sobota, 27 stycznia 2018

Kittel z Wilna i z TVN, sir Mosley i św. Jan Paweł II czyli nazizm tu i ówdzie.



Nie sądziłam, że dożyję czasów, kiedy najważniejsze osoby w państwie na jednym oddechu powiedzą słowa „neonaziści” i „polscy”. Jak widać, wyprowadzenie z przestrzeni publicznej po roku 1989  publikacji Państwowej Komisji do spraw Badania Zbrodni Hitlerowskich i wywiezienie przez profesora Kuleszę oryginałów zeznań polskich ofiar  niemieckiego okupanta, wspomaganego przez Austriaków i tutejszą mniejszość niemiecką, miało głębszy sens i teraz widzimy, na czym ten sens polegał.

Naród, który poniósł największe ofiary ( statystycznie na 1000 mieszkańców) od okupanta niemieckiego i sowieckiego w czasie II WW a jego patriotyczne elity były stygmatyzowane określeniem „faszyści” i „kolaboranci Hitlera” przez stalinowskich oprawców jeszcze do roku 1956 – musi obecnie pokornie wysłuchiwać pomówień  o istnieniu w Polsce "polskich neonazistów". Co prowadzi do dalszych wniosków: skoro są "neo-naziści" to byli "naziści" czyli - jesteśmy - współwinni w zbrodniach niemieckich nazistów.

O Bertoldzie Kittelu wiadomo tylko tyle, że urodził się w 1975 r. w Zakopanem i do szkoły chodził w Rabce.  Zero danych o rodzinie i bliskich.  Przez chwilę zastanawiałam się, czy w Zakopanem jakiś baca nazwiskiem Kittel wypędzał owce na redyk albo woził ceprów nad Morskie Oko, ale moja bujna wyobraźnia nie była zdolna takiego obrazka wytworzyć. Zacięła się.

Nie wiemy zatem kim jest Bertold Kittel poza tym, że jest „dziennikarzem śledczym” i że mimo wyroków skazujących za oszczercze pomówienia różnych osób może się poszczycić niebywałym sukcesem: jego ostatnie „śledztwo” na temat „POLSKICH NEONAZISTÓW” zmobilizowało prezydenta RP, premiera RP i wiceministra sprawiedliwości -  dopublicznych wystąpień z potępieniami owych „polskich neo-nazistów”, dzięki czemu już cały świat wie, że JACYŚ POLSCY NAZIŚCI ISTNIEĆ MUSIELI. Skoro są neo-naziści.   Po kilku dniach nieco się zreflektował inny ważny minister i zaczął nas uspokajać, że tych „polskich neonazistów” jest „bardzo mały margines”. Szalenie mnie to pocieszyło.

To są ministrowie, prezydenci i premierzy i muszą wiedzieć więcej niż ja. A ja do roku 1989 r. w żadnej szkole i w żadnych mediach nie słyszałam o takim zjawisku jak „polscy naziści”. No bo chyba żeby wystąpiło zjawisko „neo-nazistów”, to wcześniej musieli być „polscy naziści”.

Nic na ten temat nie ma chyba w IPN. A jednak „redaktor śledczy” Bertold Kittel dotarł był do aż 5 „neonazistów” w lesie liściastym koło Wodzisławia Śląskiego. Tam co prawda niedaleko do niezadowolonej mniejszości niemieckiej, co to niedawno pisała listy do samego Władymira Władymirowicza, że gdyby chciał wysyłać jakieś rakiety na Polskę z Kaliningradu, to żeby „nie celował na Śląsk”. Było to w roku chyba 2013 i list podpisali panowie aspirujący do „narodu śląskiego”: Rudolf Kołodziejczyk i Andrzej Roczniok.  Ale wszyscy prominentni odbiorcy przekazu pana Bertolda Kittela  nie poszli tym tropem tylko zaczęli wołać o delegalizację kolejno: ONR, Ruchu Narodowego i Marszu Niepodległości.

Pozostaje pytanie, co nasi prominentni politycy wiedzą o panu Bertoldzie Kittelu, że tak ufnie przyjęli jego narrację i zaczęli się potwornie martwić o to, że jednak w Polsce SĄ jacyś neo-naziści i chodzą swobodnie po ulicach. To znaczy – po lesie.
Ponieważ nie wypada mi pisać listów z pytaniami o takie sprawy do najważniejszych osób w państwie, jak zwykle wklepałam do gugla nazwisko „Kittel”  i … otrzymałam więcej, niż się można było spodziewać.

Po wklepaniu słów „Kittel” i „IPN” od razu wyskoczył mi „Tadeusz Kittel” urodzony 16 listopada 1930 r. w Wilnie syn Wacława i Leontyny, zatrudniony w latach 1955-1956 w Komitecie do spraw Bezpieczeństwa Publicznego przy Radzie Ministrów jako starszy referent a od 28 listopada 1956 r. w MSW Departament I – na etacie „niejawnym”. „Niejawność” polegała m.in. na tym, że od 11.o6.1958 r. do 30.04.1963 r. pracował jako „oficer operacyjny rezydentury londyńskiej”. Od roku 1963 zaczął awansować – zawsze w Departamencie I Wydział VII. W roku 1967 był już zastępcą naczelnika, w roku 1969 – naczelnikiem a w 1974 już Zastępcą Dyrektora Zarządu VII. W 1976 znowu „zszedł do podziemia” i został „kierownikiem Punktu Operacyjnego w Sofii, oficjalnie radca Ambasady PRL w Sofii”. I tak do roku 1978 a potem historia milczy.

Czy Dyrektor Zarządu VII Departamentu I MSW Tadeusz Kittel  mógł być np. ojcem redaktora Kittela? Teoretycznie nie jest to niemożliwe. Bertold Kittel urodził się w roku 1975 czyli kiedy Tadeusz Kittel miał lat 45. Ale mógł być też jakimś stryjkiem lub stryjecznym dziadkiem.  Bo dlaczego nie. „Resortowa Stokrotka” miała tatkę w Komendzie Wojewódzkiej MO. Sporo gwiazd medialnych III RP ma tak arystokratyczne pochodzenie.
 
Ale oczywiście są to tylko spekulacje bez pokrycia. Chcąc się czegoś dowiedzieć o rodzinie towarzysza Tadeusza Kittela oficera operacyjnego Departamentu I MSW z Wilna, wklepałam sobie słowa „Kittel”  i „Wilno”. I wtedy otworzyło się inferno.

Okazuje się, że Wilno zostało zaszczycone nie tylko narodzinami w roku 1930 Kittela - przyszłego referenta (starszego) Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego przy Radzie Ministrów i asa wywiadu I Departamentu MSW w Londynie i Sofii.
 
Do historii Wilna przeszedł znacznie sławniejszy Kittel, który jednakowoż z zadziwiających powodów nie ma nawet hasła u polskiego docenta wiki. U niemieckiego też zresztą nie. Ale już w angielskiej występuje jak najbardziej i to ze zdjęciem.

Okazuje się, że od czerwca 1943 r. szefem Sekcji Żydowskiej w wileńskim Gestapo został   urodzony w 1922 r. w Wiedniu aktor, saksofonista i śpiewak a także  Unterscharführer SS - Bruno Kittel. Przed przyjazdem do Wilna ten jakże młody (21 lat) i dobrze zapowiadający się nazista zdążył już „rozwiązać kwestię żydowską” we Francji i w Rydze.

Pisał o nim sam Wasilij Grossman w „Czarnej Księdze Żydów Wileńskich”,  nie mówiąc o spisanych wspomnieniach POLSKICH OBYWATELACH ŻYDOWSKIEGO POCHODZENIA, niedobitkach z Getta wileńskiego, którzy nie zostali rozstrzelani na miejscu ale wysłani do różnych obozów koncentracyjnych jak najbardziej niemieckich.

Okazuje się, że poza ciężką pracą w Sekcji Żydowskiej związaną z przygotowywaniem likwidacji Getta w Wilnie SS-Unterscharführer Kittel występował też w wileńskim radio, jak najbardziej niemieckim (Polacy, gdyby ktoś nie wiedział, pod karą śmierci mieli zakazane posiadanie odbiornika radiowego na terenach okupowanych przez III Rzeszę Niemiecką) – grając na saksofonie.

Sama likwidacja Getta w Wilnie z udziałem SS-Unterscharführera Kittela to gotowy scenariusz na film fabularny, który jednakże kłóciłby się radykalnie z rzewnym obrazkiem szlachetnego niemieckiego oficera Wehrmachtu, też melomana, który dokarmiał z racji żywnościowych tegoż Wehrmachtu ukrywającego się w ruinach warszawskiego pianistę. 

Otóż w trakcie likwidacji Getta w Wilnie wedle zeznań świadków,  SS-man Kittel zażyczył sobie ustawienia na jakimś placu fortepiano i grał na nim lewą ręką, a prawą ręką uzbrojoną w rewolwer strzelał od niechcenia do różnych Żydowskich Podludzi.  Wedle świadectw świadków zastrzelił np. 10-letnie dziecko żydowskie, które błagało go o życie.

No więc grał i strzelał, ale to już było jak ta „wisienka na torcie”, bowiem wcześniej porządnie rozrysował harmonogram wywózek, egzekucji, bobrownia mieszkań i sortowania różnych ruchomości należących do Żydów w tym Wilnie.  Zwłaszcza te ruchomości musiał mieć pod szczególną kontrolą, bowiem kiedy już zakończył likwidację Getta w Wilnie i w 1944 r. zlikwidował Getto w Kownie oraz dobił jakieś resztki Żydów w Ponarach , zdematerializował się tak skutecznie, że od 1945 wszelki słuch o nim zaginął.

I taki utalentowany nazista nie ma hasła w polskiej wiki. Nie ma o nim filmu a Słobodzianek nie pisze sztuki.

Tylko w 74 lata po likwidacji Getta w Wilnie, gdzie zginęli obywatele Polscy żydowskiego pochodzenia i po egzekucjach w Ponarach, gdzie zginęło 20 tysięcy Polaków - niejaki Bertold Kittel z Warszawy „przenika w blokowisku w Wodzisławiu Śląskim do 5-osobowej organizacji” „polskich neo-nazistów” i gania z nimi po mokrym kwietniowym lesie,  łamie przepisy bezpieczeństwa przeciwpożarowego, biernie przypatrując się rozlewaniu materiałów łatwopalnych w tym lesie i filmuje „palenie swastyki” oraz „nazistowski tort”.
Powstaje pytanie, kto może mieć bardziej prawdopodobne związki z „nazizmem’: Polacy w Warszawie i Wilnie czy Bertold Kittel urodzony w Zakopanem?

Nazwisko Kittel jest bardzo popularnym nazwiskiem w Austrii i w Niemczech, więc jakieś odpryski z zaboru austriackiego mogły się zachować.  A SS-man Bruno Kittel nie był jedynym nazistą aktywnym na terenach okupowanej Polski.

Oto bowiem „najbardziej odznaczany generał Wehrmachtu II WW”  Heinrich Kittel nie tylko uczestniczył w 1939 r. w „Polenfeldzug”  ale też dawał występy na froncie wschodnim. Bywał na Krymie, w Riazaniu ale też i w Tarnopolu, i we Lwowie a w 1944 r. nawet w Krakowie. Dożył chłopina szczęśliwie 1969 r. i umarł we własnym łóżku w Ansbach. Miał też młodszego brata Friedricha, odznaczonego Krzyżem Żelaznym.

Grupę „Kittelów w nazistowskich mundurach” uzupełnia Otto Kittel, pilot myśliwski urodzony w 1917 r.  w Kronsdorf w Sudetach (obecnie Krasow, Czechy), o którym piszą zachwyceni fani lotnictwa, że latał w Luftwaffe od początku wojny i odbył na Messerschmittach i Focke- Wulfach w grupie Armii Północ 583 loty , w tym zaliczył „269 zwycięstw”, głównie na froncie wschodnim. Szczęście odwróciło się w lutym 1945 r. nad Kurlandią, gdzie zestrzelili go sołdaci Armii Czerwonej i jego maszyna legła w płomieniach gdzieś na Łotwie.  Na szczęście dla swojej nazistowskiej ojczyzny zdążył się ożenić i spłodzić potomka.

Jedyny porządny Kittel, którego pokazuje docent wiki był akurat Polakiem. To Zygmunt Kittel syn przemysłowca Maksymiliana i Joanny ze Skuszewiczów, urodzony w 1877 r.. Działacz niepodległościowy, organizator Powstania Wielkopolskiego, ziemianin, wynalazca i dyrektor różnych cukrowni. W czasie okupacji niemieckiej, kiedy w okupowanej Polsce zgodnie grasowali Heinrich Kittel generał i jego brat Friedrich oraz  Bruno Kittel i Otto Kittel as lotnictwa nazistowskiego – Polak Zygmunt Kittel , wówczas już człowiek wiekowy, musiał ukrywać się w Warszawie i na Lubelszczyźnie. Po wojnie został dyrektorem cukrowni w Żninie a na emeryturze nauczał maszynoznawstwa w technikum cukrowniczym. Ma skromną tabliczkę w Toruniu, gdzie zmarł w roku 1960.
 
Chyba nie zalicza się do przodków redaktora śledczego Bertolda, bo chyba ten pochwaliłby się takim przodkiem. A nie chwali się żadnym.

Do zamieszania z Kittelem i „polskimi neo-nazistami” dołączył z troską starszy sierżant Daniels. W wywiadzie dla portalu www.wpolityce.pl powiedział m.in. co następuje: „…Polska była jedynym krajem, który walczył z nazistami. To hańba, że dziś mała grupka Polaków tak się zachowuje. Sprawa neonazistów dotknęła mnie osobiście. Ale to problem nie tylko polski, ale światowy.W Charlottesville oni maszerują po ulicach, a nie chowają się w lesie…”.

Przyjaciel Polski a zwłaszcza niektórych polskich polityków szuka „nazistów” tak daleko od Londynu, gdzie się urodził i żył do 18-go roku życia. Gdzieś w Charlottesville a nawet w lasach liściastych w Polsce.
 
A przecież w jego rodzinnym Londynie żył i działał członek najwyższych sfer towarzyskich i politycznych międzywojennej Wielkiej Brytanii sir Oswald Mosley. To nie był górnik z kopalni śląskiej czy „pracownik ochrony” ale kuzyn ( przez ojca ) 14 księcia Strathmore and Kinghorne a przez to był kuzynem samej Lady Elisabeth Bowes- Lyon, Małżonki Króla Jerzego VI i Królowej Imperium oraz Matki Królowej Imperium Elżbiety II. 

Sir Oswald Mosley jak dobrze się urodził tak dobrze się żenił. Najpierw  w roku 1920 z córką samego wicekróla Indyj „tego” lorda Curzona, co było „wydarzeniem roku 1920”. Z  udziałem króla Jerzego V i królowej Marii.
Drugi ożenek miał miejsce  po śmierci pierwszej żony  z panną Dianą Mitford, primo voto Guinnes.

Ten ślub winien dać do myślenia sierżantowi Danielsowi obywatelowi brytyjskiemu. W każdym razie winien dać do myślenia zanim rzucił się do stawiania Polaków do pionu moralnego w związku z „wykryciem” mitycznych „polskich neonazistów” w proletariackim miasteczku Wodzisław. A w zasadzie w głębokim lesie.

Oto bowiem sir Oswald Mosley, poseł do brytyjskiego parlamentu i założyciel w roku 1926 Brytyjskiej Unii Faszystów , której pozwolono działać całe 14 lat czyli do roku 1940 i która miała aż 20 tysięcy członków  – żenił się drugi raz 6 grudnia 1936 r. w prywatnej posiadłości ówczesnego Ministra Propagandy i Oświecenia Publicznego Niemiec, gauleitera Berlina w latach 1926-1945 – samego Josefa Goebbelsa. Czyli tak jakby w  Berlinie. A wśród gości był osobiście sam przywódca  Nationalsozialistische Deutsche Arbeitspartei (NSDAP) oraz Kanclerz Niemiec – towarzysz Adolf Hitler.  Pani Mitford Mosley była przyjaciółką pani Magdy Goebbels ale też bliską  kuzynką pani Klementyny Ogilvy Spencer-Churchil małżonki samego Winstona Churchilla.

Jakby tu powiedzieć. Ładnie się ci wielbiciele Hitlera umocowali w Wielkiej Brytanii a w Londynie to szczególnie. Nie żeby „naziści” ale raczej „faszyści” ale swastykę wielbili w znacznie lepszych okolicznościach przyrody niż ci „założyciele Dumy i Nowoczesności”.
Bo co tam lady Mitford Mosley żona swojego męża.

Jej  siostra Unity Mitford była „grupie” Adolfa Hitlera do tego stopnia, że kiedy ten święcił Anschluss Austrii w 1938, podobno stanęła z nim na balkonie w Wiedniu w czasie najważniejszego przemówienia.

 Mało tego. Hitler jako gościny gospodarz zaoferował lady Unity Mitford z brytyjskiej arystokracji luksusowy apartament w Monachium a ona ten apartament zwiedziła przed decyzją o zamieszkaniu. Dowiedziała się wtedy, że mieszkanie zostało skonfiskowane żydowskiej rodzinie. I co? Zrezygnowała? Nie. Zamieszkała. Nie mówiąc o tym, że uczestniczyła wraz z siostrą jako gość honorowy na różnych nazistowskich zjazdach masowych. A nawet przemawiała.

Jak napisał Konsul Generalny Wielkiej Brytanii  na jej temat w oficjalnym raporcie w roku 1936: „..jest bardziej nazistką niż naziści, powitała ambasadora Wielkiej Brytanii salutem hitlerowskim..”.
Chyba wobec takich faktów mogę poradzić naszym wspaniałym liderom i równie wspaniałym przyjaciołom Polski, żeby sobie szukali „nazistów” nie w lasach liściastych w Polsce roku 2018 czy w Charlottesville ale może jednak w Berlinie, Monachium i ostatecznie w Londynie.

Chyba z tych 20 tysięcy wielbicieli „pana Hitlera” z Brytyjskiej Unii Faszystów zostało paru „pogrobowców’.

Mogę wskazać pierwszego z brzegu: to pan Dawid Irving, w młodości zauroczony starym już „byłym nazistą” Oswaldem Mosleyem,  żyjącym  po wojnie w Paryżu. Zdolny pan Irving słynie głównie  z tego, że kwestionuje istnienie komór gazowych ,twierdząc, że to „wymysł Polaków”.  No i że „Hitler nic nie wiedział”.
A przecież na tym pan David Irving, co to szczyci się wierności źródłom historycznym nie skończył. Tyle, że w Polsce jest to objęte całkowitą omertą a dzieła pana Irvinga kwestionujące zbrodnie  niemieckie w KL Auschwitz – są wydawane.
W 2005 r.   walnął z naprawdę grubej rury. Okazuje się, że już w 1981 r. zdołał napisać notatkę „niestety niezauważoną” jak się skarżył o nowym Papieżu w Rzymie, św. Janie Pawle II z Polski.
To jest naprawdę coś ekstra i może „nasi politycy” powinni się tym zainteresować, bo to nadal wisi w Internecie.

Oto  fragment tekstu pod linkiem http://www.fpp.co.uk/docs/Irving/RadDi/2005/030405.html :”... POPE John-Paul has died, the television news announces. We are filled with profound and dutiful sorrow. Many years ago, soon after he was first installed by the College of Cardinals in 1979, the story was whispered around that in 1939, as the then nineteen-year old Karol Wojtyla, he had participated in the "Bromberger Blutsonntag" in Poland in which bloodthirsty and hate-crazed Poles massacred around seven thousand ethnic Germans in the town of Bromberg (today Bydgoszcz) on the first Sunday of WW2.
I published this item, unnoticed, in my little newsletter Focal Point in about 1981. The rumours had it that he had in consequence been sought by the Gestapo throughout the war, during which he had gone underground in Krakow.
After the war, said the same rumours, his name had remained inscribed on Germany's Police Gazette or watch list, the Polizeiliches Fahndungsblatt, and it stayed there until the Pope's first state visit to Germany; whereupon it was swiftly removed.
I dislike repeating such stories without a foundation, and around 1980 I asked the Federal German Archives for access to the relevant files of the Polizeiliches Fahndungsblatt. No luck: they had been misplaced or lost, I was informed in the Bundesarchiv's reply….”.

W języku polskim brzmi to mniej więcej tak :”…Papież Jan Paweł zmarł, jak oznajmiła telewizja. Jesteśmy przepełnieni głębokim i pełnym szacunku smutkiem. Wiele lat temu, wkrótce po tym, kiedy został wybrany do Kolegium Kardynalskiego, SZEPTANA BYŁA HISTORIA o 1939 r., że 19-letni KAROL WOJTYŁA UCZESTNICYZŁ W „KRWAWEJ NIEDZIELI W BYDGOSZCZY” w Polsce,  w żądni krwi i oszaleli z nienawiści Polacy zamordowali około siedmiu tysięcy Niemców etnicznych z miasta Bromberg (dzisiaj Bydgoszcz) w pierwszą sobotę II WW.
 

Opublikowałem tę informację, niezauważoną w mojej małej gazetce „Focal Point” (Główny Punkt) około roku 1981.  Pogłoski były takie, że on w konsekwencji był poszukiwany przez Gestapo  w czasie wojny, w czasie której żył w ukryciu w Krakowie.
 Po wojnie, wg tych samych pogłosek, Jego imię pozostawało wpisane w Niemieckiej Gazecie Policyjnej lub na liście gończym czyli Polizeiliches Fahndungsblatt i pozostawał na nim do czasu pierwszej wizyty Papieża do Niemiec, po czym zostało szybciutko usunięte.  
 Nie lubię powtarzać takich historii bez podstawy i około roku 1980 napisałem do Niemieckiego Federalnego Archiwum z wnioskiem o dostęp do odnośnych akt z Policyjnej Listy Osób Poszukiwanych. Ale brak szczęścia; zostały one przeniesione lub zaginęły, jak zostałem poinformowany z odpowiedzi z Bundesarchiv…”.

To się nazywa "poszukiwacz prawdy historycznej": pogłoski i znikające z archiwów dokumenty.

Państwo to czują? W roku 2005 kłamca oświęcimski opublikował w Internecie ekstremalnie wulgarną fałszywkę na temat św. Jana Pawła II Głowy Kościoła Rzymsko-Katolickiego i  Obywatela Polski  a  przez 13 lat cała III RP z jej urzędnikami i autorytetami – milczy. Milczy i nie broni dobrego imienia Polskiego Obywatela i Polski przez 13 lat.

Ale kiedy „redaktor śledczy” TVN z dwoma wyrokami za szkalowanie niewinnych ludzi dostarcza ‘rewelacji” o pięciu nieznanych facetach z blokowiska w Wodzisławiu Śląskim i  o ich imprezach  z tortami i paleniem swastyk w lesie liściastym,  to już za dwa dni  wyskakują przed szereg: Prezydent RP, Premier RP i dwóch ministrów z „potępieniami nazistów polskich”. A jeden z  ministrów odgraża się, że „będzie delegalizował nazistowskie organizacje”. 
Co ciekawe lista kandydatów do delegalizacji nie ogranicza się do „Dumy i Nowoczesności” tylko sięga aż do „tych nazioli z Marszu Niepodległości”. Brawo my.

Panowie. Nie ma żadnych neo-nazistów polskich. Nie było też żadnych polskich nazistów. Za to był Bruno Kittel SS Unterscharfuehrer lat 21 w Getcie Wileńskim, który jedną ręką grał na fortepianie, a w drugiej trzymał rewolwer i strzelał do żydowskiego Dziecka.

Jak się okazuje, za moje podatki nie mogę liczyć na to, że urzędnicy państwowi będą trzymać się twardych faktów i bronić interesu Rzeczpospolitej i jej dobrego imienia, tylko muszę oglądać serial „Allo allo” w znacznie gorszej wersji niż oryginał. I podejrzaną gorliwość tychże urzędników do „delegalizacji”, zanim podejrzany zostanie przesłuchany, zostaną sprawdzone życiorysy, dowody i ze 2 słowa powie jakiś adwokat obrońca.

Nie liczę na żadne opamiętanie, na żadne zmiany „narracji” u naszystów. Nie mam też żadnych pytań. To zaszło tak daleko, że chyba tylko sierżant Daniels może wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. 

PS. Kardynał Karol Wojtyła był z wizytą w Niemczech i to oficjalnie przynajmniej dwa razy: w 1974 i 1978 roku. Żadna niemiecka policja go nie ścigała.  Czyli Irving zmyśla ale nikt go nie ściga i nie pozywa na szkalowanie Papieża.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz