poniedziałek, 20 listopada 2017

Koniec Jamajki w Berlinie. Początek końca Angeli Merkel?



W Niemczech przemówił suweren. Niemiecki kryzys parlamentarny nie skończył się na dramatycznych zmianach w układzie sił w Bundestagu po wyborach we wrześniu 2017. Nikt nie chce „umierać za ciągłość rządów” i  w poniedziałek nad ranem szef Wolnej Partii Demokratycznej (FDP) pan Christian Lindner zgodnie z zapowiedzią, że jeżeli nie dojdzie do uzgodnień do 6 wieczorem w niedzielę, FDP rezygnuje z uczestniczenia w rządzie wraz z CDU/CSU i Zielonymi –  i nad ranem w poniedziałek 20 listopada 2017 r. – wyszedł z rozmów a FDP przeszła do „życzliwej opozycji”.

Podobno wszystko rozbiło się o „marzenia Zielonych”. Są to dwa marzenia. Pierwsze,  aby w szybkim czasie zlikwidować produkcję energii z węgla kamiennego o 8-10 gigawatów, co musiałoby się przełożyć na likwidację tysięcy miejsc pracy w górnictwie węglowym i sektorach powiązanych.   

Nie wiadomo, czy CDU/CSU poświęciłoby setki tysięcy miejsc pracy dla ciągłości władzy ale FDP, która po ciężkiej klęsce wyborczej w 2013 r. powróciła po 4 latach do Bundestagu, nie może sobie pozwolić na takie handlowanie wyborcami.

Drugie marzenie Zielonych, z którego nie chcą zrezygnować, to aby do kwoty 200 tysięcy „uchodźców” przyjmowanych do Niemiec corocznie – dodać jeszcze zgodę na „łączenie rodzin”, czyli dodatkowy przyjazd niekontrolowanej ilości imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki.
 
Takich marzeń Zielonych FDP również nie zamierza spełniać ryzykując swój byt polityczny.
Czyli marzenie Angeli Merkel o bezstresowym utworzeniu rządu na bazie koalicji CDU/CSU/FDP/Zieloni – rozwiało się po 26 dniach ciężkich negocjacji. 

Ewentualny szybki powrót do koalicji z SDP pana Schulza też nie jest prosty, albowiem w niedzielę oznajmił on w Norymberdze na konferencji prasowej, że partie biorące udział w rozmowach koalicyjnych wzięły na siebie odpowiedzialność za przyszłość Niemiec i SDP ma zamiar –pozostawać w opozycji. Czyli wariat „uzgodnienia do czwartku” wielkiej koalicji CDU/CSU/SDP – raczej nie wchodzi z rachubę.

Pani Angela Merkel, opiekunka i patronka idealnej demokracji europejskiej i totalnej opozycji w Polsce – musiała dzisiaj w południe udać się do Canossy, sorry, do prezydenta Franka-Waltera Steinmeiera z SDP – na rozmowy pod tytułem „co robić”.
 
Siedzieli tak i rozmawiali ponad 2 godziny ale nic nie wymyślili. Pan Steinmeier wyszedł do dziennikarzy po godzinie 14 i poinformował świat, że Niemcy znalazły się w takim kryzysie politycznym po raz pierwszy od 70 lat i zwrócił się do partii niemieckich w Bundestagu o dojście do porozumienia.

Niemcy po raz pierwszy od wojny czyli od 70 lat w tak ciężkim kryzysie politycznym? Taka dojrzała demokracja?
 
Odpowiedź na to pytanie jest prosta i pośrednio udzieliła jej premier RP pani Beata Szydło, kiedy w jednym ze swoich przemówień powiedziała rzecz dla wyborców oczywistą a dla polityków śmieszną: że należy słuchać suwerena czyli swojego wyborcy.

I właśnie po raz pierwszy oglądamy w Niemczech sytuację, że partie zaczęły na serio bać się własnych wyborców.  Wydaje się, że już nikt nie myśli o tym, co może ugrać w dwuznacznych kompromisach ale o tym, co może stracić, jeśli jeszcze bardziej zdenerwuje wyborców.
A odpowiedzią na tę nową sytuację „psychologiczną” jest porównanie wyników wyborów do Bundestagu w latach 2013 – 2017.

A przedstawia się to porównanie następująco:

Bundestag podział miejsc wg partii

Partia                     Ilość mandatów         2013         2017              +/_

CDU/CSU                                                  311            246             - 65
SPD                                                            193            153              -40
AfD                                                                0               94             +94
FDP                                                                0               80             +80
Left /Lewica                                                  64               69             + 5
Greens/Zieloni                                               63               67             +4
RAZEM                                                        631              709           +78 

Jak widać , przyjęcie przez Niemcy w latach 2015-2016 około 1,2 miliona tzw. „uchodźców” za zgodą koalicji CDU/CSU/SDP – kosztowało dwie największe partie w Bundestagu – aż 105 miejsc czyli spadek z  504 (79,9%) do 399 (56,3%), w sytuacji, gdy liczba miejsc w Bundestagu wzrosła o 78 miejsc.

Tragedii dopełnia fakt, iż „pożarła” te miejsca zupełnie nowa partia bez zaplecza i struktur – AfD – 94 miejsca. A partie polityczne wytworzone przez Aliantów w zdenazyfikowanych Niemczech boją się, że nie jest to jej ostatnie słowo.

  Ponadto do Bundestagu powróciła   „partia po przejściach” czyli FDP, która w roku 2013 czyli po 64 latach zasiadania w Bundestagu zwyczajnie poległa w wyborach tj. nie osiągnęła progu wyborczego. Teraz wraca z całkiem przyzwoitym wynikiem i świadomością, że nie wolno jej wykonać żadnych nieostrożnych ruchów, które zaniepokoiłyby ich wyborców.

Po ogłoszeniu przez dotychczasowego koalicjanta Unii CDU/CSU – czyli SPD – przejścia do opozycji (też ze strachu przed skutkami dotychczasowej polityki rządu, w którym uczestniczyli)  została zaproszona do żyrowania polityki coraz bardziej znienawidzonej Angeli M.
P
onieważ Zieloni też są zakładnikami własnych wyborców, wśród których widać sporo imigrantów i „wyznawców religii globalnego ocieplenia” – nikt nie czuł się na siłach aby  rzucić w oczy wyborcom, że  „dla zgody narodowej” zamierza poświęcić ludzi, którzy oddali na nich głosy. Czyli własne obietnice wyborcze.

Uporczywe wymuszanie na Niemcach polityki wyrzeczeń i to tak absurdalnych: 200 tysięcy cudzoziemców na koszt niemieckiego podatnika rocznie – a z drugiej strony kilkadziesiąt tysięcy niemieckich robotników – na bruk – mogłoby się skończyć w następnych wyborach jakimiś naprawdę strasznymi wynikami. I było oczywiste, że FDP tego nie zechce firmować.
Ale partii pana Schulza też „śmierć” zajrzała w oczy tego roku: ze 193 (30,59%)  na 153 (21,58%) czyli spadek udziału w torcie o jedną trzecią  a „dzięki” nieprzewidywalnej AfD - końca nie widać.

CDU/CSU jeszcze trzyma się mocno ( 34,7%) ale zaliczyła spadek z 49,3%. To jest poważna klęska i Angela Merkel, jeszcze 23 września 2013 r. gotowa rządzić Europą – dzisiaj musi powalczyć o swoją „nienaruszalną” posadę kanclerza.  

Wszystkiemu przyglądają się z wielką uwagą Brytyjczycy. The Guardian monitorował  dzisiaj sytuację w Niemczech non-stop i aktualizował informacje kilka razy na godzinę. Albowiem sytuacja, w której „nikt nie chce rządzić Niemcami” jest bardzo na rękę Wielkiej Brytanii, której Angela sprawiała wielkie problemy z Brexitem. Wisiała wielka faktura do zapłacania „na Boże Narodzenie”.

Jeśli nawet władze CDU/CSU zdecydują się na koalicję  z Zielonymi „z życzliwym poparciem FDP”
, które jednak do rządu wejść nie chce,  to będzie to rząd mniejszościowy czyli znakomicie słabszy w wielu sprawach. A największy przeciwnik Brytyjczyków – pan Martin Schulz – w opozycji na własne życzenie, zgodnie z długofalową kalkulacją zysków i strat – więc w Londynie już prawie otwierają szampana.

Tym bardziej chłodzą szampana, że zgodnie z tym, co pisze The Guardian dzisiaj, osłabienie Niemiec w tandemie rządzącym dzisiaj Unią Europejską czyli „Niemcy – Francja” – nie oznacza wzmocnienia w Unii władzy Francji i naszego minionka Macrona.

Francja nic nie będzie miała z osłabienia a może i upadku Angeli Merkel. A może też bez wsparcia Niemiec – zostać osaczona przez tych, którymi dotychczas poniewierała.
Za to w Polsce należy wyciągnąć wnioski z tej  nieoczekiwanej sytuacji kryzysowej w elitach władzy Niemiec. Niewątpliwie jest to skutek narastającego niezadowolenia niemieckiego Narodu, pomijanego a nawet terroryzowanego przez rząd i służby oraz okłamywanego przez media. Suweren wydaje ostrzegawcze pomruki a butne do niedawna elity partyjne w Niemczech – po prostu się boją.

Czy „noc długich noży” w Berlinie 19/20 listopada 2017 skończy się rządem mniejszościowym z Zielonymi, czy przedterminowymi wyborami wiosną 2018 r., widać wyraźnie, że polityka polskiego rządu obliczona na to – aby „nie pękać” w sprawie „uchodźców” i w paru innych sprawach –przed „cesarzową Unii Europejskiej” – okazał się strzałem w dziesiątkę.
Przeczekaliśmy najgorszy ostrzał, dwie próby zamachów i nieprzerwaną dwuletnią nagonkę medialną.

Teraz należy zastanowić się, jakie perspektywy polityczne wobec nagłego osłabienia swojej patronki – ma niejaki Donald Tusk i ta ekipa PO w Europarlamencie , która szczerzy kły na rząd PiS ale tak naprawdę – na Polskę, która nie chce być Generalnym Gubernatorstwem 2.0.

Jak bolesna jest ta sytuacja widać po tym, jak znacząco milczą niemieckie portale i gazety.

I jak wielce pouczające dla małych dzieci i dużych polityków winno być , jak to czasem pycha kroczy przed upadkiem. I nie chodzi wcale o kanclerz Angelę Merkel, która może jeszcze rządzić następne 4 lata.
 
Chodzi o te wszystkie artykuły w polskojęzycznych niemieckich mediach, które od kilku tygodni – „zwalniały Beatę Szydło” z funkcji premiera rządu RP i „mianowały” Jarosława Kaczyńskiego – na to stanowisko.

A dzisiaj mowę im odjęło w sytuacji faktów dokonanych: wszechmocna Angela Merkel – nie jest już wszechmocna.  Albo będzie musiała błagać jakichś nawiedzonych hipisów o zatwierdzenie swoich decyzji, albo czeka ją ostateczne upokorzenie w postaci przedterminowych wyborów do Bundestagu już za kilka miesięcy, bo nie zdołała skonstruować rządu.
 
Władza w Niemczech dzisiaj wygląda jak gorący kartofel – wszyscy ją od siebie odrzucają. A to się porobiło.

Czy do czwartku SPD zdecyduje się „ratować Niemcy” i wejść ponownie do „wielkiej koalicji” jako druga siła w Bundestagu? I czy pan Schulz nie zażyczy sobie za to „głowy Angeli Merkel”, którą władze CDU/CSU – z przyjemnością podadzą mu na tacy – to się jeszcze okaże.

Z pewnością nie ucieszyłoby to Brytyjczyków a i nam nie byłoby lekko. Ale „twierdza Niemcy” trzęsie się w posadach. A my widzimy, że nic nie widzimy, bo 100% prasy lokalnej należy do niemieckiego kapitału a on nie lubi chwalić się nieprzyjemnymi wpadkami swojego idealnego przecież systemu politycznego.
 
Na razie oglądamy polityczny spektakl, w którym wszyscy aktorzy są nad wyraz poważni. Żadnych uspokajających uśmiechów.

ww.zeit.de/politik/deutschland/2017-11/sondierungsgespraeche-jamaika-koalition-angela-merkel-live

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz