiens – zakonnik i pustelnik po tym, jak Papież Urban II na Synodzie w Clermont w 1095 r. wezwał do pierwszej krucjaty dla wyzwolenia Jerozolimy od Turków Seludżyckich. Pomysł Papieża zrodzić się miał na fali  zwycięstw chrześcijańskich na Półwyspie Pirenejskim: 1085 – król Alfons VI wyzwala Toledo od Maurów, 1094 –legendarny rycerz Cyd Waleczny czyli Rodrigo Diaz de Vivar – wyzwala spod panowania Maurów – Walencję. Szczegóły w filmie „El Cyd” z 1961 r. z Charltonem Hestonem w roli głównej.

Jeśli do tych haseł dodamy sztandary z Krzyżem Jerozolimskim – na czele Marszu Niepodległości , to mamy pełny obraz „zagrożenia współczesnej cywilizacji europejskiej”.

Której „znakiem widomym na dziś” jest najnowsza wiadomość z Berlina, gdzie w tamtejszym mini zoo „Kinderbauerhof” w parku parku Görlitzer jakiś „uchodźca” na oczach dziecka i niani zgwałcił, sorry, ubogacił, ulubieńca dzieci – kucyka. Jednego  z dwóch kucyków. Imię poszkodowanego kucyka nie jest znane. Niania sfilmowała „incydent” i złożyła doniesienie na policję. Kucyk ma szansę doczekać się „lepszej sprawiedliwości” niż niemieckie dziewczęta i kobiety, które lekkomyślnie wybrały się na Sylwestra do centrum cywilizacji czyli na plac pod Katedrą w Kolonii.

Co do Krzyża Jerozolimskiego to  był on godłem Królestwa Jerozolimskiego, utworzonego podczas pierwszej krucjaty w 1099 r. przez Gotfryda de Boullion – do jego upadku w roku 1291 a obecnie jest herbem Kustodii Ziemi Świętej czyli Prowincji Zakonu Braci Mniejszych czyli franciszkanów – tradycyjnych opiekunów miejsc świętych na terenie dzisiejszego Izraela, Syrii, Libanu, Jordanii i Autonomii Palestyńskiej,  związanych z działalnością Jezusa Chrystusa i Apostołów . Oraz opieka nad miejscowymi katolikami, których jest coraz mniej.

Taka symbolika Marszu Niepodległości (odśpiewano też Bogurodzicę) wywołała to, co wywołać musiała. Świat obiegła informacja, iż Marsz Niepodległości był „marszem nazistów” a pani wicemarszałek Sejmu RP Nowicka określiła uczestników mianem „wrzeszczących nazioli”.

Epitety takie jak: rasizm, ksenofobia, chory nacjonalizm, nazizm i najpopularniejsze- faszyzm zostały powtórzone miliony razy w CNN i jej podobnych a pretekstu dostarczyli pechowcy z Młodzieży Wszechpolskiej jednym transparentem, na którym był napis o „białej Europie”.   
Transparent nie był za bardzo na temat ale też nie był jakoś specjalnie agresywny i dosłowny.  Nic w rodzaju darcia Pisma Świętego czy ekscesów antykatolickich na scenie Teatru Powszechnego w Warszawie w tzw. przedstawieniu „Klątwa”.

Wg mnie te wszystkie oskarżenia są „zastępcze” – aby nie przebiło się do świadomości masowej – prawdziwe przesłanie Marszu Niepodległości 2017 r.

Znamienne jest, iż uczestnicy i organizatorzy Marszu byli absolutnie świadomi zagrożeń. Kiedy mocno młodociany uczestnik Marszu Niepodległości – tuż przed jego rozpoczęciem został zapytany przez panią dziennikarkę jakiegoś niszowego portalu o to, czego boi się najbardziej w związku z Marszem Niepodległości i podpowiedziała, że „może awantur”, ten wytarł był buzię z czekolady, chwilę się zastanowił i odpowiedział spokojnie :”Nie, prowokacji”.

Czy transparent z napisem o „białej Europie” i oświadczenie byłego już rzecznika Młodzieży Wszechpolskiej o „separacji rasowej” – był niezręcznością czy prowokacją i złamaniem prawa – na to odpowie policja.

Natomiast konsekwencja, z jaką tutejsze polskojęzyczne media objęły totalną cenzurą jak za najcięższej komuny – prawdziwe przesłanie Marszu Niepodległości i jego hasła - a zawyły o „faszyzmie i nazizmie” – jest bardzo znamienna.  Tak jak znamienne jest to, że słynny profesor Norman Davies, który od lat poklepuje nas protekcjonalnie po pleckach udzielił gazowni wywiadu, w którym zatroskał się o co najmniej dwie rzeczy: że tegoroczne obchody Święta Niepodległości są „uderzaniem w tony triumfalne”  i że „…wierni w Polsce łykają truciznę dotyczącą "bezbożnych liberałów", którą podaje na niedzielnych mszach Kościół katolicki (…) a  po upadku PRL-u polscy duchowni liczyli, że nastanie czas teokracji…”

Uderz w stół , nożyce się odezwą. Obywatel państwa teokratycznego, którego głową jest jednocześnie głowa Kościoła Anglikańskiego nie pierwszy już raz wyraża zaniepokojenie z powodu nadmiernie wysokiego autorytetu i znaczenia w życiu publicznym Polski – Kościoła Rzymsko Katolickiego.  No i zbyt dobrego samopoczucia Polaków. Chwilowo pedagogika wstydu nie działa a nie tak miało być.

W sumie ja mu się nie dziwię. Europa nie widziała chyba od czasów Rewolucji Francuskiej – tak wielkiego publicznego wystąpienia katolików w ulicznej „imprezie” nie będącej uroczystością kościelną. Pond 60 tysięcy uczestników a może i ponad 100 tysięcy – z wizerunkiem Chrystusa Króla nad głowami, śpiewający średniowieczny hymn „Bogurodzica” i obnoszący się po mieście z symboliką średniowiecznych zwycięskich krucjat???!!! Luudzie!! 
To po co ta cała heretycka Elżbieta I – wymordowała 30 tysięcy katolików  na wyspie i wygłodziła 30 tysięcy Irlandczyków i spiskowała z muzułmanami marokańskimi przeciwko katolickiej Hiszpanii  a  jej niecnotliwy tatko mordował własne żony i „zrobił się głową kościoła”?

To po to był eksportowany z Wyspy cały ten „oświeceniowy zabobon” upudrowany przez francuskich encyklopedystów? To po to zamordowano katolickiego Króla Francji, prawosławnego cara Rosji i całe katolickie państwo – I Rzeczpospolitą???? Żeby teraz  jacyś Polacy  publicznie wyrażały dumę z faktu, że są katolikami, że ich korzenie tkwią w cywilizacji mającej 2000 lat, i że nie zamierzają oddać swojej cywilizacji „na zmarnowanie” brukselskiej jaczejce pod berlińskim zarządem?

W kraju   jedyne, co może „wystawić anty-kościół” przeciwko „katolom- faszystom”  to „10 ciotek Diduszki” a do  tego kilkunastu dojrzałych „antyfaszystów” z problemami ze słuchem, którzy nie usłyszeli, że to „Kulson miał siadać” a nie ktoś zupełnie inny – dało się wsadzić do policyjnych furgonetek  w 20 minut i było „po rozruchach”.
Ale po co oświecona Europa ma Parlament Europejski. Ta zniewaga krwi wymaga i właśnie kilka godzin temu szanowni euro parlamentarzyści przegłosowali rezolucję :”…wzywającą polski rząd do przestrzegania zasad praworządności i praw podstawowych, zapisanych w Traktacie o UE. Europosłowie zainicjowali też procedurę zmierzającą do uruchomienia wobec Polski art. 7 traktatu. Oznacza, że Polskę mogą objąć sankcje, w tym zawieszenie jej prawa głosu. Za rezolucją głosowało 438 eurodeputowanych; 152 - przeciw; 71 wstrzymało się od głosu. 
Przegłosował również poprawkę do rezolucji wzywającą polskie władze do "potępienia faszystowskiego, ksenofobicznego marszu 11 listopada w Warszawie"…”.

Za poprawką głosowała euro posłanka Róża Maria Barbara Gräfin von Thun und Hohenstein. Komentarze wydają się zbędne.

W oczekiwaniu na „sankcje, w tym zawieszenie prawa głosu w PE dla Polski” warto  sięgnąć do książek Zofii Kossak Szczuckiej. A konkretnie do niesłychanie popularnego cyklu powieści z epoki krucjat: czterotomowej „Krzyżowcy” z 1936 r. a zwłaszcza do przejmującej „Król Trędowaty” (1937 r.) o nieuleczalnie chorym na trąd młodocianym królu Jerozolimy Baldwinie IV (1174-1185)  i jego przeciwniku Saladynie.

PS. Oczywiście nieprawdą jest informacja podana przez niejakiego Drew Hinshawa w The Wall Street Journal, iż w tegorocznym Marszu Niepodległości organizacja o nazwie ONR niosła banner z napisem Módlmy się o islamski holokaust”.  Taki banner nie był niesiony nigdy na ŻADNYM Marszu Niepodległości, natomiast taki banner został powieszony w 2015 r. w Poznaniu na wiadukcie nad ulicą bodajże Chocimską 17 listopada czyli 4 dni po masakrze w paryskim teatrze Bataclan. Szczegółowo pisze o tym bloger @Szpak80 w notce z 13 listopada 2017 r. pt. „Kłamstwo czyli #fakenews CNN – transparent “Pray for Islamic Holocaust” na MN 2017”.
https://pl.wikisource.org/wiki/Pie%C5%9B%C5%84_Konfederat%C3%B3w_Barskich_(S%C5%82owacki)

piątek, 3 listopada 2017

Irena Sendler, Kościół, uczennice z Kansas, Bikont i dziewczyna Kasmana.



W gazowni tuż przed Świętem Zmarłych  ukazał się wywiad pt. „Bikont o Sendlerowej: Ateistka i socjalistka stała się idolką prawicy i Kościoła” przeprowadzony z autorką książki „Sendlerowa. W ukryciu” Anną Bikont przez niejakiego pana Mike’a Urbaniaka w związku z promocją tej książki wydanej 25 października 2017 r. przez Wydawnictwo Czarne państwa Moniki Sznajderman Pasierskiej i Andrzeja Stasiuka.
W tym wywiadzie pan Mike Urbaniak „wywiadowca” Wysokich Obcasów powiedział m.in. co następuje: „… I co teraz poczną z Sendlerową rządząca Polską i przewrażliwiona na punkcie oskarżeń o antysemityzm prawica wraz ze wspierającym ją Kościołem katolickim? Sejm ustanowił rok 2018 Rokiem Ireny Sendlerowej. Są szkoły jej imienia, ulice, skwery, a ona nie tylko miała jasne poglądy w sprawie polskiego antysemityzmu, ale była też wysokiej rangi funkcjonariuszką komunistyczną i członkinią PZPR. IPN, chcąc być konsekwentnym, musi teraz te wszystkie szkoły i skwery pozbawić jej imienia. Jak dekomunizacja, to dekomunizacja….”.
Pani Anna Bikont szczęśliwa autorka książki „My z Jedwabnego” (II i III wydanie w Wydawnictwie Czarne) grzecznie nie zaprzeczyła, natomiast w dalszej części wywiadu dorzuciła od siebie ocenę sp. Ireny Sendler następującej treści: „..Irena Sendlerowa bardzo pilnowała swojej biografii, którą – o czym mówiliśmy- tu i ówdzie podkoloryzowała. Na ile to było konfabulowanie z premedytacją, a na ile takie, a nie inne dziełanie pamięci? Wiadomo przecież, że pamięć potrafi płatać figle, że często ludzie, którzy przeżyli Zagładę, mieszają to, co widzieli z tym, co później przeczytali. I wreszcie, Sendlerowa musiała cały czas zmyślać, bo na tym polegała jej praca- ukrywanym dzieciom trzeba było wymyślać ciągle nowe tożsamości, nowe historie rodzinne…”.
Po tych rewelacjach pan Mike brawurowo finiszuje stwierdzając co następuje :”…Weźmy na przykład tak zwaną listę Sendlerowej z mityczną liczbą dwóch i pół tysiąca uratowanych dzieci. Tej listy po prostu nie ma, choć z kilku świadectw wiemy, że miała być przekazana do archiwum Kibucu Bohaterów Getta”.
Pani Bikont po wtręcie o swoich przygodach z zeznaniem „ Szmula Wassersztajna głównego świadka zbrodni” ( w Jedwabnem) postawiła kropkę nad i :”… Trudno więc powiedzieć na pewno, że czegoś nie ma, ale po latach pracy nad książką chyba mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że nie ma czegoś takiego jak lista Sendlerowej”.
Czy te słowa mogą dziwić?? Nie. Nie mogą. Anna Bikont jest, jak widać, nieodrodną córką czołowej propagandystki czołowej komunistycznej gadzinówki PRL w latach stalinizmu „dziennikarki śledczej” piszącej pod pseudonimem Wilhelmina Skulska w czasach, gdy Trybuną Ludu zarządzał sam towarzysz Leon Kasman  w latach 1948-1956.
Czerwona Wilhelmina Skulska była znana za Stalina w całym PRL bowiem nakład Trybuny Ludu wynosił grubo ponad 1 mln sztuk nakładu dziennie a jednym z jej ważniejszych zadań miało być tropienie „niedociągnięć” różnych dyrekcji i załóg zakładów przemysłowych w realizacji Planu Sześcioletniego, co niejednokrotnie skutkowało natychmiastowym wyrzuceniem dyrekcji a może i wiktem więziennym dla tejże dyrekcji.  Sterował tym „podgrzewaniem entuzjazmu” oczywiście towarzysz Leon Kasman, poza Romanem Zambrowskim najbardziej prominentny lider frakcji „Puławian” w PZPR. Człowiek ten od najmłodszych lat był w różnych „komunistycznych egzekutywach” a w latach 1934-1936 wykładał w Moskwie na kursach Kominternu dla sekcji polskiej (m.in. dla towarzysza Gomułki). W 1936 r. Sowieci zrobili go członkiem Komitetu Centralnego KPP. Dostałby w czapę już  w 1937 r. w Moskwie ale  w 1936 r. poszedł odsiadywać zaległą karę w więzieniu w Nowym Sączu, Tarnowie, więc go ominęło.
