Kilka dni temu brytyjski tabloid Daily Mirror czyli gazeta
dla miejscowej gawiedzi, przedstawił w jednym ze swoich artykułów Niemca Hansa
Franka generalnego gubernatora okupowanych przez III Rzeszę niemiecką ziem
polskich i zbrodniarza wojennego skazanego na śmierć w Norymberdze – jako
„polskiego masowego mordercę”. Czy był to przypadek, czy „zneutralizowanie medialne” zwycięstwa Polaka
płk. Franciszka Kornickiego w
plebiscycie zorganizowanym przez dziennik „Daily Telegraph” i Muzeum
Królewskich Sił Powietrznych na najlepszego pilota Spitfire’a w II WW, to już
słodka tajemnica brytyjskiej polityki wizerunkowej.
Incydent z Hansem Frankiem pokazał z jednej strony całkowity
brak polskiej polityki wizerunkowej a z drugiej wielorakie korzyści z
posiadania mediów na usługach własnego a nie cudzego
–państwa.
Oto bowiem na ten skandaliczny wybryk wysokonakładowego tabloidu – zareagowało jedynie Muzeum KL Auschwitz i to w sposób co najmniej –podejrzany. Muzeum napisało do Daily Mirror list, od razu „podpowiadając”, że był to „błąd” tego szmatławca, który na procesy o zniesławienie wydał już pokaźną fortunę. Kierownictwo gazety nie bawiło się w żadne kurtuazyjne przeprosiny tylko „wygumkowało” słowo „polski” – i było po sprawie. Nie było szkody dla Imperium, nie było tematu. A parę milionów brytyjskich prostaków zostało z „wiedzą” o „polskim masowym mordercy Hansie Franku”.
Oto bowiem na ten skandaliczny wybryk wysokonakładowego tabloidu – zareagowało jedynie Muzeum KL Auschwitz i to w sposób co najmniej –podejrzany. Muzeum napisało do Daily Mirror list, od razu „podpowiadając”, że był to „błąd” tego szmatławca, który na procesy o zniesławienie wydał już pokaźną fortunę. Kierownictwo gazety nie bawiło się w żadne kurtuazyjne przeprosiny tylko „wygumkowało” słowo „polski” – i było po sprawie. Nie było szkody dla Imperium, nie było tematu. A parę milionów brytyjskich prostaków zostało z „wiedzą” o „polskim masowym mordercy Hansie Franku”.
Taki i wiele innych „incydentów” z aferą „polskich obozów
koncentracyjnych” na czele winien
uświadomić, jakie szkody ponieśli i ponoszą Polacy i polski interes w wyniku całkowitego pozbawienia się przez
władze III RP - polskich mediów. Głównie na rzecz mediów niemieckich.
A w szczególności na rzecz koncernu Axel Springer.
W świetle brutalnej wojny medialnej prowadzonej z obecnym rządem i przeprowadzanymi reformami sprawa wdrożenia odpowiedniej ustawy „neutralizującej” miażdżącą przewagę mediów niemieckich na rynku polskim jest co najmniej tak samo ważna jak wojna z kastą sędziowską.
A w szczególności na rzecz koncernu Axel Springer.
W świetle brutalnej wojny medialnej prowadzonej z obecnym rządem i przeprowadzanymi reformami sprawa wdrożenia odpowiedniej ustawy „neutralizującej” miażdżącą przewagę mediów niemieckich na rynku polskim jest co najmniej tak samo ważna jak wojna z kastą sędziowską.
I dlatego przygody różnych figur z koncernu Axel Springer na
Wyspach Brytyjskich są szalenie kształcące w zakresie tego „jak się to robi w
Imperium” czyli jak pozornie wolny rynek prasowy w Wielkiej Brytanii jest „państwowotwórczy” i jak żelazną ręką
jest prowadzony „ku chwale Imperium”.
Bo obecność na „warszawskim Majdanie” różnych figur z gazet
należących do koncernu Ringier Axel Springer Polska jak na przykład: Broniatowski „młodszy” - autor
„Małej Instrukcji co musi się stać aby powstał Majdan” – ze springerowskiego Forbesa czy gorącego
mówcy wiecowego przed Sejmem RP – pana Lisa ze springerowskiego Newsweeka powinny
dać do myślenia. Podobnie jak „rewolucyjny aktywizm uliczny” pani Agnieszki
Holland zupełnie bez związku z faktem, iż w 2013 r. została wymieniona jako
„reprezentant ruchu” Kreatywna Polska (wraz ze Zbigniewem Hołdysem, Urszulą
Dudziak, Jackiem Bromskim), za którego powstaniem widać pana „honorowego
prezesa” Axel Springer Polska – pana Wiesława Podkańskiego.
W wolnych chwilach
Prezesa Izby Wydawców Prasy, urodzonego w 1954 r. w Krośnie Odrzańskim filologa germańskiego, co
to w latach 1980-1991 miał etat na Uniwersytecie Wrocławskim, maturę zrobił w
1973, czyli trochę na te studia czasu poświęcił. A potem był tłumaczem w jakimś
wydawnictwie we Wrocławiu aby zabłysnąć na firmamencie Ringier Axel Springer
Polska w latach 90-tych i pozostać na posterunku jako prokurent do chwili obecnej.
Co oznacza, iż cały ten springerowski zarząd musi stać na baczność przed panem
Wiesławem ale on ma ważniejsze rzeczy niż siedzenie w firmie i podpisywanie
przelewów. Musi wprawić w ruch różnych szlachetnych ludzi, żeby robili różne
szlachetne rzeczy np. zniechęcili do rządzenia złych pisowców. Żeby było tak
jak było.
Obecnie można zobaczyć pana „honorowego prezesa” Ringier Axel
Springer Polska Sp z o.o. przy wspólnym
stole obrad z posłem artystą dramatycznym Krzysztofem Mieszkowskim, który
ogłosił na Komisji Sejmowej Kultury i Środków Przekazu w marcu br. , że
„..obawia się dekoncentracji niemieckiego kapitału w mediach” oraz że :”…Mnie
nie interesuje kapitał mediów, ale wolność słowa. Jeśli wolność słowa nie jest
łamana, to o czym rozmawiamy? Ważniejsze są cele polityczne!...”.
No jasne, że są. I dlatego nie ma
żadnego związku z tym, że „zagraniczny nadzorca” całego tutejszego
springerowskiego biznesu (nadal w radzie nadzorczej ONET SA) pan Ralph Max
Büchi dostał w 2013 r. Hienę Roku za :”… przykład niedopuszczalnego i
kreującego mechanizm autocenzury ingerowania wydawcy w niezależność redakcji i
dziennikarza towarzyszący publikacji pt. Kadisz za milion dolarów”..”.
Bo niejaki dziennikarz Surmacz Wojciech wspólnie z niejakim Nissanem Tzurem
opisali niejasne okoliczności towarzyszące „reprywatyzacji nieruchomości
przedwojennych wspólnot żydowskich, zwracanych im przez państwo” i zaraz potem
odczuł nieprzepartą chęć rozwiązania stosunku o pracę z Forbesem „za
porozumieniem stron”.
A teraz „reprywatyzacjami kamienic w ogólności” zajmuje się
sejmowa komisja i minister Patryk Jaki z kolegami wysłał już kilku członków
nietykalnej kasty „pod celę” a kamienice –odbiera. Niby „nie te kamienice” ale Surmacz
wyleciał z Forbesa „w ramach wolności słowa” a Ringier Axel Springer Polska
uzbierał największą kolekcję Hien Roku z 15 przyznanych, bo aż 5.
Czasem nie otrzymuje „Hieny Roku” ale poszkodowani
„wolnością słowa wg mediów grupy Ringier Axel Springer” idą do sądu i muszą
walczyć o zniszczone dobre imię swoje lub swoich bliskich. Czasem bliskich
Zmarłych.
Jeszcze nie opadł kurz po awanturze o zdjęcie zamieszczone
na springerowskim portalu internetowym Onet.pl, które miało ilustrować
pikantnie artykuł pana Daniela
Olczykowskiego o Polkach fraternizujących się z żołnierzami niemieckimi w czasie okupacji rzekomo na wielką skalę. Oto jakoby na zdjęciu żołnierz idzie z kobietą
do lasu w celu konsumpcji erotycznej a
okazało się, że jest to zdjęcie prowadzenia Polek na egzekucję w lesie w
Palmirach. A konkretnie jednej Polski śp. Marii Brodackiej, aresztowanej przez
Gestapo i torturowanej na Rakowieckiej i na Pawiaku w okresie stycznia –
czerwca 1940 r. i rozstrzelanej 14
czerwca 1940 r.
Ani pan Wiesław Podkański ani jego pryncypałowie z centrali Axel Springer a już
tym bardziej „piąta wdowa Springer” rządząca całym biznesem, nie strzelili
sobie w łeb z powodu tej hańby.
W Wielkiej Brytanii w roku 2009 doszło do procesu z
powództwa byłego prezesa FIA (Federation
Internationale d’Automobile) Maxa Mosley’a – syna „tego” Mosley’a i słynnej
matki Diany z domu Mitford przeciwko
gazecie koncernu Axel Springer – The News of the World. Tu chodziło o
opublikowanie przez tę gazetkę zdjęć i wideo z sex-party, na której jakoby pan
Mosley miał wystąpić w uniformie strażnika obozu koncentracyjnego a
niepruderyjne panie, które towarzyszyły mu w zabawie, miały być ubrane w
uniformy więźniarek obozów koncentracyjnych. A całość odbywać się miała w
atmosferze „sado-maso”. Mosley proces
wygrał i otrzymał sowite zadośćuczynienie a egzemplarze niesławnego The News of
the World były ścigane również we Francji, gdzie gazeta jest wydawana również.
Ale powiedział też, że „jego życie
zostało zdewastowane”.
Prawnik Mosley’a pan Phillippe Ouakrat powiedział przed
sądem, iż redaktor naczelny tej gazety The News of the World należy do grupy
gazet, które w świecie anglosaskim określa się jako „gazeta rynsztokowa” (gutter
Press).
Kiedy się przegląda tabloid „Fakt” –odpowiednik Bilda,
grzecznie nazywanego w Niemczech „gazetą bulwarową”, to w zasadzie nie można
się z adwokatem Mosley’a nie zgodzić.
Ale jak „wolność to wolność” i dlatego przynależność pani
Holland do „ruchu Kreatywna Polska” nie
ma żadnego związku z faktem, iż agresywnie antypolski i w sumie rażąco kłamliwy
film „Pokot” pani Holland, aktywistki ruchu „Kreatywna Polska” poza
dofinansowaniem z Rady Europy może się poszczycić i „niemieckimi kamerzystami”
na liście płac jak również nagrodą na Międzynarodowym Festiwalu Filmów w
Berlinie, oraz pełne zachwytu i zupełnie bezinteresowne recenzje filmu w
springerowskich gazetkach.
Co prawda podobno „reformami pisowskimi” nie jest zagrożony Ringer Axel Springer Polska ale raczej Polskapresse, własność Passau Verlag,
założonego przez pobożnego dr Hansa Kapfingera dzięki zezwoleniu Aliantów,
mająca ok.90% polskiej prasy lokalnej w
rękach. W 2015 r. Verlagsgruppe Passau
sprzedała kilka swoich tytułów na rynku czeskim. Może gromadzi siły i środki tego, aby „bronić
się na linii Wisły”.
Jednakże „główna grupa uderzeniowa na Polskę ” to Ringier
Axel Springer Polska i warto trochę poznać historię „Springerów dwóch”,
zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, aby zobaczyć, że poważne państwa bronią swojego
rynku prasowego w sposób konsekwentny i dokładny.
„Springerów’ jest w Niemczech dwóch. Ten drugi , który
grasuje obecnie w Polsce, to odmiana rzeczywiście „rynsztokowa”, rozwinięta po
II WW na podstawie zezwolenia Aliantów uzyskanego przez Hinricha Springera lat
66 z Altony Hamburg i jego syna Axela Springera lat 34 – na założenie Axel
Springer Verlag GmbH. Przed wojną
wydawali już całkiem poczytne gazety a na poczet rosnącego majątku syn w 2 lata
zaliczył dwa ożenki i dwa rozwody. Historia milczy, co robili w czasie wojny
poza tym, że „byli prześladowani w postaci ograniczenia papieru”.
Na podstawie zezwolenia Brytyjczyków wydawali początkowo jakieś
„Nordwestdeutsche Hefte” i gazetkę z programem radiowym a później i
telewizyjnym „Hör Zu!”. Mało ambitne ale finansowy pewniak dla początkujących.
Przełomem był założony w 1952 r. Bild, który wedle historii firmy „miał się wzorować
na Daily Mirror” czyli brytyjskiej gazecie bulwarowej.
Obecnie firma jest w
rękach „ostatniej wdowy Axela” – czyli piątej żony „córki ogrodnika” Friede Springer z domu
Riewers, przyjaciółki Angeli Merkel z NRD. W pakiecie trzyma grupa takie tytuły jak: Bild
i wszystkie inne „Bildy” jak „Bild Computer, Sport Bild, Auto Bild oraz
bardziej ambitny tygodnik polityczny Die
Welt – i sporo innych tytułów, zwłaszcza w Mitteleuropie. Jak np. Dziennik
Gazeta Prawna, Fakt, Forbes, Newsweek Polska, Przegląd Sportowy.
Kierownictwo „na Polskę” charakteryzuje się wyrazistymi
poglądami politycznymi, którymi chętnie dzieli się z pracownikami, jak np. pan
Marc Dekan, który wedle anglojęzycznej wiki miał w tym roku w okólniku napisać
m.in., że :”… polski polityk Jarosław Kaczyński to „loser” czyli „nieudacznik”
za to, że przeciwstawiał się kandydaturze Donalda Tuska na Prezydenta Unii
Europejskiej…” oraz że :”.. My nie możemy nigdy zapomnieć o fundamentalnych wartościach,
które reprezentujemy… To jest moment,
kiedy wolne media, takie jak nasze, muszą być aktywne. Mówimy o ideach
..Zjednoczonej Europy…”.
A gdzieś tam w tle kołacze się pamięć o zdjęciu
zamieszczonym na tytułowej stronie „Faktu” w dniu 17 listopada 2005 r. z
podpisem „Ten zboczeniec nadal jest na wolności”. Zdjęcie przedstawiało
niewinnego obywatela miasta Konin Stanisława Pigułę, prywatnie redaktora naczelnego
„Przeglądu Konińskiego” i kilku innych tytułów, przypadkiem NIE należącego
jeszcze do żadnej niemieckiej firmy wydawniczej.
A teraz, skoro padła nazwa Daily Mirror, warto wspomnieć o
drugiej rodzinie Springer z niemieckiego
rynku wydawniczego, reprezentującej niedosięgłe dla tego pierwszego – wyżyny
tematyki wydawniczej jeszcze od wieku XIX.
Druga a właściwie pierwsza rodzina Springer, to założyciele
słynnej i szanowanej grupy wydawniczej Springer Science + Business Media,
której korzenie sięgają roku 1842, kiedy to Juliusz Springer żydowski księgarz
i wydawca założył na Breite Strasse 20 w Berlinie firmę Springer-Verlag, zajmującą się wydawaniem i
sprzedażą książek naukowych z wielu dziedzin. Od roku 1877 prowadzili ją
synowie Ferdinand i Fritz, przy czym Fritz był inżynierem i aktywnie
działającym Verein Deutsche Ingenieure. Przemysł i nauka niemiecka
uczestniczyły na wielką skalę w wyścigu wynalazczym i wszyscy liczący się
naukowcy i zwłaszcza wynalazcy publikowali w Springer -Verlag. Na początku wieku XX w. i po I WW pojawiły się
nazwiska noblistów, których Niemcy mieli wówczas wielu.
I właśnie w owym międzywojniu pojawił się w Springer –
Verlag jako pracownik „konsultant naukowy” z Austrii, szczęśliwy brat słynnego
dyrygenta – dr Paul Rosbaud. Pan Rosbaud
ukończył chemię w Darmstadt Technische Hochschule oraz
metalurgię w Berlin –Charlottenburg Technische Hochschule i pisywał do
technicznego periodyku „Metallwirtschaft”. Jak również walczył dzielnie w czasie I WW ale dostał się
do brytyjskiej niewoli i tam nie tylko nauczył się płynnie języka angielskiego.
Wrócił do Niemiec i po pewnym czasie podjął pracę w Springer Verlag, nadal w
doskonałej kondycji naukowej i finansowej jako ów „konsultant naukowy”, co
dawało mu nieograniczone możliwości w nawiązywaniu kontaktów towarzyskich w
niemieckim świecie naukowym i technicznym, ze szczególnym uwzględnieniem
wynalazców.
W tym też czasie major Francis Edward Foley z Hertfordshire
Regiment przeniósł się do MI 6 (wywiadu) i został wysłany na placówkę do Berlina, gdzie
udawał, że zajmuje się wyłącznie wizami do Wielkiej Brytanii. A tymczasem
zajmował się przede wszystkim pozyskiwaniem informacji z kręgów naukowych i
wynalazczych Niemiec. Zwerbowanie dr Paula Rosbauda skutkowało nie tylko
nieograniczonym dostępem do najnowszych informacji o możliwych wynalazkach
niemieckich ale też tuż przed samą wojną – możliwość przerzucenia z Niemiec
niektórych „gorących” naukowców jak pani Lise Meinter, która pracowała jako
asystentka Otto Hahna, trudzącego się nad chemią i fizyką jądrową.
Paul Rosbaud i Frank Foley dzięki wizom Foleya przerzucili z Niemiec do Wielkiej Brytanii
całkiem sporą ilość utalentowanych żydowskich naukowców wraz z rodzinami tuż
przed wojną, dzięki czemu po latach Foley doczekał się dziwacznego tytułu
„British Schindler”. Ponieważ władze brytyjskie uznały, że takie określenie dla
obywatela brytyjskiego jest świetnym pijarem, to nawet cudownie znalazł się
kwit na dowód tego, iż szef berlińskiej komórki MI 6 NIE miał statusu
dyplomaty. Czyli niby że Niemcy mogli go zaaresztować w każdej chwili. Naprawdę podziwiam Anglików. Pilnują
szczegółów.
Czy bracia Springer, synowie i wnukowie : właściciele i szefowie Springer-
Verlag nie domyślali się prawdziwego zajęcia swojego „naukowego konsultanta”?
Trudno powiedzieć.
Po roku 1933 „aryizacja” wydawnictwa postępowała dość opornie, rzekomo z powodu
dużego udziału eksportu książek wydawnictwa w przychodach. Jeszcze jednak przed
wojną niemiecki zarząd wymusił zwolnienie żydowskich pracowników a po wybuchu
wojny nastąpiła „aryizacja na całego” czyli przejęcie aktywów od rodziny
Springer na „skarb III Rzeszy”. Zaś w styczniu
1944 r. synowie Juliusa Springera – Fritz
Springer lat 94 i jego młodszy Brat Ernst Springer –lat 84 , zostali wywiezieni
do Ghetta Theresienstadt, gdzie 10 stycznia zmarł Fritz a młodszy brat Ernst,
prawnik – za jakiś czas.
Wojna się skończyła i firmę Springer Verlag a właściwie to,
co z niej zostało, odzyskał wnuk Ferdynand Springer jr., który przeżył jako
„mischling I klasy”. I zaczął odbudowywać z gruzów dawną firmę.
Znaczna część autorów wydawnictwa żyła na emigracji w USA lub Wielkiej Brytanii i nic nie wskazywało, aby mieli powrócić do powojennych Niemiec. Kapitał i wynalazki były za oceanem i posługiwały się językiem angielskim.
Znaczna część autorów wydawnictwa żyła na emigracji w USA lub Wielkiej Brytanii i nic nie wskazywało, aby mieli powrócić do powojennych Niemiec. Kapitał i wynalazki były za oceanem i posługiwały się językiem angielskim.
W odpowiedzi na to wyzwanie Ferdynand Springer jr. powołał do życia 21 kwietnia
1949 r. w porozumieniu z brytyjskim finansistą Hugh Quenellem reprezentującym
tajemniczą firmę Butterworth Scientific
Publications Ltd joint venture
pod nazwą Butterworth – Springer Ltd. Springer dostarczał wiedzę i
doświadczenie a Quenell – kapitał. Jako zarządzający firmą zostali powołani:
prezes – Rex Foy i dr Paul Rosbaud –
dyrektor wydawniczy. Firma miała poparcie samej Scientific Advisory Board w
składzie: Alfred Egerton z historycznej rodziny Egertonów, sir Edward Salisbury
botanik, sir Charles Galton Darwin fizyk i Alexander Fleming noblista.
I wtedy po raz
pierwszy pojawia się na „scenie wydawniczej” tajemniczy młodzieniec ze wsi Slatinske
Doly Czechosłowacja (obecnie Słotwino
Ukraina) ur. 1923 w biednej żydowskiej rodzinie ortodoksyjnych Żydów jako Jan
Ludwik Binyjamin Hoch, który przeszedł do historii jako Robert Maxwell: członek
parlamentu brytyjskiego, założyciel Pergamon Press, właściciel Mirror Group
Newspaper (Daily Mirror) oraz jachtu Lady Ghislaine, z którego miał 5 listopada 1991 r. wypaść, pogrążając
imperium wydawnicze i prasowe w totalnym chaosie, skandalu i ostatecznie –
upadłości.
Okazuje się, że ten dynamiczny młodzieniec uciekł w roku
1939 czyli w wieku lat 16 przez Węgry do Francji, gdzie miał wstąpić do Armii
Czechosłowackiej a nawet „zbuntować część żołnierzy” jakoby 500 i przejść do
brytyjskiej jednostki Royal Pioneer Corps w 1940. Miał uczestniczyć w lądowaniu
w Normandii i inwazji na Niemcy „aż do Berlina”, co jest dziwne, bo armia
brytyjska do Berlina doszła dopiero w ramach podziału stref okupacyjnych. W tym
czasie przedstawiał się jako Ivan du
Maurier.
W 1945 r. z rąk marszałka Montgomery otrzymał jakiś order i
załapał się do brytyjskich służb prasowych w Berlinie, gdzie służył 2 lata.
Następnie świetnie się ożenił z francuską hugenotką z arystokracji panną
Elisabeth Meynard, absolwentką prawa na Sorbonie oraz został przedstawicielem
handlowym firmy Springer- Verlag „wydawcy książek naukowych” aby następnie w
1951 r. wykupić 75% udziałów w firmie Butterworth- Springer Ltd. Pozostałe 25%
uzyskał/wykupił dotychczasowy dyrektor Paul Rosbaud, zasłużony dla MI6 i dla zwycięstwa Aliantów. Panowie zmienili nazwę firmy na Pergamon
Press, siedziba była już chyba w Oxfordzie czyli blisko tych wszystkich
naukowców i wynalazców i wszystko skończyłoby się happy endem gdyby nie
dynamiczny charakter pana Jana Ludwika Binyiamina Hocha, który zdążył zmienić
nazwisko z du Maurier na Maxwell.
Wedle Joe Hainesa znanego dziennikarza brytyjskiego tamtej
epoki i sekretarza prasowego premiera Harolda Wilsona – w roku 1956 Maxwell –
wyrzucił Paula Rosbauda z Pergamon Press. Oficjalnie była to „różnica poglądów”
a faktycznie Pergamon Press szykował się do wielkiego skoku zarówno co do
ilości tytułów wydawanych książek jak i ilości wydawanych czasopism naukowych. Nie
można wykluczyć, że sukces przygotował
wcześniej Paul Rosbaud ale zyski chciał zgarnąć sam Maxwell.
Paul Rosbaud przeszedł na emeryturę i zmarł w 1963 r. w wieku lat 60 zaledwie.
W tym czasie firma Springer Verlag już otwierała siedziby w Nowym Jorku, Tokio,
Singapurze i twardo trzymała się segmentu naukowego.
Robert Maxwell w 1961
r. został wybrany do parlamentu jako laburzysta i postanowił zakupić jakieś
popularne czasopisemko brytyjskie „aby mieć kontakt z ludem”.
Był rok 1968 i Londyn opanowała rewolucja obyczajowa. Ale
nie do tego stopnia aby prasa brytyjska miała „iść w obce ręce”. Maxwell był emigrantem z Czechosłowacji.
Co szybko uświadomili mu członkowie rodziny
Carr, ówcześni właściciele dziennika The News of the World, którzy zagłosowali
na radzie nadzorczej PRZECIW kandydaturze Maxwella jako kupującego a ich
dyrektor wykonawczy pan Stafford Somerfield walnął na całą stronę artykuł, w
którym uświadomił ciemny brytyjski lud, jak naprawdę nazywa się Robert Maxwell
a następnie dodał tytułem wyjaśnienia: „…to jest brytyjska gazeta, wydawana dla
Brytyjczyków, tak brytyjska jak pieczeń wołowa i pudding Yorkshire (…)
Pozwólcie nam trzymać się tego…”. I
gazeta poszła do Ruperta Murdocha z Australii, którego dziadek Patrick był
pastorem urodzonym w okolicach Aberdeen, Szkocja a ojciec sir Keith Murdoch urodził się w
Cruden Bay koło tegoż Aberdeen.
Jakby tego było mało Maxwell zaczął mieć problemy na swoim
podwórku w Pergamon Press. W 1969 r. pojawił się na horyzoncie niejaki Saul
Steinberg z USA właściciel firmy spoza branży wydawniczej, zajmujący się w
istocie przedstawicielstwem handlowym IBM. Steinberg złożył ofertę zakupu akcji
i poinformował opinię publiczną, że Maxwell zapewnił go, że firma zależna Pergamon Press,
zajmująca się wydawaniem encyklopedii jest wyjątkowo zyskowna, co rażąco mijało
się z prawdą. No i się zaczęło.
Wedle pana Nicolasa Davenporta ze Spectatora z 18
października 1969 r. bój o miejsce
Maxwella w Pergamon Press miała
wszystkie cechy bitwy pod Bosworth, w której Maxwell był obsadzony w roli
Ryszarda III. Aż 66% głosów
akcjonariuszy padło przeciwko niemu a
tylko 33 % - było „za’.
W 1971 r. odbyło się regularne śledztwo Departamentu Handlu i Przemysłu wg Kodeksu Przejęć (firm) i komisja opublikowała w oświadczeniu m.in. takie stwierdzenie: ”…Z żalem musimy stwierdzić, iż jakkolwiek Mr Maxwell posiada zdolności i energię, nie jest on w naszej opinii osobą, na której można polegać w kwestii właściwego zarządzania (stewardship) firmą notowaną na giełdzie…”.
W 1971 r. odbyło się regularne śledztwo Departamentu Handlu i Przemysłu wg Kodeksu Przejęć (firm) i komisja opublikowała w oświadczeniu m.in. takie stwierdzenie: ”…Z żalem musimy stwierdzić, iż jakkolwiek Mr Maxwell posiada zdolności i energię, nie jest on w naszej opinii osobą, na której można polegać w kwestii właściwego zarządzania (stewardship) firmą notowaną na giełdzie…”.
Bo okazało się już w roku 1971, że aby zwiększyć wartość
akcji Pergamon Press, Maxwell dokonywał transakcji między prywatnymi firmami
rodziny. W 1974 r. odkupił firmę za pożyczone pieniądze.
Dopiero w roku 1984 Maxwell został uznany „za wiarygodnego”
i mógł odkupić gazetkę Daily Mirror "od osób trzecich".
I tu dochodzimy, co prawda dość późno, do istoty różnicy,
między brytyjskim i polskim rynkiem prasowym.
Bardzo jaskrawym przejawem tej różnicy jest historia rodziny
Harmsworth, której przedstawiciel pan Alfred Harmsworth, Irlandczyk protestant
i adwokat „lubiący wypić”, dał światu dwóch wicehrabiów, jednego barona i dwóch
baronetów, głównie dzięki działalności jego zdolnych i żywych dzieci (oraz
wnuka Cecila) w prasie brytyjskiej.
Najstarsze dziecko beztroskiego Alfreda, lord ( a jakże) Northcliffe, Alfred
Harmsworth jr w kraju rozwiniętego żurnalizmu klasy średniej– wszedł a raczej
sam założył segment prasy masowej dla „prostego ludu”. Była to epoka
największej chwały imperium. Na coś też przydały
się szkoły elementarne. Na początek w 1894 założył The Evening News, w 1896 –
The Daily Mail „dziennik dla zapracowanych mężczyzn za pół pensa”, w 1903 r.
Daily Mirror (dla pań, właśnie się emancypujących) oraz wykupił udziały w The
Observer i w The Times, mających kłopoty finansowe.
Jego gazety masowe zarabiały głównie na informacjach z wojen (np. burskiej i I
światowej), z wypraw geograficznych (na
biegun północny etc) i na podgrzewaniu brytyjskiego patriotyzmu.
Pierwsza wojna
światowa pokazała, że posiadanie w jednym ręku takich gazet jak The Times i The
Daily News oznacza „władzę nad klasami i nad masami”, co stało się przysłowiem
i przestrogą.
Imperium prasowe było zarządzane w rodzinie. Sam lord Northcliffe był
bezdzietny, ale jego siostra Geraldine Adelaide wyszła za mąż za sir Lucasa
White Kinga również irlandzkiego protestanta i pracownika administracji jak
również naukowca botanika i została szczęśliwą matką ośmiorga dzieci, w tym małego
Cecila Harmswortha Kinga, który zarządzał wujkowymi gazetami aż furczało. Do towarzystwa
dobrał sobie niejakiego Hugh Cudlippa dziennikarza lat 23 i zrobił z niego „prawą rękę” w 1937. Obaj
doprowadzili Daily Mirror do poziomu najlepiej sprzedającego się dziennika na
świecie z nakładem 5.282.137 egzemplarzy w 1967 r.
W 1963 r. Cecil King był twórcą i szefem
firmy International Publishing Corporation, która w szczycie popularności
obejmowała dwa dzienniki ogólnonarodowe, dwie gazety niedzielne ogólnonarodowe
oraz prawie dwie setki „magazynów konsumenckich” jak również ponad 200 tytułów
periodyków specjalistycznych z najróżniejszych dziedzin. Nawiasem Cudlipp
został baronem w 1974 r. Imperium
odwdzięczało się za zasługi.
Po drugiej stronie „ulicy Fleet” stał lord Beaverbrook czyli
Wiliam Maxwell Aitken rodem z Kanady, który był właścicielem the Daily Express
oraz Sunday Express i London Evening Standard. Wspierał rządy Baldwina i
Nevilla Chamberlaina (w latach 30-tych) i uchodził za przyjaciela Winstona
Churchilla.
Każde słowo drukowane wychodziło spod ręki Brytyjczyków dla
Brytyjczyków, albo, jak komunistyczna gazetka Morning Star, było niszowe i bacznie
obserwowane.
Zadaniem prasy jest
„przedstawienie naszej wersji” lub „przemilczanie tego, co nam niewygodne”.
Ten
sojusz „prasy z tronem” czy raczej „rządami” – był przez prawie 3 wieki motorem
sukcesu imperialnego. Jeśli coś chwaliły
lub coś krytykowały, wiadomo było, że to „w imię imperium”.
W tym miejscu warto wrócić do postaci Roberta Murdocha,
który swoimi czynami udowodnił Brytyjczykom, że nawet mały wyłom w monopolu
medialnym rodzi ryzyka. Po jego tajemniczej śmierci w New York Timesie z 6
listopada 1991 r. ukazał się specyficzny artykuł –nekrolog, w którym pan Craig
R. Whitney przypomniał z pewnym sarkazmem apologetyczne biografie m.in. Ceausescu z Rumunii, Todora Żivkowa z
Bułgarii i Ericha Honeckera z NRD , jakie Maxwell wydał w latach 80-tych. I
zupełną bombę: oto jeden z dyrektorów Roberta Maxwella, wydawca zagraniczny
Daily Mirror, niejaki Nicolas Davies miał „sprzedawać i kupować broń w porozumieniu
z izraelskim wywiadem”. Bo sprawa „wystawienia” przez Maxwella Mordechaia
Vanunu wywiadowi izraelskiemu po tym jak ten listownie zwrócił się o pomoc do
Daily Mirror jest na razie w sferze mglistych sugestii.
W tych okolicznościach przyrody nikogo nie może zdziwić, że
po śmierci Maxwella okazało się, że wyczyścił do zera fundusz emerytalny
pracowników Daily Mirror żeby pokryć swoje długi i ratować pozory dobrobytu.
Prasa brytyjska, dobra czy zła, wysoka czy dla gawiedzi, podobnie jak prasa niemiecka
czy prasa francuska – jest nadal
brytyjska, niemiecka i francuska. Mimo całej gadki o globalizmie i o
tym, że kapitał nie ma narodowości. Akurat ten medialny – ma i to „bardzo”.
Tylko III RP w jakimś tańcu śmierci wyprzedała na pniu
zarówno same gazety papierowe jak i system dystrybucji czyli przedsiębiorstwo
„Ruch” z całym zapleczem logistycznym. W efekcie każdy może na nasz temat
napisać wszystko i nakręcić każdą wredną i kłamliwą treść – a my nie mamy
narzędzi, aby poinformować polską opinię publiczną o tym, jaka jest prawda. Majątek
i zyski przepadły, co jest bolesne ale jeszcze gorsze jest odebranie nam
środków kształtowania swojego, polskiego spojrzenia na wydarzenia i sprawy.
W dodatku media nie są w rękach zwyczajnych „poszukiwaczy mamony” ale w rękach firm
działających otwarcie na rzecz państwa, które prowadzi z nami wojnę na
wszystkich frontach, poza użyciem swojej niezwyciężonej armii. A jedna z nich
już posunęła się do otwartego podżegania do buntu siłowego. I jej przedstawiciel, jakby nigdy nic,
przychodzi na posiedzenia komisji sejmowej debatującej nad reformą mediów –
jako „głos opiniotwórczy”. To jest
regularne wariatkowo i inaczej nie można tego nazwać.
Całe szczęście, że nadeszła era Internetu. Ale i tu trafiamy
na Der Onet i zdjęcia Polek mordowanych w Palmirach z podpisami sugerującymi,
że idą w krzaki dać ciała niemieckiemu sołdatowi.
No i ciekawostka taka. Pan Wiesław Podkański „honorowy prezes” Ringier Axel Springer Polska, zapraszany na sejmowe komisje do „reprezentowania świata mediów” – standardowo NIE posiada ojca i matki. Urodził się w 1954 r. w Krośnie Odrzańskim. Miasto zasiedlone zostało przez Polaków w 1945 r.
No i ciekawostka taka. Pan Wiesław Podkański „honorowy prezes” Ringier Axel Springer Polska, zapraszany na sejmowe komisje do „reprezentowania świata mediów” – standardowo NIE posiada ojca i matki. Urodził się w 1954 r. w Krośnie Odrzańskim. Miasto zasiedlone zostało przez Polaków w 1945 r.
Wśród honorowych obywateli miasta Krosno Odrzańskie
wymienia się Bronisława Podkańskiego, ur. 1915 r. w miejscowości Gózd. W czasach
PRL przez wiele lat był przewodniczącym Powiatowej Rady Narodowej w Krośnie Odrzańskim
a następnie awansował i pracował w Wojewódzkiej
Radzie Narodowej w Zielonej Górze. W roku 1945 miał lat 30 i nie są podane żadne
informacje na temat tego, skąd i z jakich powodów przywędrował do Krosna Odrzańskiego.
Nie wiadomo, czy łączy go jakikolwiek związek rodzinny z Wiesławem Podkańskim.
Tacy tam tajemniczy ludzie w tym Krośnie Odrzańskim, skąd w wielki
świat wywędrował przyszły „honorowy prezes” Ringier Axel Springer. Tak tajemniczy jak spec bankier Kostrzewa, co „robi
w ITI”. Zresztą Michał Broniatowski autor
„instrukcji Majdanu w Polsce” też „robił w ITI”.
PS. Trzymam kciuki za pana ministra, który przygotowuje ustawę
o reformie mediów.
http://www.press.pl/tresc/34324,wojciech-surmacz---autor-%E2%80%9Ekadisz-za-milion-dolarow%E2%80%9D---odchodzi-z-forbes
https://de.wikipedia.org/wiki/Fritz_Springer
http://www.krosnoodrzanskie.pl/archiwum/en/node/358
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz