środa, 22 lutego 2017

Bruksela jako anty-Watykan czyli artykuł 17, loże, ateiści i co to był IBL.



Media donoszą, że Timmermans znowu „zaatakował werbalnie” pana ministra Waszczykowskiego, który ośmielił się pokazać władzom unijnym nie w worku pokutnym i boso ale w swoim zwyczajowym kokieteryjnym stylu „na wilka morskiego”. Panie znają te klimaty: broda, elegancka siwizna i błysk w oku. I się odszczekiwał samemu Timmermansu. Przedmiot wymiany nieprzyjemnych odzywek jest mniej ważny. Ciekawsze jest to, że zawodowy dyplomata i reprezentant najspokojniejszego narodu pod słońcem pozwala sobie na agresywne i nie-merytoryczne uwagi publiczne pod adresem przedstawiciela legalnie wybranego polskiego rządu.
Obawiam się, że podłoże konfliktu euro- komisyjno -polskiego ma charakter bardzo fundamentalny  i  nie zlikwiduje go nawet pisemna obietnica Prezesa, że zostawi Rzeplińskiego w Trybunale Konstytucyjnym –dożywotnio i doda mu do towarzystwa Zolla, Safjana i profesor Łętowską, która  wyrok w sprawie przywilejów emerytalnych  ubeków uzasadniała dekretem PKWN w sprawie przydziałów  papieru.

Do tego przekonania dochodzę, przeglądając komunikaty Komisji Europejskiej na temat spotkań „pierwszego wiceprzewodniczącego KE” pana Timmermansa z lat 2015-2016 , realizowanych od roku 2009 „w myśl artykułu 17 Traktatu Lizbońskiego”.
Ów artykuł 17 Traktatu w sposób niewinny w punkcie 2 zawiadamia, że Władze Unii Europejskiej „uznają i respektują” nie tylko kościoły i zrzeszenia i środowiska religijne w Krajach Członkowskich ale też (jak stanowi pkt.3): „…Unia szanuje na równi status organizacji światopoglądowych i nie-wyznaniowych przyznany im na mocy prawa krajowego…”.  No i w ramach wykonywania art.17 pkt. 3 od roku 2009 za rządów niezapomnianego eks-maoisty pana Barroso Komisja Europejska zaczęła odbywać bardzo regularne spotkania z w/w „organizacjami światopoglądowymi i nie-wyznaniowymi” wedle swojego „klucza zaproszeń”. 

O jaki „klucz zaproszeń” chodzi, można dowiedzieć się przykładowo z komunikatu prasowego Komisji Europejskiej z dnia 2 czerwca 2015 r. : Yvan Bienfnot – Przewodniczący Europejskiego Stowarzyszenia Wolnomyślicieli, pani Martine Cerf – sekretarz generalny organizacji Egalite,  Laïcité Europe, Pierre Galand , Przewodniczący Europejskiej Federacji Humanistycznej, Nieves Bayo Gallego – Wielki Mistrz Grand Logia Simbólica Española,  Catherine Jeannin –Naltet – Wielka Mistrzyni Wielkiej Żeńskiej Loży Francji, Daniel Keller – Wielki Mistrz Wielkiego Wschodu Francji, Dymitrios Lyberis –przewodniczący Rady Międzynarodowego Zakonu Wolnomularskiego „Delphi”, Keith Porteous Wood – dyrektor wykonawczy National Secular Society, Yvette Ramon , Wielka Mistrzyni , sorry Wielki Mistrz (ta „Yvette” mnie zmyliła) Międzynarodowego Mieszanego Zakonu Wolnomularskiego „Le Droit Human” , Tomasz Szmagier – Wielki Mistrz Wielkiego Wschodu Polski, Steven Warmoes – były Wielki Mistrz Wielkiej Loży Belgii.

Na spotkaniu tym wedle komunikatu poruszono temat „Jak żyć razem mimo odmiennych poglądów”. Biorąc pod uwagę, że wśród 11 obecnych na spotkaniu było czworo szefów organizacji „humanistycznych” czyli mówiąc mniej elegancko- antyreligijnych oraz siedmioro „wielkich mistrzów lóż wolnomularskich”, głównie „Wielkiego Wschodu” – znanych głównie z postawy agresywnie ateistycznej, to można powiedzieć, że „sobie państwo powymieniali poglądy”.
Okazuje się też, że  było to już szóste doroczne spotkanie w takim lub podobnym gronie.  

Nas oczywiście najbardziej interesuje fakt, iż w tym ewidentnie elitarnym gronie znalazł się był „nasz człowiek” czyli pan Tomasz Szmagier. To jakiś straszny zaszczyt musi być takie zaproszenie, bo w roku 2016 wedle komunikatu Komisji Europejskiej w dniu 30 czerwca pan „pierwszy wiceprzewodniczący” spotkał się wedle art. 17 Traktatu Lizbońskiego w sprawie omówienia tak ważnych zagadnień jak: „Migracja, integracja i europejskie wartości: wprowadzić wartości w życie”.

Okazuje się, że to „spotkanie wysokiego szczebla” w celu omówienia tak ważnych problemów jak: jak poprawić politykę integracji, jak zająć się kwestią rosnącego populizmu i nietolerancji i jak zbudować bardziej spójne społeczeństwo”. Byłoby fajnie dowiedzieć się, jakie rozwiązania dla powyższych wyzwań zaproponował gość z Polski, ale niestety, Komisja nie udostępniła zapisu dyskusji ale tzw. obietnice czy raczej pogróżki Komisji Europejskiej, jakie to ona programy „zarekomenduje”.  Zwłaszcza The Rights, Equality and Cititzenship Program na lata 2014-2020, którego celem jest „zapobieganie i zwalczanie rasizmu, ksenofobii i nietolerancji” oraz, co powinno zainteresować internautów, „promowanie i rozwój narzędzi i praktyk do prewencji, monitorowania i ZWALCZANIA „mowy nienawiści online” , włączając w to rozwój „pozytywnych kontr-narracji”.

Te wszystkie fantastyczne pomysły wypracował pan „pierwszy wiceprzewodniczący” Timmermans do spółki z zaproszonymi gośćmi to jest: znany nam z poprzedniego spotkania pan Ivan Biefnot-przewodniczący Europejskiego Stowarzyszenia Wolnomyślicieli, pan Andrzej Dominiczak- Przewodniczący Polskiego Stowarzyszenia Humanistycznego, pan Pierre Galand Przewodniczący Europejskiej Federacji Humanistycznej , Pani Nieves Gayo Gallego Wielka Mistrzyni Wielkiej Loży Symbolicznej (?) Hiszpańskiej, pan Marc Menschaert – Przewodniczący Eurpejskiego Stowarzyszenia Wolnomularzy oraz Wielki Mistrz Wielkiego Wschodu Belgii, Pani Nada Peratovic Przewodnicząca Centrum Odwagi Cywilnej z Chorwacji, znana już pani Yvette Ramon Wielka Mistrzyni Międzynarodowego Mieszanego Zakonu Wolnomularskiego , Pani Regina Toutin – Wiceprezes Europejskiego Instytutu Wolnomularskiego, Kobieca Wielka Loża Francji, Pan Oscar de Vandel – Wielki Mistrz Wielkiej Loży Belgii, pan Frieder Otto Wolf – Przewodniczący Stowarzyszenia Humanistycznego Niemcy.

Pan Andrzej Dominiczak to dla odmiany nie „wielki mistrz” tylko „humanista”.  Ur. 1954 studiował psychologię  w PRL, aby udać się do dalekiego Sydney i studiować tam w „na prywatnym seminarium filozoficznym” a następnie przerzucił się do USA, gdzie w miejscowości Amherst w Center for Inquiry „organizacji edukacyjnej non-profit” z siedzibą przypominającą jedną z wiejskich klubokawiarni zakładanych na wsi przez tow. Rybczyńską Holland. A następnie przez kilka lat podobno mieszkał w Holandii, Szwecji i znowu w Australii. Do Polski zawitał po słynnych przemianach i od razu „zaczął tworzyć ruch humanistyczno-wolnomyslicielski”. W 1995 r. doprowadził do stworzenia Federacji Organizacji Wolnomyślicielskich. I zaczął jeździć za granicę, tym razem jako „ambasador polskich organizacji wolnomyślicielskich”. Oraz tłumaczyć na język polski takie dzieła przepełnione prawdą i tolerancją jak m.in. Christophera Hitchensa „Matka Teresa w teorii i w praktyce” czy „Watykan Zdemaskowany”. Który to już raz, chciałoby się zapytać. Podobnie jak chciałoby się zapytać, skąd młody nieukończony student psychologii miał kasę na te liczne podróże na koniec świata oraz „prywatne studia filozoficzne”.   Tylko pytamy. Nie chcemy pisać dzieła pt. „Dominiczak zdemaskowany”.

Jak widać, interpretacja artykułu 17 Traktatu Lizbońskiego od czasów przewodniczącego ex-maoisty pana Barroso wyraża się we „wzmacnianiu laickiej  nogi” czyli dodawaniu wagi organizacjom jawnie wrogim Kościołowi Rzymsko Katolickiemu a następnie na powoływaniu się na „autorytet organizacji pozarządowych” w celu wdrażania „ogniem i mieczem biurokratycznym” lewackich fantazji z roku 1968, wypływających wprost z komunizmu i maoizmu.

Na przykład kiedy rozpoczynała się w 2015 r. wielka akcja przywiezienia z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej około miliona mężczyzn bez paszportów i wiz do Unii Europejskiej  podobno 28 krajowych organizacji wolnomularskich, z turecką, irlandzką i polską włącznie – miały ogłosić gorące poparcie dla tej idei. Jakoś tym się dzisiaj w Polsce nie chwalą.


Warto w tym miejscu zwrócić uwagę, że w Polsce tzw. „loże” i wojujący  antyklerykałowie są grzecznie zarejestrowani jako „organizacje pozarządowe” i mogą korzystać z dotacji Ministerstwa Kultury.
Są to m.in. takie organizacje  jak:  

- Wielka Loża Narodowa Polski, zarejestrowana w 2002 r.  siedzibą na ul. Lekarskiej 19 w Warszawie. We władzach Zarząd: Złotek Złotkiewicz Marek Sławomir, Siciński Ryszard Stanisław, Cegielski Tadeusz Jan, Kalinowski Aleksander (przewodniczący),Holdziewicz Peter Andreas, Stefańczyk Tomasz Piotr, Popławski Bogdan Jakub,

- Suwerenny Zakon Rytu Szkockiego Dawnego Uznanego i Przyjętych Mularzy Polskich zarejestrowany 4.12.2002 r. z siedzibą na ul. Wilczej 29A/17. We władzach wykazano: Komitet Założycielski: Cegielski Tadeusz Jan, Złotek Złotkiewicz Marek Sławomir, Siciński Ryszard Marek, Siciński Wojciech, Zarząd: Brzeziński Marek, Popławski Bohdan Jakub, Wakar Krzysztof Marek, Siciński Wojciech, Chądzyński Sergiusz, Cegielski Tadeusz Jan, Cegiełła Piotr, Usarewicz Jerzy Józef, Rzymkowski Zygmunt Maciej.

Panów Popławskiego, Chądzyńskiego i Sicińskiego Wojciecha odnajdujemy w fundacji o bardzo znamiennej nazwie „ Fundacji Dzieci Wdowy” zarejestrowanej 9 kwietnia 2016 r. na ul. Lekarskiej 19/1 w Warszawie, nr KRS: 0000611471. , której zadania to m.in. „ochrona dziedzictwa narodowego w szczególności spuścizny kulturowej związanej z ruchami etycznymi i wolnościowymi i filozoficznymi w  Polsce..”.

A gdzie w tym wszystkim jest pan Tomasz Szmagier „wysłannik do Timmermansa”? Pan Tomasz Szmagier jest zarejestrowany w KRS jako przewodniczący Stowarzyszenia „Wielki Wschód Polski” – rejestracja 28.06.2002 r. z siedzibą na ul. Andersa 13 w Warszawie nr KRS 0000120900. We władzach Stowarzyszenia są ponadto pan Pawłowski Marek Edward ( zarejestrowany również (w 2007 r) we władzach czyli w „Zarządzie zwanym także wielkim warsztatem” organizacji o nazwie „Wielka Loża Mieszana Polski Observantia” z siedzibą na ul. Niskiej 11/41 w Warszawie KRS 0000280732) i pan Bernard Moroz. A w Komisji Rewizyjnej pan Galwas Bogdan Jerzy zaangażowany również w organizację o nazwie „Polskie Towarzystwo Naukowe Edukacji Internetowej” zarejestrowane 12.04.2007 r. na ul. Nowowiejskiej 15/19/41. Jak to się dobrze składa, że „loże” mają przełożenie na „edukację internetową”. Akurat tak, jak zaleca słynny „program Unii na lata 2014-2020”.
Co do innych osób w Stowarzyszeniu „Wielki Wschód Polski” to warto zwrócić uwagę na panią Piątek Wiesłąwę Bogumiłę, która działa nie tylko w „Observantii” ale także w Międzynarodowej Kapitule Orderu Uśmiechu (wspólnie z panami: Pawłowskim Markiem Edwardem i Ilją Marinkowiciem z Loży Mieszanej Observantia”). Kapituła Orderu Uśmiechu!!!

Oczywiście to są takie kwiatuszki „dzieci wdowy”, które zakwitły dzięki „braciom trochę uśpionym” w PRL w dobrej , przedwojennej loży „Kopernik” z wielkim wysiłkiem wystruganej przez Wielką Lożę Francji jeszcze w roku 1920. Co prawda zły prezydent RP Ignacy Mościcki  w 1938 zakazał działalności masońskiej, głównie ze względu na 2 loże niemieckie, ale władze Polski Ludowej  , o dziwo, miały sporą słabość do masonów i prześladowały  ich w taki sposób, że np. dawały im etaty na uniwersytetach komunistycznych  lub w jednostkach organizacyjnych Polskiej Akademii Nauk. Albo w spółdzielczości mieszkaniowej.

A konkretnie takimi „władzami” był  m.in. tow. Stefan Żółkiewski, w latach 1942-1968 członek Komitetu Centralnego PPR i PZPR a w 1945 r. rzucony na odcinek kultury a w szczególności –literatury. Stefan Żółkiewski założył na wzór radziecki w Polskiej Akademii Nauk – Instytut Badań Literackich i sam był dyrektorem tej jednostki przez ładnych parę lat. Był też Ministrem Szkolnictwa Wyższego i osobiście tworzył „fiszki personalne” dalszych karier w „socjalistycznej nauce” na podstawie takich kryteriów jak: wiek ( prof. Kleiner lat 62 – „za stary, nie przestawi się”), antyklerykalizm (duży plus), członkostwo w partii (plus ze znakiem zapytania, bo może z oportunizmu).

O tym wszystkim można dowiedzieć się ze znakomitego filmu dokumentalnego pt. „Stefan Żółkiewski” z serii filmów pt. „Errata do biografii” – 49 filmów nakręconych w latach 2007-2010 przez grupę reżyserów  dla Telewizja S.A. Film Open Group.

 Akurat odcinek 32 o „carze literatury stalinowskiej PRL” Stefanie Żółkiewskim nakręcił Grzegorz Braun. I w tym filmie w 14:42  minucie podana została informacja, że Stefan Żółkiewski „bardzo szanował Jana Józefa Lipskiego i się nim opiekował”.  A także, że od „od 1961 r. Jan Józef Lipski był działaczem masonerii”. W 14:51 minucie filmu leci informacja podawana przez „prof. Janusza Maciejewskiego  b. Wielkiego  Mistrza Wielkiej Loży Narodowej” i wieloletniego pracownika IBL (zaczynał jako magister), że „były tam warunki nawet do konspiracji”. Domyślam się, że do „konspiracji wolnomularskiej, antyklerykalnej”. Nie jest przypadkiem, że Jan Józef Lipski, który w latach 1950-1952 pracował w IBL jako student nad przygotowywaniem „Słownika Wyrazów Bliskoznacznych” dla wydawnictwa Czytelnik a w 1953 r. zrobił magisterkę na temat „ekspresjonizmu w twórczości Tadeusza Micińskiego”. Tadeusz Miciński literat, dramaturg, kumpel Przybyszewskiego i Witkacego zajmował się od młodych lat okultyzmem, satanizmem i teozofią. Aż doszedł do przekonania, że „…Chrystus, Lucyfer i Feniks to trzy imiona tej samej istoty..”.
Tego akurat nie ma w filmie o tow. Żółkiewskim, ale wystarczyły chyba te inne, m.in. o „opiece nad wolnomularstwem”, że w efekcie z całej serii tych filmów wrzuconych do sieci przez TVP, ten jeden odcinek od jakiegoś czasu – jest niedostępny. Jakieś tajemnicze siły zastosowały w naszym wolnym kraju – brutalną cenzurę.
Nie interesowałoby mnie tak dzisiaj to całe „wolnomularstwo III RP” jeżdżące do Fransa Timmermansa na konsultacje, gdyby  nie bardzo widoczne „małżeństwo z wojującym ateizmem” w osobach takich liderów „wolnomularstwa” jak pani prof. Szyszkowska czy śp. Pan prof.Andrzeja Rusłana Fryderyka Nowickiego.

 Ostre antyklerykalne zacięcie tutejszego wolnomularstwa wyraża się w tym, że w czasopiśmie pod nazwą Ars Regia wydawanym przez profesora nauk humanistycznych na Uniwersytecie Warszawskim (1996) i Wielkiego Mistrza Loży Narodowej Polski w latach 2000-2003  Edwarda Cegielskiego pisuje jedna z najagresywniejszych antyklerykałek III RP prof. Maria Szyszkowska. Najśmieszniejsze, że pani ta w swoim czasie działała w PAX Bolesława Piaseckiego.
Ponadto u docenta wiki jako Wielki Mistrz Wielkiego Wschodu w latach 1997-2000 wymieniany jest sam prof. Andrzej Rusłan Fryderyk Nowicki – z Uniwersytetów: Warszawskiego, Wrocławskiego i UMCS w Lublinie – założyciel i Prezes Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli (1957). Profesor Nowicki od roku  2007   był członkiem Komitetu Honorowego Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, którego pierwszym Prezesem Zarządu Głównego był od roku 2005 niejaki Marek Agnosiewicz, pod którym to filuternym pseudonimem ukrywa się niejaki Mariusz Gawlik, założyciel portalu www.racjonalista.pl . Ponadto prof. Nowicki  był teściem Wandy Nowickiej oraz dziadkiem narzeczonego Bratkowskiej Kasi, córki samego Bratkowskiego. Niestety, prof. Nowicki starszy, ojciec Światosława Nowickiego, tarocisty i męża Wandy Nowickiej – zmarł był w 2011 r.


Wracając do żyjących to pan prof. Cegielski udziela się w zarejestrowanym w 2013 r. Stowarzyszeniu Instytut Sztuka Królewska w Polsce KRS 0000449719, z siedzibą na ul.Sulkiewicza 7/16 w Warszawie. Misją tego Stowarzyszenia jest m.in. „…Inspirowanie, prowadzenie oraz koordynacja badań naukowych na temat przeszłości oraz teraźniejszości wolnomularstwa polskiego i światowego…”.

Pan profesor Cegielski jak to Wielki Mistrz jest też zarejestrowany we władzach: Suwerennego Zakonu Rytu Szkockiego i Dawnego Uznanego Wolnych i Przyjętych Mularzy Polski a także w Fundacji Dziedzictwa Nieborowa (wraz z Branicką Jakubowską Iwoną) oraz w fundacji.

Wracając do „nieświętego paktu” masonerii i komunistów rządzących z moskiewskiego nadania w PRL, to warto może zwrócić uwagę na fakt, iż jakkolwiek znakomita większość polskich pisarzy przedwojennych  objęta była zakazem wydawania w PRL a ich książki zostały wyrzucone z bibliotek publicznych - to zasada ta „miękła” w przypadku pisarzy zaangażowanych w masonerię.
Wśród literatów wydawanych w PRL  byli więc nie tylko Wanda Wasilewska czy Iwaszkiewicz ale też  socjalista, literat i   mason Andrzej Strug, Juliusz Kaden Bandrowski a już Stefan Żeromski  to po prostu w strasznych ilościach i w lekturach szkolnych.  I teraz rozumiem, dlaczego kolejna ciężka i to zacięciu pornograficznym powieść „Popioły” stała się lekturą szkolną. Bohater książki zostaje wciągnięty do masonerii i przy okazji Stefek opisuje prawdziwe lub wymyślone „obyczaje masońskie.

Z wcześniejszych artystów polskich to oczywiście Wojciech Bogusławski i hrabia Aleksander Fredro. Oraz konieczna dla edukacji wiedza o tak ważnych pozycjach literackich jak biskupa Ignacego Krasickiego „Monomachia czyli wojna mnichów” albo z 1820 r. Stanisława Kostki Potockiego „Podróż do Ciemnogrodu” . Tego Stanisława Kostki Potockiego „Prezesa Rady Stanu i Rady Ministrów Księstwa Warszawskiego” a także „Prezesa Senatu Królestwa Polskiego”  a także masona ,   co to tak się rozgrzał, że drogą licznych intryg i fałszerstw dokonał   kasaty zakonów  i rabunku wielce zasłużonych dla Kościoła i Rzeczpospolitej - klasztorów na terenie zaboru rosyjskiego  w roku 1819. Sekundował mu w tym nieoceniony Stanisław Staszic. Ikona PRL.

Ciekawe, że wedle docenta wiki „ostatnie wydanie tego antyklerykalnego kuriozum ukazało się w roku 2003 nakładem Wydawnictwa Ossolineum i De Agostini w serii „Skarby Biblioteki Narodowej” z dofinansowaniem państwa na digitalizację.  A  wykładu Ojca Wincentego Polka OCist Przeora Klasztoru  w Wąchocku  pt. Dekret kasacyjny z 1819 r. i jego wykonanie w stosunku do zakonów Diecezji Sandomierskiej” wygłoszonego na Targach Książki w Bytomiu to państwo polskie – nie wydało dotąd za swoje pieniądze – jako pomoc naukową do nauki historii w szkołach średnich.

W 1950 r. wydany został hrabiego Jana  Potockiego (matka Anna Teresa z d. Ossolińska „członkini masonerii europejskiej”) „Rękopis Znaleziony w Saragossie”. Na sfilmowanie tej opowieści o wyraźnych wątkach okultystycznych PRL wydała całkiem sporą kasę i dała najlepszą obsadę, jaka była dostępna. Akurat film ogląda się świetnie, tylko czy ktoś się zastanawia, dlaczego PRL wydał tyle kasy na starą ramotę? Może dlatego, że w bardzo specyficzny sposób pokazuje starą katolicką Hiszpanię. No i ten okultyzm-satanizm.

Teraz rozumiem również, dlaczego za czasów głębokiego PRL w prowincjonalnej bibliotece można było znaleźć cały cykl Aleksanda Dumasa starszego „Józef Balsamo. Pamiętniki Lekarza”- 5 tomów o awanturniku z XVIII w. Włochu występującym pod fałszywym nazwiskiem „hrabia Cagliostro” i  zamieszanym we Francji w spisek przeciwko królowej Francji Marii Antoninie z wykorzystani em życiorysu  mało cnotliwego kardynała w wielkiego rodu Rohan.  Oraz założyciela kolejnej organizacji masońskiej. Cagliostro odwiedził również I Rzeczpospolitą i jeździł do Londynu.

Władza ludowa się tak zachwyciła efektami „pedagogicznymi” „Józefa Balsamo” z 1957 r. że „dorzuciła” jeszcze 3 tomy „Hrabiny de Charny” i „Kawalera de Maison Rouge”. Mimo wszystko na odcinku antyklerykalnym Miciński był jednak „za ciężki”.

Nic nie jest przypadkowe na tym najlepszym ze światów. Ledwie nam się wydawało, że komuna upadła w 1989 r. a wpadliśmy od UE, która jest  kolejną próbą „budowy nowego, doskonałego społeczeństwa oświeconego”. I to  dzieje się na naszych oczach jak w XVIII w. Znowu z udziałem „dzieci wdowy”, jak ich nazywał dobrze poinformowany Stefek Żeromski.  

Pan Frans Timmermans pochyla się nad każdym środowiskiem, nawet najmniejszym. A środowisko tzw. wolnomularzy III RP jest zdecydowanie małe (ok. 400 członków) na tle innych organizacji krajowych.  Taka Belgia liczy sobie 23 tysiące członków, Wielka Brytania 420 tysięcy, w tym sama Szkocja 150 tysięcy, Węgry- 400 osób, Niemcy – 16.110 osób, Dania -9.700 osób, Hiszpania – 4000 osób, Włochy – 33.700 osób,  Holandia – 6.300 osób, Norwegia – 17.000 osób, Polska – 420 osób,  Portugalia – 4.100, Rosja – 1000, Serbia – 1.450, Finlandia – 7.000, Francja – 185.500, Szwajcaria – 4.850, Szwecja – 16.500, Estonia – 300.

Z jakichś powodów nawet tych zaledwie  420 „wolnomularzy” ale raczej antyklerykałów z Polski ma się do czegoś przydać Komisji Europejskiej. A może raczej Frans Timmermans „pierwszy wiceprzewodniczący” Komisji Europejskiej – odwala kolejny kawałek biurokratycznej mordęgi na podstawie art. 17 Traktatu Lizbońskiego, zwołując na telefon kilku facetów i facetek z Francji z prośbą, żeby zabrali jeszcze kogoś do towarzystwa. A potem napisze się „komunikat komisji” i zamknie w jednej z tysięcy szafek.  To jest wersja optymistyczna.
PS. Ciekawe, czy pan Tomasz Szmagier to kuzyn śp. Krzysztofa Szmagiera reżysera serialu „Przygody Psa Cywila”.

 

https://mojepanstwo.pl/suwerenny-zakon-rytu-szkockiego-dawnego-uznanego-wolnych-i-przyjetych-mularzy-polski
http://www.lisbon-treaty.org/wcm/the-lisbon-treaty/treaty-on-the-functioning-of-the-european-union-and-comments/part-1-principles/title-ii-provisions-having-general-application/159-article-17.html

 https://www.youtube.com/watch?v=GLVOlqgspyg

sobota, 11 lutego 2017

John Sack, Mąka, Łuszczyna i NKWD czyli kto męczył Niemców po wojnie.



Kiedy w grudniu 2016 r. zapadł wyrok skazujący niemiecką stację ZDF za bezpodstawne używanie nazwy „polskie obozy koncentracyjne” z oskarżenia Pana Karola Tendery Polaka i Więźnia niemieckich obozów koncentracyjnych znane z troski o dobre imię polski wydawnictwo o nazwie Znak Horyzont być może już otrzymało z drukarni jeszcze gorące dzieło o ambicjach popularno naukowych autorstwa pana Marka Łuszczyny.
Dzieło nosi tytuł „Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne” i jest dowodem, że pewne środowiska i ich sponsorzy wiedzą doskonale, że przegranie jednej bitwy nie musi oznaczać przegrania wojny. I skoro przebrzydły PiS odgraża się,  że wdroży ustawę zakazującą posługiwania się w sposób nieuprawniony i szkalujący Polskę i Polaków termin „polskie obozy koncentracyjne”, to skoro ten termin jest taki „poręczny” w różnych bataliach wizerunkowych przeciwko Polakom, to można go użyć w innych okolicznościach przyrody.
I kiedy toczył się proces z powództwa Pana Karola Tendery wspieranego przez wielu ludzi dobrej woli a nawet Rzecznika Praw Obywatelskich – już szykowali kolejny atak.
Robota została zlecona facetowi, w którego lansowanie zainwestowano sporo papieru i medialnego czasu już przy okazji jego dwóch pierwszych „dzieł niemal historycznych” a w istocie raczej prymitywnej politgramoty w stylu tabloidu Fakt: panu Markowi Łuszczynie.

Jeśli chodzi o te poprzednie dzieła, to mam na sumieniu wydanie kasy na pierwszy tytuł: „Igły. Zimne Polki , które zmieniły historię”. Tytuł rzucający na kolana a tytuły niektórych rozdziałów nawet bardziej. Np. „Kawa z papieżem Hitlera.Opowieść o Marii Sapieżynie”.  Inne rozdziały były mniej rzucające o ścianę ale niewiele mniej. Natomiast są przeraźliwie banalne i oczywiście autor za nic nie był w stanie udowodnić, że któraś z tych kobiet zamieszanych w wojny wywiadów w jakikolwiek sposób „zmieniła historię”. W dodatku w tytule zawarte są dwie wredne sugestie. Użycie nazwy „Igły” ma się zapewne kojarzyć z bestsellerem Kena Folletta pt. „The Eye of The Needle”, której bohaterem jest bezwzględny morderca i szpieg niemiecki w czasie Blitzu – niejaki Henry Faber, który miał ksywę „Die Nadel” czyli „Igła”. Facet mordował beznamiętnie uciekając przez skromnym brytyjskim policjantem aż się nadział na młodą Angielkę, z którą się nawet przespał ale ona go przejrzała i zastrzeliła jak psa. W filmie sensacyjnym ogląda się to świetnie a Donald Sutherland zrobił z tego szpiona wyjątkowo odrażającą postać.
No i wydawnictwo PWN rzuca w roku 2013 książkę, której tytuł jakoś tak dziwnie ma kojarzyć wspaniałe, szlachetne i odważne Patriotki Polskie jak „cichociemną” gen. Zawacką „Zo” czy agentkę polskiego wywiadu na Niemcy – studentkę panią prof. Głąb/Glomb – Szwarc albo arystokratkę Klementynę Mańkowską z organizacji „Muszkieterzy” – z niemieckim mordercą i nieudanym szpiegiem.  To takie nieprzyjemne odkrycie już na etapie tytułu. Potem jest jeszcze gorzej, bo do grona najodważniejszych i godnych Polek Patriotek, pan Łuszczyna upchnął różne podejrzane figury, nie dość, że nie będące Polkami, to jeszcze należące raczej do gatunku awanturnic kręcących się „koło szpiegowania” – dla kasy. W ten sposób wylądowały w książce i niemiecka arystokratka Benita von Falkenhayn, której rodzina gwałtownie zubożała po I WW a zdemobilizowany niemiecki mąż, utrzymujący żonę pracą na wyścigach, spadł z konia, połamał się i zaczęła się zwyczajna nędza.  Pani Benita zaczęła się gwałtownie rozglądać za jakimiś dochodami i na jej drodze stanął słynny kapitan Sosnowski, chłopak jak malowanie i w dodatku dysponujący sporymi budżetami jako polski szpieg. Pani Benita zdążyła się rozwieść z pierwszym mężem i wyjść za jakiegoś wynalazcę, co  bardzo zwiększyło jej wartość na rynku szpiegowskim. Faktem jest, że pozostawała w kontakcie z uwodzicielskim kapitanem, ale nie była ostrożna i skończyło się to dla niej ścięciem toporem. Wraz z nieostrożną koleżanką. 
Jakby czytelnikom było mało opowieści o rzekomej miłości Iana Fleminga do Krystyny Skarbek (dla Anglików – Christine Grainville) podpieranej źródłami w postaci powieści Casino Royale, to wcisnął do książki o „zimnych Polkach” jakąś wesolutką Węgierkę a  może Żydówkę węgierską ( w każdym razie córkę Ferenza) pannę Malwinę Gertler, której kwity zostały gdzieś tak koło roku 2008 nagle rzucone do Internetu przez brytyjskie służby i jej życiorys w formie dwóch akapitów powtórzono nawet po turecku i rosyjsku.  Te dwa akapity to informacja o tym, iż panna Gertler „uciekła z Polski w 1937 do Anglii”. Czyli musowo Żydówka uciekająca przed polskimi antysemitami już w 1937. W Londynie spotkała brytyjskiego lorda bez grosza i nagle na scenę wyszedł prawdziwy szpon a prywatnie „sponsor panny Gertler” czyli pan Edward Stalislas Weisblat , polski Żyd, który właśnie dorobił się bajecznej fortuny na dostarczaniu broni dla rządu republikańskiego Hiszpanii w czasie wojny domowej. Kochaneczka miała dzięki temu do dyspozycji czekoladowego Rolsa z kierowca.
 A Weisblatt zaoferował „posag” spłukanemu lordowi 500 funtów gotówką ( dzisiaj ok. 20 tysięcy) za ślub z panną Malwinką. I takim sposobem panna została nagle Lady Howard of Effingham  i miała wejścia na wszystkie lancze, koktajl party w najlepszym towarzystwie. Ale był to już rok 1940 i MI5 miało oko na pana Weisblatta i jego czarodziejkę, która podobno udzielała się również erotycznie w kręgach politycznych. Skończyło się na 3 miesiącach więzienia dla Lady Effingham ( Biała Rosjanka pani Wolkoff miała gorzej bo załapała się na 10 lat odsiadki) a Lord się zbiesił i rozwiódł już w 1946. Bo się okazało, że MI5 było prawie pewne, że Weisblatt był sowieckim szpiegiem a i z Gestapo miał kontakty, podobnie jak pani Malwina, która odwiedzała sowieckiego ambasadora.  Po wojnie pani Malwina zwiała do Australii a dane niejakiego Edwarda Stalislasa Weisblatta można znaleźć w bazach danych urzędów imigracyjnych Brazylii. Bo on miał żonę i dzieci ten Weisblatt, podobno Rosjankę.
Mamy więc i „Polskę” i „zimną Polskę”, która w dodatku „zmieniła świat”. Wspólnie z handlarzem broni, sowieckim wywiadem i Gestapo.
Najbardziej po bandzie autor pojechał sugerując, że pani Sapieżyna z domu Zdziechowska, której ojciec w czasie wojny przebywał w Londynie w ekipie Sikorskiego – w czasie pobytu w Rzymie załapała się na audiencję u Papieża Piusa XII i go „nauczała o potrzebie pomocy Żydom”, co to on się strasznie uchylał przed tym chrześcijańskim obowiązkiem. Biorąc pod uwagę, że pani Sapieżyna zwiała z Polski zaleszczycką szosą i utknęła w czasie wojny we  Francji i jedyną jej obsesją tej epoki było odzyskanie biżuterii, którą członek rodziny zdeponował gdzieś we Włoszech, to ten rzewny opis „Maty Hari” robi wręcz żałosne wrażenie. Ale wciśnięcie ataku na Papieża Piusa XII w książce skierowanej do absolwentek nowej niestresującej matury może się okazać bardzo efektywnym i tanim zabiegiem.
