Czasem nie chce się
pisać, bo nie ma ciekawych informacji .
A czasem jest ich tak wiele, są tak przytłaczające, że ogarnia nawet entuzjastę tzw. niemoc twórcza.
Wobec
politycznego tornada medialnego
poprzedzającego wybory parlamentarne ,
niemal bez echa przeszła informacja, że w dniach 1-13 wrzesień 2019 r.
miała miejsce w Czeskiej Akademii Filmu i Telewizji procedura wyłaniania czeskiego kandydata do 92
–go Oscara 2020 r. Spośród 10 proponowanych filmów czescy eksperci wybrali film Vaclawa
Marhoula (beneficjenta czeskiej
pierestrojki w filmie ) pt. „Malowany
Ptak”. Opartym bardzo dokładnie na
książce Jerzego Kosińskiego
„Malowany Ptak”, która początkowo była lansowana jako „wspomnienie
dziecka Holocaustu”.
Pod ciężarem oskarżeń
o kłamstwa historyczne jak i o
korzystanie z usług amerykańskich ghost writerów z powodu niedostatecznej
znajomości języka angielskiego w czasie
powstawania „arcydzieła” Kosiński
rzeczywiście wycofał się z twierdzenia,
że to jego wspomnienia z czasu okupacji niemieckiej w Polsce , ale książka
zaczęła żyć własnym życiem.
A pani Joanna
Siedlecka , która dokonała dziennikarskiego
śledztwa w sprawie oskarżeń rzuconych
przez Kosińskiego na mieszkańców
wsi Dąbrowy Rzeczyckiej
k. Rozwadowa i okolic, których nazwiska
pojawiły się w książce , z czego zrobiła raport w formie książki „Czarny
Ptasior” (Wydawnictwo Marabut Gdańsk 1994 r.)
- nie miała lekkiego życia.
Zarzuty Joanny
Siedleckiej o konfabulację w sprawie
brutalności czy wręcz sadystycznych zachowań chłopów
z Dąbrowy Rzeczyckiej wobec siebie nawzajem i wobec żydowskiego „Chłopca” lat 6 potwierdził amerykański krytyk James Parker Sloan w książce „Jerzy Kosinski: A Biography”.
Głównie chodziło o całą serię opisów ekscesów seksualnych i
zachowań sadystycznych , którym mieli się oddawać poczciwi włościanie katoliccy z Dąbrowy i okolic na oczach Jerzyka
Lewinkopfa lat 6. Pomijając oczywiście
brud, smród i ubóstwo, w jakim żyli.
Jak opisała to na podstawie zeznań wielu świadków i
uczestników wydarzeń Joanna Siedlecka,
Kosińscy Lewinkopfowie
dzięki protekcji księdza
Okonia wynajęli umeblowane
w dobrej jakości meble w
mieszkaniu , które przed nimi zajmowała rodzina Liebeskindów, rodziny
właściciela miejscowego tartaku.
Był rok
1942 i Liebeskindowie zgodnie z poleceniem niemieckim zgłosili się
do punktu zbornego w Zaklikowie, gdzie zostali zamordowani. Nie zgłosiły się natomiast ich dzieci: Karol Liebesking lat 24 student
prawa i córka lat 20, która ukrywała się u ciotki zamężnej za Polakiem.
Karol
Liebeskind ukrywał się początkowo u partyzantów , już to w AK, już to u
komunistów, ale się do partyzantki nie nadawał. Ostatecznie ukrywał się w
różnych gospodarstwach Dąbrowy, głównie u rodzin Krawczyków i Jóźwiaków. (
str.55 „Czarny Ptasior”)
Kosińscy nie
mieszkali w typowej chacie wiejskiej ale w jednym z baraków
, wybudowanym jeszcze przez księcia Lubomirskiego dla robotników
tartaku, który tuż przed wojną był
własnością Liebeskindów. Baraki były
położone poza wsią, niedaleko
torów kolejowych na trasie Lublin- Rozwadów.
Kosińscy wynajmowali
jedno z mieszkań w baraku
należącym do Andrzeja Warchoła,
który z rodziną zajmował też jedno z
mieszkań. Inne mieszkanie w tym baraku wynajmowała od
wiosny 1943 r. Wiesława Bączkowska
z dwoma małymi synami, żona oficera AK i instruktora KEDYW Zbigniewa Feliksa Bączkowskiego ps.”Zbyszek” ( str. 68
„Czarny Ptasior”).
Drugi barak należał
do gminy i mieszała w nim rodzina
Migdałków, uciekinierów ze śląska
przyłączonego do Rzeszy. Starszy pan
Migdałek był nauczycielem i prowadził w tym baraku czteroklasową szkółkę dla
miejscowych dzieci. Ponadto rodzina Migdałków,
mimo, że miała dwoje małych dzieci (
Andrzejek lat 7 i Ewa lat 9) ukrywali
przez półtora roku dwoje żydowskich dzieci
: Lilkę lat 12 i Jurka lat 6,
które miały wyrobione papiery na nazwisko Małczyńscy. Dzieci były
wyciągnięte z krakowskiego getta za
pieniądze i zostały przywiezione do Migdałków przez ciotkę Żydówkę , która była zamężna za jednym z Migdałków. (str.53
„Czarny Ptasior”).
Migdałkowie zaprosili
Kosińskich do siebie na pierwszą Wigilię, bardzo skromną zresztą a syn
Migdałków Andrzej chodził z Jurkiem
Kosińskim na religię do proboszcza Sebastiańskiego i
przystąpił z nim do Pierwszej Komunii. Z okazji tej Pierwszej Komunii pani Kosińska urządziła prawdziwe przyjęcie
dla dzieci, na którym podała prawdziwe KAKAO, które wprawiło katolicką dziatwę w ekstazę.
Na prośbę księdza Sebastiańskiego Jerzy Kosiński służył wraz z kolegami do Mszy św.
Matka Jerzego Kosińskiego zabraniała mu oddalać się od domu
i bawić z dziećmi wsiowymi. Jerzy Kosiński i nie chodził też do
szkółki prowadzonej przez Migdałka, bowiem uczył go ojciec - stary Kosiński ksywa „Profesor”.
Kosiński udzielał lekcji
również innym dzieciom z tzw.
lepszych rodzin, jak np. Jan Pamuła syn
Sylwestra Pamuły pracownika PKP,
zarabiającego przed wojną 200 zł miesięcznie. Uczył różnych przedmiotów, również
angielskiego. Odpłatnie. Za żywność :
mięso, drób, masło etc. Niezależnie od tego wg
opinii świadków dysponował bardzo dużymi zasobami gotówki i złota i zawsze był dobrze poinformowany ,
kiedy groziła jakaś niemiecka obława.
W takich przypadkach
stary Kosiński zgłaszał się w trybie nagłym np. latem 1943 r. do sołtysa Ferdynanda Stępaka z Kępy z prośbą o przechowanie z rodziną i
schronienia mu nie odmówiono. Podobnie było w styczniu 1944 r. ,
kiedy o schronienie poprosił sołtysa Edwarda Pamułę. Wraz z całą rodziną.
Takich obław było sporo , bo Niemcy polowali na partyzantów , białych i
czerwonych.
Dlaczego o tym piszę?
Bowiem niektóre z tych osób znalazły się w książce „Malowany
Ptak” Jerzego Kosińskiego . Ale w jakże innych
„okolicznościach przyrody”.
Wspomina np. żydowską dziewczynkę Lilkę (str. 141 „Czarny
Ptasior”), którą oddano pod opiekę
miejscowego wieśniaka. A ten wg
Kosińskiego „…bił ją i gwałcił, zmuszał do różnych bezeceństw , a w końcu
zniknęła…”. A „Lilka” to była
dziewczynka ukrywająca się m.in. u
państwa Migdałków i u innych rodzin na
wsi, z którą Jurek Kosiński się bawił, i której nie stała się żadna krzywda a
która po wojnie wyjechała do Izraela.
Opisał też Ewcię
Migdałkównę, z którą bawił się często, i
której „wysypał największą tajemnicę” , że jest Żydem z Łodzi, nazywa się
Lewinkopf i ma bardzo bogatego dziadka
Weinreicha , właściciela fabryki
i że jest obrzezany. Dziewczynka
natychmiast powiedziała wszystko matce a ta ostrzega panią Kosińską, że mały
„gada”. Doszło do konfrontacji, Jurek wszystkiemu zaprzeczył a żeby sytuację
towarzysko uratować stary Kosiński wymyślił, że to dlatego, że pewnie Jurek
„zakochał się w Ewci”.
Jak tam było, tak tam było ale podobno Jurek
nie umiał przegrywać w grach towarzyskich , ani w szachy, ani w karty. A
Ewcia czasem wygrywała. No to „się zemścił”
i opisał w „Malowanym Ptaku” jako
„…Ewkę, w której podkochuje się Chłopiec, ale ona go „zdradza” nie tylko z
bratem i ojcem, ale także z kozłem…”. (str. 51 „Czarny Ptasior”).
Jest też „ptasznik
Lech Tracz”, który urodził się w 1929 r.
i przeszedł zapalenie opon mózgowych i pozostał
dużym, łagodnym dzieckiem, przez wszystkich lubianym i kochającym ptaki. W filmie
Marhoula jest przedstawiony jako
degenerat najniższej kategorii , z
wyglądu ofiara alkoholu i nieuczciwego
życia. Gra go aktor w bardzo średnim wieku pan Lech Dyblik.
Karol Liebeskind, ukrywający się “miejscowy Żyd”, też opisany przez Kosińskiego, bywał u Migdałków
i u innych rodzin, które go karmiły i
prały mu ubrania. Zginął pechowo 20
czerwca 1944 r. tuż przed wejściem Armii Czerwonej. Ostrzeżony, że w „Niemcy we wsi” zaczął
uciekać i został postrzelony i schwytany.
Nikogo nie wydał, utrzymywał , że jest skoczkiem angielskim,
bowiem znał bardzo dobrze ten język. Ale kiedy Niemcy zaczęli go opatrywać, wyszło na jaw obrzezanie i otrzymał zastrzyk
z fenolu. Zmarł natychmiast. Wieś
Dąbrowa przeżyła chwile grozy, bowiem nawet wtedy, kiedy było słychać
działa Armii Czerwonej , Niemcy przesłuchali sołtysa i całą wieś „na
okoliczność”. Wieś zgodnie twierdziła,
że widzi go po raz pierwszy i nie wie,
kim jest.
Karol Liebeskind,
który NIE spotkał „dobrego Niemca” został
pochowany pod szopą a po kilku
latach przyjechała jego siostra, przeniosła jego prochy na miejscowy cmentarz i wystawiła mu
pomnik. I zawsze przyjeżdża w Zaduszki, zapala znicze oraz utrzymuje kontakt z tymi rodzinami,
które mu najbardziej pomagały. . (str.56-57 „Czarny Ptasior”).
Film pana
Vaclava Marhoula trwający 169 minut i
zawierający łącznie 9 minut dialogów w
języku określanym jako „słowiańskie esperanto” z wielką
pieczołowitością odtwarza podobno (tak twierdzą krytycy, którzy dotrwali do końca projekcji dzieła) z
największą pieczołowitością
wymienione wyżej wytwory chorej wyobraźni śp.
Kosińskiego.I parę innych.
W tym: wydłubywanie oczu młodemu kochankowi młynarzowej przez zazdrosnego starego młynarza (Udo Kier) – z
użyciem łyżki, niekończące się sceny
„dzikiego” seksu młodej dziewczyny z bratem, ojcem, kozłem, nie mówiąc o
gwałtach „Kozaków” na miejscowej ludności A wszystko w brudzie, smrodzie i ubóstwie.
No i wieśniacy wrzucają
Chłopca do gnojówki za to, że
upadł mu Mszał, kiedy służył do Mszy św.
Akurat Jurkowi Kosińskiemu Mszał
rzeczywiście upadł, kiedy służył do Mszy św.
księdzu Sebastiańskiemu,
ale ksiądz nawet się nie skrzywił i
nigdy tego nie komentował. Świadkami są
inni ministranci.
Jest scena z
zakopywaniem chłopca w ziemi ( to podobno
taki ukraiński obyczaj z wojny
polsko bolszewickiej i z czerwonych
wołyńskich nocy), którego głowę dziobią
czarne ptaki.
Reżyser pokazuje też przed wejściem Armii Czerwonej „rajd złych Kozaków przez wieś” czyli palenie, gwałty i rabunek , którego zresztą sam Jurek Kosiński nie mógł był widzieć.
Albowiem siedział wraz z rodzicami i całą wsią
schowany w głębokim lesie, kiedy
oddziały Kałmuków (bo to Kałmucy byli a nie Kozacy, ale dla
Czecha i dla zachodnich krytyków to zdaje się jest „jeden pies”) palili,gwałcili i mordowali, bo wiedzieli, że ich koniec jest blisko i nie chcieli iść do sowieckiej niewoli.
No i te polskie
katolickie wieśniackie hieny, które „czatowały na żydowskie transporty”: baraki
były położone przy torach
kolejowych a przejeżdżające pociągi, jak
pisze Joanna Siedlecka, były jedynym źródłem informacji, co się dzieje na
świecie.
Kiedy jadą transporty
niemieckie z muzyką i czołgami, znaczy,
że będzie wojna z Ruskimi, kiedy jadą transporty ze Wschodu z „rąbanką” czyli
rannymi i mocno zmrożonymi Niemcami, znaczy, że
Niemcy dostają omłot. Kiedy jadą
transporty z Żydami do Treblinki, znaczy, że eksterminacja Żydów weszła w fazę
końcową a teraz kolej na Polaków.
Do pana Marhoula z
Czeskiej Republiki, szczęśliwego beneficjenta
czechosłowackiej pierestrojki w filmie i w swoim czasie strategicznego
udziałowca z Studio Barandov oraz człowieka, który w wieku lat 27 „przewidział aksamitną rewolucję” i z dnia na dzień wraz z
kolegami rocznik 1960 stał się
gwałtownym przeciwnikiem ustroju oraz jadł był kiełbasę z Vaclavem Havlem, to
muszą być nieważne detale, bo
najważniejsze jest „odważne przełamywanie barier” i „pokazywanie polskich
chłopów indywidualnych pod niemiecką, sorry, nazistowską okupacją”.
A co on, człowiek urodzony i wychowany w kraju kołchozów i ateistów może wiedzieć o indywidualnych rolnikach i okupacji niemieckiej w Polsce?
A co on, człowiek urodzony i wychowany w kraju kołchozów i ateistów może wiedzieć o indywidualnych rolnikach i okupacji niemieckiej w Polsce?
Jemu się nawet mylą
Kozacy z Kałmukami.
Zresztą mam podejrzenie graniczące z pewnością, że głównym
celem tego filmu było pokazanie na tle tej wyuzdanej polskiej , dzikiej, katolickiej tłuszczy –dobrego Niemca i dobrego żołnierza Armii Czerwonej.
Tacy cywilizowani humaniści.
Tylko Karol Liebeskind miał pecha i zaliczył w czerwcu 1944 zastrzyk z
fenolu.
No a jeśli chodzi o „jednego dobrego Niemca”, który
prowadzi samotnie pod karabinem
Chłopca, to on wcale nie wygląda na zaszczutego uciekiniera , który nie je, nie
myje się, nie zmienia ubrania całymi miesiącami ale raczej na dobrze
odżywionego nastolatka , którym aktor
jest.
W dodatku „dobry Niemiec” grany jest przez szwedzkiego
aktora Stellana Skarsgårda ( Piraci z Karaibów, Mamma Mia, Przełamując Fale) ,
który wygląda na swoje 68 lat a nawet więcej a to się trochę kłóci z pragmatyką
Wermachtu , który powoływał na
front w owym czasie mężczyzn w wieku 18-45 . Nawet generałowie
niemieccy rzadko miewali więcej niż lat
60. Starsze roczniki to
był już rok 1945 a powołanie Volkssturmu to jesień 1944 r. i tylko do obrony „twierdzy
Rzesza „ na zachód od Odry – roczniki od
16 do 60
Więc taki niemiecki
podstarzały , słabo wysportowany „dobry
wojak Szwejk sam jeden włóczy się po
polskich lasach i torach , gdzie
partyzantka tylko czeka na takich
„gierojów” , i zamiast puścić Chłopca wolno lub kropnąć go „tu i
teraz” tak jak zrobili dobrzy lekarze
niemieccy niedaleko z Karolem Liebeskindem , męczy widza
i krytyków filmowych dłuższy czas pozując na pacyfistę i humanistę.
