środa, 25 grudnia 2019

Życzenia świąteczne i notka Impeachment 2 i pół czyli czy Yovanovich może być śpiochem.

 Gwiazdka zaświeciła wczoraj na niebie a ja pragnę przekazać  Czytelnikom tego bloga  moje najserdeczniejsze życzenia radosnych, spokojnych Świąt Narodzenia Pańskiego oraz wszelkich Łask z rąk Dzieciątka i Jego Matki na nadchodzące dni, miesiące i lata. Niech się darzy i w oborze i w komorze i zdrowie niech nie opuszcza.

A teraz prezent pod choinkę czyli notka, która winna mieć tytuł „Tajemnica ojca pani ambasador” ale ma tytuł raczej banalny:

Impeachment 2 i pół czyli czy Yovanovich może być śpiochem.

Impeachment prezydenta Stanów Zjednoczonych trwa i nie wiadomo, jak się zakończy. To znaczy wiadomo, że do odwołania nie dojdzie, ale nie wiadomo w jakich okolicznościach.

Speaker Izby Reprezentantów pani Nancy Pelosi zdołała dоprowadzić dо głosоwania , stuknąć młotkiem i powiedzieć „done” . I sprawa winna przejść dо prоcedоwania w Senacie .

A tu nagle pocisk z napisem „Impeachment” wystrzelony już w dniu zaprzysiężenia – został wstrzymany w lоcie. Zaskoczyłо tо wielu,bowiem wynik głosоwania w Izbie Reprezentantów był jednoznaczny – dwa zarzuty przeszły większością 229 i 228 przeciwko 137.

Pozostało tylko przekazanie dokumentacji „sprawy” do Senatu, który ma własną , niezależną procedurę. Senatorowie stają się ławą przysięgłych i nie zabierają głosu a przed nimi toczy się proces ze świadkami, oskarżeniem i obroną. Dzisiaj mamy 23 grudnia i Speaker Izby Reprezentantów Nancy Pelosi oznajmiła 2-3 dni temu, że „sprawę musi negocjować z szefem większości republikańskiej w Senacie”. Tak, jakby nie chciała „wypuszczać z ręki” procedury, czego Konstytucja nie przewiduje.

Ciekawe, że demokraci „wogle” zabrali się za ten cały impeachment, skoro wiedzieli, że na końcu drogi jest Senat a tam jest większość republikańska , wcale nie przekonana do uczonych wywodów specjalistki konstytucjonalistki profesor prawa ze Stanfordu Pameli Karlan (prywatnie Żydówki lesbijki, która z obrzydzeniem przeszła na drugą stronę ulicy, kiedy przypadkiem natknęła się na wejście do hotelu Trumpa) na temat tego, że prezydent Trump wykazuje niebezpieczne skłonności do ustanowienia monarchii w USA a skoro nie może, to chociaż synowi nadał imię „Barron”.

Dla uczonej profesor nie miało znaczenia, że mały ale szybko rosnący Barron urodził się na kilka ładnych lat (około 10) przed zaprzysiężeniem tatusia na Prezydenta USA.

Demokraci rozpoczęli impeachment w zasadzie już w dzień zaprzysiężenia i nie pozwalali zapomnieć o tym swoim marzeniu przez cale 3 lata. I mieliśmy „raport Muellera” i „russian collusion”. A od 25 lipca br. czyli od telefonicznej rozmowy Prezydenta Donalda Trumpa z Prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zelenskim pojawiło się oskarżenie, iż Donald Trump wywierał nacisk na władze Ukrainy aby rozpoczęły śledztwo mające na celu skompromitować „innego kandydata w wyborach 2020”.

Oskarżenie opiera się na „zeznaniu z trzeciej ręki” bowiem „jedna pani A (jak „ambasador”) słyszała, jak pan B opowiadał panu C o brzydkim nacisku ustnym prezydenta USA na prezydenta Ukrainy”. W dodatku pojawić się miał wątek szantażu czyli uzależnienie wielomilionowej pomocy USA dla

Ukrainy od wszczęcia śledztwa przez jej władze przeciwko osobom powiązanym z jednym z kandydatów.

Co ciekawe, Ukraina nie wszczęła do momentu rozpoczęcia impeachmentu śledztwa a za to pomoc finansowa USA została przekazana.

Ale to demokratom w Izbie Reprezentantów nie przeszkodziło w obronie demokracji zagrożonej przez Prezydenta. Pan kongresman Adam Schiff z Kalifornii z dalekimi korzeniami w Kownie i Wilnie jako Przewodniczący Komitetu Wywiadu Izby przekopywał się przez tysiące stron zapisów różnych rozmów telefonicznych Prezydenta Trumpa, usłużnie dostarczanych przez Szefa FBI Jamesa Comey’a.

Źli ludzie twierdzą nawet, że Prezydent Trump był tak jakby podsłuchiwany przez chyba niezbyt wierne służby FBI.

Ale te i inne wątpliwości dotyczące braku bezpośrednich dowodów i słabości zarzutów rozwiewali solidarnie w wywiadach pani kongreswoman Nancy Pelosi Speaker i pan kongresman Chuck Shumer przewodniczący większości demokratycznej w Izbie.

Po wystąpieniu czworga ekspertów konstytucjonalistów doszło do przesłuchania na posiedzeniach zamkniętych 22 świadków, wszyscy ze strony demokratów . Wezwani przez izbę świadkowie strony przeciwnej czyli m.in. Mike mpeo MIke Pence i Rudy Giuliani – odmówili stawienia się przed komitet.

W dniu 11 października 2019 r. przesłuchana została ex-ambasador USA w Ukrainie pani Marie Yovanowich, która sprawowała swój urząd w okresie 29 sierpnia 2016 r. – 20 maja 2019 r. i została z tej funkcji odwołana na osobiste polecenie Prezydenta Trumpa z przyczyny „braku zaufania”. Pani Marie Yovanovich w latach 2005-2008 pełniła funkcję ambasadora USA w Kyrgistanie a w okresie 22 września 2008 – 9 czerwca 2011 r. w Armenii. Czyli służyła i za Busha i za Obamy.

Pani Yovanovich objęła posadę ambasadora USA na Ukrainie, przesiedziała kilka lat w Departamencie Stanu, gdzie zajmowała się sprawami Europy Środkowej, m.in. współpracowała z panem ambasadorem USA w Polsce Lee Feinsteinem w sprawie rozmieszczenia rakiet.

Na Ukrainie rozpoczęła działalność , jak zawiadamia docent wiki, od działalności antykorupcyjnej , głównie poprzez dobre rady dla kierownictwa nowopowstałego Biura Antykorupcyjnego Ukrainy.
W tym zakresie jej wielkim „asset” była bardzo biegła znajomość języka rosyjskiego, którą wyniosła z domu.

Bowiem jak donosi angielski docent wiki, pani Marie Yovanovich dorastała posługując się językiem rosyjskim. I dalej usłużny docent wiki donosi, że :”… Marie Yovanovitch is the daughter of Mikhail Yovanovitch and Nadia (Theokritoff) Yovanovitch,[11] who fled the Soviet Union and later the Nazis She was born in Canada…”. Co się wykłada na nasze, że :”… Marie Yovanovich jet córką Michiła Yovanovicha i Nadii (Theokritoff) Yovanowicz, którzy uciekli z Sowieckiego Sojuza a później przed Nazistami. Urodziła się w Kanadzie…”.

Najlepsze jest to „uciekli z Sowieckiego Sojuza a później przed nazistami”.

Wg bazy danych genealogicznych ojciec pani Nadii Theokritoff – matki pani ambasador – Michael Theokritoff w cyrylicy ma zapis imienia i nazwiska Михаил Иванович Феокритов czyli „Michaił Iwanowic z Fieokritow” i okazał się znanym w kręgach emigracji rosyjskiej regentem chórów cerkiewnych w Niemczech (Wiesbaden) i w Wielkiej Brytanii (Londyn). Żył w burzliwych latach 1888 -1969. Urodził się w Penzie a całe życie prowadził chóry cerkiewne w Rosji a po rewolucji bolszewickiej i emigracji przez Konstantynopol do Niemiec w roku 1920 – na emigracji.

W książce pani Natalii Bałujewej pt. „ Regent. Los i służba . Protojerej Michael Fortunato” na stronach 83- 84 znajduje się informacja, iż Michaił Iwanowicz Fieokritow urodził się w guberni penzenskiej w rodzinie cerkiewnych popów , do roku 1917 r. żył w Moskwie a po rewolucji przez długie lata posługiwał jako regent chóru cerkiewnego w kurorcie niemieckim Wiesbaden, gdzie ożenił się z członkinią swojego chóru Luizą Stanszek i miał z nią siedmioro dzieci.

W sprawach cerkiewnych po dojściu Hitlera do władzy życie się skomplikowało i należało dokonać trudnego wyboru. Michaił Fieokritow dotrzymywał wierności Cerkwi Konstantynopolskiej, w efekcie zostal bez pracy, bowiem po dojściu Hitlera większość środków finansowych była przekazywana tzw. Cerkwi Zagranicznej i tam też przeszła część wiernych. Regent Fieokritow zaczął uprawiać ziemię i ogród i w ten sposób żywił dużą rodzinę. Jego starszy brat Władimir był już od roku 1914 w Londynie.

Jak łatwo można zauważyć, matka pani ambasador Marie Luize Yovanovich nie mogła „uciec z Sowieckiego Sojuza”, bowiem urodziła się w Niemczech w Wiesbaden , gdzie ojciec założył rodzinę w latach 20-tych XX w.

Co do „ucieczki od nazis” to było też mało prawdopodobne, bowiem cała rodzina Fieokritowów wyjechała z Niemiec do Londynu dopiero w roku 1946 a wtedy „od nazis” nie trzeba było uciekać, bo już w 1945 r. zostali pokonani.

