piątek, 20 stycznia 2017

Patriota Donald Trump: chór mormonów, muzyka country i twarda mowa.



Time of empty talk is over. Czas pustej gadki się skończył.
Barrack Obama już się spakował i wyniósł walizki z Białego Domu a od wczoraj Waszyngton należy do Toma J.Barracka, szefa Komitetu Inauguracyjnego Prezydenta Elekta Donalda Trumpa. Ten Barrack  jest odpowiedzialny za przebieg i koordynację wszystkich uroczystości związanych z przysięgą Prezydenta Elekta Donalda Trumpa.

O Barracku Obamie wiemy wszystko. No może jeszcze nie dobiegły do nas wiadomości, iż kiedy wczoraj  w Lincoln Centre w Waszyngtonie zbierali się Amerykanie popierający Donalda Trumpa, wysychał atrament na 330 decyzjach o złagodzeniu kary dla osadzonych w więzieniach federalnych. Wcześniej bo we wtorek Prezydent Barrack Obama podpisał 209 decyzji o złagodzeniu kar, w tym dla żołnierza –Chelsey Elisabeth Manning, dawniej Bradleya Manninga , skazanego w 2013 na 35 lat więzienia za wynoszenie różnych kwitów należących do Armii USA i przekazywanie ich do WikiLeaks. Kwity były oczywiście tajne. Bradley po wyroku ogłosił, że jest dziewczynką i prawnie zmienił sobie imię na Chelsey Elisabeth. Co jeszcze zdążył sobie zmienić, nie wiemy, ale wiemy, że należy do szczęśliwej liczby ponad 1900 skazanych, którym ustępujący prezydent zmniejszył kary więzienia lub których ułaskawił. Tą liczbą osiągnął rekord  od czasów Harry;ego Trumana. Z pewnością transseksualizm żołnierza Bradley;a mu w oczach ustępującego prezydenta – nie zaszkodził.

Co do Toma J. Barracka, to jest to jeden z tych twardych, białych, dominujących facetów, którzy teraz maszerują wspólnie z Donaldem Trumpem aby „uczynić Amerykę znowu wielką”. Prawnik i miliarder, była gwiazda uniwersyteckich drużyn rugby, w 1991 r. założył firmę inwestycyjną Colony North Star. Te inwestycje są różne i fascynujące, głównie w nieruchomościach ale nie tylko. W 2005 zakupił sieć superluksusowych hoteli Raffles International, w 2006 drużynę piłkarską Paris Saint Germain (dostał od Sarkozy’ego Legię Honorową ), a to udziały w ranchu śp. Michaela Jacksona a i Annie Leibowitz zawierzyła mu swoje 35 mln USD do rozmnożenia. Posiada jedną żonę, z którą ma czworo dzieci. Jest rzymskim katolikiem, i należy od 2012 r. do parafii St. Maximilian Kolbe Catholic Church w Westlake Willage na luksusowych północnych rubieżach Los Angeles. Jest wymieniony w gazetce parafialnej. Wypoczywa w swoim zameczku w południowej Francji albo gdzie mu się tylko podoba w jednym z tych obrzydliwie luksusowych hoteli w Azji, Europie czy na rajskich wysepkach.  Czyli jest to taki przypadek, którego nienawidzą wszyscy komuniści, socjaliści, feministki, wyznawcy globalnego ocieplenia, segregacji śmieci i mody na wrażliwych mężczyzn.
Tom J. Barrack zebrał imponującą kasę na inaugurację 45 Prezydentury i dzięki temu Donald Trump mógł był zaprosić na czwartek całkiem sporo działaczy kampanii na koncert „Make America Great Again”. Ten koncert, który był transmitowany na żywo nawet w CNN, pokazał,  Amerykę, której raczej nie znamy. Tej muzycznej Ameryki nie dał nam nigdy posłuchać Marek Niedźwiedzki ani 3 Program Polskiego Radia.  Podobno nie było warto.
Tom J. Barrack wyszedł przed kilkusettysięczną publiczność i na tle 3 gigantycznych amerykańskich flag sympatycznie zagaił, że właśnie rozpoczynają jedyną w swoim rodzaju imprezę, będącą wyłącznie amerykańską tradycją – przekazywania władzy prezydenta USA – szefa najsilniejszego (a może najważniejszego) państwa na GLOBIE. Podziękował za pomoc w kampanii i zaprosił do zabawy. Następnie podszedł do Prezydenta Elekta i uścisnęli sobie po męsku dłonie.  
Występ artystyczny rozpoczął emocjonalnym wystąpieniem gwiazdor Hollywood Jon Voight, który karierę zaczynał od tego strasznego filmu „Nocny kowboj” (Złoty Glob i nominacja do Oscara) a po latach i kilkudziesięciu filmach zagrał św. Jana Pawła II  2005 r.  
 Właściwy program artystyczny wg mojego stanu świadomości  (po przypadkowym włączeniu kanału CNN) zaczął facet z irokezem na głowie i śniadą cerą, czym mnie całkowicie zwiódł, bowiem wydawało mi się, że to jakiś Sioux czy inny Lakota. Ale okazało się, że nie jest to „native American” czyli po naszemu „Indianin” tylko „Indian American” czyli – Hindus. No tak wyszło po tych szaleństwach politycznej poprawności. Artysta nazywa się Ravi Jakhotia  lub jeśli ktoś woli DJ Ravidrums. Ma jakiś mega-kosmiczny zestaw perkusyjny i wykonuje na nim muzykę przypominającą wojenne bębny „native Americans’ i tym mnie zmylił. Poza tym jest powszechnie znanym celebrytą muzycznym USA: uświetniał m.in. rozdanie Oscarów w 2009, kiedy zwyciężył film „Slumdog Millionaire”, przygrywał Pauli Abdul, Ricky Martinowi a nawet wystąpił w filmie Matrix II. 
Koncert został zdominowany przez dwa nurty muzyczne: dwóch gigantów country music : Toby;ego Keitha i Lee Grenwooda oraz   chóry /orkiestry wojskowe.
Z tą muzyką contry jest prawie tak samo jak z disco polo w Polsce: w głównych mediach praktycznie nie istnieje a tzw. krytyka muzyczna nie zniża się nawet aby zauważyć  jakieś nazwisko.  W USA jest trochę lepiej, bo „wieśniacy i armia USA” mają znacznie więcej kasy a media są amerykańskie, więc jest gdzie się pokazać.
Dla Amerykanów zaśpiewał wczoraj Toby Keith, kawał chłopa z Texasu, supergwiazda country, który uświetniał też inauguracje Busha i Obamy a także grał koncerty dla żołnierzy USA w Afganistanie. Sól amerykańskiej ziemi: pracował na polach naftowych i pomagał kuzynowi w barze country oraz od ósmego roku życia grał na gitarze. Na muzyce zarobił pół miliarda dolarów. Zaśpiewał 2 lub 3 swoje przeboje; „Made in America”, American Soldier”. Totalnie niepoprawny: śpiewa o żonie i dzieciach, korupcji, ojczyźnie i amerykańskich żołnierzach.
Wydał dzisiaj  oświadczenie, które pokazuje, w  jakiej atmosferze Donald Trump przejmuje urząd. Toby Keith oświadczył,  że :”…Nie będę przepraszał za występ dla naszego kraju lub dla armii. Występowałem na imprezach  z udziałem prezydentów Busha i Obamy  i za 200 koncertów w Iraku i Afganistanie dla USO..”.
Bowiem podobno odmówili udziału w koncercie inauguracyjnym m.in. Elton John, Celine Dion i Kathy Perry i kilkoro innych, mniej lub bardziej otwarcie. 
Nie odmówił za to weteran muzyki country, którego głos nawet ja rozpoznaję: Lee Grenwood. Pewnie pozostał mi w głowie z jakichś amerykańskich filmów. Z wyglądu raczej już „niewyględny”  ale kiedy pojawił się na scenie, zrobiło się naprawdę patetycznie. Zaśpiewał swój mega- przebój skomponowany w latach 80-tych „God Bless The USA” (Boże błogosław USA), który był przypominany we wszystkich ciężkich chwilach jak 11 września czy Wojna w Zatoce.  
To mi przypomniało noworoczny koncert TVP w Zakopanem z udziałem Maryli Rodowicz i Zenona Martyniuka. I przebój „Przez twe oczy zielone”, który był mi zupełnie nieznany. Rodzina mnie wyszydziła, bowiem okazuje się, że nawet Prezydent RP to zna. Nie mówiąc o reprezentacji w piłce nożnej.
Czyli koncert „Wierzę w Boże Miłosierdzie’ wykonany na Światowych Dniach Młodzieży   i przykryty pełnym milczeniem głównych mediów nie jest tzw. twardym dowodem na to, że Polska tkwi w okowach średniowiecza. Gdzieś tam są jacyś ludzie, którzy komponują, grają i śpiewają o Bogu a inni ludzie tego słuchają.
Koncertowi inauguracyjnemu „dała wsparcie armia” w postaci orkiestry i chóru oraz zespołu starej muzyki wojskowej. Nikt się nie krępował i grano i śpiewano o ojczyźnie, patriotyzmie, walce o wolność i takich tam.
A następnie wystąpił sam Prezydent Elekt i w swoim stylu podziękował wszystkim za „te 18 miesięcy ciężkiej pracy’ i obiecał, że nawet jeśli będzie lało jak diabli, to „jutro się tu spotkamy”. Po czym zapowiedział ognie sztuczne i zrobił sobie zdjęcie wraz z rodziną na tle pomnika Abrahama Lincolna kiedy te race strzelały.
Kiedy to piszę, Prezydent Elekt właśnie nadjechał z nabożeństwa w kościele św. Jana i wraz z rodziną jest witany na Capitol Hill przez odchodzącą parę prezydencką. Pani Obama w pięknej „czarnej porzeczce’ w stylu lat 50-tych, pani Melanie w stonowanym jasnym błękicie. Panie szczupłe, wysokie, piękne i eleganckie.
Za jakieś 2 godziny nastąpi zaprzysiężenie. Wszyscy żyją w oczekiwaniu : jedni z nadzieją , inni z wyraźną nienawiścią. Podobno gdzieś tam w Waszyngtonie organizowane są manifestacje przeciwko Donaldowi Trumpowi. Facet wygrał wybory, przeciwniczka to uznała ale porażone lewactwo jeszcze nie wierzy, że właśnie przyszedł rachunek za balangę, która trwała od 68 roku a nasiliła się w ostatnich 20 latach. 
Nie wiemy, co ta prezydentura przyniesie Polsce.  Jak dotąd Prezydent Elekt powiedział dla The Sunday Times, , że Angela Merkel popełniła „KATASTROFALNĄ POMYŁKĘ” stosując politykę „otwartych drzwi” dla „uchodźców”.  Zasugerował też, że „atak na jarmark bożonarodzeniowy przez człowieka z Tunezji był jednym z efektów tej polityki” . Na to strasznie się oburzył sam minister finansów Francji (kraj, w którym NADAL jest stan wyjątkowy) pan Sapin, który oznajmił, iż:”… Atak na Kanclerz(ynę) nie jest sposobem debaty, jaką możemy zaakceptować jako Francuzi lub jako Europejczycy..”.
Angela widziała się z prezydentem elektem tylko raz i krótko. Podobno ostatnio zaproponowała, że może się z nim spotkać JAKO przedstawicielka 20 największych gospodarek świata.
Zapewne to jest chwila, kiedy amerykańskie lewactwo terroryzujące dotąd społeczeństwo polityczną poprawnością zamiast dbać o gospodarkę narodową widzi, że w pewnych wypadkach dyskusja przy pomocy towarzysza Nagana jest bardziej efektywna.  Co widać w krajach Europy Środkowej i w Rosji. A raczej czego lub kogo – NIE widać. Nie widać już twardych, zaprawionych w boju biznesowym i wojskowym facetów, gotowych pracować dla dobra Narodu i Ojczyzny. Kręcą się za to w okolicach władzy tysiące słabo wykształconych amatorów życia na etacie w corpo lub „organizacji pozarządowej” a najlepiej „w ministerstwie”, żeby przyznawać dotacje znajomkom z  „corpo” i „organizacji pozarządowych”.
Ale co mogą począć. Towarzysz Nagan, sorry, generał Colt przechodzi teraz delikatnie w ręce facetów, którzy doskonale wiedzą, że to całe Multi-kulti, tak drogie w obsłudze, to już było w starożytności, choćby za czasów Marka Aureliusza. I co z tego wyszło, to może opowiedzieć członek ekipy Donalda Trumpa generał Mattis, który tego Marka Aureliusza podobno zna na wyrywki. Nie mówiąc o tym, że ma na własność 7000 książek (bez serii Tygrys i Mały Technik) i najprawdopodobniej je przeczytał. W przerwach, kiedy nie dowodził w polu jakimiś dużymi związkami taktycznymi.
O mamusiu, jedna pani przyszła na inaugurację  w futrze!! Świat się kończy albo to żona włoskiego ambasadora:))
Zaśpiewał chór mormonów a o godzinie 18 troje pastorów (w tym jedna pastor w czerwonym) odczytało stosowne fragmenty Starego Testamentu.  Mike Pence i Donald Trump zostali zaprzysiężeni. Nic nie zapowiadało dramatycznego przemówienia Donalda Trumpa. Mowa trwała 10 minut i była szokująca. W obecności elit waszyngtońskich powiedział m.in.:” Waszyngton się bogacił a naród w tym nie partycypował”, „nasze firmy zostały rozkradzione”, „bogactwo przez nas wypracowywane zostało rozproszone po świecie”, zamienimy zasiłki na miejsca pracy”.
Przemówienie nie było przyjemne, nie było pogodne, nie było obrazem tęczy nad horyzontem, było modlitwą o cud. Nie wiem, czy cud nadejdzie.  Za Donalda Trumpa i za naród amerykański modliło się kilku pastorów z różnych denominacji. Żaden katolik nie został poproszony o modlitwę.  Czy to coś oznacza?
 W USA żyje ok.68 milionów katolików (nie licząc nielegalnych Meksykanów) tj. 23-25% populacji. Kościoły protestanckie to odpowiednio: baptyści – 15-16%, metodyści, luteranie, prezbiterianie, anglikanie – łącznie ok. 12%, inne kościoły protestanckie – ok.14%, zielonoświątkowcy – 3,5%, religie niechrześcijańskie – ok.5%, bezwyznaniowcy – 7%. 
Nieobecność przedstawiciela drugiej co do wielkości grupy wyznaniowej na zaprzysiężeniu 45 prezydenta USA  jest znakiem dla katolików Ameryki  i dla katolików polskich.  W oficjalnej „agendzie” nas nie ma. Może coś się trafi okazyjnie na boku.  Tak jak z tym batalionem podesłanym do Żagania „ze złośliwości” na koniec urzędowania prezydenta Obamy.  Może trzeba liczyć na zdrowy rozsądek tych twardych, doświadczonych białych mężczyzn z „teamu Trumpa”.
CNN jest wstrząśnięty. Pierwszy komentarz  był następujący: przemówienie Donalda Trumpa było „pure populist” (absolutnie populistyczne). A co będzie, zobaczymy. Tej nocy odbywają się tradycyjne bale najlepszego towarzystwa. Na 3 z nich będzie Donald Trump i pani Melania.  Ale na razie Prezydent Donald Trump zasiadł przy stole i w obecności rodziny, ekipy , Nancy Pelosi i wnuczków wiszących na stole podpisuje pierwsze nominacje swojego rządu. Zaczęła się nowa kadencja. Niech mu się tam wiedzie. Na razie wielbiciele Hilary Clinton usiłują zrobić coś w rodzaju „blokady mównicy” na ulicach Waszyngtonu aby uniemożliwić spokojną paradę. Policja odcięła protestujących od trasy parady. Prezydent Donald Trump dystans około 2 km do Białego Domu pokona w pancernym aucie Beast1. Ochrona w ilościach, jakich świat nie widział. Nie tyle przed terrorystami, co wielbicielami, „żeby było tak jak było”.



hhttp://www.independent.co.uk/news/world/europe/donald-trump-angela-merkel-criticism-comment-cannot-accept-europeans-eu-french-finance-minister-a7530881.htmlttps://www.youtube.com/watch?v=nS7EnKBnLH0

poniedziałek, 16 stycznia 2017

Czarny marsz, Nowacka, garść euro czyli bułgarska uczona i Mao.



Watykan jak Pałac Zimowy. Albo Watykan i Polska jest Pałacem Zimowym naszych czasów, które muszą być zdobyte przez siły postępu tego świata.  Ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Takie skojarzenie mnie naszło, kiedy dotarłam do informacji, że w samym środku Imperium Osmańskiego w roku 1876 założony został Robert College, który wykształcił kilkudziesięciu wybitnych Bułgarów, wówczas poddanych tureckich, a którzy niemal bez wyjątku okazali się wybitnymi politykami nowego państwa Bułgaria jeszcze w XX w. Robert College był drugą zagraniczną instytucją edukacyjną założoną poza granicami USA. Pierwszy amerykański college założony został w XIX w Sofii, wówczas Imperium Ottomańskie.
 Jednym z  wybitnych absolwentów amerykańskiego Robert College  był Ivan Peev-Płaczkow, ur. 1864 r.  polityk Partii Ludowej i dwukrotnie minister edukacji w rządach Bułgarii: 1900-1901 i 1912-1913 oraz wieloletni członek Bułgarskiej Akademii Nauk. Bułgarski patriota miał córkę Charitinę Ivanownę , która wyszła za mąż za aspirującego młodzieńca  z klasy średniej z portowego naddunajskiego miasta Łom – pana Todora Tzvatanowa Borowa.  Naprawdę pan Todor  nazywał się Todorov nie Borow. Lub Teodor Pine, jak w bułgarskiej biografii jednego z jego synów. Ta ciekawa żonglerka nazwiskami ojca jest zupełnie nieznana zachodnim wielbicielom jego młodszego syna, słynnego filozofa.
No więc pan Todor Tzvetanow-Borow-Pine  był wybitnym pracownikiem nauki bułgarskiej w zakresie badań literackich zarówno przed II WW jak i w czasach komunizmu i to nawet prominentnym. Oraz szczęśliwym ojcem (dzięki małżonce Charitinie córce ministra w burżuazyjnej monarchii bułgarskiej) dwóch bardzo uzdolnionych synków: starszego -Ivana Todorova – uczonego bułgarskiego w zakresie badań atomowych i uczestnika radzieckiego programu nuklearnego u akademików radzieckich: Nikołaja Nikołajewicza Bogoliubowa, Anatolija Łogunowa i Wiktora Gerszowicza Kaca/Katza. Oraz młodszego ur. w 1939 r. Tzvetana Todorova , który miał studiować język bułgarski i literaturę w Sofii. No a w roku 1963 otrzymał stypendium rządu francuskiego i wyjechał do Paryża aby zrobić doktorat.
Sprawa tego stypendium rządu francuskiego dla członka bułgarskiej najwyższej nomenklatury z bardzo „wrażliwymi” koneksjami z sowieckim programem atomowym jest konsekwentnie przemilczana przez zachodnich biografów pana Todorova.  We francuskiej wiki  jest info, że „musiał uciekać z komunistycznej Bułgarii”.
Pan Tzvetan „musiał uciec” i rząd francuski to docenił, dając mu jeszcze przed zrobieniem doktoratu i uzyskaniem obywatelstwa francuskiego – posadę dyrektora jakiegoś działu w molochu o nazwie Centrum Narodowym Badań Naukowych. W wieku lat 28.  Pan Todorov zrobił rzeczywiście oszałamiającą karierę naukową we Francji , zapewne dzięki temu, że na początku lat 60-tych nauką o nazwie semiologia zajmował się sławny profesor Roland Barthes, wnuczek słynnego oficera armii francuskiej, podróżnika i gubernatora kolonii  francuskiej Wybrzeże Kości Słoniowej, wielki marksista, wielbiciel Sartre,a Stalina, Simone de Beauvoir, Mao Zedonga i semiologii a prywatnie homoseksualista.  
Pierwszym dziełem pana Todorova opublikowanym we Francji było „Théorie de la littérature, textes des formalistes russes” ( Teoria literatury, teksty formalistów rosyjskich) wydane w prestiżowym wydawnictwie Le Seuil w 1965 r. Chłopak miał wtedy lat 26. Od roku 1965 regularnie wydawano mu książkę, głównie w wydawnictwie Le Seuil. W 1981 r. była to książka pt. „Mikhaïl  Bakhtine, Le principe dialogique”.

Michaił Bachtin , bardzo skromny uczony radziecki, zupełnie nieznany na Zachodzie do lat 60-tych urodził się w 1895 r.w  mieście Orzeł w rodzinie pracownika banku z aspiracjami ziemiańskimi. Znaczną część życia spędził z rodzicami w Wilnie i Odessie a zaczął studiować  na Uniwersytecie w Petersburgu w 1913 najprawdopodobniej literaturę i filozofię. M.in. u słynnego profesora Tadeusza Stefana Zielińskiego, który był od 1884 miał tam katedrę a w latach 1907-1908 był dziekanem. Bachtin studiów nie ukończył więc długi czas funkcjonował ze swoimi przemyśleniami na obrzeżach nauki radzieckiej. W latach 1930-1961 mimo, iż cały czas pracował naukowo, wydrukowano mu zaledwie 3 artykuły. Ale za to zaliczył 5 lat zsyłki w Kazachstanie za uczestniczenie w jakichś spotkaniach dyskusyjnych w Leningradzie w roku 1928. I tak  mu się upiekło, bo wyrok opiewał na 5 lat łagru, którego by nie przeżył z uwagi na chorobę, która w 1937 r. zakończyła się amputacją nogi.
 
Do czasów aresztowania dzielił się swoimi przemyśleniami w kółku podobnych entuzjastów z pogranicza filozofii, teorii literatury, estetyki, religii etc, wśród których były znane nazwiska: Walentyn Wołoszynow czy Paweł Miedwiediew. Tuż po odbyciu zsyłki zaczepił się na Wyższej Szkole Pedagogicznej Republiki Mordowii, ale go wyrzucili i wylądował  gdzieś pod Twerem jako nauczyciel w szkole. Jeszcze przed wojną nauka radziecka dała mu szansę w Sekcji Teorii Literatury w Instytucie Literatury Światowej im. Gorkiego w Moskwie a stopień naukowy kandydata nauk uzyskał w 1946 na podstawie pracy „Rabelais w historii realizmu". Oraz etat w katedrze literatury ogólnej w  Wyższym Instytucie Pedagogicznym  Mordowii.
 
W roku 1961 r. nastąpiła rzecz dziwna, bowiem pięciu prominentnych uczonych radzieckich z Instytutu Literatury  Światowej im.  Gorkiego w Moskwie napisało pismo, w którym oświadczają, iż uważają się za naukowych uczniów Michaiła Bachtina z tej Mordowii. Aby przenieść się do Moskwy i opublikować w formie książkowej swoje 2  dzieła:  o Rabelais i o Dostojewskim musiał biedak czekać do roku 1969. Warto zapamiętać tę datę: rok 1969 pierwszy druk dawno napisanych książek Bachtina.
A tymczasem do Paryża w ślad za niezwykle uzdolnionym  „uciekinierem Todorovem” przyjechała w 1965 r. panna Julia Kristeva z Bułgarii. Ona również otrzymała stypendium rządu francuskiego. Pani Julia Kristeva urodziła się w 1941 r. w miasteczku Sliven wg jej biografów w rodzinie chrześcijańskiej i chodziła początkowo do szkoły Sióstr Dominikanek. Ale z jej wywiadu dla jakiejś bułgarskiej dziennikarki wynika, że to ojciec miał być wierzącym chrześcijaninem i w dodatku jakimś „kościelnym księgowym” a matka miała być ateistką i darwinistką. I tatuś miał pani Julii powiedzieć, żeby nie chodziła do kościoła. Bo w Bułgarii od 1944 zainstalował się komunizm.
W życiorysie pani Kristevej jest sporo białych plam bowiem nie wiadomo, czy rodzina wyprowadziła się z miasteczka Sliven, gdzie była katedra prawosławna ale nic nie wiadomo o choćby kaplicy katolickiej a co dopiero o szkole sióstr dominikanek.  
 Po zainstalowaniu komunistów w Bułgarii wszystkie Kościoły chrześcijańskie miały bardzo ciężko, ale Kościół Rzymsko Katolicki miał najciężej, ponieważ w oczach  komunistów był „agentem Watykanu i faszyzmu”.  Na początek w roku 1949 zostali wyrzuceni wszyscy księża i zakonnicy –cudzoziemcy. A następnie  podobnie jak w PRL czy w Chorwacji, komuniści bułgarscy zmontowali co najmniej 3 duże  procesy przeciwko księżom, zakonnikom i wybitnym działaczom katolickim zwłaszcza na początku lat 50-tych.  Lista osób biskupów, księży, zakonników i świeckich aresztowanych tylko w 1952 r. obejmuje 56 osób.
Wyroki śmierci zostały wydane na 6 osób w tym:  
- skazani 3 października 1952 r. , rozstrzelani 11 listopada 1952 r. : biskup ordynariusz nikopolski Eugeniusz Bosilkow, ur. 1900, ojciec Kamen Wiczew Jonkow przełożony seminarium duchownego, ur. 1883 r. ojciec Jozafat Sziszkow asumpcjonista ur. 1884 r., ojciec Paweł Dżidżow r. 1919 r. przełożony seminarium duchownego w Płowdiw,
- ojciec Józef Tonczew skazany 6 czerwca 1952 , wyrok wykonany 23 stycznia 1953,
-  dr Petko Momchilow, lekarz ortopeda i położnik, wyrok wydany 4 grudnia 1952, wyrok wykonany 23 stycznia 1953 r,.
Ponadto w śledztwie został zamordowany tuż po aresztowaniu 1 września 1952 r. ojciec Fortunat Bakalski, ur. 1916 , redaktor katolickiej gazety „Prawda”. Natomiast skazany w dniu 29 października 1952 r.  na 12 lat więzienia biskup Iwan Romanow  ur. 1878 r - zmarł w więzieniu w dniu 8 stycznia 1953 r.
Wyroki na lat 20 więzienia wydano w stosunku do 5 księży, wyroki na lat 15 – 9 skazanych a na 12 lat do 14 lat więzienia – 17 osób, w tym zmarły Biskup Romanow.
Należy pamiętać, że Kościół Rzymsko Katolicki liczył sobie zaledwie kilkadziesiąt tysięcy wiernych (obecnie liczy sobie 74 tysiące – 1% społeczeństwa). Taka ilość wyroków śmierci na księży była relatywnie najwyższa w stosunku do liczby wiernych w krajach komunistycznych. Wg polskiego misjonarza o. Krzysztofa Kurzoka  bułgarska spólnota katolicka poniosła największe straty ludzkie i materialne  od dyktaturą komunistów i wyszła z komunizmu jako – NAJBIEDNIEJSZA wspólnota.
Tak więc skoro zdolnej pannie Julii udało się dostać pod koniec lat 50-tych na sofijski uniwersytet, to raczej nie mogła być z rodziny katolika a mało też prawdopodobne, że z rodziny wierzącego prawosławnego.  A źli ludzie w samej Bułgarii, w tym niejaki pan Nikołaj Frołow pozwolił sobie nawet na sugerowanie, że w tak policyjnej komunistycznej dyktaturze opowieść o tym,  że taka sobie zwyczajna Bułgarka z ulicy (jak się przedstawia na Zachodzie pani Julia ), mogłaby otrzymać pozwolenie na wyjazd za granicę bez szczególnych rodzinnych powiązań z komunistyczną wierchuszką lub szczególnymi powiązaniami z tajnymi służbami/wywiadem – to jest żart. W stolicy państwa Sofii w latach 60-tych był 5 (słownie: pięć) kawiarń a połowa gości to byli tajniacy.

Do tego dochodzi inna ciekawostka. Oto w angielskiej wiki ktoś napisał, że pani Julia Kristeva „była zaznajomiona z dziełem Mikołaja Bachtina przed swoim wyjazdem z Bułgarii”. Czyli przed grudniem 1965 r. A tymczasem dwa dzieła Bachtina zostały wydane w formie książkowej dopiero w 1969 r. Wcześniejsze zaś artykuły, jak napisano w jego biografii , „wszystkie trzy artykuły” zostały wydrukowane na przestrzeni 31 lat między latami 1930-1961. Mikołaj Bachtin był nieznany nawet w świecie naukowym ZSRR do roku 1961.
A tymczasem naukowiec niemiecki dr Hans Harder z Martin –Luther Universitat Halle Wirtenberg pisze, że „sława Bachtina powstała głównie dzięki poznaniu go przez takich postmodernistycznych teoretyków jak naukowiec bułgarska Julia Kristeva, która podobno przedstawiła jego pisma na seminarium Rolanda Barthes’a w Paryżu..”.
Pani Julia lubi opowiadać, jak to wyrwała się do Francji głównie dzięki temu, że nieżyczliwy jej dziekan był nieobecny na uczelni tego dnia, gdy miała zgłosić się do ambasady francuskiej po wizę i kwity na stypendium. Ale na szczęście życzliwy jej zastępca dziekana potajemnie zaprowadził ją do ambasady.
Od siebie mogę dodać, że zapewne oboje z tym „zastępcą dziekana” – przedzierali się do ambasady francuskiej – kanałami. Dla każdego, kto żył w tym ustroju takie opowieści to zwykłe bajki, żeby nie powiedzieć- grube kłamstwa. Aplikacja na stypendium zagraniczne stypendium rządowe była z pewnością rozpatrywana przez parę komisji partyjnych i służby specjalne. Najbardziej przez służby specjalne. I nie zainteresowanie komunistów bułgarskich semiologią i psychoanalizą zadecydowały o pozwoleniu czy raczej – zleceniu magiste Kristevej – wyjazdu do Paryża. Podobnie jak wyjazdu brata faceta, który siedział po uszy w programie atomowym Bułgarii a nawet ZSRR 2 lata wcześniej. No ale.
No a jak już wylądowała w grudniu 1965 r. w Paryżu, to jakoś tak weszła w posiadanie prac naukowych cudzoziemca, którego nikt we Francji a i w Bułgarii – nie znał.

No i pani Julia szybko się wybija na tych seminariach Rolanda Barthesa, który już opiekował się innym „uciekinierem z Bułgarii” panem Tzvetanem Todorowem .   I trafia na miłego Francuza, pana a właściwie towarzysza Jacquesa Sollersa, który wydał książkę i założył pisemko poświęcone literaturze awangardowej o nazwie „Tel Quel’.  No i pani Julia,  ambitna kobieta naukowiec z dalekiej komunistycznej Bułgarii – wchodzi do komitetu redakcyjnego pisemka i szczęśliwie wychodzi za mąż za pana Sollersa. A następnie oboje zaczynają wielbić Mao Zedonga legendarnego pierwszego sekretarza Komunistycznej Partii Chin. Poza tym zajmowała się zgłębianiem psychoanalizy, krytyką poststrukturalistyczną (serio) a zatem i strukturalizmem oraz semiotyką. Oraz feminizmem. Przede wszystkim femizmem. Który w latach 60-tych miał twarz np. Susan Sontag z USA, która podziwiała sztuki teatralne Grotowskiego a szczególnie jego zaciętą nienawiść do Kościoła, którą na jakichś szkockich warsztatach teatralnych – objawiał raczej publicznie. Feministka i , jak mówią towarzysze radzieccy, „lesbianka” Susan Sontag ogłosiła wówczas śmierć białego człowieka. Że jest on odpowiedzialny za wszelkie zło na planecie.
Akurat w tych latach  a dokładnie w 1966 małżonka Mao Zedonga towarzyszka  Jiang Qing oraz trzech innych towarzyszy nazywanych pieszczotliwie „Bandą Czworga” zachęciła komunistyczną młodzież chińską do zwalczenia pozostałości burżuazyjnych przeżytków, w ramach czego wszystkich z wyższym wykształceniem albo wywieźli na wieś do prac rolnych, albo zaszczuli na miejscu a poza tym zajmowali się demolowaniem muzeów, świątyń, kościołów katolickich i bibliotek. Również prywatnych mieszkań.  W ramach tych rozrywek został wyrzucony z okna 4 piętra najstarszy syn jednego z najbardziej zasłużonych chińskich komunistów Deng Xiaopinga – Denga Pufanga, doprowadzając go do urazu kręgosłupa i paraliżu od pasa w dół.  Te zabawy trwały do roku 1976 a wzbudziły zachwyt w pewnych kręgach lewicy francuskiej. Na przykład w pisemku Tel Quel, którego część redakcji a konkretnie tow. Jacques Sollers, tow. Julia Kristeva, tow. Roland Barthes udali się z oficjalną wizytą do ChRL.  Można powiedzieć, że poszli  w ślady „cesarzy lewicy”  Sartre’a i Simone de Beauvori, którzy w  1955 r. odwiedzili Chiny i zrobili wielką furorę.
Po powrocie delegacji pisemko wydało dwa numery specjalne poświęcone Chinom. Pełne zachwytów. Towarzyszka Kristeva miała napisać, że „Mao wyzwolił kobiety” i że „odwieczny problem płci został rozwiązany”. Na pytania o „przemoc” miała odpowiadać, że „nie zauważyła”. Entuzjazm towarzystwa sięgnął takich wyżyn, że sobie zażyczyli takiej samej „rewolucji kulturalnej we Francji”. Trudno się dziwić, skoro, jak pisze zgryźliwie po latach w Le Figaro Guy Sorman 15 października 2007 r. w artykule pod tytułem: „Mao albo dziwna fascynacja francuska sado-marksizmem”, dwaj naprawdę nawiedzeni maoiści Christian Jambet i Guy Ladreau mieli publicznie ogłosić, że:”…Mao jest zmartwychwstałym Chrystusem” a „Czerwona Książeczka napisanymi na nowo Ewangeliami”.
Pozostając w takiej właśnie konwencji myślenia towarzyszka Kristeva  broniła starego chińskiego obyczaju bandażowania stóp kobiecych aby były jak najmniejsze – jako wyrazu WŁADZY kobiet a nie ich – zniewolenia.
Tego typu poglądy i w sumie mętny życiorys z czasów bułgarskich nie tylko nie powstrzymały kariery młodej Bułgarki we Francji ale wręcz je przyspieszyły. I rozszerzyły na USA a potem na inne kraje. Już we wczesnych latach 70-tych była visiting profesorem na Columbia University.  We Francji zdobyła, tak jak Tzvetan Todorow – bardzo prestiżowe posady naukowe – rządowe i w 1997 order Legii Honorowej. Czy za popularyzowanie badań nieznanego wcześniej „uczonego radzieckiego”, który w ramach swoich zainteresowań dziełami Francois Rabelais zajmował się np. średniowiecznym obyczajem zwanym Świętem Głupca? I który ludziom radzieckim uświadomił w ramach edukacji o religiach, że Święto Głupca polegało m.in. na tym, że  „…szczególnie nieokiełznane były owe zabawy niższego kleru na Nowy Rok i w święto Bożego Ciała…”.
Mamy zatem apogeum walki władzy komunistycznej z Cerkwią Prawosławną i Kościołem Rzymsko Katolickim a gdzieś tam w Mordowii jakiś cichy niedobity syn bankiera „uwypukla” specyficzne obyczaje średniowieczej katolickiej Francji i jej kleru. Nikt się tym przez kilkadziesiąt lat nie interesuje, bo walka z cerkwią i kościołem jest prowadzona przy użyciu towarzysza Nagana i gułagu. Ale jak przyszły nowe czasy, czasy „konwergencji” i „zbliżenia ustrojów”, to trzeba było tak jakoś subtelniej.
Przydały się bardzo te wszystkie post-nauki, post-filozofie, dekonstrukcje.  Minęły lata. Pani Kristeva w najbardziej mieszczański i burżuazyjny sposób prowadzi praktykę prywatną w zakresie psychoanalizy, jak setki innych pań prowadzi interesy wróżbiarskie i horoskopowe w Paryżu.
I nadal jest ikoną lewicy, wspierającą w potrzebie towarzyszy z dawnych lat. W 2007 ufundowała nagrodę imienia Simone de Beauvoir, co bardzo spodobało się przybranej córce Simone i jej staremu kochankowi Claude’owi Lanzmannowi. Są w jury.
No i w grudniu 2016 laureatkami tej raczej bardzo skromnej nagrody (kwota 10 tysięcy Euro) został tzw. ruch „Ratujmy Kobiety” z Polski, który zorganizował w październiku w kilkunastu miastach Polski tzw. czarny marsz polegający na manifestacjach kobiet żądających liberalizacji ustawy o aborcji a
„tak wogle” „walczących z dyktaturą PiS”. Co wyrażały w różny , czasem obsceniczny i wulgarny sposób, głównie przeciwko PiS i Kościołowi Katolickiemu.
No  i dostały nagrodę „za walkę o wolność i prawa kobiet” od kobitki, która uważała, że prawdziwa wolność kobiet jest w Chinach, gdzie kobiety były przez lata zmuszane do aborcji w przypadku już drugiego dziecka, chyba że pierwsze było dziewczyną. Czyli gorszym dzieckiem.
I ta maoistka i wojująca lewaczka została przyjęta w 2011 r. na audiencji przez Papieża Benedykta XVI jako „intelektualistka” w czasie słynnych spotkań w Asyżu. Jak niezapomniany intelektualista Bauman u Papa Francesco. 
 

sobota, 7 stycznia 2017

Nowy Rok: Soros, tarot w Newsweek i Dӧner Berlin Kebap.



Nowy Rok 2017 nadszedł w mediach wraz ośmioma kartami tarota na okładce znanego w skali globalnej tygodnika The Economist i  z lamentem, sorry, esejem  George’a Sorosa pt. „Open Society needs defending”  na jego blogu. Rzecz jest o zbliżającym się upadku demokracji jako takiej i zbliżającej się dyktaturze w USA. Wielki filantrop  i mega cinkciarz napisał m.in. do następuje: „…Democracy is now in crisis. Even the US, the world’s leading democracy, elected a con artist and would-be dictator as its president…”. Czyli: “Demokracja jest dziś w kryzysie. Nawet w USA wiodąca demokracja świata wybrała naciągacza i kandydata na dyktatora.”
Za to :”…Społeczeństwa otwarte są w kryzysie a różne formy społeczeństw zamkniętych- od faszystowskich dyktatur do państw mafijnych- są w trakcie wzrostu..”.('Open societies are in crisis, and various forms of closed societies – from fascist dictatorships to mafia states – are on the rise.).
To są wielkie stwierdzenia wielkiego człowieka ale cały efekt został popsuty przez przekłamanie w życiorysie. George Soros na początku notki napisał skrót swojej biografii a tam info, że „…W 1947 uciekłem z Węgier , wtedy pod komunistyczną dyktaturą”. Tymczasem młody George udał się w 1947 zupełnie legalnie z tatką Tivadarem Schwarzem, pracownikiem ministerstwa rolnictwa „dyktatury komunistycznej” albo też przedstawicielem USA w ambasadzie szwajcarskiej – na legalnych papierach na Światowy Zjazd Esperantystów. A potem znowu legalnie udał się do Londynu aby rozpocząć studia wyższe. W tym czasie tatko Tivadar objeżdżał kamienice należące przed wojną do teściowej: w Wiedniu  i  Berlinie. No ale to są detale, a media delektowały się przez cały weekend noworoczny zwrotami „con artist” (naciągacz) i „would-be dictator” w odniesieniu do prezydenta elekta USA Donalda Trumpa.
Czyli do elitarnego towarzystwa Victora Orbana i Jarosława Kaczyńskiego – dołączył pan Donald Trump „jeszcze-nie-prezydent”.

Do nas jakoś te rewelacje nie dotarły, a w formie szczątkowej dotarły sygnały o aktywności innego „wielkiego starca polityki USA” Henry Heinza Kissingera lat 93, nazywanego pieszczotliwie przez znaczną część Amerykanów, głównie lewaków: „zbrodniarzem wojennym”.
Otóż stary ale jary pan Henry udzielił   w listopadzie 2016 r.  magazynowi The Atlantic a konkretnie panu Jeffrey’owi Goldbergowi wywiadu, który został opublikowany w grudniu 2016.
Otóż pan Henry Kissinger, zasadniczo republikanin  a w ostatniej kampanii wymieniony jako „przyjaciel Hillary Clinton” po uzyskaniu pewności, że Donald Trump zostanie kolejnym prezydentem USA z ramienia republikanów, pospieszył z wywiadem pod tytułem „Lekcje Henry’ego Kissingera”. W wywiadzie tym jego pierwszym zdaniem było, że „byłem przekonany, że wygra Hillary Clinton” ale już trzecia odpowiedź jest znamienna.
Pytanie brzmiało: „…Czy czuje się pan lepiej myśląc o kompetencji i powadze Trumpa..?” .Odpowiedź nie pozostawiała wątpliwości :”Powinniśmy zaprzestać debatowania o tej kwestii. To jest prezydent –elekt. Musimy dać mu szansę na rozwinięcie jego filozofii..”.
W tym momencie przypomnieli mi się lokalni obrońcy „interesu Ojczyzny” czyli Rychu Petru, Mateusz Kijowski , Schetyna i ta gwiazda, co dostała 10 tysięcy dolców imienia Simonki de Beauvoir, co to jako nauczycielka w liceum żeńskim stręczyła kochankowi nieletnie uczennice z dobrych domów aż skończyło się procesem i zakazem uprawiania zawodu. A, sorry, to feministka była.
Wracając do Henry Kissingera, faceta kreującego politykę zagraniczną za czasów Nixona i Forda, to w maju 2016 r. demokratyczna  administracja prezydenta Obamy a konkretnie Pentagon – uhonorowały „starego zbrodniarza wojennego” , jak nazywają go starzy hippisi.
W lutym 2016 r. kandydaci na kandydatów Bernie Sanders i Hillary Clinton publicznie się o niego pokłócili. W komentarzu do debaty publicznej Bernie Sanders powiedział później:”… Ona mówiła w swojej książce i w tej ostatniej debacie, że otrzymała aprobatę, wsparcie i porady Henry;ego Kissingera. Muszę powiedzieć, że uważam to za absolutnie niesamowite, albowiem zawsze wierzyłem, że Henry Kissinger był w historii Stanów Zjednoczonych jednym z najbardziej destrukcyjnych sekretarzy stanu..”.
Nie będziemy się wypowiadać, czy był destrukcyjny, ale że był i jest gorliwy to widać. Szczegółnie na linii Waszyngton – Pekin i Waszyngton – Moskwa. Podobno w ostatnich latach był, poza Stevenem Seagalem,  i panem Rexem Tillersonem z Exxon Mobil, najczęściej odwiedzającym Władymira Władymirowicza – znanym Amerykaninem. Nie licząc prezesa Tillersona. No i 2 grudnia 2016 r. Henry lat 93 wsiadł do samolotu, poleciał szybko do Pekinu, zrobił sobie zdjęcie z prezydentem Xi, a już 6 grudnia dreptał do windy w Trump Tower. I nie pojechał jako „wysłannik Trumpa” tylko jako jeden z liderów jakiegoś „Towarzystwa Przyjaźni Amerykańsko- Chińskiej” założonego wieki temu jeszcze przez Rockefellera.
Tak więc opowieści gazety  niemieckiej Bildt o „mianowaniu Kissingera na doradcę Trumpa” , powtarzanej uporczywie nad Wisłą mogą być tego samego gatunku, co opowieści Bildta o godzinie śmierci śp. Łukasza Urbana. Jak podał dziennik brytyjski The Independent z 27 grudnia 2016 r. w artykule pt.: „Henry Kissinger has „advised Donald Trump to akcept” Crimea as part od Russia” ( Henry Kissinger „doradził Donaldowi Trumpowi aby ten zaakceptował” Krym jako część Rosji), to właśnie tabloid Der Bildt miał produkować takie przemyślenia w artykule pt.:” Kissinger to prevent new Cold War”. ( Kissinger zapobiega Zimnej Wojnie) a w tym w szczególności koncepcję, aby USA uznały Krym jako część Rosji a w zamian wynegocjowały wycofanie  jej „sił militarnych” ze  zrewoltowanych wschodnich terytoriów.
Oczywiście pozostaje złośliwe pytanie, kto jest bardziej wiarygodny jako wróżka: stary Henry twierdzący w wywiadzie opublikowanym w The Atlantic w listopadzie 2016 r. , że Rosja najedzie Łotwę w 2017 r.  czy Der Bildt twierdzący, że Henry łagodzi obyczaje na linii USA –Rosja, oddając jak pan Zagłoba posłowi szwedzkiemu „ukraińskie Niderlandy” – Putinowi. Różnica niewielka jest taka, że istotnie Krym jest w rękach Rosji a pan Henry już niejednego sojusznika USA – skopał ze schodów, że wspomnę Tajwan czy Wietnam Południowy. No ale.

Oczywiście o tych sprawach nie dowiem się od wielkich polskich przywódców politycznych, czy to rządzących, czy z „totalnej opozycji”. Sama myśl, że Mateusz Kijowski może merytorycznie dyskutować na wizji TVN24 z Rychu Petru o koncepcjach Henry Kissingera i ostatnich gestach pożegnalnych prezydenta Obamy – może człowieka przyprawić o ostry atak śmiechu.

U nas są politycy  mający elementarne problemy z  nędznymi fakturami za 90 tysięcy PLN.  I media, które w kwadrans po zabójstwie w Noc Sylwestrową w Ełku 21-letniego zabawowicza zadźganego przez trzech panów „uchodźców” – dały radę odkryć, że Ofiara była „drobnym kryminalistą”, „złodziejem”, „chuliganem” a „rasiści z Ełku rzucali kamieniami w Policję”.  Kiedy pomyślę, ile lat trwa „dziennikarskie śledztwo” w sprawie Smoleńska a ile miesięcy w sprawie okoliczności zabójstwa niejakiej Ewy Tylman, to łza się w oku kręci, że na sylwestrowym kacu dali światu takie bezcenne wiadomości o „okolicznościach sprawy”.
Piszę o tym, bo ta postawa mediów wobec Ofiary sylwestrowej z Ełku w sposób rażący kłóci się z postawą wobec np. czynu Romana Polańskiego albo jakiejś „mamy Madzi”. Czy to wywodzi się ze słynnej szkoły historyczno – informacyjnej burmistrza Biedronia, który „wykrył spalenie czarownicy przez katolików”, którzy okazali się –protestantami?
Ta tragedia w Ełku i medialne kontredanse wokół sprawy oraz ciężka robota medialna gazowni i niejakiego gmurrka wokół „Sylwestra w Cafe Foksal” przywiodła mi przed oczy „dzisiejsze czasy’, kiedy to większość młodych ludzi nie stać zwyczajnie na zabawę sylwestrową na salach tanecznych tylko na ulicy – pod rozgwieżdżonym niebem i tanimi chińskimi ogniami kupionymi na spółkę a beneficjenci III RP – wysiadują w eleganckich lokalach płacąc po kilkaset złotych albo i kilka tysięcy od łebka  i terroryzując przemęczone barmanki i kelnerów.
Gdyby nie działalność takich macherów dziadka Sorosa jak towarzysz Balcerowicz, to może w Ełku działałyby nadal zakłady przetwórcze wybudowane albo „za Niemca”, albo „za Gomułki” albo i „za Gierka”. Dzisiaj nie ma o nich wzmianki nawet u docenta wiki pod hasłem „Ełk” . Tymczasem jeden rozeźlony mieszkaniec umieścił w 2014 r. w Internecie „podsumowanie działalności Lewandowskiego &Balcerowicza” w Ełku w latach 90-tych i jest to po prostu straszne.
Balcerowicz  złamał żelazną zasadę umów – i zmienił poziom odsetek do kredytów wziętych przez państwowe firmy jeszcze w latach 90-tych. W efekcie w Ełku zaduszone zostały przez „odsetki Balcerowicza” takie firmy jak   Eksportowa Spółdzielnia Przetwórstwa Owoców i Warzyw „Frutex” oraz „padli” jej dostawcy (pobrany kredyt – 8 mld starych złotych, w dniu upadłości w 1992 r. – zadłużenie z odsetkami – 138 mld, szacowany majątek – 76 mld, syndyk sprzedał za 22 mld.). Zatrudnienie -500 osób plus nieznana ilość „padniętych dostawców”.
Przetwórstwo lnu zlikwidowano przez „restrukturyzację” i wydzielenie z firmy produkcji lnu w Szczytnie – oddziału w Ełku i przekształcenie go w Przedsiębiorstwo Przemysłu Lniarskiego. Co ciekawe, nikt przed podjęciem decyzji – nie przeprowadził rachunku opłacalności. No i popłynęło kilkaset miejsc pracy plus plantatorzy lnu na 1500 ha.
Do tego dodajmy zlikwidowanie Centrali Rybnej w 1992 r., o której towar pytali ciecia w budce przez telefon starzy klienci jeszcze w roku 1994.
W 1992 r. padła chłodnia państwowa, która miała przechowywać „rezerwy państwowe”. Ale pod rządami Lewandowskiego i Balcerowicza „Polska nie miała żadnych rezerw”- przynajmniej w chłodni i mimo wysiłków, aby znaleźć jakichś klientów na własną rękę, chłodnia padła w 1996 r. a wraz z nią rolnicy-dostawcy.
Do tego dodajmy zarządzanie związkowe pod hasłem „gdzie kucharek 6” i znamy losy zakładów futrzarskich (hodowla lisów) oraz Zakłady Mięsne w Ełku, zatrudniające pod koniec 1989 r. ok. 2000 pracowników. Byli „zagraniczni inwestorzy’ i był „obcy kapitał” – skończyło się na Chińczykach w 2013 r.   
O tych firmach nie przeczyta się u docenta wiki pod hasłem „Ełk”. Hasło „Gospodarka” to jest jeden akapit informujący o tym, że w Ełku znajduje się „podstrefa Suwalskiej Strefy Ekonomicznej” a w niej „…Reprezentowany jest kapitał polski, austriacki, szwajcarski, koreański i tajwański.”. Poza strefą działają zakłady mięsne założone w 1907 r.  Ale za to w 2012 r. „otwarta został Park Naukowo –Technologiczny”. Jak się tu nie cieszyć. Prezydent od trzech kadencji odnawia miasto, może nadejdzie ta cała Via Baltica no i przecież Ełk to centrum przemysłu turystycznego Mazur. Dwa jeziora, rzeczka, hotele, restauracje, kebaby.

 I w luksusowych samochodach przejeżdżają do  „swoich posiadłości” różne „gwiazdy filmu i telewizji”.  Jak choćby pan Krzysztof Daukszewicz, który w dawnych niesłusznych czasach był jakimś kaowcem w Szczytnie ale się szęśliwie w córce samego Kreczmara Jana i od razu tak mu się talent satyryczny wyostrzył, że został gwiazdą kabaretów, gwiazdą Szkła Kontaktowego TVN24 oraz unikalnym,  monopolistycznym użytkownikiem jeziora Kośno, obwołanym „najdroższym jeziorem dla rybaków”. Bo pan Daukszewicz, który ma potrzebę sarkastycznego wypowiadania się na temat tego ciemnego polskiego ludu, narzucił najwyższe stawki za pozwolenie na łowienie ryb.

Ta informacja o zachowaniu „właścicieli III RP” ma kluczowe znaczenie na tych terenach, bo Mazury to jednocześnie – kraina byłych PGR-ów i związanej z nimi wszechogarniającej biedy. To tam królowały „kredyty –chwilówki” oraz sklepiki obwoźne i „sprzedaż na zeszyt” a niejednokrotnie dzieci nie miały na bilet na dojazd do średniej szkoły. Teraz mają, bo zły PiS i demoniczna minister Rachwalska  uwaliła „przemysł kredytów krótkoterminowych na wysokie odsetki” – czyli mega-lichwę.
 
Podejrzewam, że Rodzice śp. Daniela raczej nie należą do wąskiej kasty „elit warszawsko-mazurskich” tylko to przytłaczającej większości tych, co musieli zmierzyć się ze zwolnieniami grupowymi, strachem o przyszłość i pogardą nowobogackich właścicieli „posiadłości na Mazurach’. A Chłopak zapewne w innych, niesłusznych warunkach, w wieku lat 21 miałby ukończoną jakąś średnią szkołę i od 3 lat pracowałby w jednym z zakładów przemysłowych Ełku albo w jakimś PGR. Miałby narzeczoną i śmiałe plany na przyszłość: listę mieszkaniową na nowy wiek, wyjazd na krótki gastarbeit aby kupić małego fiata i wesele.  Teraz nie będzie nic z tych planów, bo śp. Daniel i tysiące jego rówieśników już dawno przyzwyczaiły się, że dla nich są: śmieciówki, najniższe stawki, zero zabezpieczenia emerytalnego i załapanie się do roboty sezonowej, żeby mieć na używany samochód.   
Może gdyby zapisał się do „organizacji pozarządowej” albo do KOD , to nie wykrwawiłby się od ciosów noży gdzieś na placyku czy jakiejś ulicy w Ełku pod sylwestrowym niebem. Byłby „aktywistą w garniturze”, z szansą na ukończenie „politologii”, „europeistyki” albo innych równie konkretnych specjalności i miałby szansę, bo to był ładny chłopczyk, na zostanie „rzecznikiem prasowym sołtysa” czy innego „Mateusza Kijowskiego Szczytna” czy innego „Ełku”.
Podobno już gazownia, po porzuceniu „wątku Cafe Foksal” zajęła się tajemniczymi zeznaniami policjantek o „ochronie kebabów”. To jest największy fejk tego karnawału. Kebabów nie trzeba będzie „chronić”, bowiem jak podawała na żywo miejscowa telewizja w Ełku – miejscowa ludność będzie kebaby obchodzić szerokim łukiem.
A narodowiec Kowalski przytomnie przypomina i napomina, by się nie dać zwariować i nie popadać w zbiorową histerię, tylko sobie przypomnieć, że panowie Turcy  mieszkają z nami spokojnie od co najmniej lat 80-tych. Nie było z nimi żadnych kłopotów. Przeciwnie. Od czasów towarzysza Gierka rozkwitał niezupełnie oficjalny lecz bardzo korzystny dla obu stron handel polsko-turecki i turecko-polski.  
Akurat dzisiaj Coryllus notką „Nussi ku…wa, Petru premier” przywołał liryczne wspomnienia z mojej jedynej wyprawy handlowej „do wrót Azji” a konkretnie do Salonik, przez Lwów, Bukareszt, tranzytem przez Bułgarię na Kulatę z postojem turystycznym w klasztorze bułgarskim. Powrót przez Jugosławię, Węgry, Czechosłowację i legendarne przejście graniczne w Barwinku. Na kempingu w Salonikach siedziało od maja do października pół biura projektowego z jednego miasta wojewódzkiego i tylko wozili: z Grecji nielegalnie błamy karakułowe z jednego takiego miasteczka a w drugą stronę – z Turcji, też nielegalnie, bawełnę na kilogramy. W wolnych chwilach odpoczywali przed namiotami –willa i pływali w lokalnym morzu. 

W Rumunii ja i moi kumple nie spotkaliśmy nikogo w typie pana Nussi. Handel obejmował: kawę w opakowaniach kilogramowych i pakiety z papierosami – kupowane w polskich Pewexach, więc legalnie oraz wszelkie tanie kosmetyki i lekarstwa oraz kakao z ZSRR, kupione w sklepie sowchozowym za nadliczbowe ruble zarobione we Lwowie. Ze sprzedaży „dżynsów”, „adisasów” oraz wszelkiego rodzaju bielizny damskiej w rozmiarach XXXXL. W Grecji szły kryształy z Polski (szmuglowane), krem dr Aslan dla pań z Rumunii, wagi łazienkowe, ciuchy oraz sprzęt sportowy typu namioty (też szmuglowane).
 
Co to była za rozrywka i sport. Jedna koleżanka z Warszawy, która rozbiła namiot obok nas jeździła starą Warszawą a na tylnym siedzeniu woziła plecak z kartoflami, które zawsze fascynowały greckich celników, więc nie szukali przemyślnie ukrytych siedmiu wielkich kryształów, które szły pewnie po 100 dolarów od sztuki.
Wracając do biznesu kebabowego i jego przyszłości. Te biznesy spokojnie sobie egzystują jako sieciówki Sfinx czy inna Kleopatra albo jakieś indywidualne przedsięwzięcia, bez podtekstów , legalnie zarejestrowane w KRS.
Natomiast ciekawą inicjatywą wydaje się być nowa tajemnicza sieć pod jakże znamienną nazwą: Berlin Döner Kebap. Jest to sieć posiadająca 28 lokali, zlokalizowanych w takich miejscowościach jak: Świnoujście, Międzyzdroje, Szczecin, Słupsk, Gdańsk, Rumia a idąc na południe: Gorzów Wielkopolski, Kalisz, Jelenia Góra. Czyli , jak widać, stare dobre Prusy. W niedługim czasie ma być nowa restauracja w galerii Sudety we Wrocławiu. No i jeszcze w Łodzi. W Generalnym Gubernatorstwie jest w Warszawie i Wołominie. Niebawem ma być tych Berlinów w Polsce – 40. Jest to o tyle ciekawe, że właściciele są tak nieśmiali, że nie podają kontaktu innego jak mejlowy –dla potencjalnych partnerów biznesowych w ramach franszyzy lub dla potencjalnych pracowników. 
Raczej nie wygląda to na biznes turecki, mimo, że kebeby to narodowe danie tureckie i w Niemczech twardo trzymane przez Turków, którzy podobno zarabiają na tym 3,5 mld USD lokali mają tysiące. Więc byłoby zrozumiałe, gdyby w nazwie był choćby jakiś „Istambuł”. Ale „Berlin Kebap” ?
Ciekawe, co na to pan minister Błaszczak.  
Tyle lat wymiany handlowo-gastronomiczno-turystycznej polsko-tureckiej, a tu nagle taka zadyma z nożami i ofiarą śmiertelną, wykreowaną niemal na „winnego zajścia” przez „organizacje pozarządowe”.  I te „dramaty uchodźców w Polsce”, co to się nie mogą „żenić w Białymstoku”, mimo, że „rodzice narzeczonej nie mają nic przeciwko”. A zła Policja Graniczna niszczy delikatne więzi miłości oznajmiając, że narzeczony był w Norwegii na lewych papierach a do Polski też się przeszmuglował.  Jak żyć.
A „Tarot w Newsweek”? Ano słynny tygodnik z filią w Polsce pana Lisa opublikował na Nowy Rok na okładce 8 zmutowanych kart tarota, które pracowicie tłumaczą na youtubie różne wróżki i wróżbici tutejsi. Bardzo rozwojowe wątki tam są, włącznie ze śmiałą tezą jednej wróżki, że to jest „sygnał masonów dla siebie, że już rządzą światem”.  Chciałoby się zapytać: a co na to Pan Bóg.