Tyle szczęścia w 1937 r. nie miała nieznanego imienia i nazwiska siostra Wilhelminy Skulskiej, o czym pisze siostrzenica Anna Bikont na 11 stronie swego dzieła pt. „The Crime and the Silence. Confronting the Massacre of Jews in Wartime Jedwabne”.   
Można jedynie domyślać się, że zmarła pod nazwiskiem Wołyńska albowiem, jak informuje amerykańskiego czytelnika pani Bikont :”… Kiedy zdałam maturę (ukończyłam studia?),  spotkałam mężczyznę w wieku lat pięćdziesięciu kilku na naszej daczy pod Warszawą, którego moja matka przedstawiła jako syna jej ukochanej siostry zamordowanej w 1937 r. w czasie Wielkiej Czystki (..) Powiedziałam mu, że jest jedynym krewnym , jakiego znam ze strony mojej matki  (..) Nasz dziadek Hirsch Horowicz, zaczął mój kuzyn Ołeś Wołyński…”. „Ołeś” czyli Aleksander, inaczej Sasza.
W latach 70-tych ojciec Anny Bikont pan Zdzisław Andrzej Kruczkowski, przed wojną współzałożyciel wraz z Karolem Kurylukiem bardzo lewicowego miesięcznika “Sygnały” – pełnił jakieś tajemnicze funkcje w różnych ambasadach PRL, w tym w ambasadzie PRL w Bernie, Szwajcaria.  A towarzyszyła mu małżonka Wilhelmina Skulska –Kruczkowska de domo Lea Horowicz/Horowitz. Na pamiątkę czego państwo Kruczkowscy popełnili w Wydawnictwie Iskry w 1978 r. dzieło „Berneńskie ABC” a wcześniej bo w 1976 r. w Krajowej Agencji Wydawniczej „Szwajcaria. Mały Przewodnik Turystyczny”.
Po czym tatko udał się do pracy w Ministerstwie Handlu Zagranicznego (znał się na handlu zagranicznym zapewne tak samo, jak Wilhelmina Skulska na Planie Sześcioletnim) a małżonka Skulska napisała 3 kryminały (podobno kiepskie) oraz scenariusz do popularnego serialu telewizyjnego „Dr Ewa”.  Wcześniej, bo w roku 1954 r. popełniła scenariusz filmowy wraz z Janem Rybkowskim o tym, jak Aleksandra Śląska jedzie do huty do Bytomia aby się przekwalifikować z krawcowej na spawacza. Tytuł dzieła „Autobus odjeżdża 6.20”. Ostatnio, kiedy bywałam w „przemyśle ciężkim” to I zmiana zaczynała się o godzinie 6.00 i „autobus musiał wyjechać o 5.20”. Ale może w czasach Planu Sześcioletniego robotnicy mieli lepiej. Finałem zaangażowań towarzyszki Skulskiej była funkcja członka Komisji Interwencyjnej SDP w kadencji 1989-1990.
Jeśli się do tych wszystkich zajęć mamusi i tatusia doda  kuzyna Aleksandra Wołyńskiego z ZSRR, (przyjeżdżającego na daczę pod Warszawą),  w którym to państwie paszporty na wyjazd zagraniczny były wyłącznie dla ścisłej nomenklatury, to mamy pełny obraz tego, z jakiej pozycji Anna Bikont  milcząco przy pomocy Mike’a Urbaniaka oskarża Irenę Sendler o „bycie funkcjonariuszą komunistyczną”.
A teraz troszkę o „zawłaszczaniu przez Kościół Ireny Sendler”.
Na początek uwaga techniczna. Nie byłoby Anny Bikont na świecie, gdyby anonimowy Polak w roku 1942 r. nie załatwił pannie Lei Horowitz ur. 1918 – świadectwa chrztu w Kościele Katolickim i nie ożenił się z nią również w Kościele Katolickim w 1942 r. we Lwowie lub gdzieś za Bugiem. A te świadectwa akurat musiały mieć potwierdzenie w księgach kościelnych, bowiem perfidne władze niemieckie wydały parafiom nakaz ujawnienia wszystkich świadectw chrztów w stosunku np. do Polaków będących na robotach i w obozach koncentracyjnych. Żeby im się jakiś „fałszywy katolik” nie zaplątał w systemie selekcji i zagłady. Więc ślub musiał być prawdziwy.
Aby mieć już absolutnie pełny kontekst „ideowo –historyczny”  książkowego ataku Wydawnictwa Czarne państwa Stasiuk – Sznajderman na Irenę Sendler, warto może wspomnieć o zaangażowaniu pani Moniki Sznajderman Pasierskiej w radzie Fundacji „Zakopiańczycy. W Poszukiwaniu Tożsamości” z siedzibą w Kościelisku ul. Nędzy –Kubińca 161, której celem jest wg akt KRS (nr KRS 0000427200, zarejestrowano 26 lipca 2012 r.) :”…Działalność kulturalna, naukowa, promocyjna i oświatowa związana z historią, dziedzictwem, współczesnością miasta Zakopanego, Podtatrza i Tatr…”.

Kolegą pani Moniki Sznajderman (której udziały w Wydawnictwie Czarne są wyceniane na 4.201.000 zł) w tej radzie fundacji „Zakopiańczycy” jest sam pan Stefan Krajewski zasadniczo matematyk, współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów oraz w latach 1992-2009 konsultant Amerykańskiego Komitetu Żydów ale co najciekawsze, wnuk tow. Władysława Stein-Krajewskiego (ur. 1886), działacza SDKPiL i współpracownika Lenina oraz od roku 1930 regularnego obywatela ZSRR (wraz z małżonką córką Adolfa Warskiego i synem Władysławem, który do Polski zjechał w 1946 r.) i wysokiej rangi funkcjonariusza Kominternu w komisji kontroli i kierownika sekcji prasy.   Zarówno towarzysz Władysław Stein Krajewski jak i Adolf Warski jego teść, podobnie jak jego brat Henryk Stein- Domski – dostali w 1937 r. 9 gramów w politycę w ramach „Great Purge”.
Podobnie jak nieznanego imienia i nazwiska towarzyszka komunistka ciocia Anny Bikont siostra Wilhelminy Skulskiej de domo Horowicz.
To jest jak widać, środowisko dość jasno sprecyzowane ideowo i narodowo a  rozrzut zainteresowań i „front misji dziejowej” tego towarzystwa jest bardzo szeroki: od „skorygowania życiorysu i dokonań Ireny Sendler” do – „zaopiekowania się dziedzictwem Zakopanego i Tatr ze szczególnym uwzględnieniem Kościeliska”.
No to wróćmy do dzieła pani Anny Bikont o „ateistce i socjalistce zawłaszczonej przez Kościół i prawicowe państwo, która NIE uratowała 2500 żydowskich dzieci”.
Pani Bikont twierdzi, że sama Irena Sendler „podkoloryzowywała swoją biografię i konfabulowała” a państwo polskie z kolei pompowało jej „mit” w celu „przykrycia” brzydkich sprawek polskich antysemitów za niemieckiej, sorry, nazistowskiej okupacji a zwłaszcza – powszechnej obojętności Polaków na sprawę zagłady Żydów.

To może małe kalendarium.

Do roku 1999 o Irenie Sendler w Polsce i na świecie w przestrzeni publicznej nie wypowiadał się nikt. W tym roku w miejscowości Uniontown w hrabstwie Bourbon w Kansas USA (liczba mieszkańców ok.300) w miejscowej szkole cztery uczennice w wieku lat 13-14 zostały wyznaczone/poproszone przez skromnego prowincjonalnego nauczyciela  Normana Conarda do uczestniczenia w ogólnonarodowym konkursie szkół amerykańskich  pod nazwą „National History Day”. Miała to być forma ich „socjalizowania” albowiem dziewczynki miały różne problemy: matka jednej z nich chorowała na raka, inna zbyt często przenosiła się ze szkoły do szkoły z powodu zawodu ojca (wojskowy) i była w klasie wyobcowana, inna miała matkę narkomankę i wychowywali ją dziadkowie.

Nauczyciel przyniósł do szkoły numer gazety News and World Report z marca 1994 r. (premiera filmu Lista Schindlera) z artykułem o „innych Schindlerach” i informacją o tym, iż Irena Sendler „uratowała z Getta w Warszawie wiele dzieci i dorosłych w 1942 r.”. Uratowanych dzieci miało być „ponad 2000”.  Czyli ponad 2 razy więcej niż Niemiec Schindler i w dodatku, o zgrozo, za darmo.
Nauczyciel stwierdził, że to jest najprawdopodobniej błąd drukarski czyli dodane omyłkowo jedno zero i żeby to zweryfikowały w ramach zajęć historii.
Dziewczynki  Megan Stewart, Elisabeth Cambers i Sabrina Coons  i Janice Underwood a później kilkoro innych dzieci zgodziły się przystąpić do konkursu National History Day ale w całym dystrykcie szkolnym nie było ani jednego Żyda, w związku z czym poszukiwały informacji na swoją rękę w różnych źródłach, m.in. starając się ustalić miejsce pochówku Ireny Sendler, która wg nich nie miała prawa żyć w roku 1999. Napisały do ambasady RP w Waszyngtonie DC i otrzymały informację, iż Irena Sendler żyje w domu opieki Braci Bonifratrów na Sapieżyńskiej w Warszawie. Napisały do niej list i otrzymały odpowiedź po polsku. Znalazły polską studentkę, która im przetłumaczyła ten list.
Zaczęła się korespondencja. Uczennice przesłały Irenie Sendler scenariusz swojej „sztuki o Irenie Sendler”, która miała być ich pracą konkursową w National History Day. Było to kilka scenek pokazujących m.in. jak Irena Sendler próbuje namówić żydowską matkę w Getcie aby oddała jej pod opiekę dziecko, bo wszyscy w Getcie przeznaczeni są do eksterminacji. Matka chce mieć jakąś gwarancję, że dziecko za murami przeżyje ale Irena Sendler może jedynie powiedzieć, że takiej gwarancji dać nie może. 
Głównym „aktorem” sztuki jest słoik, w którym Irena Sendler wraz z koleżanką chowają bibułki papierosowe, na których są napisane dane osobowe żydowskich dzieci i ich nowe imiona i nazwiska, aby mogły być oddane rodzicom po wojnie.  Słoik/słoiki są zakopywane pod jabłonką w ogródku przyjaciółki. Jabłonka rośnie do dzisiaj. Dzieci same wykonały dekoracje, same zaprojektowały kostiumy i same zagrały w sztuce. Pieniędzy nie było, ale był entuzjazm i kreatywność.
Od tego słoika wziął się tytuł projektu :”Life in a jar”. (Życie w słoiku). Dzieci nie wygrały konkursu ale sztuka zajęła miejsce w ścisłej czołówce w skali całych USA, co dla szkółki z Uniontown było wydarzeniem historycznym.
Dzieci zostały zaproszone do „zagrania sztuki” w różnych organizacjach żydowskich w stanie Kansas a nawet dalej. Sztuka została bardzo dobrze przyjęta, publiczność była wzruszona do łez.
Najbardziej chwytliwe były „hollywoodzkie” scenariusze wyprowadzania dzieci z Getta, które to dzieło początkowo zupełnie błędnie przypisywano wyłącznie Irenie Sendler. Czyli wywożenie w paczce uśpionego niemowlęcia pod fotelem w tramwaju jadącym przez Getto, niemowlę w paczce pod siedzeniem ciężarówki wożącej środki dezynfekcyjne do Getta  z groźnym wilczurem na siedzeniu odstraszającej strażników, wyprowadzanie przez Sądy i podziemne korytarze pod kamienicami – dzieci starszych.
Ona wprowadzała poprawki, wyjaśniała kontekst, stanowczo zaprzeczając, iż robiła to sama. I  wprowadzając masowej świadomości USA mimo wszelkich dotychczasowych barier -  informację o „organizacji Żegota”.
 W chwili gdy zaczął się projekt miała już 89 lat i zaskakująco bystry umysł. I poczucie humoru oraz wygląd „babci jak z bajki dla dzieci”.
Była idealną postacią medialną dla masowej publiczności USA ukształtowanej przez telewizję i Hollywood. Pieniądze, które jej przywiozły (bo jest biedna), kazała im wziąć, „żeby poszły sobie zahulać”. Oczarowała je i zakochały się w niej. Była mądra, miała poczucie humoru, wielką wiedzę i była Żyjącą Legendą, która robiła rzeczy sto razy straszniejsze niż wszyscy bohaterowi Hollywood.
Sława „Life in a Jar” rosła, rosła też legenda Ireny Sendler w USA. Dzieci udzielały wywiady dla ogólnokrajowych telewizji (CNN) i ogólnokrajowych gazet.  I też stawały się sławne a ich  życie ulegało zmianie na lepsze. Wszystkie „wyszły na ludzi”: pokończyły studia, założyły rodziny i są szanowane.
W ramach projektu „Life in a Jar” uczniowie sami opracowali stronę internetową projektu, jeden zajął się robieniem zdjęć i dokumentowaniem przedstawień a wszystko było wrzucane do sieci. W ciągu 6 lat stronę odwiedziło 2 miliony osób i zaliczono 55 milionów odsłon.
Przez stronę internetową sprzedano do 4000 szkół amerykańskich - DVD „Life in a Jar’, co wyszacowano na dotarcie do 1 miliona uczniów.
 Bardzo popularna jest też  książka  autorstwa Jacka Meyera „Life in a Jar: The Irena Sendler Project” – od roku wydania 2011 – 7 nagród czytelniczo edukacyjnych w tym w 2014 r. „Reader’s Favorite Book Award- Gold Medal –Education. ( Najbardziej ulubiona przez czytelników książka edukacyjna – złoty medal).
W 2016 r. wyszła książka pani Tilar J. Mazzeo pt. Irena’s Childern: The Extraordinary Story of the Woman Who Saved 2,500 Children form the Warsaw Ghetto”.
„Marka” Irena Sendler i hasło „Life in a Jar’ zaczęły rozprzestrzeniać się po świecie jak pożar włącznie z Indiami i Taiwanem. Z wyjątkiem Francji, która bardzo długo opierała się przed Ireną Sendler.

Od razu trzeba zaznaczyć, że pierwsze zdanie prezentujące projekt „Life in a jar” na stronie internetowej brzmiało (i brzmi) następująco: „…Students from rural Kansas discover a Polish Catholic woman who saved Jewish children…”.(Uczniowie z rolniczego Kansas odkryli Polkę katoliczkę, która ratowała dzieci żydowskie).
Dla małych amerykańskich protestantów było rzeczą oczywistą, że skoro żydowskie dzieci były kierowane przez organizację Żegota do rzymsko katolickich klasztorów oraz do organizacji charytatywnych katolickich a sama Żegota została założona przez katolicką pisarkę Zofię Kossak Szczucką no a Irena Sendler mieszka w zakonnym domu  o nazwie: Dom Geriatryczno-Rehabilitacyjny przy Zakonie Szpitalnym Św. Jana Bożego Bonifratów, to sprawa jest jednoznaczna.
Ja tę stronę internetową odwiedzałam przez ładnych parę lat przynajmniej raz w tygodniu począwszy od roku 2005 albo i wcześniej. W tym czasie w Polsce panowało absolutne milczenie mediów na temat tego fenomenu, jakże korzystnego dla wizerunku Polski.
Za to, niby przypadkiem zaczęły pojawiać się na rynku i to od razu tłumaczone na język angielski takie „bomby historyczne” jak :
2001- Jan Tomasz Gross – “Neighbors: The Destruction of the Jewish Community in Jedwabne Poland “Princeton University Press  Już w tytule jest kłamstwo: w 1941 r. – Jedwabne nie leżało w “Poland” tylko na terenach okupowanych przez Niemców, resztę rozłożyli na czynniki pierwsze tej „prawy” – prof. Chodakiewicz i w wykładach Leszek Żebrowski.
2004- Anna Bikont – „My z Jedwabnego” w Pruszyński i S-ka
2006 – Jan Tomasz Gross – Fear: Anti-Semitism in Poland After Auschwitz, Random House.  Tak się przypadkiem złożyło, że gdzieś tak koło 2005 r. zaczęło się mówić o Pokojowej Nagrodzie Nobla dla Ireny Sendler a w 2006 zorganizowano kampanię poparcia.  Taki traf. Irena Sendler lat 97 „przegrała” z Alem Gorem – „papieżem ocieplenia globalnego”.
No a teraz mamy personalny atak na osobę śp. Ireny Sendler.
No to jak tam było z tą „funkcjonariuszką komunistyczną, członkinią PZPR”.
 Irena Sendler była córką socjalisty. Ale z pewnością była ochrzczona w Kościele Rzymsko Katolickim.
W PZPR znalazła się w ramach połączenia w 1948 r. PPS z PPR. Czyli jak tysiące Polaków katolików, którzy wiedzieli doskonale, czym grozi im „wypisanie się” z PZPR w 1948. W 1968 r. rzuciła legitymację partyjną czyli 4 lata wcześniej niż tow. II sekretarz POP UW niejaki Geremek.
Pod wojnie otrzymała propozycję stanowiska zastępcy naczelnika Wydziału Opieki Społecznej Miasta Stołecznego Warszawy. Czyli była to naturalna kontynuacja tego, co robiła już od roku 1932, kiedy to po ślubie z młodszym asystentem na Wydziale Filologii Klasycznej UW Mieczysławem Sendlerem (1931) otrzymała  pracę w Obywatelskim Komitecie Pomocy Społecznej Wolnej Wszechnicy Polskiej w Sekcji Opieki nad Matką i Dzieckiem , która to Sekcja w 1935 r. weszła do struktur zarządu Miasta Stołecznego Warszawy. Awansowała kolejno ze stanowiska opiekunki terenowej, referentki społecznej do Kierowniczki Referatu do Walki z Włóczęgostwem, Żebractwem i Prostytucją.
W czasie wojny w okresie likwidacji Getta oficjalnie pracowała w Referacie Opieki Zamkniętej nad Dziećmi i Młodzieżą Wydziału Opieki i Zdrowia. Kierownikiem Referatu był Jan Dobraczyński pisarz katolicki.  To on wystawiał te wszystkie lewe dokumenty dla zbiegłych z obozów polskich żołnierzy, ukrywających się konspiratorów i ukrywających się Żydów.
Opisała to szczegółowo dr Teresa Prekerowa w opracowaniu naukowym „Konspiracyjna Rada Pomocy Żydom 1939-1945”.
Jeśli chodzi o to, jakoby Irena Sendlerowa miała jakieś wydumane pretensje o „prześladowania” w czasach komunizmu, to pomijając słynne „przesłuchania na UB” – kiedy była w 7 miesiącu ciąży, co skończyło się przedwczesnym porodem i śmiercią Syna dwutygodniowego w 1949 r. była jeszcze delikatna sprawa wyjazdu do Izraela w 1965 r. W Dzienniku Bałtyckim z 16 września 2009 r. pan Leszek Szymański pisze w artykule pt. „Irena Sendlerowa – bohaterka zapomniana”, że „partia, w którą wierzyła”  3 lata wcześniej odmówiła jej paszportu na wyjazd do Izraela na zaproszenie Instytutu Yad Vashem w związku z przyznaniem tytułu „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. Miała posadzić swoje drzewko.

„Komunistyczna funkcjonariusza” Irena Sendler dostaje odmowę paszportu w tak oczywistej sprawie w 1965 r. a tymczasem totalny antykomunista Władzio Bartoszewski jak najbardziej otrzymał paszport w 1963 r. i wedle docenta wiki – „od września do listopada 1963 r. przebywał w Izraelu na zaproszenie Instytutu Yad Vashem, gdzie w imieniu Rady Pomocy Żydom „Żegota” odebrał odznaczenie Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Indywidualne odznaczenie Sprawiedliwy wśród Narodów Świata otrzymał w 1966…”.
„Wogle” w roku 1963 r. zaczął „obalać komunę całościowo”: „…od listopada do grudnia 1963 r. przebywał w Austrii, gdzie nawiązał liczne kontakty z austriackimi środowiskami intelektualnymi i politycznymi. W listopadzie rozpoczął współpracę z Radiem Wolna Europa. W kolejnych latach podróżował także do RFN, Wielkiej Brytanii, Włoch, Izraela, a także USA, gdzie kontaktował się zwłaszcza z przedstawicielami polskiej emigracji…”. 

Ciekawe, że Władzio został wysłany do Izraela po odbiór tytułu dla ŻEGOTA – „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata”, gdy tymczasem Zofia Kossak – Szczucka, współzałożycielka z Wandą Krahelską Filipowicz – w 1942 r. Tymczasowego Komitetu Pomocy Żydom, przekształconego w Radę Pomocy Żydom – już w 1957 r. powróciła z emigracji do Polski i osiedliła się w domku ogrodnika w swojej byłej posiadłości w Górkach Wielkich k.Cieszyna, którą to posiadłość władze komunistyczne z Bermanem na czele – skonfiskowały Jej, jak należy rozumieć , z „wdzięczności za uratowanie kilkudziesięciu tysięcy Żydów”. Podobnie żyła Wanda Krahelska. Obie: Kossak Szczucka i Krahelska miały umrzeć w 1968 r.  
Ale sadzić drzewko w imieniu ŻEGOTA pojechał do Izraela w 1963 r. Władzio Bartoszewski. Ho, ho, tak , tak.
To może jeszcze na koniec o „ateizmie Sendlerowej”. Kiedy jej drugi syn Adam ur. 1951 bardzo delikatny od urodzenia, mając kilka lat ciężko zachorował,   wedle tego samego artykułu w Dzienniku Bałtyckim z 2009 r. :”…. Raz popadł nawet w śmierć kliniczną. Zrozpaczona kobieta klęczała nad jego łóżkiem, nie wiedząc, co robić. – I wtedy Mama zaczęła się modlić- wspomina jej córka Janina Zgrzembska. – Po prostu uklękła i zaczęła się modlić. – I wkrótce Jej Syn odzyskał całkowicie zdrowie…”.
Reasumując: przez cały okres medialnej sławy i chwały Ireny Sendler, która rosła od roku 1999 aż do 2008 i później – Kościół Rzymsko Katolicki milczał i nie wypowiadał się  na jej temat. Zapewne znalazła się wśród Polaków ratujących Żydów w kaplicy ufundowanej przez Ojca Dyrektora w Toruniu.
Natomiast jak tylko ruszył projekt „Life in a Jar” w 1999, w pokoiku ze słonecznikami w domu pomocy przy Zakonie Bonifratrów na Sapieżyńskiej pojawiła się sama pani prezydentowa Kwaśniewska Jolanta, aby wyściskać Wielką Bohaterkę i – zrobić sobie z nią zdjęcie, które poszło w świat. Nie był gorszy Rabin Szudrich i pani Ficowska Elżbieta. Nie mówiąc o profesorze Głowińskim.
Niedaleko „padła” Ania Bikont od mamci Wilhelminy Skulskiej, co była czerwieńsza niż litery w Trybunie Ludu.  Ta książka uderza nie tylko w dobrą pamięć o Irenie Sendler, torturowanej na Gestapo i skazanej na śmierć ale i w dobra osobiste jej Dzieci i Wnuków.
Kimże jest Anna Bikont aby recenzować życie Ireny Sendler? No kim?
http://nagrodairenysendlerowej.pl/o-irenie-sendlerowej
http://www.irenasendler.org/about-the-project/
http://www.irenasendler.org/family-cast/
https://www.kshs.org/p/kansas-history-day-holocaust-and-life-in-a-jar/14874
https://www.theguardian.com/world/2007/mar/15/secondworldwar.poland
https://www.amazon.com/Life-Jar-Irena-Sendler-Project/dp/098411131X
https://bonifratrzy.pl/dom-geriatryczno-rehabilitacyjny-warszawa/