Co do tatusia Yovanovicha jest jeszcze ciekawiej, bowiem pod linkiem https://lb.ua/file/person/3378_yovanovich_mari.html jest w cyrylicy info następujące:”… Мари Луиза Йованович родилась 11 ноября 1958 года в Канаде. Ее дед по отцовской линии был сербом, а про отца Михаила Йовановича известно, что он родился в Чите вскоре после Октябрьской революции 1917 года и сумел совершить побег из нацистского лагеря для военнопленных во время Второй мировой войны. После той же революции 1917 года дед Йованович по материнской линии бежал из России в Германию, где и выросла ее мать Надя. Родители Йованович встретились уже после того, как ее мать покинула Германию.

Cytuję w oryginale, żeby nie było. Portal jest „projektem Instytutu Gorszenina”. Tłumaczenie na nasze jest proste:”… Marie Luiza Jowanowicz urodziła się 11 listopada 1958 r. w Kanadzie. Jej dziad ze strony ojca był Serbem a o ojcu Michale Jowanowiczu wiadomo, że urodził się w Czycie (miasto w płd. Syberii przy Kolei Transsyberyjskiej przyp. mój) po Rewolucji Październikowej i zdołał zorganizować ucieczkę z nazistowskiego obozu dla jeńców wojennych w czasie II wojny światowej. Po tejże rewolucji 1917 r. dziad Jowanowicz (ze strony matki) uciekł z Rosji do Niemiec gdzie wyrosła jej matka Nadia. Rodzice Jowanowicz spotkali się już po tym, jak jej matka porzuciła Niemcy…”.

Tak więc rodzice pani ambasador USA Marie Yovanovich nigdzie nie uciekali razem ale spotkali się po wojnie po roku 1946 gdzieś w Wielkiej Brytanii, najprawdopodobniej w Londynie, bo tam w 1946 r. przybyła rodzina Fieokritowych najprawdopodobniej dzięki pomocy i wstawiennictwu stryja Władimira Fieokritowa, który mieszkał w Wielkiej Brytanii jeszcze przed II WW.

Pozostaje delikatne pytanie, w jakim obozie jenieckim przebywał Michal Jowanowicz i jako żołnierz jakiej armii. Zakładam, że Armii Czerwonej. I w jakich okolicznościach przyrody ten dzielny człowiek uciekł i gdzie się ukrywał.

Ale co znacznie ważniejsze , jakim cudem Alianci nie odesłali go zgodnie z porozumieniami z wujkiem Stalinem jako obywatela ZSRR – na ojczyzny łono , jak to zrobili Anglicy w Austrii,co opisał Józef Mackiewicz, ale jako chyba jedynego żołnierza Armii Czerwonej kontrwywiad brytyjski przyjął na teren Wielkiej Brytanii.

Tam się wtedy ciekawe rzeczy działy w tych wywiadach i kontrwywiadach brytyjskich w 1945-1956 r. Grasował tam np. pan Kim Philby i jego czterech kolegów.

No ale.

 Gdzieś w Londynie w okolicach chóru cerkiewnego ex-jeniec niemieckiego obozu, ex-żołnierz Armii Czerwonej raczej szarży oficerskiej (znał biegle niemiecki, więc nie był z kołchozu) spotyka panienkę Nadię z powszechnie znanej i szanowanej rodziny regenta chóru cerkiewnego z powiązaniami w białej emigracji rosyjskiej w Wielkiej Brytanii, Niemczech , Włoszech i USA. Pan

Młoda rodzina wyjeżdża do Kanady a następnie do USA, gdzie pan Michaił Yovanovich uczył jezyków obcych w Kent College w Connecticut a po latach objawiła się w służbach dyplomatycznych USA piękna i bardzo zdolna panna Marie Yovanovich, której zeznania mogą, choć
nie muszą, obalić Prezydenta USA Donalda Trumpa.

Gwiazdka wzeszła Czas dzielić się opłatkiem. Wszystkiego dobrego. Przyjemnej lektury.

https://www.abc.net.au/news/2019-12-05/melania-trump-stanford-professor-pamela-karland-on-barron-trump/11769374
https://en.wikipedia.org/wiki/Adam_Schiff
https://lb.ua/file/person/3378_yovanovich_mari.html
https://ru.wikipedia.org/wiki/%D0%99%D0%BE%D0%B2%D0%B0%D0%BD%D0%BE%D0%B2%D0%B8%D1%87,_%D0%9Ca%D1%80%D0%B8
https://www.bbc.com/russian/news-50022528
https://www.youtube.com/watch?v=_p5X4aH2h9M
https://pl.wikipedia.org/wiki/Impeachment_Donalda_Trumpa
https://en.wikipedia.org/wiki/Marie_Yovanovitch
http://zarubezhje.narod.ru/tya/f_030.htm
http://храм-ирины.рф/%D1%86%D0%B5%D1%80%D0%BA%D0%BE%D0%B2%D0%BD%D0%BE%D0%B5-%D0%BF%D0%B5%D0%BD%D0%B8%D0%B5-%D0%BD%D0%B5-%D0%B5%D1%81%D1%82%D1%8C-%D1%82%D0%BE%D0%BB%D1%8C%D0%BA%D0%BE-%D0%BC%D1%83%D0%B7%D1%8B%D0%BA%D0%B0/
https://books.google.pl/books?id=aTdqAAAAQBAJ&pg=PA84&lpg=PA84&dq=%D0%9C%D0%B8%D1%85%D0%B0%D0%B8%D0%BB+%D0%98%D0%B2%D0%B0%D0%BD%D0%BE%D0%B2%D0%B8%D1%87+%D0%A4%D0%B5%D0%BE%D0%BA%D1%80%D0%B8%D1%82%D0%BE%D0%B2&source=bl&ots=KG9k2HTt1X&sig=ACfU3U17bazBHG2foLBduldV_TkY2FSgPQ&hl=pl&sa=X&ved=2ahUKEwjtxOLvv87mAhVnyaYKHXOGAboQ6AEwAXoECAoQAQ#v=onepage&q=%D0%9C%D0%B8%D1%85%D0%B0%D0%B8%D0%BB%20%D0%98%D0%B2%D0%B0%D0%BD%D0%BE%D0%B2%D0%B8%D1%87%20%D0%A4%D0%B5%D0%BE%D0%BA%D1%80%D0%B8%D1%82%D0%BE%D0%B2&f=false
https://www.geni.com/people/Michael-Theokritoff/6000000073322317893

https://lb.ua/file/person/3378_yovanovich_mari.html

https://ru.wikipedia.org/wiki/%D0%99%D0%BE%D0%B2%D0%B0%D0%BD%D0%BE%D0%B2%D0%B8%D1%87,_%D0%9Ca%D1%80%D0%B8

poniedziałek, 11 listopada 2019

Wojciech Korfanty - Syn Górnika, Polak i Katolik, Ojciec Niepodległości RP.

Obchodzimy dzisiaj 101 rocznicę odzyskania niepodległości Rzeczpospolitej.  Od zeszłego roku coś się zmieniło    w tzw. narracji  oficjalnej  III RP na ten temat, czego doświadczyliśmy  25  października 2019 r., kiedy u zbiegu Alei Ujazdowskich i ul. Agrykola odsłonięty został pomnik Wojciecha Korfantego.  Przez  kilkadziesiąt lat przemilczanego jednego z Ojców Niepodległości.

Dzisiaj w trakcie uroczystej zmiany warty przy Grobie Nieznanego Żołnierza pan prezydent Andrzej Duda przywołał Wojciecha Korfantego i Wincentego Witosa i wspomniał o tym, że II RP "obeszła się z nimi szorstko". Dobrze , że to powiedział.

Ironią losu było, że Syn Górnika, przywódca największej partii tworzonej głównie w dawnym zaborze pruskim   przez synów elit robotniczych : górników i hutników ( Kolega  Wojciecha Korfantego ze szkoły i kółek patriotycznych - Konstanty Wolny, syn kowala z huty Baildon został pierwszym polskim adwokatem w Gliwicach w wolnej Polsce Marszałkiem Sejmu Śląskiego 1922-1935) - chrześcijańsko - demokratycznej , był najbardziej zwalczany w wolnej Polsce przez ludzi z Polskiej Partii Socjalistycznej, co to miała na sztandarach hasła walki o interesy robotników i generalnie "ludu".

Chyba jakąś sprawiedliwością dziejową jest to, że   pomnik Wojciecha Korfantego stanął przy ul. Agrykola, przy której od roku 1788 stoi również pomnik Króka Jana III Sobieskiego. Nawiasem bardzo niepoprawnie politycznie - tratującego dwóch Turków:))) 

Dla uczczenia Święta Niepodległości  2019 r.pozwolę sobie zamieścić biografię Wojciecha Korfantego zamieszczoną w kwartalniku "Okno Wiary" nr 4(16) grudzień 2018 r. pt. "Polak i Katolik Wojciech Korfanty". Mam nadzieję, że Wydawca ks. Andrzej Klimek nie pogniewa się na mnie za to:)))

Polak i Katolik  Wojciech Korfanty 1873 - 1939.

Wojciech Korfanty urodził się 20 kwietnia 1873 r. jako najstarszy syn górnika Józefa Korfantego i jego żony Karoliny z Klechów a także jako poddany Wilhelma I Hohenzollerna w utworzonym zaledwie 2 lata wcześniej Cesarstwie Niemieckim.

Państwo to, zarządzane przez kanclerza Ottona von Bismarcka liczyło sobie wówczas 41 mln mieszkańców, z tego 36% katolików i ok. 5% Polaków rozproszonych między Wielkopolską i Górnym Śląskiem. I po dopiero co wygranej wojnie z Francją przygotowywało się do wielkiego skoku gospodarczego, militarnego oraz politycznego na Europę i świat. W oczach Bismarcka połączenie wielu królestw i księstw niemieckich w jedno cesarstwo z Prusami na czele miało mnóstwo zalet ale słabym i podejrzanym elementem mogli stać się katolicy i Polacy.

Katolikami i Polakami byli Rodzice Wojciecha Korfantego: Ojciec Józef Korfanty – górnik i absolwent szkoły ludowej, nagrodzony za dobre wyniki książką słynnego jezuity i kaznodziei nadwornego króla Zygmunta III Wazy - księdza Piotra Skargi z 1577 r. pt. „Żywoty Świętych Starego i Nowego Zakonu na każdy dzień przez cały rok, do których są przydane niektóre duchowe obroki i nauki przeciwko kacerstwom dzisiejszym, tam gdzie się żywot starożytnego doktora położył” oraz Matka Karolina, która uczyła z tej książki pięcioro swoich dzieci Wiary Katolickiej i języka polskiego.

Władze Cesarstwa Niemieckiego w pierwszych latach życia małego Wojciecha rozpoczęły szeroko zakrojony program państwowy dla zmarginalizowania zarówno katolików w Bawarii jak i Polaków w Wielkopolsce i na Śląsku.
Ostatecznym celem programu było pełne zgermanizowanie ludności z terenów wschodnich Cesarstwa, zlikwidowanie odrębności ustrojowych Wielkopolski oraz wyeliminowanie świadomości i kultury polskiej z życia tych prowincji.

Najbardziej znaną częścią programu był Kulturkampf czyli wojna z Kościołem Katolickim i językiem polskim w przestrzeni publicznej.

Kolejno były to ustawy:
1)z 11 maja 1873 r. wg której każdy duchowny aby pełnić posługę był zobowiązany do edukacji uniwersyteckiej trzyletniej i do zdania egzaminu państwowego ,
2) z 12 maja 1873 r. na podstawie której ustanowiony został Królewski Trybunał Sprawiedliwości w Berlinie, mający kompetencje do odwoływania „nieposłusznych biskupów,
 3) z 4 maja 1874 r. ustawa o „nieuprawnionym wykonywaniu urzędów kościelnych”, głównie chodziło o księży i zakonników zagranicznych,
 4) z31 maja 1875 r. ustawowo rozwiązane zostały wszystkie zakony, poza tymi, które bezpośrednio zajmowały się opieką nad chorymi. Wcześniej, bo w roku 1872 r. – wypędzono z Cesarstwa Niemieckiego – Towarzystwo Jezusowe i
5) z 26 lutego 1876 r. wprowadzona została kara więzienia dla duchownego, który w mowie lub piśmie mógł zagrażać porządkowi publicznego. Ocena zagrożenia należała do pruskiego urzędnika., 6) wprowadzenie języka niemieckiego jako urzędowego, również sukcesywnie do szkół (poza religią).

Opresję administracyjną wobec katolików polskich władze niemieckie uzupełniły o szeroki program osadnictwa niemieckiego w Wielkopolsce oraz o specjalny program kulturalny, obejmujący sponsorowanie wydawnictw, które wydawały beletrystykę o treści idealizującej niemieckich kolonistów i zawierającej negatywne stereotypy na temat : polskiego pana, polskiej kobiety i polskiego księdza. Głównie jako ludzi brudnych, leniwych, skłonnych do rozrzutności i pijaństwa a także notorycznie spiskujących przeciwko prawowitej władzy.

Przewidziane były również nagrody finansowe dla szczególnie „pożytecznych” autorów a lista kilkudziesięciu pozycji została zatwierdzona przez administrację do bibliotek jako „Lista Literatury Ojczyźnianej Prowincji Poznańskiej” a obecnie jest znany potocznie jako „Literatura Marchii Wschodniej”.

Polską odpowiedzią na te działania było nie tylko wydawanie czasopisma „Katolik” przez Karola Miarkę starszego ale też założone w 1872 r. Towarzystwo Oświaty Ludowej finansujące biblioteki polskie we wsiach i miasteczkach a następnie po jego likwidacji przez władze – istniejące od 1880 r. Towarzystwo Czytelni Ludowych.

W takim klimacie politycznym syn górnika Wojciech Korfanty ukończył w 1885 szkołę ludową w Siemianowicach Śląskich a następnie został przez rodziców posłany do gimnazjum w Katowicach. Co oznaczało, że był więcej niż zdolny. Był błyskotliwy.
Mimo znakomitych wyników nie ukończył gimnazjum w przewidzianym terminie. Tuż przed maturą został relegowany ze szkoły za „działalność wichrzycielską”. A taką było tajne kółko uczniowskie założone wspólnie z kolegą Konstantym Wolnym synem kowala z huty Baildon „w celu poznawania polskiej literatury i historii” oraz wystąpienia w języku polskim w siemianowickim Towarzystwie Św. Alojzego, w którym uczeń Korfanty się udzielał.

Pomocną   dłoń podał mu ziemianin z Poznańskiego i członek Izby Panów pruskiego Landtagu o – Józef Kościelski. Dyskretnie pomógł mu rozpocząć studia na Politechnice w Charlottenburgu w charakterze wolnego słuchacza a następnie wyjednał mu u władz możliwość zdawania matury eksternistycznej. Po roku studiów w Berlinie Wojciech Korfanty przeniósł się na Królewski Uniwersytet do Wrocławia, gdzie studiował prawo i ekonomię.

We Wrocławiu związał się z Towarzystwem Akademików Górnoślązaków, założonym w 1892 r. jako korporacja studencka i prowadzonym przez księży katolickich: księdza Michała Przywarę (1867- 1906) i księdza Karola Myśliwca (1866-1897). W Towarzystwie działał także ksiądz Józef Jagło (1872- 1947) przyszły w Gliwicach. Towarzystwo Akademików Górnoślązaków zostało zamknięte przez władze w 1899 r.

Wcześniej Wojciech Korfanty aby zarobić na dalsze studia zatrudnił się jako korepetytor dzieci ziemianina litewskiego Witolda Jundziłły. Dzięki temu podróżował po Europie i otarł się o wielki świat.

Studia ukończył w roku 1901 w Berlinie i związał się zawodowo z wielkopolskim bankierem i biznesmenem oraz działaczem narodowym Marcinem Biedermannem, słynnym wówczas „obrońcą polskiej ziemi”, który wykorzystując firmę Drwęski –Langner – skupował w Wielkopolsce ziemię od Niemców i odsprzedawał polskim spółkom parcelacyjnym.

Marcin Biedermann od roku 1896 wydawał i redagował tygodnik „Praca. Tygodnik dla wszystkich stanów poświęcony sprawom rolnictwa, handlu i przemysłu” o wydźwięku mocno antyniemieckim w nakładzie 14 tysięcy egzemplarzy.

W roku 1901 r. założył gazetę „Górnoślązak” a na redaktora naczelnego powołał Wojciecha Korfantego. Już w pierwszych numerach pojawiły się dwa artykuły Korfantego, które spowodowały konflikt z władzą: gazeta została zawieszona a redaktor naczelny postawiony przed sądem. Dostał wyrok 4 miesięcy więzienia, które odbył we Wronkach. Na wolność wyszedł w maju 1902 r. a gazeta została przeniesiona do Katowic. Od 1902 r. była to gazeta codzienna o nakładzie ok. 5.000 egzemplarzy.

Od roku 1901 także angażować się politycznie: początkowo w nielegalnej Lidze Narodowej Romana Dmowskiego a od roku 1902 w Towarzystwie Gimnastycznym „Sokół” w Katowicach, w którym został wybrany prezesem.

Rok 1903 stał w życiu Wojciecha Korfantego rokiem prawdziwie przełomowym. Został wybrany na posła do Reichstagu i jednocześnie do Landtagu (Sejmu Krajowego) Prus oraz ożenił się z córką sztygara Piotra Szprota panną Elżbietą Szprotówną, która też była wielką polską patriotką, działaczką Czytelni dla Kobiet i Towarzystwa Kobiet.

Do Reichstagu został wybrany z okręgu katowickiego –zabrzańskiego jako pierwszy Polak z Górnego Śląska. Pozostał posłem do roku 1912 a następnie został wybrany w roku 1918. W Landtagu działał w Kole Polskim.

W roku 1905 założył czasopismo „Polak”, którego był właścicielem i redaktorem naczelnym a które stało się organem miejscowej górnośląskiej endecji Romana Dmowskiego. W roku 1908 Korfanty odszedł od Narodowej Demokracji a w maju 1909 r. uczestniczył w stworzeniu w Poznaniu filii Polskiego Towarzystwa Demokratycznego wspólnie z Antonim Chłapowskim , Władysławem Mieczkowskim i Maciejem hr. Mielżyńskim, późniejszym przywódcą III Powstania Śląskiego.

Był postacią bardzo wyrazistą jako poseł do Reichstagu i jako dziennikarz. Miał konkurentów na polskim rynku prasy i w polityce. Oponenci krytykowali go za zbytni radykalizm wobec władz, co miało być korzystne dla Hakaty. Stała krytyka w polskich mediach i upadek czasopisma „Polak” spowodowały, że jego popularność spadła i w 1912 r. zdecydował się nie kandydować w wyborach do Reichstagu.

W czasie sprawowania mandatu posła Reichstagu głównie podnosił kwestię trudnej sytuacji robotników wielkiego przemysłu i górnictwa, czym odbierał głosy socjaldemokratom. W dyskusji budżetowej w 1908 r. zdołał wspomnieć prowokacyjnie o tym, że „Prusy ukradły polskie ziemie w XVIII r.”.
A w ostatnim przedwojennym przemówieniu w Landtagu oskarżył policję graniczną w Mysłowicach o sprzyjanie gangowi zajmującemu się przemytem dziewcząt z Galicji i Rosji do domów publicznych w Argentynie, broniąc jedynego nieskorumpowanego policjanta, który został zwolniony.

W Reichstagu i Landtagu prezentował poglądy mocno zbliżone do katolickiej niemieckiej Partii Centrum

Niewiele wiadomo, co robił w czasie wojny, która wybuchła w 1914. Wiadomo, że tuż przed wojną pracował jako szef Wschodniej Agencji Telegraficznej w Berlinie Adama Napieralskiego „króla polskiej prasy na Śląsku” a od roku 1913 był właścicielem i szefem własnej firmy: Polskiego Biura Korespondencyjnego, które dostarczało informacji dla kilkudziesięciu gazet polskich i niemieckich.

Był już wtedy dojrzałym czterdziestolatkiem z wszechstronnym doświadczeniem pragmatyki politycznej dojrzałej monarchii parlamentarnej i ojcem czworga dzieci. Utrzymywał ścisłe kontakty z rodziną i pisał regularnie listy do Ojca i Matki.

Wybrany został ponownie do Reichstagu w 1918 r.

Jego działalność parlamentarna w Cesarstwie Niemieckim zakończyła się w dniu 25 października 1918 r. kiedy w swoim ostatnim przemówieniu powiedział m.in. co następuje: „…Prezydent Stanów Zjednoczonych, Wilson, który w tym kraju jeszcze przed niedawnym czasem był lżony, jest rzecznikiem i przywódcą świata demokratycznego i wszystkie uciemiężone narody wiwatują na jego cześć. Z zadowoleniem przyjmują oświadczenie pana sekretarza stanu, dr Solfa, że rząd niemiecki nie tylko przyjmuje program prezydenta Wilsona, ale że chce go wypełnić. (…)

Muszę tu złożyć kategoryczny sprzeciw wobec twierdzenia pana sekretarza stanu, jakobyśmy my, Polacy, nie dążyli do sprawiedliwego pokoju i pojednania, natomiast stawiali żądania, które stoją w rażącej sprzeczności z zasadami programu prezydenta Wilsona; jakobyśmy dążyli do opanowania terytoriów zamieszkałych przez obce narodowości i zamierzali jak najboleśniej zranić naród niemiecki poprzez pogwałcenie zasad prawa międzynarodowego.

Mości Panowie, nie chcemy ani piędzi ziemi niemieckiej. Żądamy jedynie, w myśl postanowień punktu 13 programu Wilsona, własnej, jednej złożonej z ziem trzech zaborów Polski, z zapewnionym jej dostępem do morza, to znaczy z własnym wybrzeżem, zamieszkałym przez niezaprzeczalnie polską ludność, której przedstawicielem tutaj w Parlamencie jest dr Łaszewski. Żadne statystyczne sztuczki nie zdołają zmienić faktu, że w Prusach Zachodnich lewe pobrzeże Wisły aż po Półwysep Helski jest zamieszkałe przez niewątpliwie polską ludność. Mości Panowie, pan Ledebour tłumaczył nam tutaj wczoraj, które to części kraju, według jego mniemania, powinny przypaść Polsce. Chciałbym tu potwierdzić jego dane i oświadczam, że nie chcemy ani jednego powiatu niemieckiego, tylko żądamy polskich powiatów Górnego Śląska, Śląska Średniego, Poznańskiego, polskich Prus Zachodnich i polskich powiatów Prus Wschodnich. Panie Prezydencie, nie mam najmniejszego zamiaru ranić uczuć narodu niemieckiego i wierzę, że w nowych warunkach żądanie oddzielenia od Rzeszy polskich obszarów nie może uwłaczać niemieckim odczuciom…”.

Wojciech Korfanty zakończył swe przemówienie następującym znamiennym apelem o uwolnienie przyszłego Naczelnika Państwa Polskiego Józefa Piłsudskiego:
„…Przypominam Panom, iż mąż, który przez poważną część narodu polskiego uważany za narodowego bohatera, przywódca Legionów, Piłsudski, mąż, któremu naród polski powierzył ministerstwo wojny, pomimo licznych wniosków i podań ze strony władz polskich ciągle jeszcze przetrzymywany jest w twierdzy w Magdeburgu…”.

Wyjechał z Berlina z rodziną w warunkach powszechnego chaosu upadającego Cesarstwa z dokumentami załatwionymi przez uprzejmych kolegów socjaldemokratów z Reichstagu.

Od listopada 1918 r. był w Poznaniu we władzach Naczelnej Rady Ludowej powstałej jako Centralny Komitet Obywatelski w roku 1916 i zdominowanym przez Stronnictwo Narodowo Demokratyczne Romana Dmowskiego oraz uznającą Komitet Narodowy Polski w Paryżu - za legalną władzę

W dniu 11 listopada 1918 r. Tymczasowy Komisariat Rady Ludowej ujawnił się. W jego składzie znaleźli się składzie: ks. Stanisław Adamski , Wojciech Korfanty i Adam Poszwiński .
Kiedy 27 grudnia 1918 r. wybuchło Powstanie Wielkopolskie tuż po wizycie Ignacego Paderewskiego w Poznaniu a Wojciech Korfanty , który go witał w Gdańsku i przywiózł do Wielkopolski, brał udział w rokowaniach pokojowych z Niemcami w Bydgoszczy, Poznaniu i Berlinie.

Wojciech Korfanty niewątpliwy lider polityczny Polaków Wielkopolski i Górnego Śląska w trakcie listopadowego spotkania z Naczelnikiem Państwa Józefem Piłsudskim podobno nie otrzymał żadnej propozycji politycznej. Natomiast w ramach tworzenia władzy ustawodawczej w odradzającym się państwie polskim został na początku roku 1919 posłem na Sejm Ustawodawczy z ramienia Związku Ludowo-Narodowego i zarazem szefem najsilniejszego klubu w tym Pierwsze wybory do Sejmu nie potwierdziły masowej popularności socjalistów a potwierdziły popularność umiarkowanej chrześcijańskiej demokracji.
Sprawą kluczową w owym czasie było ustalenie i zatwierdzenie przez Ententę – granic Państwa Polskiego.
Najwyższa Konferencji Paryskiej w dniu 12 lutego 1919 r. powołała ambasadora komisję do ustalenia zachodnich i wschodnich granic Polski, zwaną Komisją Cambona od nazwiska przewodniczącego. Sytuacja była skrajnie trudna, bowiem w tej sprawie delegacje brytyjska i włoska dążyły do ustalenia granic na korzyść Niemiec a delegacja francuska była zainteresowana osłabieniem Niemiec, więc popierała interes polski. W efekcie w marcu 1919 r. decyzje w sprawie przebiegu granic były dość korzystne ale już w czerwcu – zwyciężyła opcja niemiecka.

Próbą wywarcia nacisku na Konferencję Pokojową w Paryżu było I Powstanie Śląskie, ale ono upadło.

W tych okolicznościach w styczniu 1920 r. Wojciech Korfanty zostaje mianowany zarazem szefem Polskiego Komitetu Plebiscytowego na Górnym Śląsku i polskim Komisarzem Plebiscytowym a 11 lutego 1920 r. generał francuski Henri Le Rond zostaje szefem Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej na Górnym Śląsku.

W maju 1920 r. Wojciech Korfanty przedstawia na Konferencji w Spa Białą Księgę o terrorze skierowanym przeciwko ludności polskiej na Śląsku.

Niekorzystny dla Polski wynik Plebiscytu na Śląsku skłania go do wydania w dniu 3 maja 1921 r. Manifestu do Ludu Górnośląskiego wzywającego do III Powstania Śląskiego, którego zostaje dyktatorem i zostaje dyktatorem. W trakcie Powstania dochodzi do nieudanej próby puczu w wykonaniu kapitana Michała Grażyńskiego z POW, który chciał pozbawić Korfantego władzy z powodu wydania decyzji o zakończeniu walk w momencie apogeum sukcesów Powstania.

 Ale Korfanty zdawał sobie sprawę, że formalnie nadal terytorium jest w rękach administracji i armii niemieckiej a decyzja i tak należy do dyplomatów w Paryżu. Inni dowódcy Powstania, pochodzący ze Śląska i mający zaufanie do Korfantego – nie poparli puczu Grażyńskiego i jego kandydata na dyktatora - kpt.Karola Grzesika. Ten ostatni został na rozkaz Korfantego aresztowany i postawiony przed sądem. Sprawa została umorzona, ale Korfanty zyskał dozgonnego wroga w osobie Michała Grażyńskiego , od roku 1926 Wojewody Śląskiego.

Ostatecznie Liga Narodów przyznaje Polsce 12 października 1921 r. 29% obszaru objętego plebiscytem zamieszkałym przez 46% ludności i posiadającego znaczącą część przemysłu Górnego Śląska, co było gigantycznym sukcesem Wojciecha Korfantego jako polityka i przywódcy.
Rok 1922 można uznać za szczyt jego kariery: w czerwcu i lipcu dokonuje się połączenie Górnego Śląska z Rzeczpospolitą a Wojciech Korfanty zostaje liderem Chrześcijańskiej Demokracji , której program opierał się na nauce społecznej Kościoła m.in. na encyklice Papieża Leona XIII „Rerum Novarum”. W wyborach do Sejmu I kadencji partia ta zdobyła aż 169 mandatów z 444 (38%).a Wojciech Korfanty zostaje szefem najsilniejszego klubu parlamentarnego.

W dniu 14 lipca 1922 r. został desygnowany przez Komisję Główną Sejmu RP na Premiera Rządu , ale kiedy skompletował rząd, kandydata na Premiera RP – odrzucił Naczelnika Państwa a PPS zagroziło strajkiem generalnym. Wojciech Korfanty nigdy nie dostał wysokiego stanowiska rządowego, bo trudne za taki uznać funkcję wicepremiera w rządzie Wincentego Witosa w 1923 – trwającą jeden miesiąc.

Wojciech Korfanty, poza pełnieniem mandatu posła na Sejm RP w okresie 1919-1930, zaczął zajmować się własnymi biznesami i życiem rodzinnym. Był właścicielem dwóch gazet „Rzeczpospolitej” i „Polonii” oraz był członkiem rady nadzorczej banku „Vesta”. Wybudował żonie domek letni w Zakopanem i zamawiał u Witkacego obrazy własne i rodziny.

Pogodził się ze swoją sytuacją ale nie pogodził się z praktykami politycznymi socjalistów z przedwojenną praktyką w organizacjach terrorystycznych – w odrodzonym państwie, które w sposób widoczny przestawało być praworządne. I wyrażał to w swoich gazetach.

Władza odpowiedziała atakami na temat niejasnych źródeł dochodów posła i jego wystawnego trybu życia. Podawano nieprawdziwe informacje o stanie jego majątku i oskarżano o zależność od wielkiego kapitału. Poseł Antoni Langner z PSL „Wyzwolenie” zażądał postawienia Korfantego przed Sądem Marszałkowskim za pobieranie przez jego gazety dotacji od firm.

Sam Langner miał w 1946 r. znaleźć się w komunistycznej Krajowej Radzie Narodowej.

Przełom nastąpił w 1930 r. gdy nowy Prezydent RP Ignacy Mościcki w dniu 29 sierpnia 1930 r. na polecenie Premiera Rządu Józefa Piłsudskiego - rozwiązał Sejm i Senat , w efekcie czego Wojciech Korfanty został bez immunitetu. Został on aresztowany na początku września 1930 r. i był przetrzymywany do grudnia w Brześciu.

Kiedy siedział w twierdzy jego gazeta „Polonia” codziennie zamieszczała jego portret z podpisem: „…Budziciel polskości na Śląsku, wódz i opiekun ludu śląskiego, organizator i przywódca powstania śląskiego, ten który Śląsk przywiódł do Polski, współtwórca Państwa Polskiego, nieustraszony i nieugięty bojownik o prawo i sprawiedliwość w Państwie, więzień brzeski..”.

W intencji jego uwolnienia odbywały się w Województwie Śląskim Msze św. i modły publiczne.
Wojciech Korfanty po uwolnieniu w grudniu 1930 r. działał jakiś czas w Sejmie Śląskim wraz Żoną Elżbietą, która też była posłanką na Sejm Śląski.

Wiosną 1935 r. rządowa gazeta na Śląsku „Gazeta Polska” zaczęła grozić Korfantemu Berezą . W dniu 6 kwietnia 1935 r. otrzymał wiadomość poufną, że jest przygotowany nakaz aresztowania.

W tych warunkach po naradach z rodziną postanowił śladem Wincentego Witosa wyjechać do Czechosłowacji. Do granicy podwiózł go syn Zbigniew samochodem ale Korfanty nie zdecydował się na oficjalne przejście graniczne w Cieszynie ale przeszedł przez „zieloną granicę” w Bukowcu i dotarł do Rożnowa na Morawach, gdzie przebywał Wincenty Witos.

Z Witosem spędził Wielkanoc i odwiedzili go synowie. Po czym wyjechał do Pragi, gdzie zamieszkał w starej części miasta jako dr Vojtech Benesz. Żył samotnie i skromnie, pisywał do swojej gazety w Polsce i leczył się w miejscowy sanatoriach.. Bywał u Witosa i spotkał się z Prezydentem Beneszem. Regularnie odwiedzała go rodzina, zawsze na Boże Narodzenie i Wielkanoc.

Dramat rozpoczął się w roku 1938 r. : w wielkiej polityce układ monachijski a w rodzinie – śmierć zięcia pułkownika Rudolfa Ruppa. Nadeszły też wieści o nasileniu się u syna Witolda śmiertelnej choroby – białaczki.

Przez profesora Stefana Glasera starał się u premiera Sławoja Składkowskiego o zgodę na przyjazd do Polski aby mógł odwiedzić śmiertelnie chorego syna. Premier nie wyraził zgody. Podobnie jak nie wyraził zgody na wydanie tzw. „listu żelaznego” Korfantemu, aby ten mógł uczestniczyć w pogrzebie najstarszego syna.
W marcu 1939 r. Niemcy zajęły resztę Czechosłowacji i Korfanty w te sytuacji w kwietniu 1939 r. wrócił do Polski. Po kilku tygodniach został aresztowany i osadzony na Pawiaku. Nie postawiono mu zarzutów i wypuszczono dopiero 20 lipca 1939 r. w stanie skrajnego wycieńczenia, z uszkodzoną wątrobą i nerkami. Zmarł 17 sierpnia 1939 r. a na jego pogrzeb w Katowicach przybyło tysiące ludzi..
W odrodzonym Państwie Polskim niewykorzystany został wielki potencjał i doświadczenie polityczne Człowieka, który przez niemal 20 lat zdobywał wiedzę w samym centrum znakomicie administrowanego poważnego państwa. Odrzucono tym samym wspaniały dorobek polskich katolickich patriotów z zaboru pruskiego, którzy potrafili środkami pokojowymi budować i pracą organiczną potencjał polityczny i bogactwo materialne – Polaków.

Wojciech Korfanty – późny wychowanek ks. Piotra Skargi jako największe zagrożenie dla budowniczych Nowego Wspaniałego Świata? Coś w tym musi być, skoro reprint „Żywotów Świętych” ukazał się podobno po wojnie dopiero w roku 2015.

czwartek, 7 listopada 2019

Recenzja „Dalej jest noc” czyli IPN kontra historyk Grabowski i inni eksperci.


Awantura  o recenzje  napisane  przez historyków z IPN   na   temat   warsztatu historycznego i  uczciwości naukowej  l  związanych z Centrum Badań nad Zagładą Żydów z Instytutu  Filozofii  i Socjologii  Polskiej Akademii Nauk -   autorów pracy pt.   „Dalej  jest.  Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski”  przetoczyła się w lutym –marcu  2019 r. i  szczęśliwie dla autorów produktu została    przykryta  w mediach  przez takie ważne wydarzenia jak wystąpienie Jażdżewskiego na UW, awaria   czyszczalni  ścieków „Czajka”  czy wreszcie kampanią wyborczą.  

Główny  sponsor  dzieła „Dalej jest noc” czyli  pobożny minister Gowin, odetchnął z ulgą i  wybiera poduszki, na których położy się w drzwiach swego wysokiego i dobrze płatnego urzędu  w celu obrony nauczania  przedmiotu o nazwie „gender” na polskich państwowych uniwersytetach.

A tymczasem  odpowiedzi na zarzuty postawione w głównej recenzji  czyli w opracowaniu „Korekta  obrazu? Refleksje  źródłoznawcze wokół książki „Dalej jest noc . Losy  Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski”, t.1-2 red. Barbara Engelking, Jan Grabowski, Warszawa 2018  -  pozostały na poziomie ogólnikowych  wykrętów, braku odpowiedzi (profesor Szurek) lub sprowadziły się do  ataku personalnego   na  IPN jako instytucję  państwową i na autora recenzji  dr Tomasza Domańskiego z kieleckiego IPN.

Kwintesencją tej metody przez atak   był  wpis  w języku angielskim  Jana Zbigniewa Grabowskiego z dnia 26 lutego 2019 r.   na Facebooku,   który  podał też Tysol na swojej stronie internetowej, również w wersji angielskiej: „…Nasza  książka “Noc bez końca” stała się obecnie obiektem  brutalnego/złośliwego/nikczemnego  ataku  zaaranżowanego  przez nacjonalistów  z Polskiego Instytutu Pamięci Narodowej (IPN) – państwowej instytucji z  nielimitowanymi środkami publicznymi do dyspozycji.  W  uzgodniony i zaplanowany  sposób Instytut opublikował  serię  nieszczerych  i oszczerczych   omówień  naszej pracy. Autor głównego omówienia/recenzji opublikowanego ( w kilku językach )przez IPN , pewien / jakiś dr. Domanski nie ma pozycji, nie ma wiarygodności  i nie ma widocznego  doświadczenia na polu studiów o Holocauście”.

To  protekcjonalne, niegrzeczne czy raczej bezczelne  nazwanie dr Tomasza Domańskiego „jakimś dr Domanskim” przypomniało mi  stalinowskie i polskojęzyczne gazety, które w podobnym stylu   pisały i piszą  o św. Janie Pawle II (   papież Wojtyła)  czy o Prymasie  kardynale Stefanie Wyszyńskim   ( Wyszyński) .  

Co  ciekawe,  pan  Jan  Grabowski  doktor  habilitowany nie zaatakował personalnie w tym  gorącym wpisie  Facebooku doktora   Piotra  Gontarczyka  za jego   artykuł   pt. „Między nauką a mistyfikacją, czyli o naturze piśmiennictwa prof. Jana Grabowskiego na podstawie casusu wsi Wrotnów i Międzyleś powiatu węgrowskiego” zamieszczony w Glaukopisie nr 36 (str. 313-323).  A jest  to bardzo ciekawe 10 stron na temat „historycznych technik badawczych  i prezentacyjnych” pana doktora habilitowanego Jana Grabowskiego.

Bo rozumiem, że milczenie na temat trzech innych recenzji  książki  „Dalej jest  noc”  tj. Tomasza Roguskiego  Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski, red. Barbara Engelking i Jan Grabowski” zamieszczony w Glaukopisie nr 36 (str. 335-356), Romana Gieronia „Próby przetrwania zagłady w powiecie bocheńskim. Refleksje po lekturze artykułu Dagmary Swałtek-Niewińskiej” – zamieszczony w „Zeszytach Historycznych WiN-u” nr 47/2018 str. 95-108 i  Dawida Golika Nowatorska noc. Kilka uwag na marginesie artykułu Karoliny Panz,  zamieszczone w  „Zeszytach  Historycznych  WiN-u” nr 47/2018, s. 109-134  - nie zasługiwały nawet na słowo komentarza.

Do  wpisu na  Facebooku   z  dnia  26 lutego 2019 r.  dr habilitowanego Jana Grabowskiego  warto   dodać  jego  oświadczenie zamieszczone  na stronie  internetowej   Centrum Badań nad Zagładą Żydów  Instytutu  Filozofii  i Socjologii PAN  (bez daty)   pt. „Odpowiedź na recenzję Tomasza Domańskiego pt. Korekta obrazu? Refleksje  źródłoznawcze wokół książki „Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski” , t.1-2, red. Barbara Engelking, Jan Grabowki , Warszawa 2018” („Polish – Jewish Studies” IPN, Warszawa 2019)  w serii odpowiedzi na recenzję dr Domańskiego pt. „Nieudana „Korekta Obrazu” Odpowiedzi redaktorów tomów oraz autorów poszczególnych rozdziałów na broszurę autorstwa dr. Tomasza Domańskiego pt . Korekta obrazu? Refleksje źródłoznawcze wokół  książki „Dalej jest   noc”.

Otóż w tym oświadczeniu  dr. hab.  Jana Grabowskiego  zwraca uwagę oskarżenie  dr Tomasza Domańskiego  o  praktyki jak następuje:”… Wśród wielu innych źródeł informacji, na które powołuje się dr Domański, można też natrafić na prace niejakiego Marka Paula. Problem w tym – o czym wie każdy badacz obeznany z historiografią Holokaustu – że Mark Paul nie istnieje. Jest to pseudonim autora (lub autorów) broszur wypełnionych antysemickimi kliszami i stereotypami, które od lat są dostępne w internecie. Niestety, dr Domański najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy z tego, że powoływanie się na antysemickie broszury w recenzji naukowej pracy poświęconej historii Zagłady nie wystawia ani jemu, ani zatrudniającej go instytucji najlepszego świadectwa….”.

Mocna rzecz. Z tym, że w recenzji  dr Tomasza Domańskiego  na 72 stronach znaleźć można 212 odnośników do źródeł, ale żadne z nich nie jest pracą  jakiegoś Marka Paula.  

 Są za to odnośniki do zeznań świadków z procesów, zeznań ocalonych Żydów,  tekstów uzasadnień wyroków sądowych i generalnie akt sądowych.  

 Co tak przestraszyło  pana dr habilitowanego  Jana  Grabowskiego  w tekście  dr  Tomasza Domańskiego, że mu przypisał korzystanie do recenzji  z prac  jakiegoś   Marka Paula.  Kiedy chodziło tylko i źródła, na których oparte są teksty zespołu: Jan Grabowski, Barbara Engelking, Jean Charles Szurek,  Anna Zapalec, Karolina Panz, Alina Skibińska , Dagmara Swałtek –Niewińska, Tomasz  Frydel.

W tych okolicznościach przyrody nie powinien zdziwić  wniosek  zawarty na końcu  cytowanej wyżej  odpowiedzi  Jana Grabowskiego :”…  Kończąc: Recenzja dr. Domańskiego ma jednak pewną wartość – gdy już na porządku dziennym stanie sprawa przyszłości IPN, tekst ten powinien się znaleźć wśród materiałów dowodowych przemawiających za likwidacją tej instytucji….”.

Wobec takich wniosków  nie pozostaje nic   innego  jak zaprezentować  kilka bardzo konkretnych i mocno osadzonych w źródłach ustaleń  dr Tomasza Domańskiego. Co ja mówię  - „pewnego dr Domańskiego”. A może „jakiegoś dr Domańskiego”.

A więc przejdźmy do „meritumu”.  Na początek uwaga, że dla pełnej jasności  technik naukowych zespołu    prof. Engelking i dr hab. Grabowskiego  nie będziemy się skupiać  na kwestach takich , jak wskazany we Wstępie  do recenzji  rozdźwięk między  stanem faktycznym a deklaracją autorów, iż  korzystali w swojej pracy  wszelkich możliwych źródeł i to w różnych językach.

 Tymczasem na stronie 27 dr Domański pisze:”… Autorzy podkreślają wykorzystanie źródeł wytworzonych w wielu językach z archiwów: „polskich, izraelskich, amerykańskich, niemieckich, ukraińskich, białoruskich i rosyjskich” (t. 1, s. 19–20). Jak zapewniają, uwzględniono relacje i wspomnienia ocalałych, dokumentację wytworzoną przez Polskie Państwo Podziemne, dokumentację władz okupacyjnych, dokumentację Żydowskiej Samopomocy Społecznej, wojenną i powojenną  dokumentację sądową oraz różnego rodzaju normatywy itp.. Inna rzecz, że redaktorzy nie wspominają we Wstępie o wykorzystaniu dokumentów żydowskiej administracji niektórych gett (Rad Starszych – Judenratów), jak na przykład z Krakowa oraz Lwowa, o czym łatwo się przekonać, sięgając chociażby do bibliografii (t. 2, s. 658).(…)
Nawet w odniesieniu do dystryktu krakowskiego, którego dotyczy niemal połowa omawianej pracy, nie uwzględniono znacznej ilości materiałów dostępnych w Polsce w Archiwum IPN oraz w Archiwum Narodowym w Krakowie. Nie wykorzystano nawet szeregu relacji zgromadzonych w Archiwum Żydowskiego Instytutu (…). Anna Zapalec, która część opracowania swojego „powiatu” poświęciła okupacji sowieckiej z lat 1939–1941, pominęła relacje Polaków wywiezionych w głąb ZSRR, którzy następnie trafili do armii generała Władysława Andersa (obecnie zdeponowane w Instytucie Hoovera na Uniwersytecie Stanforda w USA). 
Nie wykorzystano zupełnie materiałów z Biblioteki Zakładu Narodowego im. Ossolińskich z licznego zbioru rękopisów, nie podano, czy kwerenda była tam w ogóle prowadzona. W przypadku powiatu biłgorajskiego nie sięgnięto do szeregu materiałów z zasobu Archiwum Państwowego w Lublinie. Braki źródłowe dotyczą również spraw detalicznych, tylko pozornie o marginalnym znaczeniu…”.

Dzięki  takiemu „całościowemu” podejściu do źródeł  pan dr hab. Jan Grabowski :”… mógł  autorytatywnie  zapewniać  czytelnika ,  że np. ksiądz kanonik Kazimierz Czarkowski z Węgrowa jest jedynym świadkiem, który opisuje zajęcie tego miasta w 1939 r. przez wojska sowieckie i powitanie ich przez ludność żydowską (t. 1, s. 396–397). Tymczasem informacje o okolicznościach wkroczenia wojsk sowieckich i wydarzeniach z tym związanych w tym regionie, a także w samym Węgrowie, pojawiają się w co najmniej trzech innych relacjach – Jadwigi Górskiej (Gołdy Ryby), Wiesława Piórkowskiego i Marka Gajewskiego znajdujących się w zbiorach Yad Vashem oraz Archiwum Historii Mówionej…”.

Do innych ciekawostek metodologicznych można zaliczyć  zwyczaj  tzw. ekstrapolacji  czyli przypisywania  określonych zachowań  czy cech całej  społeczności na podstawie   jednego, dwóch przypadków. 

Przytrafiło  się to m.in. panu profesorowi Jean –Charlesowi Szurkowi, jak możemy  przeczytać na str. 30 recenzji dr Domańskiego:”…  dokonał generalnej oceny postawy sołtysów wobec zarządzeń chwytania i doprowadzania Żydów na posterunki policji: „Niektórzy – pisał – wprowadzali niemieckie rozkazy w życie z gorliwością. Liczne procesy wszczęte na podstawie dekretu PKWN z 31 sierpnia 1944 r. obrazują częste przypadki podporządkowania się sołtysów »Judenjagd«,
Kontynuację podobnego sposobu postępowania odnajdujemy we fragmencie tekstu, w którym nierzadko podporządkowania aktywnego i interesownego. Inni wydawali się niewzruszeni we wprowadzaniu w życie reguł okupanta”(…) Bowiem Szurek pisząc o „licznych procesach” i „częstych przypadkach” jako dowód omówił w rozdziale (t. 1, s. 606–611) dwa procesy z dekretu sierpniowego. Kreśląc generalną tezę o podporządkowaniu się sołtysów Judenjagd, autor nie przedstawił żadnych wyliczeń czy danych statystycznych: ani liczby przeanalizowanych procesów („sierpniówek”), ani zapadłych wyroków. Nawet nie kusi się o odpowiedź na pytanie, jaką liczbę sołtysów postawiono przed powojennymi sądami w stosunku do ogólnej liczby sołtysów w omawianym przez niego powiecie. Nie interesuje go poziom samodzielności sołtysów w tych działaniach i kontekst sytuacyjny…”.

Podobnie ta metoda wnioskowania  spodobała się pani Karolinie Panz, która :’W kwestii udziału chłopów w egzekwowaniu niemieckich zarządzeń antyżydowskich w powiecie nowotarskim na podstawie dwóch relacji Karolina Panz wyciąga wnioski generalne. Konstatuje: „Z dostępnych mi źródeł wyraźnie wynika, że jesienią 1942 r. na obszarze Kreis Neumarkt kluczową rolę w metodycznym wyłapywaniu ofiar w górskich lasach odegrały 31 zorganizowane dwunastoosobowe straże chłopskie i podszywające się pod nie nieformalne bandy, tworzone przez znających się młodych wyrostków” (t. 2, s. 290). Zapomniała, że lasy przeczesywali także funkcjonariusze niemieckich formacji mundurowych: policji „granatowej” i Forstschutzkommando (Straży Leśnej). 

 Innym razem napisała: „Ukrywających się w lasach i stodołach Żydów z Podhala denuncjowali i chwytali zazwyczaj polscy chłopi i policjanci granatowi”. Tak jakby granatowa policja nie była jedną ze zbrojnych służb pod kontrolą niemiecką, często bezwzględnie egzekwujących niemieckie nakazy wobec ludności (t. 2, s. 317–318)69.
 Nie pisze też, jak ma się świadomość istnienia wspomnianych przez nią konfidentów, obserwujących postawy ludności wobec niemieckich zarządzeń, do zachowań chłopów obawiających się represji….”. (str 30-31 recenzji).

Maksymalną kreatywność w wykorzystania   źródeł dla przypisania Polakom udziału w eksterminacji Żydów wykazała  pani Anna Zapalec autorka opisująca tzw. „powiat” złoczowski.    

Wg niej  np.  :”… Wyjątkowo negatywną rolę [w Holokauście] odegrali też policjanci (byli wśród nich także Polacy) służący w Złoczowie w Policji Kryminalnej [Krimminalpolizei], z których część prawdopodobnie przyjęła volkslistę” (podkr. – TD)(…)

Sama przyznaje: „Niestety podczas kwerendy, poza protokołami przesłuchań podczas śledztw prowadzonych po wojnie, nie odnalazłam żadnej innej szczegółowej dokumentacji kancelaryjnej Kripo w Złoczowie, która dokładniej przybliżałaby tę sprawę (t. 1, s. 743). Jedyne, co odnalazła, to informacje o aktywności Niemca (!) Otto Zikmunda. W takiej sytuacji budzi co najmniej zdziwienie, że autorka, choć nie wymieniła nawet jednego konkretnego przypadku negatywnej postawy funkcjonariuszy Kripo ze Złoczowa innej narodowości niż niemiecka, czuje się upoważniona do jednoznacznych sądów.  
W sytuacji braku źródeł bądź ich nieznajomości nie wystarczy jedynie analogia z innymi terenami GG (t. 1, s. 743), by ogłaszać tak jednoznaczne i „precyzyjne” konstatacje na temat „przebadanego” obszaru. Takie metody przy mimo wszystko pobocznej sprawie każą zachować tym większy dystans w przypadku innych „ustaleń badawczych”. (str. 31 recenzji).

Innym ciekawym  „zjawiskiem naukowym”  jest   pomniejszanie udziału Niemców w zbrodniach na Żydach.  Nawet, jeśli  to związane jest  z  manipulowaniem przy źródłach.

I tak  kolejno:

- dr hab. Jan Grabowski  w opisie najścia na gospodarstwo Ratyńskich   we wsi Ziomaki w powiecie węgrowskim pisze co następuje: „…23 sierpnia 1943 r. w gospodarstwie Wiktora Ratyńskiego nie pojawili się żandarmi, ani Wehrmacht, lecz komendant posterunku PP w Grębkowie Czesław Kurkowski w towarzystwie jeszcze jednego granatowego policjanta” [podkr. – TD] (t. 1, s. 493). Grabowski dodaje, że policjanci „uzbrojeni” byli w donos…”.  Jednakże  jak pisze  dr Domański :”… ”.  

Tymczasem w oryginale tego zeznania Ratyński mówi jednoznacznie o przyjeździe właśnie żandarmów z policją. Ten fragment Grabowski najwyraźniej świadomie pomija. Ratyński zeznał: „Do mego zabudowania we wsi Ziomaki gm. Wyszków przyszło 9 osób narodowości żydowskiej, którzy się przechowywali w moim zabudowaniu. W dniu 23 sierpnia 1943 r. do mego zabudowania przyjechali żandarmi wraz z policją z posterunku Grębków na czele z komendantem Kurkowskim z kartką w ręku napisane mieli ile osób znajduje się i gdzie są przechowywani mnie w tym czasie w domu nie było byłem na polu bo pojechałem moczyć len” [podkr. – TD] (t. 1, s. 493). 
Trudno uznać to za rzetelny stosunek do źródła. Nie wiadomo, dlaczego potem Grabowski dodaje informację o późniejszym przyjeździe żandarmów („Wkrótce potem do Ratyńskiego zajechali niemieccy żandarmi. Ani Kurkowski, ani żandarmi nie mieli jednak ochoty wchodzić do obory i tam szukać Żydów” (t. 1, s. 493)….”.  ( str. 35  recenzji )    

-  pani  Dagmara  Swałtek Niewińska  w sprawie   okoliczności wysiedleń Żydów z Bochni i Wieliczki i działań  granatowego policjanta  Bronisława Filipowskiego :”… definitywnie stwierdziła, że Filipowski zastrzelił w Zabierzowie nieznanego z nazwiska żydowskiego mężczyznę oraz zasugerowała, że jego zeznania złożone podczas powojennego procesu, jakoby uczestnicząc w akcjach wysiedleńczych w Bochni i Wieliczce, nie strzelał do Żydów, były „mało wiarygodne”(…) Sąd Okręgowy w Krakowie sprawcą postrzelenia i bezpośrednio zabójstwa uznał żandarma Zeissa – „Niemca, kata/bandytę” (który miał zastrzelić także policjanta Dziubę za niewykonanie rozkazu), nie zaś Filipowskiego . Z tekstu książki nie dowiadujemy się, w oparciu o jakie materiały autorka uznała, że to faktycznie Filipowski zastrzelił Żyda w Zabierzowie. Przywołała tylko omówione wyżej akta procesowe…”.


-  dr  hab. Dariusz  Libionka pisze  o sytuacji Żydów w Proszowicach powiat miechowski po wejściu Niemców  w 1939 r.  na podstawie relacji   Żyda Meira Goldsteina :’… Nasi ‘kochani Polacy’« – relacjonował po wojnie Meir Goldstein – wskazywali miejsca, gdzie potajemnie modlili się Żydzi, powyciągali Żydów w tałesach na rynek i kazali im zamiatać ulice. Niemcy to filmowali, gdy »nasi goje dokuczali Żydom okropnie«” (t. 2, s. 48) 

 Tymczasem  tekst  relacji  Meira Goldsteina brzmi:”… Wojna wybuchła przed żydowskim Nowym Rokiem, przed Rosz Haszana. I my nie modliliśmy się więcej w bóźnicy tylko w prywatnych mieszkaniach, położonych w podwórkach. I wtedy przyszli nasi »kochani Polacy«, […] – i pokazywali Niemcom, gdzie się modlimy, a Niemcy, powynajdywali i powyciągali Żydów w tałesach i powyprowadzali Żydów na Rynek i na Targowisko, tak zwane i tam kazali im zamiatać ulice. I robili zdjęcia i śmiali się – nasi »goje« i dokuczali Żydom okropnie. Chcę powiedzieć, że Polacy pokazywali, że się cieszą z tego, że dokucza się Żydom. Byli wprawdzie też tacy, którzy przynieśli trochę wody i dali się napić ale na ogół drażnili się oni z Żydami”…”.  (str  37-39  recenzji ),

- prof. Jean Charles  Szurek  opisuje  wysiedlenie Żydów z Adamowa w październiku  1942 r.  na podstawie relacji  Rubina  Rosenberga z 1945 r. :’ Rubin Rosenberg z Adamowa, mający w 1945 r. 17 lat, opowiada: »Żydów wydawali też Polacy. Pomagali oni w walce z Żydami po lasach. Była to akcja likwidacyjna«” (t. 1, s. 610). (…) „z jednej strony polscy chłopi byli niebezpieczni we wspólnym działaniu przeciwko Żydom, z drugiej zaś stanowili równie duże zagrożenie indywidualnie […]” (t. 1, s. 610) . 

Tymczasem relacja  Rubina Rosenberga ma treść następującą: „…20 października 1942 r. było wysiedlenie [z Adamowa]. Wszyscy uciekli do lasu by walczyć z Niemcami. Nawet milicja żydowska uciekła. W mieście znaleziono wtedy 30-tu. Pierwszego dnia Ukraińcy i żandarmeria otoczyli miasto. Wypędzili ludzi na rynek. Strzelali za byle co. Judenrat miał wskazywać schrony, ale uciekł do lasu. Dwóch Żydów, którzy nie pracowali w Judenracie dobrowolnie zgłosiło się do wydawania schronów. Tych Ukraińcy potem też zabili. Żydów wydawali też Polacy. Pomagali oni w walce z Żydami po lasach. Była to akcja likwidacyjna. (Pierwsza akcja przed tym, gdy pewna kobieta polska przypadkiem wznieciła pożar, który ogarnął cały Adamów, Polacy mieli podejrzenie na Żydów – partyzantów) [wszystkie podkr. – TD]”  ( str. 42-43 recenzji).  

Poza  pomniejszaniem  udziału Niemców  w prześladowaniu Żydów  autorzy  niejednokrotnie dopuszczali  się  również pomniejszania udziału  policji żydowskiej i Judenratów  ale za to mogli  do sprawców „dopisać  Polaka”.

I tak  „granatowego „ dopisał” pan dr Libionka  w przypadku  nękania  małżeństwa Kisielów, którzy we wsi Karczowice gmina Kozłów  ukrywali Żydów w okresie listopad 1942 –styczeń 1945. Oto jego relacja wg recenzji dr Tomasza  Domańskiego :”… Żandarmeria i granatowi dwukrotnie przeprowadzali rewizję, ale niczego nie znaleźli [podkr. – TD]...”.  

 Tymczasem relacja pana Kisiela jest następująca:”… Najbliższy posterunek policji polskiej i niemieckiej był w Kozłowie. Niemniej były u mnie rewizje. Szukali u mnie dwa razy bardzo dokładnie policjanci niemieccy, ale niczego nie znaleźli [podkr. – TD]…”.(Str. 46 recenzji)

Z  kolei  pani Dagmara Swałtek Niewińska  specyficznie opisuje  akcję wykrywania i otwierania bunkrów  ukrywających się Żydów w getcie w Bochni we wrześniu 1943 r. twórczo wykorzystując akta sprawy Samuela Fritscha   z policji żydowskiej.  Jak relacjonowała  :”…Grupy poszukujące ukrytych Żydów składały się z kilku osób, zwykle policjanta niemieckiego, kilku policjantów polskich oraz często osoby zatrudnionej do wyważania drzwi. Tę ostatnią funkcję pełnił pod przymusem m.in. rusznikarz Karol Goss w czasie trzeciej akcji likwidacyjnej we wrześniu 1943 r. Swoją najbliższą rodzinę stracił w pierwszej akcji. W trakcie ostatniej akcji otworzył na rozkaz Niemców 30–40 bunkrów” (t. 2, s. 563–564).)

Dr Tomasz Domański zwraca uwagę, że  :’… Tymczasem w zeznaniach Goss mówił jedynie: „Otwierałem bunkry, może 30 lub 40”161 i wskazał osoby, które jego zdaniem zdradziły miejsca ukrycia się Żydów. Byli to dwaj odemani: Kalfus i Zucker..”  A więc byli to jedynie dwaj policjanci żydowscy.

Jak wynika z akt sprawy  Samuela Fritscha, który został w 1947 r. skazany na 7 lat:”… Sąd zwrócił uwagę na pozytywną rolę oskarżonego w wielu sytuacjach, niemniej był bardzo krytyczny przy ocenie konkretnych działań we wrześniu 1943 r. Rozkaz do wykrywania bunkrów wydali oczywiście Niemcy, natomiast bezpośrednio realizacją niemieckich zarządzeń zajmowali się odemani. Oni bowiem byli lepiej zorientowani w sposobach ukrywania się i budowy skrytek. Ich działania np. w przypadku bunkra Schanzerów polegały m.in. na zrywaniu podłóg. Siekierami wyrąbali wejście. Oddali wówczas w ręce niemieckich oprawców pięć osób z rodziny Schanzerów. Z kolei tylko w przypadku bunkra Weinfeldów „żydowscy policjanci” ujawnili około 45 osób. W tych działaniach, jak stwierdzał sąd, „udział brali wyłącznie członkowie żydowskiej policji porządkowej”…”.  (str 59 recenzji) .

Pani Dagmara  Swałtek Niewińska korzystała z akt, których sygnaturę podała w swoim opracowaniu, ale  napisała to, co napisała. Że do getta w Bochni aby otwierać ukryte bunkry żydowskie wchodziła policja granatowa.

W  dziele „Dalej jest noc” zasadniczo też, jeśli to było możliwe , unikano  dostrzegania udziału Judenratów w eksterminacji Żydów.

I tak np. dr hab. Dariusz Libionka w opisie wysiedlenia  Żydów z Wolbromia pisze  co następuje: :”…W nocy miasteczko [Wolbrom] zostało otoczone przez cztery oddziału Baudienstu, policję granatową i strażaków. Nikt nie spał »bo już wcześniej mówiono o wysiedleniu i cały tydzień siedziało się na walizkach«” (t. 2, s. 81…”.

A tymczasem   relacja Henryka Harsteina, z której twórczo skorzystał dr hab. Libionka zaczyna się  od : „…Dnia 5 września nad ranem Judenrat kazał ludziom zebrać się w Rynku. Nikt nie spał poprzedniej nocy, bo już mówiono o wysiedleniu i cały tydzień siedziało się na walizkach…”. (str. 60-61 recenzji).

Podobnie   wykasowała udział Judenratu z życia uciekinierki żydowskiej Mari Cukier z getta ze Złoczowa pani Anna Zapalec.  Pisze ona co następuje:”… Takim miejscem, gdzie skłaniano się do pomocy na rzecz Żydów, był szpital miejski. Tam właśnie pomoc otrzymała Maria Cukier, mieszkanka Zborowa, która wyskoczyła z wagonu deportacyjnego w pobliżu Złoczowa, a w czasie skoku została postrzelona. Zraniona dotarła do Złoczowa i opatrzono ją dopiero w miejskim szpitalu” (t. 1, s. 741..”
Natomiast  pełna relacja   ucieczki i szukania schronienia Marii Cukier  brzmi następująco: „…Około 10 km za Złoczowem, wyskoczyłam w biegu z pociągu. Niemiec z jednego z następnych wagonów, strzelił do mnie z rewolweru i zranił w prawy bok. Kula utkwiła niezbyt głęboko pod skórą. Doczołgałam się spowrotem do Złoczowa. Tu spotkałam Żydów noszących opaski. Dwaj Żydzi pomogli mi dostać się do Judenratu. Prezes Judenratu odmówił pomocy lekarskiej, gdyż nie miałam pieniędzy (torba z pieniędzmi została w pociągu). Uważał, że mój złoty łańcuszek nie pokryje kosztów zabiegu. Wyszłam rozgoryczona i usiadłam na chodniku. Dwie nieznajome Polki zaniosły mnie do szpitala. W szpitalu przeprowadzono operację – leżałam tam trzy tygodnie [podkr. – TD]…”.

Jak widać,  ustalenia  dr Tomasza Domańskiego nie dotyczą  wyłącznie kwestii metodologicznych jak sprawa „powiatów” i reprezentatywności  „próbki badawczej”, o czym pisał we  Wstępie czy  spraw „kontekstowych” jak zupełny brak Kościoła Katolickiego  w udzielaniu pomocy Żydom po likwidacji gett.

Tu chodzi o prostackie i na dużą skalę manipulowanie źródłami  i relacjami świadków.
W tej kwestii całkowity hard core odkrył  w książce „Dalej jest noc”  pan dr  Piotr Gontarczyk i opisał to w recenzji  w Glaukopisie nr 36  na stronach 313-323.   Chodzi  o sprawę   rolników  Stanisława Łopińskiego i Dionizego Ładosza ze wsi Wrotnów niedaleko Treblinki, których  dr hab. Jan  Grabowski opisuje  następująco :”… Dla  Żydów uciekających z Treblinki wieś Wrotnów, o której pisałem wcześniej, była miejscem niebezpiecznym. Poza wartami chłopskimi i polską policją na uciekinierów czyhali „woluntariusze” , którzy polowaniem na Żydów zajmowali się prawie zawodowo . Ładosz i Łopiński, obaj gospodarze z Wrotnowa, w 1942 r. zasłużyli się w oczach Niemców mordem dokonanym na zbiegłym jeńcu (lub też, jak wówczas mówiono, „niewolniku”) sowieckim…”. ( str 314-315 Glaukopis).  

Podstawą do takich i innych opinii na temat Ładosza i Łopińskiego miały być  akta  z  archiwum dawnego Sądu Wojewódzkiego dla Województwa Warszwskiego     sygnatura GK 318/427 [dalej: AIPN GK, 318/427.
 
Pan dr Piotr  Gontarczyk pisze:”… Przede wszystkim jednak trzeba stwierdzić, że wiele szczegółowo opisywanych przez autora elementów sprawy – „polowanie na Żydów”, starosta Gramss wyprawiający Łopińskiego i Ładosza zaopatrzonych w „żelazny list” i karabiny do ochrony wioski „przed bandytami i Żydami”, to, że chodzili oni „za Żydami i Ruskimi”, a przede wszystkim całe to rabowanie, mordowanie i denuncjowanie Żydów „pod wodzą Ładosza i Łopińskiego” – nie znajduje wiarygodnego potwierdzenia w aktach wykorzystanej przez autora sprawy. (…)Przywoła-nie źródła mającego potwierdzać zasadność tych słów wygląda następująco: AIPN GK 318/427, zeznanie Jana Kosowskiego, 9 VI 1950 r., k. 281–28316.

Kłopot polega na tym, że najwcześniejszą datą znajdującą się w tych aktach jest rok 1952 (a nie 1950), sprawa ma tylko 238 kart (nie ma więc kart 281–283), a przede wszystkim żaden Jan Kosowski nie pojawia się w sprawie. Po dłuższych poszukiwaniach udało się ustalić, że taki dokument znajduje się w zupełniej innej sprawie, dotyczącej samoobrony chłopskiej ze wsi Międzyleś. Protokół przesłuchania Jana Kosowskiego z 9 czerwca 1950 r. liczy jedną stronę i nie daje żadnych podstaw do pisania o „wolontariuszach, którzy polo-waniem zajmowali się prawie zawodowo”…”.

Czyli  dr hab. Jan Grabowski całą swoją filipikę przeciwko  dwóm rolnikom z Wrotnowa jako „wolontariuszom Holocaustu” z  bronią daną przez Niemców w garści, żeby „polować na Żydów” – opiera na NIEISTNIEJĄCYCH stronach istniejących akt i na zeznaniu z 1952 r. przyczepionych do akt sprawy  z 1950 r.

Wszystkie te historie o wycieraniu   gumką z zeznań świadków  a to Niemców a to policji żydowskiej czy Judenratów  w procesie eksterminacji Żydów a dopisywaniu, jeśli „zabrakło” jako uczestników – polskich granatowych policjantów albo Baudienstu  są więcej niż żałosne i zawstydzające każdego człowieka , który liczy na uczciwość w nauce.  Natomiast powoływanie się na nieistniejące strony akt sprawy i zeznanie rzekomego świadka z jeszcze innej sprawy i to dwa lata późniejszej to już zupełna katastrofa wymagająca  jakichś postępowań dyscyplinarnych  i zakończenia kariery naukowej tych ludzi na  polskich uczelniach.  Co będzie tym łatwiejsze, że panowie  Jan Grabowski , Jean Charles  Szurek i  Tomasz  Frydel  to naukowcy z jakichś zagranicznych uczelni. Chyba z Ottawy w Kanadzie.
Mając na względzie arogancję   a wręcz bezczelność   zwłaszcza   „przywódcy duchowego”    dr hab. Jana Grabowskiego  w sprawie postawionych jemu i jego zespołowi zarzutów,  wszystkim autorom recenzji należą się szczególne podziękowania za wysiłek  włożony w ujawnienie  tych  „usterek”, za które  inni naukowcy  skończyliby swoje kariery nagle i w niesławie.

http://www.holocaustresearch.pl/index.php?show=555