sobota, 24 listopada 2018

Orzeł Biały, żona Broniewskiego, NSZ i ostatni Żyd z Węgrowa czyli białe plamy.


Jak mówił podobno pan Pasek, „cnotliwa żona to męża korona”, ale z tej mądrości  Sarmatów nie skorzystał  niezbyt mądry za to niezbyt cnotliwy pan poeta rewolucyjno romantyczny Broniewski Władysław.  Upatrzył sobie na jakiejś rewolucyjnej  wieczorynce   Janinkę Kunig z Kalisza po siedmiu klasach szkoły podstawowej aspirującą do jakichś kursów artystycznych i  do wolnej miłości.  

On był „szlachcic z  herbem”: Broniewscy pieczętowali się herbem Lewart a  rodzina matki Zofii  czyli Lubowidzcy – herbem Topacz ( czasem używano: Kopacz). Ze strony matki  dalecy przodkowie  sięgnęli najwyższych urzędów.
 
Ale w tym rodowym jabłku Lubowidzkich trafiły się  naprawdę  wstrętne robaki: Zofia z Lubowidzkich Broniewska  miała poprzez ojca Antoniego Adriana i dziadka Franciszka – pradziadka  Antoniego Modesta Lubowidzkiego i pra -pradziadka Michała Lubowidzkiego ( 1702-1742).
 
A ów  Michał Lubowidzki  miał brata Stanisława podczaszego  inowłodzkiego, któremu trafił się wyjątkowo utalentowany (do wszystkiego) synalek  Stefan.

Stefan Lubowidzki  ur. około 1740 r. ma hasło nawet w ruskiej wiki i nie bez powodu. W 1771 r. 
został  adiutantem samego Króla Stanisława Augusta Poniatowskiego  a od 1777 r. brygadierem III Brygady Kawalerii Narodowej w Dywizji Ukraińsko –Podolskiej  a w 1792 r. awansował na generała lejtnanta i komendanta garnizonu warszawskiego.
 
Zaś w 1793 r. służba  Ojczyźnie mu się znudziła i przeszedł na służbę rosyjską  ( z zachowaniem stopnia generała – porucznika jako „dowódca dywizji ukraińskiej” a w okresie 3.12. 1796 – 28.10.1797 – był szefem  Nieżyńskiego Pułku „kirasjerskiego” – Kozaków. Za zdradę otrzymał 6 maja 1793 r. order Świętego Aleksandra Newskiego. 
Takiego przodka, choć dalekiego ma nasze dobro narodowe poeta Broniewski, co się potrafił odnaleźć w "Czerwonym Sztandarze" i w komunistycznej poezji PRL. 

A to jeszcze nie koniec historii  Lubowidzkich", z serii "niedaleko pada jabłko od jabłoni".

W listowiu drzewka genealogicznego  rodziny Lubowidzkich pojawiają się  dwie zupełnie  diaboliczne postacie:  Mateusz Lubowidzki  ur. 1789 , który  był senatorem Królestwa Kongresowego a  z nominacji  generała Zajączka - wiceprezydentem Warszawy od  roku 1817. 

A następnie z nadania Nowosilcowa został  szefem policji warszawskiej, bardzo gorliwym  w zbieraniu informacji o nastrojach. Meldunki składał bezpośrednio księciu Konstantemu  i w końcu ostrzegł go przez powstaniem  i umożliwił ucieczkę.  Na drugą nóżkę był członkiem  loży masońskiej Astrea  i jej reprezentantem w  Wielkim Wschodzie Narodowym Polski , którego szefem był generał Wojska Polskiego Aleksander Rożniecki, kumpel Nowosilcowa.

Ówże Mateuszek policmajster miał braciszka  Józefa Lubowidzkiego ur. 1788 r.,  bardzo dobrze urządzonego na stanowiskach marszałka Sejmu Królestwa Polskiego, członka Rady Stanu  Królestwa Kongresowego w 1830 r. a w końcu wiceprezesem Banku Polskiego  do roku 1842, kiedy to wykryto jego nadużycia  ( i jego wspólnika Henryka Łubieńskiego)   , za co  dostał wyrok 4 lat więzienia , ale wstawił się za nim sam Paskiewicz ( w końcu braciszek Mateuszek  uratował głowę księcia Konstantego) i nie poszedł siedzieć tylko „wyjechał na zesłanie”.  Był on wychowankiem Korpusu Kadetów  a na drugą nóżkę udzielał się w loży Astrea i  był w roku 1819 – pieczętarzem  Wielkiego Wschodu Narodowego Polski.  Aż w 1821 r. car Aleksander pozamykał te masońskie kramiki.