Jak powiedział
amerykański żołnierz w rejonie
Norymbergi , kiedy niemiecka rodzina niechętnie udzielała mu kwatery w kwietniu 1945 r. tłumacząc, że „oni nie
byli nazistami” – „…Od przekroczenia Renu nie spotkałem ani jednego nazisty…”.
Pan Marhoul też nie spotkał. Ani Kosiński senior, który co prawda spotykał Niemców
wielokrotnie ale też ani razu „nazisty”, nawet jeśli był to szef Gestapo z Zaklikowa Fulner. Który rozpoznał go jako „Jude” ale jednakże
nie zastrzelił, co po latach dało miejscowym wieśniakom do myślenia, zwłaszcza kiedy
kilku sołtysów, u których lubił się Kosiński ukrywać, pojechało „na białe niedźwiedzie”.
A znowu
snajper sowiecki to grozę wojny
poznał dopiero wtedy , kiedy zobaczył
poranione aczkolwiek pokryte
lekkim tłuszczykiem plecki Chłopca, a nie kiedy widział kompanie karne wchodzące bez broni na pola minowe żeby
„przetrzeć szlak piechocie”.
Albo plutony egzekucyjne strzelające do niedobitych żołnierzy sowieckich z wojny
fińskiej. Może zresztą sam na
niej był i widział to, co zostało z
dywizji sowieckich na drodze Raate – Suomussalmi w 1940 r.. Tam to się dopiero odbywał pojedynek snajperów
sowieckich i fińskich. Fińscy zwyciężyli.
No ale pan Marhoul ma kolegów miliarderów czeskich , swoich rówieśników, którzy się szczęśliwie uwłaszczyli na czeskim
przemyśle albo zarabiają na dystrybucji
auta Skoda z biurami w Moskwie,
więc taki miły gest w stronę „bohaterskich czerwonoarmistów” jest jak najbardziej w jego i ich interesie a
w dodatku jest całkowicie zgodny z
wymową książki śp. Jerzego Kosińskiego, dla którego wejście
Armii Czerwonej do Dąbrowy Rzeczyckiej to był początek karnawału, który się
skończył dopiero w nowojorskiej wannie.
W oczekiwaniu na Oscara 2020 dla „Malowanego
Ptaka” pan Marhoul producent, który
umoczył w to dzieło ( wraz z kinematografią państwową Ukrainy,
Słowacji i Republiki Czeskiej, jak również funduszy Unii Europejskiej ) 175
mln czeskich koron, pcha tego
potworka na kolejne festiwale.
Na Festiwalu w Wenecji miał apetyt (przynajmniej oficjalnie, bo 175
mln koron cudzych zobowiązuje), ale skończyło się na skandalu z wyjściem
znacznej ilości krytyków filmowych w trakcie projekcji filmu , połączonym z trzaskaniem krzeseł. Nagrodę
Wielkiego Jury otrzymał reżyser Roman Polański za film pt. „Oficer
i Szpieg” ( An Officer and a Spy) lub „J’accuse” (Oskarżam) – o sprawie
Dreyfussa. Działo się to 3 września 2019 r. i wszystkie główne gazety o tym
pisały. O wychodzeniu przed końcem seansu z powodu „obrzydliwości”.
Na Festiwalu
w Toronto (5-15 września 2019 r.)
historia się powtórzyła. Ludzie wychodzili z sali przed końcem
projekcji filmu, mimo, że to zawodowcy przywykli do przeraźliwej nudy
i bezsensu współczesnego kina. W końcu ile minut można oglądać gołą babę, gołego chłopa na
gołym galopującym koniu w sytuacji, gdy katiusze Armii Czerwonej grają za
horyzontem. Albo Udo Kiera wyjmującego oko
kochankowi młodej żony – łyżeczką.
Pokazywanie dużych
ilości gołych ciał w sytuacjach bez sensu w filmach to jakaś specjalizacja naszych południowych sąsiadów. Myślę o reżyserze Miklósu Jancsó.
Nakręcił tryptyk o węgierskiej rewolucji 1919 r. ( Bela Kun und
Kameraden) i miał do dyspozycji całe
oddziały armii węgierskiej jako statystów. Latało to na golasa w te i nazad po puszcie bez końca. Łza się w
oku kręci.
No a 18 października 2019 r.
odbyć się miał pokaz filmu „Malowany Ptak” w Multikinie w Złotych
Tarasach . Bilet za jedne 22 zł.
Był to już ósmy
dzień Warszawskiego Festiwal Filmowego z udziałem samego reżysera , który podobno
spotkał się z publicznością. Było
średnio miło, jak donosi pan Przemysław Bollin z Der Onet. Podobno
to jedyny pokaz tego filmu w
Polsce.
Ale nie ma powodu do
smutku. Producent i reżyser przewiduje starty swego dzieła, nad którym męczył się 11
lat na kolejnych festiwalach:
1)
Chicago
Film Festiwal właśnie trwa , pokaz filmu Malowany Ptak – 23-24
października, ( a przewidziany jest też
pokaz filmu reżysera Jana Komasy „Boże Ciało” i spotkanie z nim),
2) Saint Petersburg International Film Festival ,
3) Vancouver International Film Festival,
4) Tokyo Film Festival
5) BFI London Film Festival.
Nie wiem, czy te pokazy coś
dadzą, ale wg portalu www.boxofficemojo.com film
od czasu premiery do 13
października zarobił w Czechach i na Słowacji podobno ok. 540 tysięcy USD
czyli ok. 12 mln czeskich koron. Ale
nie widać wielkiego entuzjazmu w
dystrybucji międzynarodowej.
Ostatecznym celem jest zatem Oscar 2020, który
będzie wręczany w lutym w Los Angeles. Może wtedy dowiemy
się, po co producent, reżyser oraz cała ekipa tak się katowali przez tyle lat,
żeby nakręcić pokręconego psychicznie
gniota, nie mającego nic wspólnego z realiami okupacji niemieckiej w Polsce i z realiami życia wsi polskiej w
pierwszej połowie XX w.
W każdym razie
producent Marhoul nie zapomniał, iż w
jego imieniu dwa razy składano aplikację
o dofinansowanie do PISF i dwa razy
otrzymał odmowę.
Do tej sytuacji
odniósł się był w następujący sposób w wywiadzie dla Hedviki
Petrželkovej z Czech Film Magazine .: “…W
Republice Czeskiej, Ukrainie i Słowacji
projekt otrzymał państwowe granty
filmowe, ale nie w Polsce. (…) Od czasu kiedy Prawo i Sprawiedliwość – partia
ortodoksyjnych , agresywnych katolików –
wygrała wybory w Polsce , Kosiński i jego książki stały się wrogiem publicznym
numer jeden. Mimo, iż Polski Instytut Sztuki Filmowej jest niezależny , jest oczywiste, że ludzie w
Polsce boją się. Po
tym, jak Jarosław Kaczyński przeprowadził czystki w mediach
i w dowództwie armii, było
oczywiste, że nikt nie ośmieli się wesprzeć naszego filmu. Mój polski producent ( Stanisław Dziedzic
Film Produkcja ubiegał się o
dofinansowanie z PISF na 2 mln zł
w 2014 r. , wniosek odrzucony przez komisję ekspertów w składzie m.in.: Jerzy
Skolimowski, Robert Gliński przyp.
mój) niemal się załamał , ale nie ja. Wiedziałem od początku , że nie możemy
otrzymać tego wsparcia. Nawet jeśli TA HISTORIA NIE JEST O POLAKACH. Kosiński powiedział w książce,
że opowieść dzieje się gdzieś
we Wschodniej Europie , gdzie ludzie
mówią dziwnym żargonem – jest t o
odrębny język 40 mln ludzi. I dlatego ja wybrałem NEW
Slavic (Neo- słowiański?) język zbudowany specjalnie dla filmu - przez eksperta językowego…”.
Książki Kosińskiego stały się "wrogiem publicznym numer jeden? Bez żartów.
No a teraz kilka słów o wypowiedzi Olgi Tokarczuk dnia 7 października 2015 dla TVP Info (program
„Minęła dwudziesta”) z okazji przyznania jej Literackiej Nagrody Nike. Wygłosiła
ona
wówczas następującą kwestię: „Wymyśliliśmy
historię Polski jako kraju tolerancyjnego, otwartego, jako kraju, który nie
splamił się niczym złym w stosunku do swoich mniejszości. Tymczasem robiliśmy
straszne rzeczy jako kolonizatorzy, większość narodowa, która tłumiła
mniejszość, jako właściciele niewolników”.
Odniósł się do niej bezpośrednio dr Hieronim Grala w artykule pt.
„Rzeczpospolita Szlachecka – twór kolonialny?”.
Na stronie 278 (4)
cytuje on wypowiedź
Krzysztofa Koehlera, zrozumiałą
dla takich prostych zjadaczy
chleba jak ja:”… Spróbujmy zatem na
początek zmierzyć się z analogią francusko-brytyjską.
W zderzeniu z oczywistą wymową źródeł owo efektowane porównanie okazuje
się zgoła bezużyteczne, przynajmniej dla okresu I Rzeczypospolitej.
Niejednokrotnie wskazywano już, iż sam przyrost granic Rzeczypospolitej na
Wschodzie pozbawiony jest owego grzechu pierworodnego kolonializmu, a
mianowicie podboju. Trafnie wywodził
Koehler: Otóż, nie wiem, na jakiej podstawie można mówić o tym, co było Unią
polsko-litewską, w kategoriach kolonializmu.
Z tego, co mi wiadomo,
do Unii prowadził długi i skomplikowany proces polityczny, nie wiadomo mi nic
(może Tokarczuk to wie!) o zbrojnej ingerencji; wojska koronne nie wjechały do
Litwy, nie nastąpiło przejęcie urzędów, waluty, narzucenie namiestników itp. Po
prostu zawiązano Unię. […].
Zapewne się mylę, bo jestem niedouczony, ale – tak wyczytałem z książek
historycznych i ze źródeł – za Unią z Rzeczpospolitą mocno opowiadała się szlachta
ruska, czyli pochodząca z Wielkiego Księstwa, widząc w niej szansę na wejście w
orbitę praw Królestwa Polskiego, co znaczyło dla tejże szlachty ucieczkę spod
silnej ręki litewskich magnatów i wejście – jak nazywał to Norman Davies – do
strefy „nobleman’s paradise”
Inny odnoszący się do
tego tematu bardzo na czasie artykuł
tego autora to „Kolonializm alla Polacca”. W artykule tym przywołuje m.in. Stefana Kieniewicza stwierdzenie, że znaczące zasiedlanie terenów dzisiejszej Ukrainy przez szlachtę i
chłopów z Korony było koniecznością w
związku z ubytkami ludnościowymi na tamtejszym terytorium z powodu tzw. jasyru czyli porywania
tysięcy Słowian i wywożenia ich przez Krym do handlu
niewolnikami.
Obok słowa
„kolonializm” oczywiście „polski” , co jak pisze Hieronim Gralla wywodzi się z
teorii Daniela Beauvois , francuskiego historyka od lat 70-tych przebywającego w PRL na UW oraz prac historyka krakowskiego Jana Sowy i
ukraińskiego – Jarosława Hrycaka – pojawia się
a nawet je poprzedza – słowo „niewolnictwo”.
Tutaj na pomoc śpieszy książka dra Piotra Guzowskiego z Instytutu Historii i
Nauk Politycznych na Uniwersytecie w Białymstoku pt. „Chłopi i pieniądze na przełomie
średniowiecza i czasów nowożytnych”.
Dzięki tej książce,
którą czyta się z zapartym tchem, człowiek prosty zadaje sobie kilka prostych pytań:
1)
Czy niewolnik może posiadać grunta rolne
o powierzchni 1 łana czyli w
przeliczeniu ( łan frankoński czyli
królewski – 22,6-25,5 ha, łan mniejszy
czyli chełmiński inaczej włóka – 17,955
ha) a nawet 2-3 łanów ? ,
2)
Czy
niewolnik może być stroną w
transakcji kupna –sprzedaży ziemi rolnej o wartości jednej grzywny ?
3) Czy
niewolnik może zawierać transakcję zakupu ziemi w systemie ratalnym w ratach
rozłożonych od lat kilku do lat 20?
4) Czy świadczenie w pracy na rzecz majątku
szlacheckiego zwane pańszczyzną, będące
przedmiotem umowy tzw. lokacyjnej w wysokości od kilku do 14 dni w roku - to dużo?
Jak pisze w artykule pt. „Mity mocne jak chłop polski” pan
Włodzimierz Knap w Dzienniku Polskim z
dnia 10 lutego 2015 r.: ”…Dr Piotr Guzowski twierdzi, że również w
kolejnych stuleciach kmieciom, czyli zamożnym chłopom, powodziło się bardzo
dobrze, często lepiej niż w innych europejskich krajach. Stanowili aż dwie trzecie całej warstwy
chłopskiej w Polsce.
Gospodarowali na co najmniej ćwierć- łanowej powierzchni,
czyli 4-hektarowej. Z reguły jednak - na znacznie większej. W Wielkopolsce
kmieć średnio miał łan, czyli około 16 ha. Na Pomorzu gospodarstwa gburskie
liczyły po dwa, trzy łany, czyli prawie 50 ha.
Nie wszędzie jednak kmiecie mieli
tak dużo ziemi. W Małopolsce wschodniej i na Rusi Czerwonej gospodarowali na
dużo mniejszej powierzchni. W XVII w.
było to przeciętnie pół łana, potem jeszcze mniej. Warto jednak podkreślić, że
już ćwierć łana wystarczyło zwykle, by kmieć mógł opłacić pana, państwo,
Kościół i jeszcze nieco zaoszczędzić….”.,
Ponadto pan Knap pisze, dalej powołując się na dr Guzowskiego co następuje:”… Historyk zwraca też uwagę, że polscy chłopi nie występowali przeciw panom, a odstępstw od tej reguły było jak na lekarstwo. Inaczej pod tym względem było w innych krajach zachodnich, gdzie nie brakowało powstań, buntów chłopskich.
Dlaczego w Polsce dola chłopów była na tyle dobra, że nie wszczynali powstań? Mocno skorzystali z tego, że w XVI w. Polska została włączona do systemu gospodarki światowej, ceny zbóż poszły ostro do góry. (…) Rynek zbożowy był w Polsce rynkiem wolnym. Mogli na nim działać i chłopi, i szlachta - mówi dr Guzowski. - Ceny zbóż w Polsce były powiązane z cenami na giełdach w Londynie czy Amsterdamie, a z ich wzrostu korzystali w takim samym stopniu chłopi i szlachta. ..”.
Więc może dobrze się stało, że psycholog społeczny Olga Tokarczuk pisarka otrzymała Nobla, niezależnie od jego marnego ostatnio prestiżu. Dzięki temu zwrócona została uwaga opinii publicznej na smutny fakt, iż w III RP NIE prowadzi się praktycznie badań na temat kondycji gospodarczej i społecznej oraz sytuacji prawnej chłopów w różnych epokach historycznych i różnych regionach geograficznych (Korona, Ruś, Litwa) w I RP z uwzględnieniem takich czynników jak Potop szwedzki i wymordowanie 50 % populacji chłopskiej ale też zniszczenie majątku produkcyjnego wsi w podobnej skali: zabudowań gospodarczych, narzędzi, bydła, zasobów pieniężnych, lasów i sadów, stawów rybnych, młynów etc.
A uczniom szkół średnich i przeciętnemu obywatelowi pozostaje stara dobra propaganda wytworzona jeszcze w XIX w. przez takie „autorytety moralne” filozof socjalista Świętochowski, wielbiciel Woltera , użalający się w swoich prop-agitkach nad dolą „polskiego chłopa praktycznie niewolnika”.
https://www.filmcenter.cz/en/news/1605-the-painted-bird-is-the-czech-oscar-candidate
https://www.filmcenter.cz/en/news/1492-the-first-adaptation-of-the-painted-bird
http://wyborcza.pl/7,101707,22074973,czesi-ekranizuja-malowanego-ptaka-za-czeskie-slowackie-i.html
https://kultura.onet.pl/film/wiadomosci/warszawski-festiwal-filmowy-2019-relacja-z-osmego-dnia-festiwalu/qg4my0t
https://www.boxofficemojo.com/movies/intl/?page=&id=_fTHEPAINTEDBIRD01&sort=country&order=ASC&p=.htm
https://www.facebook.com/HistoriaWKieliszku/posts/2388049951517268/
https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%81an_(miara_powierzchni)
https://pl.wikipedia.org/wiki/Grosz_praski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz