piątek, 15 grudnia 2017

Inżynieria społeczna, 13 grudnia, wędrówki ludów i katolickie parafie.



Bardzo wiele działo się w ostatnich miesiącach i dniach a  dziennikarze i komentatorzy niezmordowanie tłumaczyli nam te wszystkie wypadki historyczne i wychodzi na to, że – jest świetnie. Co tam świetnie. Jest super. A będzie jeszcze lepiej jak tylko te wszystkie „huby” i „start-up-y” ruszą z kopyta.
W oczekiwaniu na świetlaną przyszłość słuchałam sobie wywiadu, jakiego udzielił jakiś czas temu  dr E Michael Jones wydawca The Cultural Wars Magazine na temat książki z 2004 r.   pt. „The Slaughter of the Cities: Urban Renewal as Ethnic Cleansing” ( “Rzeź miast: Zmiana miast jako czystka etniczna”).
W książce tej opisana jest  historia planowego zniszczenia w latach 40-tych i 50-tych katolickich populacji takich miast jak Chicago, Filadelfia, Detroit i  Bostonu. W tym w szczególności zniszczenia katolickich społeczności polskich, litewskich i irlandzkich. Planowego zniszczenia.

Jesteśmy w samym środku kolejnego eksperymentu społecznego nad Wisłą, którego celów i powodów nie znamy,  więc może poznanie  metod i skutków eksperymentu społecznego przeprowadzonego przez postępowe elity WASP na  naszych Rodakach pokaże nam, że – wszystko już było i przeżywamy powtórkę z historii.
Co łączy losy katolików polskich w latach 40-tych XX w. w USA i katolików polskich w latach 90-tych?

Stworzenie okoliczności, w których wielkie masy katolików polskich musiały opuścić swoje dobrze zorganizowane i nie tak znowu biedne wspólnoty katolickie, domy, szkoły, kościoły- i ruszyć w nieznane aby rozpoczynać życie w obcym, często wrogim otoczeniu i w rozproszeniu a ich stare miejsca osiedlenia – zajmują inni.

Tak było zresztą w latach 40-tych na terenach II Rzeczpospolitej okupowanej przez ówczesnego sojusznika III Rzeszy – ZSRR: prawie dwa miliony Polaków zostało w ciągu około roku wysiedlone i w bydlęcych wagonach wysłany na Syberię i do Kazachstanu a kilkaset tysięcy uciekło legalnie i nielegalnie do niemieckiej zony okupacyjnej a na ich miejsce zostali przywiezieni obywatele sowieccy z ZSRR.

Podobne? Prawie identyczne. I nie należy się dziwić, bowiem autorami czy też „twarzami” amerykańskiego eksperymentu społecznego na żywym katolickim organizmie byli tzw. wybitni naukowcy w dziedzinie zupełnie nowej nauki o nazwie „socjologia” -  sympatyzujący z komunizmem a w szczególności zachwyceni eksperymentami „narodowościowymi” Stalina w latach 30-tych i 40-tych. I niejednokrotnie związani zawodowo lub towarzysko ze słynnym Algerem Hissem, podejrzewanym przez lata o szpiegowanie na rzecz ZSRR.
Byli to:  Louis Wirth, Gunnar Myrdal, Samuel A. Stouffer i Paul Blanshard , środowisko wyjątkowo antykatolickiego odłamu protestantyzmu czyli kwakrzy oraz tzw. piąta kolumna katolicka czyli katolicy, którzy dali się wciągnąć w dyskusje o rasach, mimo, że doktryna katolicka nie zna pojęcia „rasy”.

 Luis Wirth był emigrantem żydowskim z Niemiec w pierwszym pokoleniu, zajmującym się życiem nowych imigrantów czyli mniejszości etnicznych w wielkich miastach. W czasach studenckich miał jakoby kręcić się koło partii komunistycznej.

Gunnar Myrdal był Szwedem, który na zaproszenie Fundacji Carnegie miał dokonać analizy sytuacji ludności afro amerykańskiej w USA i podsunąć propozycje rozwiązania problemów biedy i wykluczenia tej społeczności. Efektem tego była napisana zaledwie w jeden rok ale za to licząca 1500 stron książka pt. „Un American Dilemma: The Negro Problem and Modern Democracy”.  (Amerykański dylemat: Problem murzyński i współczesna demokracja”). Ostatnio stawiane są pytania, czy rzeczywiście to nieznający zupełnie realiów USA – Gunnar Myrdal jest autorem tej cegły.

 Projekt zaczął się w 1938 a materiały do niego zbierał „afro amerykański’ naukowiec, urzędnik i działacz na rzecz praw Afroamerukanów -  Ralph Bunche , który w roku 1950 miał otrzymać Nagrodę Nobla za uczestniczenie w negocjacjach amerykańsko izraelskich.  Natomiast w czasie pracy nad książką Myrdala związany był i z Office of Strategic Studies ( poprzednik CIA) a od 1943 już na etacie Departamentu Stanu jako podwładny niesławnego Algera Hissa.

Książka  została wydana w  roku 1944 w nakładzie 100.000 egzemplarzy a dodruk szedł aż do roku 1965. Główne przesłanie dzieła było takie, że natura ludzka może podlegać zmianom dzięki zmianie otoczenia i warunków zatem aby rozwiązać społeczne problemy mniejszości „wykluczonych” – należy „zmienić warunki”.  Przy czym Gunnar Myrdal natychmiast po oddaniu książki w ręce „zamawiających” zniknął z USA i podobno bardzo nie lubi mówić o tej książce.
 
„Un American Dilemma: The Negro Problem and the Modern Democracy” było dziełem niemal encyklopedycznie opisującym relacje „białych” i „czarnych” w USA i stwierdzało, że to jest rodzaj błędnego koła, w którym biali wykorzystują czarnych na różne sposoby, w efekcie czarni są biedni i niewyedukowani a skoro są niewyedukowani, to nie mogą się wzbogacać a biali z tego korzystają. 

Ale „demokracja zwycięży uprzedzenia rasowe” i wystarczy „zmienić warunki życia czarnych na lepsze” aby się wyedukowali i wzbogacili i w efekcie „wszyscy ludzie będą równi”, co jest ideałem Rewolucji Francuskiej i szwedzkiej socjaldemokracji, którą reprezentował Myrdal.
Ciekawe, że administracja prezydenta Roseevelta (a zwłaszcza jego wierny urzędnik Alger Hiss nadzorujący tę inżynierię społeczną) uznała, że cała ta emancypacja Afroamerykanów ma się odbyć praktycznie wyłącznie w katolickich dzielnicach wielkich miast północnego wschodu USA. No ale.

Trzeci filar eksperymentu społecznego, jaki dotknął społeczności katolickie w wielkich miastach Ameryki lat 40-tych i 50-tych to dzieło Paula Blancharda, działacza a nawet pastora Kościoła kongregacjonalistycznego,  najsłynniejszego działacza antykatolickiego USA owej epoki, przyjaciela działaczki eugenicznej  Margaret Sanger czy panów Sacco i Vanzettiego  – pt. „American Freedom and Catholic Power” (Amerykańska Wolność i Katolicka Siła), wydanej w 1949 r. a poprzedzonej szeregiem antykatolickich artykułów w czasopiśmie „Nation”.

 W książce tej, która stała się bestsellerem lat 1949-1950 autor bez ogródek pisze, że „Ameryka ma problem katolicki” i polega on m.in. na tym, że „…Kościół jest niedemokratyczną strukturą pod obcą (alien) kontrolą..”. We wstępie autor twierdził, że sam nie ma nic przeciwko „katolickiej religii” czy „Amerykanom katolikom” ale jest przeciwko temu, żeby „..katolicka hierarchia miała wpływ na legislację, edukację i praktyki medyczne”.
Książka była skandalicznie antykatolicka ale jednak poparły jej tezy takie „autorytety moralne” owej epoki jak: Bertrand Russel i Albert Einstein. Akcja była wspierana przez  „organizacje pozarządowe” Rockefellerów Carnegie i  nieformalnie przez Pierwszą Damę Eleanor Roosevelt

Paul Blanshard wyraził ówczesne obawy amerykańskich elit protestanckich (WASP), które, jak to opisuje dr E Michael Jones w swoim wywiadzie na temat książki „Slaughter of Cities” – w latach 30-tych były bardzo zaniepokojone trendami demograficznymi i kulturowymi w USA, z których „najboleśniejszy” był relatywnie szybszy przyrost naturalny wśród katolików zwłaszcza irlandzkich, polskich i niemieckich.

Którzy to katolicy w dodatku byli dobrze zorganizowani w systemie parafii, szkół katolickich oraz organizacji charytatywnych i w dodatku – trzymali się razem, czyli zamieszkiwali enklawy narodowe, nie podlegające obcej infiltracji a za to mogące wyłaniać przedstawicieli politycznych. Co było widać zwłaszcza w miastach wielkiego przemysłu: Chicago, Filadelfii, Detroit.

A ten wysoki przyrost naturalny był możliwy dzięki temu, że Kościół Katolicki otwarcie sprzeciwił się „wynalazkom eugenicznym” pani Sanger jej „ruchów” i publicznie wypowiadał się  przeciwko sztucznej kontroli urodzin czyli – przeciwko aborcji.  W czasie, kiedy wymienione książki wyszły, udział katolików w społecznościach wielkich miast północnego wschodu sięgał 30% i rósł w dużym tempie.  Co miało się negatywnie dla protestantów przekładać na przyszłe wyniki wyborów.

Autorzy projektów inżynierii społecznej mogli oczywiście tylko pomarzyć o „sukcesach Josepha Stalina”, który przesiedlał całe narody w latach 30-tych a Czeka dokonywała aresztowań i wysyłek do wielkiego obozu pracy niewolniczej czyli Gułagu – wg planów okresowych i jeśli zabrakło do transportu kilkudziesięciu „winnych” a szkoda przecież pustych miejsc w wagonach, to „radzieccy inżynierowie społeczni” – zgarniali – niewinnych – z ulicy.

Amerykańskim inżynierom społecznym przyszło na pomoc doświadczenie z okresu I wojny światowej, kiedy to z powodu wielkiego zapotrzebowania na ręce do pracy w przemyśle wojennym – ściągnięto z rejonu Mississippi kilka milionów Afroamerykanów na północ do wielkich miast, gdzie dawano im prace niewymagające kwalifikacji za to nisko płatne. Również prace wymagające wyższych kwalifikacji dla Afroamerykanów z Południa – były ale za niższe stawki. To  i tak było znacznie lepsze niż życie na polach bawełnianych ale zrodziło nieunikniony konflikt z robotnikami miejscowymi i z tymi robotnikami, którzy zostali powołani do wojska a kiedy wrócili z wojny w 1919 r. – nie było już dla nich miejsc pracy, bo te były zajęte przez Afroamerykanów a jeśli były, to po niższych stawkach.

W roku 1919 r w miastach przemysłowych zwłaszcza w Chicago – doszło do zamieszek na tle rasowym, które w istocie było konfliktem o „nieuczciwą konkurencję” o miejsca pracy.

Drugi czynnik, który okazał się bardzo pomocny w inżynierii społecznej skierowanej przeciwko społecznościom katolickim w wielkich miastach – był wybuch II WW. Niemcy jeszcze nie były bezpośrednim wrogiem a amerykańskie firmy działały nadal na terenach okupowanych ale administracja centralna i służby w ramach polityki obronnej głównie dzięki inicjatywie pana Luisa Wirtha, wpisały na listy „społeczności podejrzanych” na początek te, które pozostawały w stanie wojny z głównym sojusznikiem – czyli: mniejszość niemiecką i włoską. 
 
Ale co jest najbardziej zaskakujące i o czym się nie mówi, na ówczesnych listach „społeczności podejrzanych” – znalazły się: SPOŁECZNOŚĆ  POLSKA I IRLANDZKA. 

 Ani Polska, ani Irlandia nie pozostawały w roku 1940 w stanie wojny z USA.  Na to zwrócił uwagę  w wywiadzie na temat swojej książki (min 17:12) dr E Michael Jones.  Wielbiciel Stalina Luis Wirth z Niemiec na mocy posiadanej władzy w imieniu USA wpisał na listę „społeczności podejrzanych  z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa”  Polaków i Irlandczyków.  

 W uzasadnieniu pisał m.in. iż te grupy ludności są niebezpieczne, albowiem zajmują w dużych skupiskach często wysoko wyspecjalizowane stanowiska w przemysłach kluczowych dla wysiłku wojennego a  wykazują wysoką lojalność wobec swoich krajów pochodzenia i mogą być podatni na propagandę zamieszczaną w prasie i wydawnictwach z ich krajów pochodzenia. W dodatku mówią słabo po angielsku albo i wcale.   
W zasadzie należało rozumieć, że termin „katolik” jest niemal równoznaczny z terminem „faszysta” a to akurat było wtedy modne określenie Polaków w prasie sowieckiej, która jak należy rozumieć, była wiarygodna w oczach niektórych pracowników administracji prezydenta Roosevelta. Oraz jego Małżonki, która miała wysoce krytyczny stosunek do katolickiej hierarchii w USA w ogólności a do Kardynała Spellmana – w szczególności.

Kiedy wojna się skończyła, okazało się, że „podejrzane społeczności” czyli Polacy i Irlandczycy – nadal pozostały „podejrzane”. Wojna propagandowa i administracyjna z „podejrzanymi mniejszościami” nie ustała bowiem wg dr E Michaela Jonesa – a przekształciła się w otwartą wojnę z Kościołem Katolickim. Pod płaszczykiem walki o „prawa człowieka” i „walkę z segregacją rasową” jakoby w interesie „uciskanych i wykluczonych społeczności Afroamerykańskich z Mississippi”.

Albowiem główny projekt inżynierii społecznej przewidywał „ruszenie” po raz drugi – Afroamerykanów z Mississippi – do wielkich miast na północy, tym razem w formie planowej i ze wsparciem rządowym w postaci projektów urbanistycznych  dla „wykluczonych Afroamerykanów”. Których nie osiedlano obok osiedli społeczności protestanckich ale w środku dzielnic katolickich. 

Szacuje się, że w tej akcji, która trwała do lat 60-tych przesiedlono ok. 5 milionów Afroamerykanów, w efekcie trwale zmieniając strukturę etniczną takich miast jak Chicago, Detroit czy Filadelfii.
Oto porównanie  udziału procentowego Afroamerykanów w populacji ogółem  z lat 1900-1990  dla wybranych miast z wysoką mniejszością katolicką i bez takiej mniejszości:

Rok  /Miasto/%                 1900         1920         1940        1960             1990

Chicago                               1,8              4,1           8,2          22,9             39,1
Detroit                                 1,4              4,1           9,2          28,9             75,7
Filadelfia                             4,8              7,4          13,0          26,4            39,9
Seattle                                  0,5              0,9           1,0           4,8              10,0 
San Francisco                       0,5               0,5         0,8          10,0             10,9



Masowe zasiedlanie dzielnic katolickich przez Afroamerykanów w ramach planowego systemu budownictwa i dopłat  doprowadził do kolizji dwóch systemów myślenia.
Na Południu ludność dzieliła się na „białą” i „czarną” czyli wg kategorii „rasy”. Na Północy imigranci z Niemiec, Irlandii, Imperium Rosyjskiego (Polacy, Litwini) rozróżniali się  wg kryteriów etnicznych.

Kiedy Afroamerykanie pojawiali się  w dzielnicach katolickich wielkich miast postrzegali Polaków, Litwinów czy Irlandczyków – jako „białych” czyli swoich „opresorów” a nawet „handlarzy niewolników”. Znany jest przypadek zaatakowania Litwinów przez znanego działacza „praw człowieka” Afroamerykanina, który z tytułu „szkód” jakich doznali jego przodkowie od przodków owych „białych” Litwinów – „posiadaczy niewolników” – zażądał rekompensaty w pieniądzach.

Na efekty nie należało długo czekać.
„Inżynierowie społeczni” pod pretekstem konieczności zwiększenia produkcji zbrojeniowej w fabrykach Detroit w okresie zaledwie 1940 -1943 ściągnęli do miast około 200 tysięcy Afroamerykanów z Południa do miasta mającego około 2,0  mln mieszkańców.  Zaczęły się problemy z wynajmem mieszkań. Oraz nieuniknione w takich sytuacjach –przestępstwa „międzyrasowe”. W efekcie doszło w dniach 20-22 czerwca 1943 r. do zamieszek międzyrasowych z udziałem około 100 tysięcy ludzi, które to zamieszki usiłowała opanować policja w liczbie 6000 funkcjonariuszy. Zginęło 34 osoby, rannych zostało 433, majątek o wartości 2 mln USD został zniszczony.

Władze były w pełni świadome takiego ryzyka, bowiem pan prezydent Roosevelt wydał w dniu 25 czerwca 1941 r. tzw. Executive Order 8802 w sprawie zakazu dyskryminacji rasowej w przemyśle obronnym.
Oliwy do ognia dolewał obecny przypadkiem Ku Klux Klan  i jego „jeszcze bardziej zbrojne ramię” czyli Black Legion – obie organizacje skrajnie antykatolickie.

Zamieszki miały miejsce w innych miastach i towarzyszyły im strajki. Inżynierom społecznym to zupełnie nie przeszkadzało, mimo, że spowalniało produkcję wojenną.
Wojna się skończyła a „inżynieria społeczna” trwała.  I „rozcieńczanie podejrzanych społeczności katolickich”.
W lipcu 1951 r. w dzielnicy Cicero w domu przy 6139–42 W. 19th Street w związku z zamieszkaniem 1 (słownie jednej) rodziny Afroamerykanów doszło do trzydniowych zamieszek, w których udział miało wziąć wg danych władz od 2 do 5 tysięcy „białych”, którzy atakować mieli dom na różne sposoby, w efekcie członkowie rodziny weterana wojennego i absolwenta Uniwersytetu Fisk pana Clarka – w liczbie 21 osób musieli salwować się ucieczką. Brak informacji o rannych i zabitych w rodzinie pana Clarka, natomiast z rozwścieczonym tłumem nie mogło sobie poradzić 60 policjantów a wszystko – po raz pierwszy transmitowała telewizja ogólnokrajowa. W śledztwie nie wykryto głównych sprawców i przywódców i nie skazano nikogo w sądzie rejonowym, więc – ukarano przykładnie policjantów i władze samorządowe „za całokształt”.

Ostatecznie w latach 50-tych i 60-tych zaczął się cichy ale masowy exodus katolików z dotychczasowych miejsc zamieszkania - Polaków, Irlandczyków, Niemców, WŁochów – na przedmieścia, gdzie rozpłynęli się w ogólnej masie „klasy średniej”.  „White Flight” czyli „biała ucieczka” sięgała jeszcze w latach 60-tych w jednym mieście 10 katolików rocznie.
 
Co było celem „projektu Cicero”.  Przekształcenie świadomych Polaków-katolików czy Irlandczyków-katolików  w „amerykańską klasę średnią”. A parafie zaczęły podupadać, bowiem wierni mieli daleko do „swojego kościoła”.

A skoro można było dokonać „inżynierii społecznej” na tożsamości narodowej i religijnej, to można było rozpocząć następny etap czyli „inżynieria gender”.  Czyli wmawiać ciemnemu ludowi, że „płeć można sobie wybrać długo po urodzeniu, jak serce dyktuje” i „płeć nie jest kwestią biologii a stanu świadomości”. I znowu mamy „sponsoring” od strony Rockefellerów, Sorosów a teraz zapewne i Bill Gates się dokłada.
 
W Europie te projekty inżynierii społecznej  są wprowadzane  z pewnym opóźnieniem  w stosunku do USA za wyjątkiem Szwecji.  Kraje postkomunistyczne a Polska w szczególności –są  daleko za peletonem, ale to nie znaczy, że „projekt Cicero” taki lub inny nie jest realizowany w naszej nieszczęśliwej Ojczyźnie – od lat.  
Kiedy patrzymy na prawie 2 miliony młodych muzułmańskich osiłków transferowanych z błogosławieństwem UE i władz niemieckich oraz francuskich  w niespełna dwa letnie sezony do Niemiec, Francji, Grecji i Skandynawii, warto przypomnieć sobie – nasze wcześniejsze doświadczenia.

Najpierw wielkie masy Polaków przerzucane od 1939 r. – z Zachodu na Wschód (z Wielkopolski) przez okupanta niemieckiego i z Kresów – na Syberię i do Kazachstanu – przez okupanta sowieckiego. Co zostało z Kościoła Katolickiego na Kresach?  Ależ się musiał towarzysz Stalin podobać WASP-om amerykańskim. Taki skuteczny.
 
Ale po wojnie następny akt dramatu:  przerzucenie 2-3 milionów Polaków ze Wschodu na Zachód „w nieznane” a potem – kolejne miliony – ze wsi do miasta. 
 
Niby „konieczność dziejowa” ale w Nowej Hucie – kościół był budowany „pod karabinami”.  
Potem „przyszedł karnawał Solidarności” i po 13 grudnia – wyjechało pod presją około 1 miliona najlepszych Polaków oczywiście – katolików a wśród nich oczywiście – agenci wpływu i prowokatorzy.

Po roku 1989 r. wdrożony został naprawdę ambitny program – demolki przemysłu i „zniknięcia” kilku milionów miejsc pracy,  w wyniku czego  musiało wyjechać jakieś 2-6 milionów młodych energicznych Polaków i Polek – katolików oczywiście w poszukiwaniu pracy. A za to teraz na ich miejsce wjechało jakieś 2 miliony Ukraińców, którym też stworzono „obiektywne warunki do opuszczenia kraju”. Ambasada RP w Izraelu wydaje paszporty hurtem bez zbędnej biurokracji i pytań o polski hymn, język polski czy godło państwowe.
Rodzi się pytanie czy to przypadek, czy naśladownictwo „projektu Cicero”?  I jak należy interpretować wydarzenia 13 grudnia w kontekście „wielkich ruchów ludności polskiej”.   

Wyselekcjonowanej w trakcie 16 miesięcy z 38 milionów – elity patriotycznych robotników , studentów i inżynierów. Wysoko wyspecjalizowanych fachowców i urodzonych liderów. Wiadomo powszechnie, że byli „brani na pniu” do Australii, RPA, Kanady czy USA.  Ich dzieci rzadko mówią po polsku a wnuki na ogół – wcale.

A tymczasem kilkaset tysięcy Polaków z Kresów – dalej pozostaje na łasce organizacji patriotycznych i pomocowych oraz polskiego Kościoła Katolickiego, bo oczywiście – „nie ma środków” na objęcie realną pomocą lub programem przywozu do Polski – porzuconych – świadomie.

W USA „projekt Cicero” demolkę środowisk katolickich dokonywaną rękami elit WASP, kwakrów i „postępowych demokratów” – wspierali „pożyteczni katolicy” jak np. jezuita LaFarge czy Sargent Shriver – szwagier samego JFK.   
W Polsce ruch gender ma swoich katolickich „przyjaciół” choćby w Tygodniku Powszechnym i  „zamilkniętym" księdzu  Bonieckim.  Całą siłę uderzenia wzięły na siebie media mętnego nurtu rodem z Niemiec i zagraniczne telewizje pompujące 24/dobę rozpustę i przemoc oraz legendy o strasznych katolicy rodzinach polskich.  Teorię dorabiają do tej brudnej piany  wydziały gender na państwowych szkołach wyższych utrzymywane przez katolickich podatników.

Pierwsze skutki, przewidziane przez panów Myrdala i Blansharda w ich projektach już widzimy Polsce : wyraźny spadek dzietności rodzin katolickich w miastach i spadek zawieranych małżeństw wśród katolików.
Ciekawi mnie czy wysoka reprezentacja w administracji III RP socjologów i wielbicieli oraz byłych członków Unii Wolności  ma jakiś związek z niemocą wobec  realnej  antykatolickiej  polityki w kulturze i bezkarnego hejtu w mediach, filmie i teatrach nasilonej paradoksalnie po roku 1989.  

 Podejrzenia katolików co do intencji władz mają być neutralizowane nagłaśnianiem  medialnym obecności przedstawicieli władz w katolickich kościołach czy na katolickich uroczystościach.  
 No cóż. Po owocach ich poznacie.  A my uczmy się na błędach i poznajmy prawdziwych wrogów i fałszywych przyjaciół.  Bo wszystko już było, więc wystarczy poznawać historię. 


https://en.wikipedia.org/wiki/Detroit_race_riot_of_1943
 

niedziela, 3 grudnia 2017

Niemcy w Szczecinie,100 mld Kohla i szubienica Erwina Thun und Hohenstein.



Druga napaść Niemiec na Polskę w XX w. zaczęła się w 1989 r. i podobnie jak ta pierwsza z 1939 r. – NIE została poprzedzona formalnym wypowiedzeniem wojny. Jedyna różnica to ta,  że w ramach Fall Weiss 1.0 – Niemcy 28 sierpnia 1939 r. wprowadzili U SIEBIE kartki żywnościowe. A w Fall Weiss 2.0 – nie.
Wojna trwa do dzisiaj i przekształciła się w męczącą wojnę pozycyjną. W dodatku słynny „sojusznik zza Oceanu” i tym razem „wkroczył” w sam środek wojennego „prawie-już-rozstrzygniętego” bałaganu i po raz kolejny – po właściwej stronie. Czyli przeciwko napastnikowi.  

Dzięki czemu dowiedzieliśmy się, czy te chrześcijańsko demokratyczne protestanckie oczka śp. Kanclerza Niemiec Helmuta Kohla – mogły kłamać. Okazuje się, że niemożliwe jest możliwe i „Niemiec mógł skłamać”. Ała.  W dodatku okłamał samego prezydenta USA i to na całkiem spory kawałek kasy bo na 100 mld dojczmarek z 1989 r.   Czyli jak się doda odsetki , to się uskłada jakieś 200 mld.
W oczekiwaniu na ostateczne dokładne wyszacowanie szkód uczynionych Polsce i Polakom w latach 1939-1945 przez niezdolnych do kłamstwa i rzeczy nieszlachetnych – Niemców, warto obejrzeć sobie obecne pole walk i potyczek między Niemcami a Polską, toczonych w Polsce, w Niemczech, na Bałtyku i na różnych forach międzynarodowych. Ostatnio w Brukseli.
No więc na początek w 1989 r. mimo niezwykle spolegliwej żeby nie powiedzieć – usłużnej postawy premiera III RP niejakiego Mazowieckiego, trzeba było aż „brutalnej siły USA”, żeby dobrego protestanckiego chrześcijanina Kohla przywlec do stołu rokowań i ZMUSIĆ do podpisania traktatu granicznego.
To oczywiście NIE zmieniło tzw. przepisów niemieckich wewnętrznych. Dzięki czemu każdy Bartoszek, Wojtuś, Zbysio czy Jadwisia a nawet Brajanek i Sandra – urodzone w Szczecinie, Gliwicach czy Gdańsku – czyli „na terenach administrowanych przez Polskę” – automatycznie są Niemcami. I jeśli postanawiają się osiedlić na zachód od Odry, to mogą się „zapisać na Niemca” bez wywodzenia jakichkolwiek drzewek genealogicznych „od pradziada Helmuta”.
 
Tak też uczyniła w 1986 czy też 1988 r. rodzina państwa Ziemiaków ze Szczecina, dzięki czemu urodzony w 6 września 1985 r. w Szczecinie Pawełek Ziemiak jest dzisiaj szlachetnym pełnowartościowym Niemcem Paulem Ziemiakiem  i Przewodniczącym potężnej młodzieżówki partii CDU – o nazwie die Junge Union Deutschlands. W ostatnich wyborach wszedł do Bundestagu i można dzisiaj obejrzeć jego zdjęcia, jak pociesza  samą Angelę Merkel po klęsce rozmów koalicyjnych z FDP.

Aby awansować tak wysoko był on młodzieńcem niemieckim wielce pożytecznym. Na przykład kiedy został wybrany w 2015 r. na przewodniczącego ogólnokrajowego Junge Union to PIERWSZE POSIEDZENIE ZARZĄDU  tej  NIEMIECKIEJ organizacji politycznej zorganizował w Urzędzie Miasta Szczecina!!! W Polsce.

Jak informowała na falach Deutsche Welle pani Barbara Cöllen niemiecka dziennikarka 22 lutego 2015 r.  :”… Pierwsze posiedzenie zarządu Junge Union, młodzieżówki CDU/CSU, odbyło się w Szczecinie - miejscu urodzin jej nowego przewodniczącego Paula Ziemiaka. Tam młodzi Niemcy ogłosili „Deklarację Szczecińską”…”.  W której zawarli nie tylko protekcjonalne pochwały dla „rozwiniętej gospodarczo Polski” ale również poparli „wzmocnienie wschodniej flanki NATO”  a konkretnie :”…rozbudowę wielonarodowej kwatery w Szczecinie jako centrum przyszłej współpracy regionalnej i obrony sojuszu”…”. No i na koniec pobytu w Stettin szczęśliwy ponad wszelkie wyobrażenie  zarząd Jungen Union spotkał się podobno  z szefem G-6 czyli Multinationales Korps Nordost w Stettin oberstem Manfredem Kutzem.

Pan Paul Ziemiak wpada zresztą do Stettin częściej.

Ostatnio widziany był w marcu 2017 r. w towarzystwie samego  pana Hansa-Gerta Pötteringa obecnie Prezesa Fundacji Konrada Adenauera a w latach 1979-2014 posła do Parlamentu Europejskiego (2007-2009 przewodniczący) ale także, uwaga, uwaga – inicjatora utworzenia słynnego House of European History czyli Domu Historii Europy, którą to „historię Europy” na nowo napisał gwiazdor nauk historycznych tutejszych prof. Włodzimierz Borodziej, członek „komisji podręcznikowej polsko niemieckie” i  potomek samego Wiktora Borodzieja z I Departamentu MSW i m.in. rezydenta wywiadu PRL w Berlinie Zachodnim i Wiedniu.

Odwiedziny Hansa-Gerta Pötteringa w marcu 2017r. w towarzystwie wiernego Ziemiaka miały na celu m.in. podtrzymanie słabnącej demokracji w Polsce w formie „spotkania Klubu Obywatelskiego” z udziałem posła PO Norberta Obryckiego a także wizytację dowództwa (znowu) Korpusu Nordost z Generalleutnantem Manfredem Hoffmanem na czele. Jak również złożenie wiązanki kwiecia na Soldatenfriedhof (cmentarzu wojennym żołnierzy niemieckich) w Glinnej  przez Hansa-Gerta Pötteringa albowiem są tam prawdopodobnie złożone szczątki jego tatki, którego Armia Czerwona marszałka Koniewa odstrzeliła wiosną 1945 r.  Kolejnego „prostego niemieckiego żołnierza” najprawdopodobniej z orkiestry.

 Towarzystwo pana  Norberta Obryckiego nie było w tym gronie przypadkowe, albowiem był on w swoim czasie „stypendystą niemieckich i wiedeńskich uczelni” i tłumaczem przysięgłym z języka niemieckiego a w wolnych chwilach a to dyrektorem Euroregionu Pomerania, a to marszałkiem Sejmiku Zachodniopomorskiego. Zaś  w strasznych czasach „dyktatury PiS” – jest  „ministrem żeglugi w rządzie cieni Platformy Obywatelskiej”.  „Baron szczeciński PO” poseł Nitras nie bardzo nadawał się do roli cicerone, albowiem ma jakieś chwilowe problemy wizerunkowe.

Zatem pan Paul Ziemiak, zanim zostanie kanclerzem Niemiec, co przepowiada mu tabloid Bild, spotyka się na pizzy w Stettin właśnie z panem Obryckim, aby ustalić „co i jak” na „terenach administrowanych przez Polskę”.   Oraz wizytuje dziadusia Ziemiaka lat 94, który nadal mieszka w Stettin.

Świeżo upieczony poseł do Bundestagu Ziemiak ma do towarzystwa „w wielkiej polityce niemieckiej” dwie inne Niemki z „terenów administrowanych przez Polskę”: panią Katharinę Nocun (Katarzyna Nocuń) z Partii Piratów oraz posłankę do Bundestagu z ramienia  Partii Zielonych panią Agnieszkę Malczak ur. 1985 w. w Legnicy, aktualnie zamężną panią Brugger.

Pani Katharina Nocun studiowała ekonomię i politykę na Uniwersytecie w Münster i Hamburgu.
W Münster mogła spotkać Paula Ziemiaka, bowiem udziela się on w starożytnej organizacji Die Katolische Deutsche Studentenverbindung Winfridia Breslau Münster (KDStV Wibfridia Breslau) ( Katolickie Zrzeszenie Studentów Winfridia Wrocław Münster),  założonej początkowo w 1949 w Breslau przez studenta teologii o słowiańsko brzmiącym nazwisku Augustin Swientek.  

W 1854 r. organizacja dołączyła studentów z Münster i można w było spotkać zarówno katolickich książąt z rodu Wettynów (Friedrich August Georg von Sachsen i Friedrich Christian von Sachsen) jak również księdza Josepha Glowatzkiego ur. 1847 w Leschnitz (Leśnica) absolwenta liceum w Gleiwitz oraz w latach 1898-1918 posła do Deutsches Reichstag. W czasach współczesnych wśród członków odnajdujemy JE arcybiskupa Breslau ks. Mariana Gołębiewskiego.

Tak  lub podobnie niemiecki system państwowy wciągał  przez całe dekady  na listy „Niemców” – Polaków dorosłych.

Obecnie system przyspieszył i „na Niemca” „wyłapywane są” poprzez Jugendamnt na terenie Niemiec  nawet niemowlęta polskie. Pod dowolnie wydumanymi pretekstami. Decyzje są jednostronne i nieodwołalne a jedynym sposobem ratunku jest – ucieczka matki z dzieckiem – do Polski. Gdzie jest „poszukiwana” w charakterze „przestępczyni”. A polskie rodziny są stygmatyzowane jako „socjopatyczne i niewydolne wychowawczo”. Proste.  Ale średnie statystyczne niemieckie  „ajkju” się podwyższa niesamowicie.

Polacy i Polki urodzeni na terenach NIE należących przed II WW do Reichu,  jak Rózia Woźniakowska z Krakowa czy Gorzelik z Przemyśla  mogą  awansować do lepszego  narodu poprzez zamążpójście lub zwykłą kolaborację. Co ja mówię, co ja mówię. Przez walkę o demokrację i autonomię.
Tu robota jest cięższa i „brudniejsza”, chociaż dochody są porównywalne. W końcu dieta euro parlamentarzysty czy wykładowcy akademickiego czy innego „działacza organizacji pozarządowej”  to nie są jakieś grosze.  

Ale na tym odcinku wektory są mocno przesunięte. O ile nad losem „prostego niemieckiego żołnierza” położonego na cmentarzu wojennym pod lasem koło Glinnej –głowy pochylają się z szacunkiem i powagą a nawet z niejakim smutkiem, to już w Krakowie pod Wawelem możemy zaobserwować ekspresję zgoła innych emocji.

Oto już przed pochówkiem samego Prezydenta RP i jego Małżonki – bojówki „młodzieży” zainspirowane z okolic biura euro posłanki z Krakowa  – wrzeszczały, wyły i machały obraźliwymi transparentami. I pojawiają się karnie z wrzaskami, minami, obraźliwymi transparentami celem „zablokowania Wawelu” ilekroć pojawi się tam Szef największego Klubu Poselskiego w Sejmie RP w celu nawiedzenia grobu Brata i Szwagierki.

A w  ostatnich miesiącach euro posłanka  była po prostu „zarobiona” jak ten mechanik samochodowy z filmu reżysera Barei.
 
Trzeba było np. zaprotestować gorąco i udowadniać „logicznie” –niestosowność żądania przez Polskę reparacji od Niemiec za II WW. Bo to było tak dawno temu i w dodatku „widziała na własne oczy transparent z napisem „Reparationen machen frei”, co ją, jako osobę w najwyższym stopniu szlachetną i wrażliwą – przyprawiło niemal o palpitacje serca. I zrodziło w jej nad wszelkie wyobrażenie bystrym rozumie podejrzenie, że „źli Polacy chcą zgotować Niemcom” jakieś potworne prześladowania”.
No i bronić  Pałacu Kultury i Nauki im Józefa Stalina w Warszawie. We właściwy sobie, kulturalny, niemiecki sposób. Kamienic zaujmanych w Warszawie przez gangi nie obroni przed siepaczami „dyktatury PiS” ale dzięki tweetowi z użyciem figury Chrystusa Króla ze Świebodzina wyrwała profesorowi Niesiołowskiemu nie-honorowy tytuł najbardziej agresywnej przedstawicielki PO w mediach polskich.
Czy wejście do rodziny Thun und Hohenstein ma jakieś tajemnicze podteksty?  Tak pytam, bowiem na przykład szanowny małżonek Thun und Hohenstein chowa się w najgłębszym możliwym cieniu.  Żadnego życiorysu, żadnego wywiadu, żadnych kuzynów z jakiejkolwiek linii genealogicznej Thun und Hohenstein.
Aż wzdragam się na myśl, że małżonek może wywodzić się z czeskiej linii Thun und Hohenstein i co gorsza z tej od kuzyna grafa Felixa Leopolda.
Bowiem rodzina Thun und Hohenstein ma w swojej historii wielką  gałąź czesko austriacką. W czasach nie tak odległych pojawił się   w tym drzewku genealogicznym  major Erwein Sigmund von Thun und Hohenstein ur. 1896 r. z ojca  Felixa Leopolda grafa Thun und Hohenstein we Wiedniu.
Pobierał ów Erwin nauki wojskowe w cesarskiej szkole kadetów w Hranicach koło Ołomuńca. W czasie I WW walczył w galicyjskim Regimencie Ułanów księcia Szwarzenberga. A przed II WW „został Niemcem” i szczęśliwie znający język czeski, polski, słowacki, rosyjski i angielski – został wcielony do Abwehry r. i tam „rozwinął skrzydła” głównie z sabotażu i operacjom przeciwko partyzantom. Głównie jako komendant Grupy 218 Abwehry ale także jako szef oddziału 204 Abwehry, w którym zajmował się rekrutowaniem Ukraińców i Kozaków do Batalionu „Nachtigall”, którego jedną z kompanii – dowodził osobiście. Między innymi w po napaści Reichu na CCCP w - 1941 r. w „Stadt Lemberg” czyli we Lwowie – jego sokoły uczestniczyły w masakrze Żydów, słynnej na cały świat.
Pod koniec wojny jako szef 218 oddziału Abwehry „zabezpieczał” już w strukturach SS – południowo wschodni odcinek frontu – wschodniego oczywiście. Już pod nazwą SS-Jagdverband Süd-Ost. Grupa zajmowała się głównie „czyszczeniem zaplecza frontu z partyzantów” na Słowacki. Najsłynniejsza akcja przeszła do historii Słowacji i Czech jako „Masakra w Ostrym Grunie. Słowacy zapamiętali majora Erwina Thun und Hohenstein na długo.

Mógł był tam się zaprzyjaźnić z samym Otto Skorzennym. Jednak te wszystkie „niemieckie zaangażowania” ostatecznie go zgubiły. Dostał się do sowieckiej niewoli  a tam enkawede wydało jedyny możliwy wyrok. I major Erwein Sigismund von Thun und Hohenstein w dniu 12 lutego 1947 r. zawisł na słowackim  sznurze. Ale nie symbolicznie, jak pewien portret w Katowicach, tylko „we własnej osobie”.

To jest szalenie ciekawe, jak dyskretna jest euro posłanka „na tym odcinku”. Mogłaby się odciąć od „kuzyna męża”. Że nie ma związków. A tu nic. Milczenie.  
 
To znaczy nie żadne „milczenie”. Hrabina Róża Thun und Hohenstein wyszła dzisiaj w Katowicach pod pomnik polskiego patrioty Korfantego aby wraz z nędzną grupką „aktywistów PO” – „protestować przeciwko faszyzmowi”.  Że niby „w Katowicach faszyzm nie przejdzie” i „osłoni nas Tajani”.
 Bo niby te 8 portretów  tutejszych infamisów powieszonych na jakichś drążkach to „faszyzm, panie , faszyzm”.
Wg mnie „faszyzm” to był w Katowicach , niewykluczone, że z udziałem kuzyna Erwina von Thun und Hohenstein – od września 1939 r. do stycznia 1945 r. i przejawiał się w prawdziwym mordowaniu tysięcy i tysięcy porządnych Polaków, Żydów, Czechów, Słowaków. A teraz to jest próba odwracania kota ogonem.

W tych okolicznościach przyrody  fakt, iż Gorzelik z Przemyśla, żarliwy wyznawca ‘czegoś innego niż Polska” po raz  kolejny uruchomił „akcję autonomia Śląska” – to po prostu – nudy na pudy.
Jego kumple z Ruchu Autonomii Śląska i Ruchu Górnośląskiego panowie Henryk Mercik i Grzegorz Franki, kolejni „nie-Polacy” złożyli do sądu papiery w celu rejestracji partii politycznej o nazwie Śląskiej Partii Regionalnej.
 
Dzieje się to akurat w czasie, gdy zatapia projekt polityczny „Nowoczesna” pod kierunkiem Petru-Lubnauer.  Taka „trójpolówka” w  „partiach zorientowanych odśrodkowo”. Coś się kończy, coś się zaczyna.  Tylko czasem wyskakuje jakaś „nadliczbowa szubienica”. Zupełnie nieprzewidziana w scenariuszu politycznym „szlachetnej totalnej opozycji na rzecz wielkich Niemiec”.