Piszę o tym dlatego, że  to fascynujące, jak mało czasu i energii poświęca się na badania genealogii kultowego poety  a zamiast tego  historycy literatury rozwodzą się nad jego  skomplikowanym  życiem erotycznym, które było w sumie proste: dużo i szybko.

Ale po serii szybkich zdobyczy  nasz szlachecki  romantyczny poeta trafił na kobietkę w swoim guście.  Była to  wnuczka młynarza a córka  elektryka, który miał w latach 30-tych po powrocie z Argentyny pracować w Zjednoczeniu Elektrowni  Okręgu Radomsko – Kieleckiego.   


Tatko panny Janiny Kuniżanki (takim nazwiskiem podpisywała przed wojną artykuły do „Płomyka”) nazywał się  Kunig Oskar Hugon i w biografiach – Janiny Broniewskiej, żony Władysława – nie jest  wymieniany.
Szczególnie ciekawe jest to, że nie interesuje się nim ani Muzeum Żydów Polskich „Polin”, ani Centrum Badań nad Zagładą Żydów UW ani ŻIH.
Zainteresował się nim  za to  mieszkaniec Przedborza, pan Wojciech Zawadzki  , założyciel  i wydawca strony internetowej  Przedborskiego Słownika Biograficznego oraz w jednej osobie: redaktor, autor  biogramów i fotografii.  Pan Wojciech Zawadzki jest podpułkownikiem WP, muzeologiem i historykiem wojskowości oraz  autorem artykułów o dziejach Przedborza.

No i jak się zainteresował to ustalił, że tatko  towarzyszki Janiny Broniewskiej  autorki   słynnego dzieła „O człowieku, który się kulom nie kłaniał” (lektura szkolna) a wcześniej – działaczki  Związku Patriotów Polskich  i wiceprezeski  Rady Naczelnej  Związku Bojowników o Wolność i Demokrację  -  w  chwili wkroczenia do Przedborza  niemieckiego okupanta -  natychmiast przypomniał sobie swoje niemieckie pochodzenie  i  zrobił się w stosunku do Polaków a zwłaszcza do Żydów – wyjątkowo nieprzyjemny.

W dniu 10 stycznia 1940 r.  władze okupacyjne mianowały go Stadtkommissarem Przedborza (komisarz miasta). Urzędujący  „od polskich czasów” burmistrz Przedborza Konstanty Kozakiewicz – został podporządkowany  Oscarowi Kunigowi.

W  dniu 15 marca 1940 r. Oscar Kunig powołał do życia – getto w Przedborzu, które wraz ze zwierzchnością nad gminą żydowską tego miasta -  podlegało wyłącznie jemu jako „władzy niemieckiej”.

 Jak pisze autor pan Wojciech Zawadzki Oscar Kunig :”… był hochsztaplerem usiłującym dorobić się na nieszczęściu innych. Robił interesy na rozbiórce wypalonych przedborskich kamienic, przywłaszczał sobie mienie żydowskich mieszkańców, nakładał na Żydów kilka kontrybucji.

Jedną z większych jego afer był pomysł odbudowy spalonego Przedborza, jako niemieckiego miasta z nadpilicznymi bulwarami „jak w Buenos Aires”. Usiłował na ten cel uzyskać dotację w wysokości 5 000 000 zł, podczas gdy gubernator przeznaczał 30 000 zł. Sprawca licznych przestępstw gospodarczych i kryminalnych, zwłaszcza w odniesieniu do ludności żydowskiej. Podobno posiadał kilka paszportów z różnych państw i nie zdążył z nich skorzystać.

Aresztowany wraz ze swoim współpracownikiem Zygmuntem Jankowskim przez gestapo na podstawie donosu volksdeutscha Gutscha    5 VII 1940 r. Najpierw osadzono ich w Areszcie Miejskim w Radomsku, a następnie zesłano do Koncentrationlager Auschwitz.   Kunig otrzymał nr obozowy 8527. Tam zmarł w kwietniu 1941 r ….”.

Jego kumpel w interesach w Argentynie niejaki Maksymilian  Szymański z Końskich , w czasie okupacji wstąpił do Związku Walki Zbrojnej – został rozpoznany jako agent Gestapo i skazany na śmierć. Wyrok wykonano w 1942 r.

Pan Wojciech Zawadzki zadaje publicznie pytanie o możliwe przedwojenne związki  Oscara Kuniga  i Maksymiliana Szymańskiego – z niemieckim wywiadem.

Ciekawe, że na stronie internetowej Wirtualny Sztetl Muzeum  Historii Polskich Żydów „Polin” na temat getta w Przedborzu znajduje się taka oto krótka notka: ”… Wiosną 1940 r. naziści utworzyli w Przedborzu getto, zlokalizowane w obrębie ulic: Częstochowskiej, Trytwy, Leśnej. Zamknięto w nim około czterech i pół tysiąca osób, w tym także przesiedleńców z innych miejscowości. Duże zagęszczenie, brak odpowiedniej infrastruktury sanitarnej i niewystarczające racje żywnościowe przyczyniały się do epidemii i wysokiej śmiertelności. Mieszkańcy getta byli zmuszani do prac na rzecz okupanta. Wielu zginęło w doraźnych egzekucjach. Likwidacja getta nastąpiła w październiku 1942 r. - Żydzi zostali deportowani do Radomska, skąd później trafili do komór gazowych obozu w Treblince…”.

Jak Państwo widzą, wg Wirtualnego Sztetla do Podborza wpadli w 1939 r. jacyś „naziści” i to oni „utworzyli getto” a nie tatko towarzyszki  Janinki Broniewskiej   – Oscar Kunig rodem z Kalisza.

Kiedy Oscar Kunig we wrześniu 1939 r. „powracał do swoich niemieckich korzeni”,.  Jego córka Janinka Kunig  nominalnie jeszcze Broniewska ( rozwód w 1946 r.) także zdradziła Polskę.

Jak pisze Bohdan Urbankowski w swojej książce „Czerwona Msza czyli Uśmiech Stalina” na stronie 205 tom II :”… Janina Broniewska (…) po najeździe sowieckim poszła na pełną kolaborację: została inspektorem szkół okręgu białostockiego, potem pracowała z Bermanem  w mińskim  „Sztandarze Wolności”, przeszła przez „Nowe Widnokręgi” i „Polskę Zbrojną , by w PRL redagować „Kobietę” i „Kraj Rad”. Była politrukiem  LWP – jeszcze w 1973 r. awansowała do stopnia majora…”.

Były małżonek Broniewski usiłował się jakoś odnaleźć we Lwowie z nową kobietą swego życia i jej córką – i wylądował w kolaboranckim piśmidle „Czerwony Sztandar”.

 Był do tego stopnia zgnojony, że nawet jak (podobno) podrobili jego podpis  pod apelem czy też uchwałą literatów –kolaborantów o „przyłączenie Zachodniej Ukrainy do ZSRR” – to się nie obraził.  Pisał wiersze i pobierał gaże aż w końcu Sowieci stracili do niego cierpliwość i go aresztowali.  Ale mimo tego, że był żołnierzem Legionów i walczył w wojnie 1920 r. – nie został  zlikwidowany.

Wyszedł, mimo nieprzyjemnych przygód w sowieckich kazamatach – żywy i po pobycie w Armii Andersa – wrócił do złotej klatki w PRL, gdzie  katowali go przymuszaniem do pisania wiernopoddańczych, kłamliwych wierszy, a on cierpiał w willi na Saskiej Kępie i cierpienie zalewał lekko wódką jednakowoż pod zakąskę.

 Skończyło się to wszystko jak najgorzej, bowiem, jak napisaliśmy na początku, rozwiązłość byłej żony Janinki, zabawna i atrakcyjna w dawnych czasach „potwornej sanacji” i wspierająca „notowania rodziny” w czasach LWP, kiedy  to została „frontową żoną” generała Bukojemskiego, co to „wybrał z Berlingiem życie” i nie skończył w dołach katyńskich -  przestała być zabawna po roku 1945,  kiedy podstarzała   „carowa komunistycznej literatury warszawskiej”  dalej rozdzielała swoje wdzięki, teraz raczej  „pod grozą  zatrzymania kariery literackiej” różnych literatów aspirujących i coraz młodszych.
Nowoczesna córka, komunistka ideowa zresztą, nie była dostatecznie postępowa, aby zrozumieć zdradę matki i zmarła w tajemniczych okolicznościach. Niewykluczone jest samobójstwo.

  I dla osieroconego ojca zaczęło się piekło na ziemi.

Zapewne nie pamiętał już liścików żartobliwych pisanych do narzeczonej i kochanki zarazem  w 1926 r. o „problemie z jedną taką, co to nie chce jechać do Poronina”, czyli nie chciała dokonać aborcji – jego dziecka.  Było to tuż przed ich ślubem. Pośmiali się i pożartowali a nieszczęsna dziewczyna „pojechała do Poronina” i „problem zniknął”. 
 
Takie to były zabawy i żarty młodych , wyzwolonych obyczajowo – rewolucjonistów w czarnych czasach sanacji.  No ale jak mamusia przespała się z chłopakiem córki, też komunistki i też mężatki, zaczęły się schody, bo dziewczyna nie mogła zrozumieć, że literat Czeszko Bogdan też chciał „tylko popchnąć karierę”.

I pomyśleć, że Janina Kunig Broniewska , córka niemieckiego kolaboranta i sama zdrajczyni o kolaborantka, tym razem sowiecka oraz batalionowa markietanka – zaprojektowała  Orła Białego – na godło PRL.  Czy może być jakieś dno takiej hańby narodowej???

Ostatnio  pojawił  się  wniosek o  powrót do Orła Białego z krzyżem za to bez tych pięcioramiennych gwiazdek  w skrzydłach.  Co zrobi władza? Czy będzie bronić resztek koncepcji Janinki Broniewskiej sowieckiej kolaborantki i córki niemieckiego zbrodniarza wojennego?  Już kupuję chipsy i colę, żeby popatrzeć na te wykręty i obronę „tego, co jest”.

A teraz z innej beczki ale też w obszarze „białych plam”.

Historię Polski na swój sposób uporczywie usiłuje przestawiać pan profesor Grabowski, co to jest autorem rozdziału o powiecie węgrowskim w wielkim dziele pt. „Dalej jest noc”.
 
Okazuje się, że do  żywego zraniły go zarzuty  profesora historii w I Liceum Ogólnokształcącym im. Adama Mickiewicza w Węgrowie pana Radosława Jóźwiaka, który  rozniósł na strzępy  tzw. dokonania naukowe profesora Grabowskiego w kwestii rzekomego uczestnictwa na masową skalę Polaków w eksterminacji a zwłaszcza rabunku Żydów w Węgrowie w czasie niemieckiej okupacji.

Na portalu www.okopress.pl profesor Grabowski popełnił  w dniu 16  czerwca 2018 r. artykuł pt. „Zaczyna się negacja świadectw Zagłady. „Nie wierzę w ani jedno słowo tego Żyda”.   Z długiego artykułu uczonego profesora można wysnuć niesłuszny wniosek, że  postawą jego słynnych „odkryć” była książka  wydana w 1991 r. w USA przez niejakiego Szragę Fajwela Bielawskiego pt. „Last Jew from Wegrow”. (Ostatni  Żyd z Węgrowa”). Pan profesor Gra bowski się poświęcił i przetłumaczył ją na język polski  i została ona wydana w 2015 r.  
 
A w artykule cytuje co prawda zarzuty  profesora Jóźwiaka wobec  kilku znaczących nieścisłości lub konfabulacji owego „ostatniego Żyda z Węgrowa” pana Bielawskiego, ale – nie usiłuje ich obalić. 

Tylko „przytacza świadectwa wielu świadków”  i od nowa powtarza zarzuty wobec np. polskich strażaków, które zostały obalone, bo się okazało, że po wojnie sąd skazał tylko jednego strażaka.

Zarzuty pana profesora Radosława Jóźwiaka  wobec nieścisłości lub konfabulacji Bielawskiego , które zraniły  ego profesora Grabowskiego są następujące:”…
1.       o ciężarówkach, na które w dniu likwidacji getta miano ładować Żydów. “Ile musiałoby być owych ciężarówek, aby ich załadunek trwał przez cały dzień?” – dziwi się węgrowski historyk “Według moich obliczeń co najmniej 200, przy założeniu, że na jednej zmieści się ok. 40 osób”. No a tyle ciężarówek przecież w Węgrowie wówczas nie było.
2.       Bielawskiemu myli się kierunek wywózki,
3.       błędnie identyfikuje ojca jednego ze swoich sąsiadów,
4.       myli się pisząc o tym, że ktoś się ukrywał na trzecim piętrze domu, bo na rynku węgrowskim dom mają dwa piętra,
5.       nie ma racji pisząc o “piecach Treblinki” bo – na jesieni 1942 r – ofiary Treblinki jeszcze zakopywano, a nie palono.
Ale tego nie dość: Bielawski konfabuluje na całego, bo
  1. pisze o bracie Polaka, u którego się ukrywał, a tymczasem ów już przed wojną wyjechał za Ocean,
  2. Bielawski “fałszuje” wiek ukrywającej się obok dziewczynki żydowskiej,
  3. no i kłamie pisząc o tym, jak to z własnej kryjówki rzekomo widział chłopów, którzy sprzedają kaczki i gęsi. Tymczasem, jak tłumaczy Jóźwiak – parę dni wcześniej niemiecki starosta wydał przecież zakaz handlu drobiem, więc niczego takiego Bielawski nie mógł widzieć.
  4. Co więcej – ze swojej kryjówki Bielawski nie mógł widzieć deportacji Żydów, bo “przed jego strychem była duża hala, która zasłaniała mu widok większości obszaru rynku”….”.
Pan profesor Grabowski tylko pro forma  zżyma się na zarzuty „prowincjonalnego amatora”, bo ma je w nosie. Przecież  władza nasza kochana dała  kilkaset tysięcy złotych dotacji na dalsze bezcenne „projekty Centrum Badań nad Zagładą Żydów”, które zapewne ułatwią i przyspieszą tłumaczenie na język angielski dzieła „Dalej jest noc” i szybkiego rozpowszechnienia go w Izraelu, USA i Kanadzie.

Zapewne  pan profesor Jóźwiak odniesie się do tego artykułu.

A tymczasem  pozwolę sobie przypomnieć prawdziwego Ostatniego Żyda  z Węgrowa , o którym profesor Grabowski i całe to jego Centrum Badań nad Zagładą  Żydów, nie mówiąc o Polin, nawet się nie zająkną.   

Chodzi o majora  Stanisława Szmula Ostwinda, urodzonego w 1899 r. w Warszawie w rodzinie żydowskiej. Walczył w Legionach  Polskich m.in. w słynnej bitwie pod Kostiuchówką. W 1920 r. wziął udział w wojnie z bolszewikami.  W 1919 r. ukończył szkołę podoficerską w stopniu starszego sierżanta a od 1921 r. służył w Polskiej Policji Państwowej. Awans na przodownika PP otrzymał w 1932 r.  i został referentem w Wydziale Personalnym Komendy Policji w Warszawie.

Po kampanii wrześniowej ukrywał się. Od roku 1942 r. był w Narodowej Organizacji Wojskowej na terenie powiatu łukowskiego, skąd został przeniesiony do Narodowych Sił Zbrojnych  w powiecie siedleckim. W 1944 r. został awansowany na dowódcę komendy powiatowej NSZ  w Węgrowie i 1 czerwca został awansowany do stopnia majora.

Kiedy weszła Armia Czerwona wraz z enakwede  latem 1944 r. – pozostał w konspiracji. W dniu 3 stycznia 1945 r. został aresztowany  przez UB i zawieziony do Otwocka.   W trakcie śledztwa był torturowany a przy okazji wyszło na jaw, że jest Żydem.
 
I teraz jest najlepsze. Coś  ekstra dla profesora Grabowskiego i jego „prawdy czasu, prawdy ekranu”:  oprawcy  majora Ostwinda – zaproponowali mu, żeby „przeszedł na ich stronę”.  I „dlaczego zadawał się z faszystami”.  
 
Major Ostwind odmówił i stwierdził, że pozostanie wierny Polsce i Narodowym Siłom Zbrojnym, którym złożył przysięgę.  Oraz, że czuje się Polakiem i że tylko Narodowe Siły Zbrojne okazały mu pomoc.  

Na taki brak zrozumienia mądrości etapu, towarzysze zafundowali mu błyskawiczny proces  i wyrok jedyny możliwy- karę śmierci .  Proces odbył się 2 lutego 1945 r. a major Ostwind został roztrzelany w dniu 4 lutego 1945 r. Nie ma grobu do dzisiaj.

Może panowie ministrowie Gowin z tym ministrem od wojska albo od IPN – uzgodniliby jakieś fundusze, żeby jednak odnaleźć ciało Ostatniego Żyda z Węgrowa czyli majora NSZ – Stanisława Ostwinda.  Rozumiem, że wg standardów Polin, major Ostwind to może i Żyd „ale nie nasz”, więc będzie trudno.

I może  białe plamy z rodowodu szlacheckiego poety rewolucjonisty Broniewskiego zostaną  zlikwidowane a  posiadanie przez towarzyszkę  Broniewską  literatkę i projektantkę  godła PRL - tatki – niemieckiego kolaboranta  też zostanie uwzględnione w jej bogatym życiorysie.

W końcu podobno  mija 28 lat od obalenia komunizmu.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Stanis%C5%82aw_Ostwind-Zuzga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz