poniedziałek, 26 listopada 2018

Horst Mahnke i Georg Wolff czyli oficerowie SS u Axela Springera.


A jeśli chodzi o tych "oficerach SS zatrudnianych przez Axela Springera", to jak to mówią, nie ma dymu bez ognia.

Okazuje się, że w internetowym wydaniu Spiegel Online z dnia 22.11.2014 r. jest artykuł  pt."BND soll Axel Springer jahrelang bezspitzelt haben" (Podobno Axel Springer był przez lata szpiclowany przez BND - Federalną Służbę Wywiadowczą).
A w tym artykule  jest info, że tej brzydkiej czynności szpiclowania na rzecz BND dopuszczał się niejaki "Klosterman", który siedział na 12 piętrze wydawnictwa Axel Springer w Hamburgu (piętro executive) .

Miał to być "jedyny redaktor naczelny czasopisma "Kristall" , niejaki Horst  Mahnke,  "późniejszy szef zespołu doradczego Axela Springera" . I ten "..Mahnke war unter den Nationalsozialisten SS-Hauptsturmführer. In den Fünfzigerjahren arbeitete er beim SPIEGEL. Mahnke war nicht der einzige frühere SS-Offizier, der beim SPIEGEL Karriere gemacht hatte...". ( Mahnke był w czasie Narodowego Socjalizmu SS - Hauptsturmfuehrerem. W latach 50-tych robił u Spiegla karierę. Mahnke NIE BYŁ JEDYNYM  byłym SS-oficerem, który w Spieglu zrobił karierę...".

A w artykule jest zalinkowana relacja z konferencji z 1996 r. (coś w rodzaju obchodów 50-lecia wydawnictwa Spiegel),  w trakcie której dziennikarz TAZ Lutz Hachmeister omawia wyniki swoich badań dotyczących karier, jakie w latach 50-tych robili w Spieglu oficerowie SS: Horst Mahnke oraz Georg Wolff.

A w angielskiej wiki jest nawet hasło "Horst Mahnke", albowiem w czasie wojny wsławił się on tym, że był jako ten SS-Hauptsturmfuehrer - adiutantem samego Brigadefuehrera Franza Six w czasach pod Moskwą, gdy tenże był dowódcą Einsatzgruppe B. Co robiły Einsatzgruppen nie trzeba chyba tłumaczyć.

A Franz Six stał się sławny bo w Procesie Norymberskim dostał 20 lat ale mu, podobno dzięki "wiernemu Mahnke i wiernemu Wolffowi" - jakoś tak "skrócili karę" i został tenże Six- kimś w rodzaju przedstawiciela prasowego firmy Porsche.

Dla wygody polecimy tekstem hasła z niemieckiej wiki „Horst Mahnke”:’…
Horst Mahnke  ur. 28.10.1913 w Berlinie zm. 8 .11.1985 r. w Berlinie. Był niemieckim  SS - Hauptsturmführer w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA) a po zakończeniu II WW szefem czasopisma „Kristall” Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA), a po zakończeniu II wojny światowej  szefem czasopisma prasowego  Der Spiegel od 1952 r. Do 1960 r., A następnie redaktor naczelny czasopismo „Kristall” , dyrektor zarządzający w redakcyjnej komisji doradczej Springer-Verlag, a od 1969 do 1980 szef  Verband Deutscher Zeitschriftenverlegers.( Stowarzyszenie Niemieckich Wydawców Gazet)


W SS, Mahnke stał się Hauptsturmfuhrerem w 1942 r., Po zaangażowaniu się w prześladowanie  komunistów i Żydów pod Moskwą  jako adiutant w stosunku do swojego przełożonego  Franza Six, Brigadefuhrera , który latem 1941 r. został „…szefem "Moskiewskiej  Grupy  Prewencyjnej" Einsatzgruppe B...".

Horst Mahnke po wojnie 29 stycznia 1946 r.  został aresztowany i internowany do połowy 1948 r. w brytyjskim obozie internowania w Bad Nenndorf.  Odnosząc się do faktu, że byli tam pobici i torturowani niemieccy więźniowie, został skazany 10 września 1948 r. Przez trybunał   Benefeld-Bomlitz tylko na karę 400 DM ….”.


Natomiast dziennikarz Georg Wolff w roku 1940 "działał w Einsatzkommando w Norwegii pod dowództwem SS-Standartefuehrera Waltera Stahleckera a potem awansował na dowódcę Wydziału III SD Policji w Oslo. Bardzo wczesny członek SA. Studiował u słynnego Franza Six w Królewcu.

Obaj  Horst Mahnke i Georg Wolff zasłynęli po wojnie w Hamburgu “dziennikarskim śledztwem” w porcie i w okolicznych wioskach w sprawie przemytu znacznych ilości kawy bez cła na teren Niemiec, w czym mieli brać udział tzw. Dipisi (byli więźniowie obozów koncentracyjnych) pochodzenia żydowskiego.
Państwo niemieckie miało stracić na przestępczej działalności owych „żydowskich dipisów” – podobno miliony dojczmarek. Napisali o tym w 1950 r. a Mahnkemu zapewne został cofnięty zakaz zatrudnienia w prasie i szkołach ( NIE został zdenazyfikowany pozytywnie przez Komitet ds. Denazyfikazji Miasta Hannower 16 lipca 1949 r.)

W latach 1952-1961 Georg Wolff był kierownikiem działu zagranicznego Spiegla i przeprowadzał wywiady z wieloma prominentnymi osobami, np. z Jekateriną Furcewą z Politbiura czy z Charlesm de Gaullem.

I jako szef działu zagranicznego korzystał m.in z takiego źródła informacji jak oficjalny korespondent zagraniczny Der Spiegla w Argentynie - Wilfred von Oven, który był w czasie wojny korespondentem wojennym w czasie napaści na Polskę w 1939 r. i w 1941 na ZSRR. Podobno relacjonował w 1944 r. sprawę zamachu na Hitlera dla mediów. Zaawansował za te bohaterskie czyny na samego "adiutanta prasowego Goebbelsa", którym pozostał do końca wojny. A potem uciekł do Ameryki Południowej ale otrzymał od dobrych kolegów z Niemiec akredytację na korespondenta zagranicznego Der Spiegla.

Pisze o tym w artykule "Brunatna przeszłość Der Spiegel" pan Stefan Loubichi.

I pomyśleć, że ani Dekan, ani ten cały nowy z Disowery Inc, sorry, wielce szanowny pan David Zaslav ur. 1960  w Rockland koło New York CEO Discovery Inc i w dodatku członek  Światowego Kongresu Żydów i "działa w USC Shoah Foundation" i w The Past Is Present Committee wraz z panem Spielbergiem ( wśród prominentnych aktywistów znaleźliśmy nawet Harveya Weinsteina) - nie czytali prasy niemieckiej na temat wybitnych pracowników Axel Springer Verlag? I pozostają w stanie świadomości, że "w Axel Springer nie było oficerów SS"???!!!!

No a przecież pan David Zaslav, nowy „szef wszystkich szefów’ TV poświęcił aż 4 dni ze swojego bezcennego czasu aby uczestniczyć w przygotowaniach i obchodach 70-tej rocznicy wyzwolenia KL Auschwitz i zorganizować pobyt 100 "suvivors".

Gdyby ktoś nie wiedział, to gazeta a Variety, która informuje o tym wiekopomnym pobycie w Polsce pana Davida Zaslav poinformowała swoich czytelników, iż "Armia Czerwona wyzwoliła w KL Auschwitz 7000 Żydów".  Może miała te precyzyjne dane od pana Zaslav, który był na miejscu. Co prawda 70 lat później, ale jednak.

Pan Zaslav jest wg Variety "chair" podmiotu o nazwie :"The Past Is Present Committee"  i kieruje komitetem złożonym m.in z Spielbega, Lena Blavatnika, Ronalda S. Laudera a uczestniczą w pracach tego podmiotu takie autorytety jak Jeffrey Katzenberg, Ari Emanuel i Harvey Weinstein (ciekawe, czy nadal).

I ci ludzie, którzy twierdzą, że reprezentują interesy “Ocalonych z Holocaustu” będą teraz w polskim sądzie bronić Wydawnictwo Ringier Axel Springer przed oskarżeniem, że “u Axela pracowali byli oficerowie SS”.


ttps://translate.google.com/translate?hl=pl&sl=de&u=http://www.spiegel.de/politik/deutschland/bnd-soll-axel-springer-verlag-jahrelang-bespitzelt-haben-a-1004387.html&prev=search
http://www.spiegel.de/politik/deutschland/bnd-soll-axel-springer-verlag-jahrelang-bespitzelt-haben-a-1004387.html
https://de.wikipedia.org/wiki/Horst_Mahnke
https://translate.google.com/translate?hl=pl&sl=de&u=https://de.wikipedia.org/wiki/Franz_Six&prev=search
https://twitter.com/zbigniewkozlow/status/964936531143221248
https://variety.com/2015/tv/news/industry-heavyweights-support-auschwitz-70th-anniversary-commemoration-1201413532/
https://en.wikipedia.org/wiki/David_Zaslav

sobota, 24 listopada 2018

Orzeł Biały, żona Broniewskiego, NSZ i ostatni Żyd z Węgrowa czyli białe plamy.


Jak mówił podobno pan Pasek, „cnotliwa żona to męża korona”, ale z tej mądrości  Sarmatów nie skorzystał  niezbyt mądry za to niezbyt cnotliwy pan poeta rewolucyjno romantyczny Broniewski Władysław.  Upatrzył sobie na jakiejś rewolucyjnej  wieczorynce   Janinkę Kunig z Kalisza po siedmiu klasach szkoły podstawowej aspirującą do jakichś kursów artystycznych i  do wolnej miłości.  

On był „szlachcic z  herbem”: Broniewscy pieczętowali się herbem Lewart a  rodzina matki Zofii  czyli Lubowidzcy – herbem Topacz ( czasem używano: Kopacz). Ze strony matki  dalecy przodkowie  sięgnęli najwyższych urzędów.
 
Ale w tym rodowym jabłku Lubowidzkich trafiły się  naprawdę  wstrętne robaki: Zofia z Lubowidzkich Broniewska  miała poprzez ojca Antoniego Adriana i dziadka Franciszka – pradziadka  Antoniego Modesta Lubowidzkiego i pra -pradziadka Michała Lubowidzkiego ( 1702-1742).
 
A ów  Michał Lubowidzki  miał brata Stanisława podczaszego  inowłodzkiego, któremu trafił się wyjątkowo utalentowany (do wszystkiego) synalek  Stefan.

Stefan Lubowidzki  ur. około 1740 r. ma hasło nawet w ruskiej wiki i nie bez powodu. W 1771 r. 
został  adiutantem samego Króla Stanisława Augusta Poniatowskiego  a od 1777 r. brygadierem III Brygady Kawalerii Narodowej w Dywizji Ukraińsko –Podolskiej  a w 1792 r. awansował na generała lejtnanta i komendanta garnizonu warszawskiego.
 
Zaś w 1793 r. służba  Ojczyźnie mu się znudziła i przeszedł na służbę rosyjską  ( z zachowaniem stopnia generała – porucznika jako „dowódca dywizji ukraińskiej” a w okresie 3.12. 1796 – 28.10.1797 – był szefem  Nieżyńskiego Pułku „kirasjerskiego” – Kozaków. Za zdradę otrzymał 6 maja 1793 r. order Świętego Aleksandra Newskiego. 
Takiego przodka, choć dalekiego ma nasze dobro narodowe poeta Broniewski, co się potrafił odnaleźć w "Czerwonym Sztandarze" i w komunistycznej poezji PRL. 

A to jeszcze nie koniec historii  Lubowidzkich", z serii "niedaleko pada jabłko od jabłoni".

W listowiu drzewka genealogicznego  rodziny Lubowidzkich pojawiają się  dwie zupełnie  diaboliczne postacie:  Mateusz Lubowidzki  ur. 1789 , który  był senatorem Królestwa Kongresowego a  z nominacji  generała Zajączka - wiceprezydentem Warszawy od  roku 1817. 

A następnie z nadania Nowosilcowa został  szefem policji warszawskiej, bardzo gorliwym  w zbieraniu informacji o nastrojach. Meldunki składał bezpośrednio księciu Konstantemu  i w końcu ostrzegł go przez powstaniem  i umożliwił ucieczkę.  Na drugą nóżkę był członkiem  loży masońskiej Astrea  i jej reprezentantem w  Wielkim Wschodzie Narodowym Polski , którego szefem był generał Wojska Polskiego Aleksander Rożniecki, kumpel Nowosilcowa.

Ówże Mateuszek policmajster miał braciszka  Józefa Lubowidzkiego ur. 1788 r.,  bardzo dobrze urządzonego na stanowiskach marszałka Sejmu Królestwa Polskiego, członka Rady Stanu  Królestwa Kongresowego w 1830 r. a w końcu wiceprezesem Banku Polskiego  do roku 1842, kiedy to wykryto jego nadużycia  ( i jego wspólnika Henryka Łubieńskiego)   , za co  dostał wyrok 4 lat więzienia , ale wstawił się za nim sam Paskiewicz ( w końcu braciszek Mateuszek  uratował głowę księcia Konstantego) i nie poszedł siedzieć tylko „wyjechał na zesłanie”.  Był on wychowankiem Korpusu Kadetów  a na drugą nóżkę udzielał się w loży Astrea i  był w roku 1819 – pieczętarzem  Wielkiego Wschodu Narodowego Polski.  Aż w 1821 r. car Aleksander pozamykał te masońskie kramiki.

Piszę o tym dlatego, że  to fascynujące, jak mało czasu i energii poświęca się na badania genealogii kultowego poety  a zamiast tego  historycy literatury rozwodzą się nad jego  skomplikowanym  życiem erotycznym, które było w sumie proste: dużo i szybko.

Ale po serii szybkich zdobyczy  nasz szlachecki  romantyczny poeta trafił na kobietkę w swoim guście.  Była to  wnuczka młynarza a córka  elektryka, który miał w latach 30-tych po powrocie z Argentyny pracować w Zjednoczeniu Elektrowni  Okręgu Radomsko – Kieleckiego.   


Tatko panny Janiny Kuniżanki (takim nazwiskiem podpisywała przed wojną artykuły do „Płomyka”) nazywał się  Kunig Oskar Hugon i w biografiach – Janiny Broniewskiej, żony Władysława – nie jest  wymieniany.
Szczególnie ciekawe jest to, że nie interesuje się nim ani Muzeum Żydów Polskich „Polin”, ani Centrum Badań nad Zagładą Żydów UW ani ŻIH.
Zainteresował się nim  za to  mieszkaniec Przedborza, pan Wojciech Zawadzki  , założyciel  i wydawca strony internetowej  Przedborskiego Słownika Biograficznego oraz w jednej osobie: redaktor, autor  biogramów i fotografii.  Pan Wojciech Zawadzki jest podpułkownikiem WP, muzeologiem i historykiem wojskowości oraz  autorem artykułów o dziejach Przedborza.

No i jak się zainteresował to ustalił, że tatko  towarzyszki Janiny Broniewskiej  autorki   słynnego dzieła „O człowieku, który się kulom nie kłaniał” (lektura szkolna) a wcześniej – działaczki  Związku Patriotów Polskich  i wiceprezeski  Rady Naczelnej  Związku Bojowników o Wolność i Demokrację  -  w  chwili wkroczenia do Przedborza  niemieckiego okupanta -  natychmiast przypomniał sobie swoje niemieckie pochodzenie  i  zrobił się w stosunku do Polaków a zwłaszcza do Żydów – wyjątkowo nieprzyjemny.

W dniu 10 stycznia 1940 r.  władze okupacyjne mianowały go Stadtkommissarem Przedborza (komisarz miasta). Urzędujący  „od polskich czasów” burmistrz Przedborza Konstanty Kozakiewicz – został podporządkowany  Oscarowi Kunigowi.

W  dniu 15 marca 1940 r. Oscar Kunig powołał do życia – getto w Przedborzu, które wraz ze zwierzchnością nad gminą żydowską tego miasta -  podlegało wyłącznie jemu jako „władzy niemieckiej”.

 Jak pisze autor pan Wojciech Zawadzki Oscar Kunig :”… był hochsztaplerem usiłującym dorobić się na nieszczęściu innych. Robił interesy na rozbiórce wypalonych przedborskich kamienic, przywłaszczał sobie mienie żydowskich mieszkańców, nakładał na Żydów kilka kontrybucji.

Jedną z większych jego afer był pomysł odbudowy spalonego Przedborza, jako niemieckiego miasta z nadpilicznymi bulwarami „jak w Buenos Aires”. Usiłował na ten cel uzyskać dotację w wysokości 5 000 000 zł, podczas gdy gubernator przeznaczał 30 000 zł. Sprawca licznych przestępstw gospodarczych i kryminalnych, zwłaszcza w odniesieniu do ludności żydowskiej. Podobno posiadał kilka paszportów z różnych państw i nie zdążył z nich skorzystać.

Aresztowany wraz ze swoim współpracownikiem Zygmuntem Jankowskim przez gestapo na podstawie donosu volksdeutscha Gutscha    5 VII 1940 r. Najpierw osadzono ich w Areszcie Miejskim w Radomsku, a następnie zesłano do Koncentrationlager Auschwitz.   Kunig otrzymał nr obozowy 8527. Tam zmarł w kwietniu 1941 r ….”.

Jego kumpel w interesach w Argentynie niejaki Maksymilian  Szymański z Końskich , w czasie okupacji wstąpił do Związku Walki Zbrojnej – został rozpoznany jako agent Gestapo i skazany na śmierć. Wyrok wykonano w 1942 r.

Pan Wojciech Zawadzki zadaje publicznie pytanie o możliwe przedwojenne związki  Oscara Kuniga  i Maksymiliana Szymańskiego – z niemieckim wywiadem.

Ciekawe, że na stronie internetowej Wirtualny Sztetl Muzeum  Historii Polskich Żydów „Polin” na temat getta w Przedborzu znajduje się taka oto krótka notka: ”… Wiosną 1940 r. naziści utworzyli w Przedborzu getto, zlokalizowane w obrębie ulic: Częstochowskiej, Trytwy, Leśnej. Zamknięto w nim około czterech i pół tysiąca osób, w tym także przesiedleńców z innych miejscowości. Duże zagęszczenie, brak odpowiedniej infrastruktury sanitarnej i niewystarczające racje żywnościowe przyczyniały się do epidemii i wysokiej śmiertelności. Mieszkańcy getta byli zmuszani do prac na rzecz okupanta. Wielu zginęło w doraźnych egzekucjach. Likwidacja getta nastąpiła w październiku 1942 r. - Żydzi zostali deportowani do Radomska, skąd później trafili do komór gazowych obozu w Treblince…”.

Jak Państwo widzą, wg Wirtualnego Sztetla do Podborza wpadli w 1939 r. jacyś „naziści” i to oni „utworzyli getto” a nie tatko towarzyszki  Janinki Broniewskiej   – Oscar Kunig rodem z Kalisza.

Kiedy Oscar Kunig we wrześniu 1939 r. „powracał do swoich niemieckich korzeni”,.  Jego córka Janinka Kunig  nominalnie jeszcze Broniewska ( rozwód w 1946 r.) także zdradziła Polskę.

Jak pisze Bohdan Urbankowski w swojej książce „Czerwona Msza czyli Uśmiech Stalina” na stronie 205 tom II :”… Janina Broniewska (…) po najeździe sowieckim poszła na pełną kolaborację: została inspektorem szkół okręgu białostockiego, potem pracowała z Bermanem  w mińskim  „Sztandarze Wolności”, przeszła przez „Nowe Widnokręgi” i „Polskę Zbrojną , by w PRL redagować „Kobietę” i „Kraj Rad”. Była politrukiem  LWP – jeszcze w 1973 r. awansowała do stopnia majora…”.

Były małżonek Broniewski usiłował się jakoś odnaleźć we Lwowie z nową kobietą swego życia i jej córką – i wylądował w kolaboranckim piśmidle „Czerwony Sztandar”.

 Był do tego stopnia zgnojony, że nawet jak (podobno) podrobili jego podpis  pod apelem czy też uchwałą literatów –kolaborantów o „przyłączenie Zachodniej Ukrainy do ZSRR” – to się nie obraził.  Pisał wiersze i pobierał gaże aż w końcu Sowieci stracili do niego cierpliwość i go aresztowali.  Ale mimo tego, że był żołnierzem Legionów i walczył w wojnie 1920 r. – nie został  zlikwidowany.

Wyszedł, mimo nieprzyjemnych przygód w sowieckich kazamatach – żywy i po pobycie w Armii Andersa – wrócił do złotej klatki w PRL, gdzie  katowali go przymuszaniem do pisania wiernopoddańczych, kłamliwych wierszy, a on cierpiał w willi na Saskiej Kępie i cierpienie zalewał lekko wódką jednakowoż pod zakąskę.

 Skończyło się to wszystko jak najgorzej, bowiem, jak napisaliśmy na początku, rozwiązłość byłej żony Janinki, zabawna i atrakcyjna w dawnych czasach „potwornej sanacji” i wspierająca „notowania rodziny” w czasach LWP, kiedy  to została „frontową żoną” generała Bukojemskiego, co to „wybrał z Berlingiem życie” i nie skończył w dołach katyńskich -  przestała być zabawna po roku 1945,  kiedy podstarzała   „carowa komunistycznej literatury warszawskiej”  dalej rozdzielała swoje wdzięki, teraz raczej  „pod grozą  zatrzymania kariery literackiej” różnych literatów aspirujących i coraz młodszych.
Nowoczesna córka, komunistka ideowa zresztą, nie była dostatecznie postępowa, aby zrozumieć zdradę matki i zmarła w tajemniczych okolicznościach. Niewykluczone jest samobójstwo.

  I dla osieroconego ojca zaczęło się piekło na ziemi.

Zapewne nie pamiętał już liścików żartobliwych pisanych do narzeczonej i kochanki zarazem  w 1926 r. o „problemie z jedną taką, co to nie chce jechać do Poronina”, czyli nie chciała dokonać aborcji – jego dziecka.  Było to tuż przed ich ślubem. Pośmiali się i pożartowali a nieszczęsna dziewczyna „pojechała do Poronina” i „problem zniknął”. 
 
Takie to były zabawy i żarty młodych , wyzwolonych obyczajowo – rewolucjonistów w czarnych czasach sanacji.  No ale jak mamusia przespała się z chłopakiem córki, też komunistki i też mężatki, zaczęły się schody, bo dziewczyna nie mogła zrozumieć, że literat Czeszko Bogdan też chciał „tylko popchnąć karierę”.

I pomyśleć, że Janina Kunig Broniewska , córka niemieckiego kolaboranta i sama zdrajczyni o kolaborantka, tym razem sowiecka oraz batalionowa markietanka – zaprojektowała  Orła Białego – na godło PRL.  Czy może być jakieś dno takiej hańby narodowej???

Ostatnio  pojawił  się  wniosek o  powrót do Orła Białego z krzyżem za to bez tych pięcioramiennych gwiazdek  w skrzydłach.  Co zrobi władza? Czy będzie bronić resztek koncepcji Janinki Broniewskiej sowieckiej kolaborantki i córki niemieckiego zbrodniarza wojennego?  Już kupuję chipsy i colę, żeby popatrzeć na te wykręty i obronę „tego, co jest”.

A teraz z innej beczki ale też w obszarze „białych plam”.

Historię Polski na swój sposób uporczywie usiłuje przestawiać pan profesor Grabowski, co to jest autorem rozdziału o powiecie węgrowskim w wielkim dziele pt. „Dalej jest noc”.
 
Okazuje się, że do  żywego zraniły go zarzuty  profesora historii w I Liceum Ogólnokształcącym im. Adama Mickiewicza w Węgrowie pana Radosława Jóźwiaka, który  rozniósł na strzępy  tzw. dokonania naukowe profesora Grabowskiego w kwestii rzekomego uczestnictwa na masową skalę Polaków w eksterminacji a zwłaszcza rabunku Żydów w Węgrowie w czasie niemieckiej okupacji.

Na portalu www.okopress.pl profesor Grabowski popełnił  w dniu 16  czerwca 2018 r. artykuł pt. „Zaczyna się negacja świadectw Zagłady. „Nie wierzę w ani jedno słowo tego Żyda”.   Z długiego artykułu uczonego profesora można wysnuć niesłuszny wniosek, że  postawą jego słynnych „odkryć” była książka  wydana w 1991 r. w USA przez niejakiego Szragę Fajwela Bielawskiego pt. „Last Jew from Wegrow”. (Ostatni  Żyd z Węgrowa”). Pan profesor Gra bowski się poświęcił i przetłumaczył ją na język polski  i została ona wydana w 2015 r.  
 
A w artykule cytuje co prawda zarzuty  profesora Jóźwiaka wobec  kilku znaczących nieścisłości lub konfabulacji owego „ostatniego Żyda z Węgrowa” pana Bielawskiego, ale – nie usiłuje ich obalić. 

Tylko „przytacza świadectwa wielu świadków”  i od nowa powtarza zarzuty wobec np. polskich strażaków, które zostały obalone, bo się okazało, że po wojnie sąd skazał tylko jednego strażaka.

Zarzuty pana profesora Radosława Jóźwiaka  wobec nieścisłości lub konfabulacji Bielawskiego , które zraniły  ego profesora Grabowskiego są następujące:”…
1.       o ciężarówkach, na które w dniu likwidacji getta miano ładować Żydów. “Ile musiałoby być owych ciężarówek, aby ich załadunek trwał przez cały dzień?” – dziwi się węgrowski historyk “Według moich obliczeń co najmniej 200, przy założeniu, że na jednej zmieści się ok. 40 osób”. No a tyle ciężarówek przecież w Węgrowie wówczas nie było.
2.       Bielawskiemu myli się kierunek wywózki,
3.       błędnie identyfikuje ojca jednego ze swoich sąsiadów,
4.       myli się pisząc o tym, że ktoś się ukrywał na trzecim piętrze domu, bo na rynku węgrowskim dom mają dwa piętra,
5.       nie ma racji pisząc o “piecach Treblinki” bo – na jesieni 1942 r – ofiary Treblinki jeszcze zakopywano, a nie palono.
Ale tego nie dość: Bielawski konfabuluje na całego, bo
  1. pisze o bracie Polaka, u którego się ukrywał, a tymczasem ów już przed wojną wyjechał za Ocean,
  2. Bielawski “fałszuje” wiek ukrywającej się obok dziewczynki żydowskiej,
  3. no i kłamie pisząc o tym, jak to z własnej kryjówki rzekomo widział chłopów, którzy sprzedają kaczki i gęsi. Tymczasem, jak tłumaczy Jóźwiak – parę dni wcześniej niemiecki starosta wydał przecież zakaz handlu drobiem, więc niczego takiego Bielawski nie mógł widzieć.
  4. Co więcej – ze swojej kryjówki Bielawski nie mógł widzieć deportacji Żydów, bo “przed jego strychem była duża hala, która zasłaniała mu widok większości obszaru rynku”….”.
Pan profesor Grabowski tylko pro forma  zżyma się na zarzuty „prowincjonalnego amatora”, bo ma je w nosie. Przecież  władza nasza kochana dała  kilkaset tysięcy złotych dotacji na dalsze bezcenne „projekty Centrum Badań nad Zagładą Żydów”, które zapewne ułatwią i przyspieszą tłumaczenie na język angielski dzieła „Dalej jest noc” i szybkiego rozpowszechnienia go w Izraelu, USA i Kanadzie.

Zapewne  pan profesor Jóźwiak odniesie się do tego artykułu.

A tymczasem  pozwolę sobie przypomnieć prawdziwego Ostatniego Żyda  z Węgrowa , o którym profesor Grabowski i całe to jego Centrum Badań nad Zagładą  Żydów, nie mówiąc o Polin, nawet się nie zająkną.   

Chodzi o majora  Stanisława Szmula Ostwinda, urodzonego w 1899 r. w Warszawie w rodzinie żydowskiej. Walczył w Legionach  Polskich m.in. w słynnej bitwie pod Kostiuchówką. W 1920 r. wziął udział w wojnie z bolszewikami.  W 1919 r. ukończył szkołę podoficerską w stopniu starszego sierżanta a od 1921 r. służył w Polskiej Policji Państwowej. Awans na przodownika PP otrzymał w 1932 r.  i został referentem w Wydziale Personalnym Komendy Policji w Warszawie.

Po kampanii wrześniowej ukrywał się. Od roku 1942 r. był w Narodowej Organizacji Wojskowej na terenie powiatu łukowskiego, skąd został przeniesiony do Narodowych Sił Zbrojnych  w powiecie siedleckim. W 1944 r. został awansowany na dowódcę komendy powiatowej NSZ  w Węgrowie i 1 czerwca został awansowany do stopnia majora.

Kiedy weszła Armia Czerwona wraz z enakwede  latem 1944 r. – pozostał w konspiracji. W dniu 3 stycznia 1945 r. został aresztowany  przez UB i zawieziony do Otwocka.   W trakcie śledztwa był torturowany a przy okazji wyszło na jaw, że jest Żydem.
 
I teraz jest najlepsze. Coś  ekstra dla profesora Grabowskiego i jego „prawdy czasu, prawdy ekranu”:  oprawcy  majora Ostwinda – zaproponowali mu, żeby „przeszedł na ich stronę”.  I „dlaczego zadawał się z faszystami”.  
 
Major Ostwind odmówił i stwierdził, że pozostanie wierny Polsce i Narodowym Siłom Zbrojnym, którym złożył przysięgę.  Oraz, że czuje się Polakiem i że tylko Narodowe Siły Zbrojne okazały mu pomoc.  

Na taki brak zrozumienia mądrości etapu, towarzysze zafundowali mu błyskawiczny proces  i wyrok jedyny możliwy- karę śmierci .  Proces odbył się 2 lutego 1945 r. a major Ostwind został roztrzelany w dniu 4 lutego 1945 r. Nie ma grobu do dzisiaj.

Może panowie ministrowie Gowin z tym ministrem od wojska albo od IPN – uzgodniliby jakieś fundusze, żeby jednak odnaleźć ciało Ostatniego Żyda z Węgrowa czyli majora NSZ – Stanisława Ostwinda.  Rozumiem, że wg standardów Polin, major Ostwind to może i Żyd „ale nie nasz”, więc będzie trudno.

I może  białe plamy z rodowodu szlacheckiego poety rewolucjonisty Broniewskiego zostaną  zlikwidowane a  posiadanie przez towarzyszkę  Broniewską  literatkę i projektantkę  godła PRL - tatki – niemieckiego kolaboranta  też zostanie uwzględnione w jej bogatym życiorysie.

W końcu podobno  mija 28 lat od obalenia komunizmu.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Stanis%C5%82aw_Ostwind-Zuzga

sobota, 17 listopada 2018

Droga do niepodległości - artystyczna promocja Polski 1880-1918


Pan minister  Barczyk  z niejakim opóźnieniem podziękował organizatorom Marszu Niepodległości, aktualnie najbardziej rozpoznawalnej  na świecie  polskiej imprezy patriotycznej i kulturalnej, co się chwali. Lepiej późno niż wcale.
Obchody,  jak obchody. W ostatniej chwili wyświetlony został film „Niepodległość”, co też się chwali, a czego bardzo brakowało.

Jednak cała  oficjalna „pamięć historyczna” kreowana przez  sfery rządowe nadal nie  wychodzi poza „Naczelnika” i „Legiony”. Jakiś bukiet kwiecia pod pomnikiem Paderewskiego czy Witosa – i wystarczy.  Do tego natrętna propaganda antypolska w mediach polskojęzycznych i zagranicznych , przelała czarę goryczy i postanowiłam sobie urządzić własne obchody 100-lecia Niepodległości Polski. W ramach moich prywatnych obchodów pragnę przywołać pamięć  polskich artystów, którzy  na prawie 40 lat przed  tym, jak „zaświeciła jutrzenka swobody’, rozsławiali imię Polski, kiedy jej nie było na mapie.

Ich osiągnięcia i poziom sztuki, jaki reprezentowali stoją w  tak rażącej sprzeczności z tym, co pokazuje sztuka „wolnej Polski” po roku 1989 r., że tym bardziej warto przypomnieć tych, którzy  budzili  podziw i szacunek  całego świata w latach 1880-1918.

Artyści ci byli legendami swojej epoki i nie mieli w swojej dziedzinie – równych sobie.  Nie wspierało ich żadne ministerstwo kultury a  nawet ministerstwo dziedzictwa narodowego.
„Polska inwazja artystyczna”  rozpoczęła się  w Europie a następnie w USA i krajach Imperium Brytyjskiego a także w Rosji na wielką skalę około roku 1880 i miała trwać co najmniej do roku 1915.

Warto  sobie uświadomić, że w czasie, gdy nie było radia i telewizji, życie kulturalne  elit ale też tzw. ulicy, skupiało się w teatrach, operach i operetkach i  soliści operowi  oraz wirtuozi skrzypiec i fortepianu  byli  popularni tak samo,  jak dzisiaj gwiazdy filmu i telewizji.  

Ważne były też galerie i pracownie malarskie oraz  „szkoły malarstwa”, które wydały w tym czasie tzw. Szkołę Monachijską, obejmującą kilkadziesiąt polskich nazwisk.  Dwóch z nich malowało na zamówienia cesarzy Austrowęgier i Niemiec: Kossak i Fałat.

Tego w popularnych biografiach się nie dowiemy, natomiast u polskiego docenta wiki znajdziemy wiadomość, że malarz Leon Wyczółkowski „bił żonę” a dokładnie „stosował wobec niej przemoc”.
Więc nie mogę się powstrzymać  i urządzam sobie  indywidualne obchody 100-lecia Odzyskania Niepodległości, przypominając tych, którzy  przypomnieli Polskę światu, nie rzucając bomb, nie organizując powstań ani nie  urządzając zamachów na policmajstrów i furgony pocztowe.

A więc zaczynajmy.

W  roku 1880 Polski nie było na mapach od  85 lat i nic nie wskazywało, aby miała się pojawić na mapach kiedykolwiek.  Za to na mapach  po wygranej wojnie z Francją pojawiło się Cesarstwo Niemieckie z kanclerzem Bismarckiem, który był fanatykiem  „jedności religijno narodowej” państwa i zdążył wdrożyć  całą paczkę ustaw uderzających w Kościół Katolicki, reprezentujący 36% katolików i zarazem największą  mniejszość narodową  czyli Polaków – ok. 5% populacji.
 
W Priwislańskim Kraju powstawały raczej twierdze i więzienia niż opery a język został wyrugowany z przestrzeni publicznej.

I właśnie w tym czasie na scenach operowych Wenecji, Rzymu, Mediolanu, Madrytu, Paryża, Drezna i Londynu a nawet Petersburga  zaczynają się pojawiać gwiazdy opery pierwszej wielkości, których nazwiska były wymieniane jednym tchem z Adeliną Patti i Nellie Melba a wśród mężczyzn nie mieli równych sobie do czasów Carusa.

Przy czym prolog tego „Marszu przez sceny teatralne i operowe” należał do najtwardszej polskiej artystki owej epoki czyli Heleny Modrzejewskiej, która w 1876 porzuciła warszawskie sceny rządowe i rozpoczęła podbój  teatrów anglosaskich „od tyłu” czyli od „Dzikiego Zachodu” a konkretnie od ówczesnej pustyni kulturalnej czyli od Kalifornii.

Helena Modrzejewska jako Helena Modjeska  zagrała 20 sierpnia 1877 r.  w California Theatre w San Francisco w roli  Adrienne  Lecouvreur  w sztuce Ernesta Legouvè. Już trzeciego dnia „teatr wył, ryczał, klaskał, tupał” a  dyrektor teatru płakał ze szczęścia w jej garderobie. Potem było tournee w górniczych osadach Kalifornii a następnie mocny występ w Nowym Jorku, gdzie  bardzo pozytywnie przyjęła ją elita kulturalna np. poeta Longfellow. Ostatecznie zawojowała, zarówno jako artystka  jak i osoba (dyktatorka mody i dobrego smaku) Wschodnie Wybrzeże USA.  Jej kariera sceniczna w USA miała trwać z przerwą na wyjazd do Wielkiej Brytanii aż do końca XIX w.

Na jej przedstawienia miało przychodzić aż trzech prezydentów USA wraz z rodzinami: Chester Arthur, S. Grover Cleveland i Benjamin Harrison oraz przedstawiciele świata sztuki i wielkiego pieniądza.

Dość szybko zaczęto  punktować jej polskie pochodzenie: w  jej salonie grało się Chopina a pani Celia Thaxter, znana pisarka i poeta amerykańska owej doby  napisała dla niej sonet, w którym znalazła się taka linijka: „…Słuchała głosu swej Polski (…) Muzyki jej ziemi najpiękniejszy wzlot..”.

 Zanim Helena Modrzejewska przeniosła się z Warszawy do San Francisco,  troje dzieci urzędnika kolejowego i budowniczego hotelu Saskiego w Warszawie Jana Reszke i jego bardzo muzykalnej małżonki  - panna Józefina – mezzosopran dramatyczny, jej brat Jan baryton (a później tenor) oraz brat Edward – bas – rozpoczęli już triumfalny pochód  przez europejskie  sceny operowe.
Józefina zadebiutowała w roku 1872 r. w weneckiej Teatro Fenice w wieku lat 17. Następnie na zaproszenie dyrektora Opery Paryskiej – zadebiutowała w dniu 21 czerwca 1874 r. w roli Ofelii w „Hamlecie” operze  francuskiego kompozytora Thomasa. 

W tym samym 1874 roku w weneckiej operze debiutował brat Jan Reszke w partii Alfonsa w „Faworycie” Donizettiego a w paryskiej operze debiutuje inny wielki polski tenor – Władysław Mierzwiński.

W roku 1876 pozycja  artystyczna  Józefiny Reszke   lat 21 jest bardzo mocna i na  paryską  premierę Verdiego „Aidy”  pod jego dyrekcją -  rekomenduje ona do roli Faraona swojego brata Edwarda Reszke, który w ten sposób, po krótkich przesłuchaniach, debiutuje   22 kwietnia 1976 r. w Theatre des Italiens  w „Aidzie” pod dyrekcją samego kompozytora. Występ jest wielkim sukcesem.

W roku 1878 r. w Drezdeńskiej Operze Królewskiej odbywa się debiut wszechstronnie wykształconej muzycznie 20-letniej sopranistki koloraturowej Praksedy Marceliny Kochańskiej, znanej później jako Marcelina Sembrich Kochańska a w USA jako Marcella Sembrich.

Kiedy więc opromieniona świeżą sławą amerykańską  w 1880 r. Helena Modrzejewska przybywa do Londynu,  Edward Reszke właśnie jest po kwietniowym debiucie   w Covent Garden w roku boga Indry w operze Masseneta . Miał  w latach 1880 -1900 występować  w Covent Garden 17 sezonów i dać   łącznie 450 koncertów.  Oraz zaprzyjaźnić się z księciem Walii, który zapraszał go „na pokoje” do Zamku Windsor.

 Marcelina Kochańska w czerwcu  tego roku zadebiutuje Covent Garden  Donizettiego „Łucji z Lammermoor”, który to debiut został okrzyknięty jako „sensacyjny”.
Helena Modrzejewska , mimo akcentu , zostaje znakomicie przyjęta przez publiczność w rolach szekspirowskich i występuje przez 4 sezony w  Londynie i w teatrach prowincjonalnych Anglii i Szkocji.  Poeta Oscar Wilde prosi ją o rekomendacje przed swoim wyjazdem do Ameryki  a salony arystokratyczne są przed nią otwarte.

W roku 1881 r. ma miejsca prawdziwa artystyczna „polska okupacja Londynu”: Józefina Reszke śpiewa w „Aidzie” Verdiego wraz z  bratem Edwardem a w Teatrze Włoskim i na koncertach występuje Marcelina Sembrich Kochańska  a na scenach londyńskich występowała Helena Modrzejewska.
 
To ona stworzyła wtedy ekskluzywny artystyczny salon, w którym  występowali  solo i wspólnie: Józefina Reszke oraz Edward i Jan, śpiewała Marcelina Sembrich Kochańska oraz Mierzwiński a gra na skrzypeczkach Henryk Wieniawski.   Budziło to zrozumiałe poruszenie sąsiadów a nawet policji i przechodniów, którzy przystawali  na ulicy, aby uczestniczyć w tych „wieczorkach” a raczej „nockach artystycznych”.

W  1883 r. Helena Modrzejewska  powróciła do Stanów Zjednoczonych, otrzymała amerykańskie obywatelstwo i rozpoczęła   kolejny triumfalny etap swojej  teatralnej kariery w USA. 

  Nie tylko gra w sztukach ale też pisze prace teoretyczne na temat teatru, występuje na zjazdach kobiecych i w 1888 buduje w  górskiej dziczy ok. 80 km na południowy zachód od Los Angeles  - dom i ogród przeznaczone na letni wypoczynek.  Nadała mu nazwę „Arden”  Dom  był, jak na tamte czasy  bardzo luksusowo wyposażony, miał bieżącą wodę i obok domu – basen.  Był jej przystanią do śmierci  w 1906 roku a dzisiaj jest tam urządzone muzeum Heleny Modrzejewskiej ( Helena Modjeska Historic  House and Garden) wpisane na Narodową  Listę Pamięci w 1990.

Również w 1883 r. wyjechała do USA Marcelina Sembrich  Kochańska, aby po debiucie 24 października  w „Łucji z Lammermoor’,  rozpocząć  zupełnie bajeczną karierę w Metropolitan Opera z przerwą w latach 1890-1897, kiedy występowała w Petersburgu.  W 1898 r. wróciła do Metropolitan Opera i śpiewała  jako niekwestionowana największa gwiazda tej sceny przez 11 sezonów (łącznie 450 spektakli) do roku 1907, kiedy zorganizowano jej galę. Odeszła  u szczytu sławy i w Bolton nad pięknym jeziorem urządziła luksusowy dom, w którym prowadziła szkołę śpiewu dla uzdolnionych dziewcząt.  
Następną równie wyrazistą i despotyczną (choć w mniej miły sposób)  solistką MET miała być dopiero Maria Callas.

Kiedy Marcelina Sembrich Kochańska   występująca w USA jako Marcella Sembrich porzuciła na kilka lat  Nowy Jork dla Petersburga, w Metropolitan Opera zaczął pojawiać się Jan Reszke, który jako Jean de Reszke, w latach 1893-1899  był tam traktowany jako coś w rodzaju dobra narodowego: jego wynagrodzenie w MET sięgało połowy rocznego budżetu opery. Śpiewał często z  - Nelli Melba, znaną mu już z Londynu, która zastąpiła  wówczas w Metropolitan Opera –  legendarną Adelinę Patti.   

Jan Reszke był już wówczas uznawany za największego tenora epoki  z wielkimi sukcesami w  Paryżu i Londynie i na innych scenach europejskich.
 
W  roku 1884  kompozytor Jules Massenet wybrał go do roli Jana Chrzciciela w operze „Herodiada”, którą miał wystawiać w Operze Paryskiej. Partia została wykonana w takim stylu, że kompozytor w nowej operze „Cyd” partię tenorową specjalnie pisał dla Jana Reszke.  Przez długie lata był wraz z bratem Edwardem uważany za  najlepszego  odtwórcą ról wagnerowskich. Ale nie zaśpiewał w Bayreuth mimo zaproszeń Cosimy Wagner.

Absolutną supergwiazdą  stał się dzięki występowi  w operze Gounoda „Romeo i Julia” w roku 1888. Wtedy to    paryska Grand Opera postanowiła wznowić  to dzieło, grane wcześniej w Operze Komicznej. Sam kompozytor czuwał nad obsadą a supergwiazdą   miała być legendarna Adelina Patti  w roli Julii.

 W Paryżu zapanowała histeria i bilety stały się osiągalne wyłącznie dla Prezydenta, rodowej arystokracji i dla tzw. plutokracji z Rotszyldami na czele.  Australijska gwiazda Nelli Melba  przyjechała aż  z Brukseli aby być świadkiem  triumfu lub upadku słynniejszej konkurentki.
Gounod obsadził obok Adeliny Patti  obu braci Reszke: Jana w roli Romea  a Edwarda w roli Ojca Laurentego i dyrygował.   Przedstawienie zostało ocenione jako fenomenalne i  było wilekim sukcesem Adeliny Patti ale jeszcze większym -  Jana Reszke i jego brata Edwarda.

Zaraz potem otrzymał  on zaproszenie  do Londynu,  gdzie zadebiutował w roli Radamesa w „Aidzie” 23 czerwca w Drury Lane.
W roku 1889  dyrektor  Carl Rosa Opera Company zaprosił Jana i Edwarda Reszków  do udziału w „Afrykance”, „Romeo i Julii”, „Fauście” (Edward śpiewał najsłynniejszego Mefista) i w „Śpiewakach norymberskich” Wagnera .
 
Ukoronowaniem  tych występów było zaproszenie od Królowej Wiktorii  dla obu braci, którzy wraz ze śpiewaczką Emmą Albani dadzą zaimprowizowany podobno koncert  arii z oper „Faust”, Gwiazda północy” Meyerbeera oraz duety z „Traviaty” i „Carmen”.

Królowa musiała być zachwycona, skoro  Jan i Edward Reszke   w latach 1889 – 1900 aż  7 razy śpiewali  na galach w Covent Garden i w Zamku Windsor  a następca tronu  zaprzyjaźnił się z nimi i zapraszał regularnie do Windsoru.

Najbardziej prestiżowe występy Braci Reszke  przed królewską  publicznością  miały miejsce  siedmiokrotnie w okresie 1889 -1900 m.in. z  takich okazji  jak:  wizyta szacha Persji  (2 lipca 1889), odwiedziny cesarza Niemiec Wilhelma II wraz z małżonką (8 lipca 1891 r.), ślub księcia Yorku (późniejszego króla Jerzego V) z księżniczką Marią von Teck ( 4 lipca 1893 r.) , jubileusz diamentowy wstąpienia na tron brytyjski Królowej Wiktorii ( 23 czerwca 1897 r.) oraz 3 występy przed Królową Wiktorią na Zamku Windsor – 27 czerwca 1898 r., 24 maja 1899 r. i 16 lipca 1900 r.

Kiedy Bracia Reszke występowali przed cesarzem niemieckim Wilhelmem II , Cesarstwo Niemieckie znajdowało się już co najmniej od 17 lat od wdrożenia ustaw tzw. antykatolickich, bezpośrednio skierowanych również przeciwko Polakom  i  w apogeum tzw. Kulturkampfu, antypolskiej polityki kulturalnej  obliczonej na zduszenie tzw. żywiołu polskiego.
 
Dlatego, kiedy małżonka księcia Yorku   wymogła na nich aby przysięgli, że nigdy nie zaśpiewają w Niemczech -  takie przyrzeczenie złożyli i  nawet zaproszenia Cosimy Wagner nie zdołały ich skusić.

I tu dochodzimy do  największego pianisty swoich czasów, mega gwiazdy  w skali światowej – Ignacego Jana Paderewskiego.  
 
Paderewski rozpoczął wielką karierę pianistyczną  w dużej mierze dzięki pomocy Heleny Modrzejewskiej, która  wystąpiła z nim wspólnie w Krakowie w 1884 r.  Po lekcjach u Leszetyckiego w Wiedniu i  rocznej pracy pedagogicznej w Strassburgu, wystąpił z wielkim sukcesem w Paryżu zarówno w salonach arystokratycznych jak i w Sali Erard  w roku 1888 i od tej pory jego gwiazda nie przestawała świecić.  Koncertował  niemal  50 lat z przerwą na sprawowanie funkcji Premiera Rządu Polskiego w 1919 r.

Był pierwszym artystą  otoczonym  uwielbieniem  w Europie, USA, Kanadzie, Ameryce Południowej a nawet w Australii i Nowej Zelandii i RPA,  nie mówiąc o Ojczyźnie w trzech zaborach.

Poeci pisali  na jego cześć wiersze , gazety  na całym świecie zamieszczały jego zdjęcia  i  karykatury,  jego portrety malowali malarze sławni w świecie anglosaskim: Lawrence Alma Thadema  i sir  Edward Burne- Jones. Plotka głosi, że miał go zobaczyć na ulicy i powiedzieć    znajomym „zobaczyłem Archanioła”. Po czym zaczął go szkicować.  Bo rzeczywiście miał idealny profil.

Paderewski  został  gwiazdą brytyjskiego  filmu fabularnego „Księżycowa Sonata”  z roku 1937 (zagrał samego siebie)  a   amerykański  duet wodewilowy „Bob & Bob”  w roku 1916 nagrał  o nim ragtime  „When Paderewski plays” (Kiedy gra Paderewski).  Pojawił się nawet w  powieściach  bardzo popularnej wówczas  w USA pisarki  dla dziewcząt chrześcijańskich  Grace Livingston Hill.
Francuski  kompozytor Camille  Saint- Saens dedykował mu „Polonaise” na dwa fortepiany a brytyjski kompozytor Sir Edward Elgar wykorzystał motywy z utworów Paderewskiego do swojej symfonii „Prelude Polonia”.

Dwukrotnie występował na Zamku Windsor przed Królową Wiktorią: 2 lipca 1891 r.  i 29 czerwca 1900 r. W maju 1924 r. Król i Królowa Belgów złamali protokół wstając z miejsc  wraz z całą publicznością, kiedy Mistrz wchodził na scenę.

W roku 1904 był w stanie, jak określiła to amerykańska gazeta „konkurować sam ze sobą”, bowiem kiedy  dawał koncert w Carnegie Hall, w Metropolitan Opera była wykonywana jego opera „Manru”. Zapełniał  salę koncertową na 16.000 osób mimo wysokich cen biletów, przeznaczonych na cele charytatywne.

W  latach 20-tych i 30-tych XX w.  wszystkie matki przyszłych mistrzów fortepianu marzyły, aby ich dzieci mogły publicznie wykonać Paderewskiego Minuet in G.
Cała ta niewiarygodna popularność przekładała się na bardzo konkretne przychody. W krótkim czasie stał się bardzo bogatym człowiekiem, którego dochody roczne z koncertów sięgały 500 tysięcy USA. W ówczesnych dolarach.

Miał duży wkład finansowy w budowie  Luku Triumfalnego na Placu Waszyngtona w Nowym Jorku w 1892 r. i w całości sfinansował  Pomnik Grunwaldzki w Krakowie 1910 r. oraz Pomnik Chopina w Żelazowej Woli. Sponsorował  największy obraz chrześcijański  „Golgota’ – praca zbiorowa pod kierunkiem Jana Styki (60m x 15 m) i zbudował specjalną rotundę na Karowej 18 dla na miejsce stałej wystawy.  

O jego  działalności charytatywnej, na którą wydał większość zarobionej przez siebie wielkiej wielomilionowej fortuny, można mówić godzinami.
Przy czym największy wkład miał w pomoc ofiarom wojny w Polsce w latach 1915-1917, kiedy całe dochody ze wszystkich koncertów i zbiórek (ponad 300) sięgających jednorazowo 30 tysięcy dolarów, przeznaczał na Komitet Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce – Henryka Sienkiewicza.  

 Łącznie Komitet ten zebrał ok. 4 mln USD, z tego ok. 2,5 mln w USA, gdzie działał wówczas Paderewski.  Pomagał mu w tym jego „dłużnik” z czasów pierwszej trasy koncertowej w USA – Herbert Hoover,  biedny student I roku geologii w Princeton, który był  organizatorem koncertu Paderewskiego  mającym problemy z zebraniem kasy na zapłacenie artyście. Paderewski po zapoznaniu się z wyjaśnieniami studenta -  kazał mu zapłacić za wynajem sali a nadwyżkę przeznaczyć na opłacenie studiów. Zagrał za darmo.   

Herbert Hoover pojechał do Australii, znalazł żyłę złota, został multimilionerem i  dostarczył w czasie I WW  do Polski ok. 20% całej rządowej pomocy żywnościowej i lekarskiej przeznaczonej przez USA  dla Europy. A kiedy Naczelnik Piłsudski na jego cześć zorganizował „Wielką Paradę Dzieci” w czasie jego wizyty w Polsce w 1919 r., tak się rozczulił widząc tysiące  bosych , że zatelegrafował i kazał przysłać do Polski 800 tysięcy par butów.  

Paderewski poza działalnością charytatywną  założył w Szwajcarii  w 1915 r. Polską Agencję Informacyjną i wydał  specjalną „Encyklopedię Polską” przeznaczoną dla dyplomatów i polityków Ententy, którzy o Polsce nie wiedzieli lub nie chcieli wiedzieć.
 
Pozostawał w stałym kontakcie z takimi ludźmi jak Herbert Hoover, wówczas odpowiedzialny za pomoc humanitarną na terenie Europy, pułkownikiem House, szarą eminencją Białego Domu oraz samym prezydentem USA Woodrow Wilsonem, który zanim USA przystąpiły do wojny – postawił sprawę niepodległej Polski – w agendzie politycznej.
 
Jego starszym „współpracownikiem” w sprawie polskiej był Henryk Sienkiewicz, laureat  literackiej Nagrody Nobla z 1905 r. . Jego powieść  Quo Vadis” już w roku 1897 przetłumaczył  na język angielski  Jeremiah Curtin, przyjaciel prezydenta USA Theodore Roosevelta, etnograf i podróżnik. Książka była bestsellerem. Wcześniej bo w roku 1888 przetłumaczył na angielski „Ogniem i mieczem” a w 1900 r. – „Krzyżaków”.
 
Powieści cieszyły się wielkim wzięciem i już w 1900 r. niejaki Stanislaus Stange zaadaptował „Quo Vadis” na sztukę dramatyczną i była ona  grana z wielkim sukcesem w USA.  Następnie na podstawie tej powieści powstały filmy nieme: w roku 1901, 1912 i 1924 a w roku 1951 film fabularny w reżyserii  Mervyna LeRoya, nominowany w ośmiu kategoriach do Oscara.

I już naprawdę nie mam siły pisać o polskich malarzach ze Szkoły Monachijskiej,  których  dzieła szły na rynku europejskim jak świeże bułeczki: konie, krajobrazy wiejskie, krajobrazy zimowe, sceny rodzajowe .  Jeszcze niedawno obraz Juliana Fałata „Powrót z niedźwiedziem” został wybrany na wystawę pt. „Skarby z kraju Chopina” do Muzeum Narodowego w Pekinie.
Julian Fałat  był „nadwornym malarzem” w latach 1886-1895 na dworze pruskim w Berlinie a w latach 1895-1902 był takim nadwornym malarzem Wojciech Kossak.

I pomyśleć, że cała ta wielka promocja Polski  i Polaków odbywała się zupełnie bez państwowego budżetu, bez Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego i bez urzędników i urzędów. Oraz bez „polityki historycznej”.

Ciekawe też, że ci wszyscy niebywale uzdolnieni  i niejednokrotnie bardzo bogaci ludzie, mówiący wieloma językami,  kokietowani przez carów i cesarzy ,  nigdy nie wstydzili się przyznawać do Polski, nigdy jej publicznie nie krytykowali, często uczestniczyli w zbiórkach na cele patriotyczne i nigdy nie żądali orderów i posad rządowych, kiedy Polska już się odrodziła.

To jest tak wstrząsający kontrast w stosunku do tego, kim są dzisiejsi wylansowani za państwowe pieniądze malarze i pisarze, kim są tzw. twórcy filmowi i teatralni, że aż bolesne jest pisanie o tym.  Śpiewacy operowi uciekają z „ukochanej Ojczyzny” tak szybko jak się da, a jedyne nazwiska, które się przebijają, to są piewcy tzw. antykultury.
 
W dodatku, w przeciwieństwie do np. polityki kulturalnej Wielkiej Brytanii, która przy każdej okazji i bez okazji przypomina „legendarną Melbę” a nawet Braci Reszke, którzy z nią śpiewali, to w Polsce  coś takiego jak pamięć o wielkich artystach polskich – w polityce państwowej – nie istnieje.  

 Ciekawe, czy to celowe, czy po prostu  urzędnicy państwowi  obecnej „odrodzonej Polski” mają jakieś „wytyczne”, żeby  uprawiać „politykę niemożności” na polu upamiętniania  polskich twórców kultury światowej, bo by się nam jeszcze w głowach poprzewracało.
 
PS. Muzeum Marcelli Sembrich (Marceliny Sembrich Kochańskiej)  istnieje w Bolton Landing w Hrabstwie Warren Nowy Jork, od 2002 r. jest wpisane w Narodowym Rejestrze Miejsc Historycznych. W USA. Również upamiętniany jest Ignacy  Jan Paderewski, zarówno przez winiarzy z Napa Valley jako producent znakomitego zinfandela jak też przez wielbicieli muzyki, którzy organizują  w Paso Robles, gdzie miał dom i ok. 2000 ha winnicy i sadów - festiwal muzyczny połączony z degustacją miejscowych win.

http://maestro.net.pl/document/ksiazki/Panek_Reszke.pdf
https://en.wikipedia.org/wiki/Helena_Modjeska