Ponieważ książka jest w twardej okładce i miłym zdjęciem, można ją podarować komuś, kogo się zwyczajnie bardzo nie lubi. To porada pewnego internauty a ja ją popieram.
Ale za to jakie fantastyczne recenzje ten kicz dostał i od Newsweeka i od Wirtulanej Polski (a może Wirtualnej Polonii).
W ślad za tym dziełem Wydawnictwo Naukowe PWN wydało w 2014 r. książkę pana Łuszczyny pt. „Zimne. Polki które nazwano zbrodniarkami”. W tym przypadku zabieg był jeszcze prostszy. Jest to 5 historii wybranych wg jakiejś reguły znanej autorowi i paniom redaktorkom z PWN. Reguły dość czytelnej: jedna „Luna Brystygierowa, która torturowała ale się nawróciła na gorącą katoliczkę”, jedna Polka „co wydała żydowską rodzinę ze strachu” i jedna dzieweczka, co mamusię pokroiła na kawałki, bo ją denerwowała. Do tego jeszcze ofiara gwałtu zbiorowego  w wykonaniu jakiegoś oddziału Dirlewangera, która odczekała 16 lat aby dokonać zemsty.
Jak więc widać, wysokiej rangi funkcjonariusza UB i prawdopodobnie obywatelka ZSRR od 1939 r. ( akcja paszportowa na terenach  II RP  zaanektowanych przez ZSRR) oraz Żydówka z pochodzenia i donosicielka a może i funkcjonariuszka NKWD – została po raz kolejny „zaawansowana” nie tylko na Polkę ale nawet na katoliczkę. A obok postawiono Polski – jakieś kryminalistki, które zdarzają się z każdym społeczeństwie. I teraz ta manipulacja „które nazwano zbrodniarkami”. To znaczy, że one nimi NIE były? A zwłaszcza zapewne Brystygierowa NIE była, tylko „ją tak nazwano”.  
Recenzje już spokojniejsze, bo dzieło szyte grubym szpagatem.
No i trzecia część „trylogii Łuszczyny” czyli „Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne” wydana przez niezawodne wydawnictwo Znak Horyzont w 2016 r.
Ogólne przesłanie jest proste bo autor w trakcie wielu wywiadów powtarza je jak mantrę: po II WW dawne niemieckie obozy zostały przejęte przez polskie władze, „więc są polskie”. W dodatku oskarżenia Polaków, że obozy były prowadzone głównie przez Żydów to jawne kłamstwo, bowiem Polacy potrafią wymienić tylko jednego Salomona Morela a przecież był taki Gębarski.
A ogólnie było -207 obozów „polskich”, w których Polacy zamęczyli biednych Niemców, Ślązaków i Ukraińców. I autor łaskawie dodaje, że też „Żołnierzy AK”. Czyli chyba Polaków.  
Pan Łuszczyna otwarcie atakuje IPN twierdząc, że sam się musiał przebijać przez kwity w archiwach powiatowych czy jakoś tak.  I powtarza starą śpiewkę, że „w Warszawie był polski rząd”, więc te „obozy były polskie” i „on się po prostu wstydzi za Polaków”, którzy te obozy koncentracyjne dla Niemców prowadzili a przecież tam było tyle niewinnych osób.  W sumie pan Łuszczyna okazuje się człowiekiem więcej niż dokładnym „na odcinku polskiej zbrodni” kiedy jakoby przeprowadza wywiad z jednym starym ubekiem Pawłem Mąką, Żydem z Będzina, który  jakoby miał potworne przejścia z Polakami przed wojną ( urodził się w 1930 r) a konkretnie w szkole, gdzie się uczył na inżyniera to i profesor go prześladował jako Żyda a koledzy to go ciągle bili. Potem co prawda biło go Gestapo w Katowicach ( bo Pinek Mąka w dzień pracował w niemieckiej fabryce a w nocy wymykał się do partyzantów i strzelał do Niemców z karabinu maszynowego i innej broni aż go złapali), ale to nie było, jak należy rozumieć takie bolesne.
No więc pan Łuszczyna przeprowadza wywiad z Pawłem Mąką, który ma fiszkę w IPN ale bardzo krótką fiszkę i przekonuje nas, że tych Żydów to było na Śląsku mało, nic nie znaczyli, musieli się słuchać, bo w Warszawie wiadomo kto rządził. Polacy.
Bardzo mnie ta nowa koncepcja historii Śląska w okresie 1945-1951 bardzo zainteresowała, bowiem mam w posiadaniu książkę amerykańskiego dziennikarza wojennego i Żyda śp. Johna Sacka pt. „Oko za oko. Przemilczana historia Żydów, którzy w 1945 r. mścili się na Niemcach”. Wydana w Polsce w 1995 r. w Wydawnictwie Apus. No i  w tej książce na str. 83 jest taka informacja:”..Jego ludzie wyzwolili w 1945 r. Będzin a wkrótce Pinek dostał kartkę przebitkowego papieru, która obwieszczała: „Niniejszym wyznaczamy was na Sekretarza Bezpieczeństwa Publicznego na obszar Śląska”. Ta prowincja obejmowała całą południowo-zachodnią Polskę, oraz fragment administrowanej przez Polskę części Niemiec- prawie 5 milionów ludzi (..) i dwieście tysięcy mil kwadratowych…”.
No więc już wiemy, jak wyglądała „godzina Zero” dla nowych służb Bezpieczeństwa na Śląsku. Był luty 1945 r. i Wrocław jeszcze się bronił, podobnie jak w niemieckich rękach była Zielona Góra czy  Szczecin.
A teraz może chronologicznie o tym, kto czym rządził i kogo reprezentował w 1945 r. Wojna jeszcze trwała i na całym terenie Polski i zajmowanych terenach Niemiec – rządziły komendantury Armii Czerwonej i NKWD. I miały jeszcze rządzić kilka miesięcy a nawet lat.
W tym czasie legalnym rządem polskim uznawanym przez wszystkie państwa (poza ZSRR) był Rząd Polski na Uchodźtwie w Londynie. Cofnięcie uznania przez USA i Wielką Brytanię w dniu 6 lipca 1945 r. dla tego rządu z punktu widzenia obywateli RP niczego nie zmieniało. Dla nich był to rząd legalny. W dodatku był to rząd nadal uznawany przez prawie 30 państw takich jak m.in.: Irlandia, Hiszpania, Australia, Południowa Afryka, 19 państw Południowej i Środkowej Ameryki (w tym Kuba) oraz Watykan.  
A więc może dla pana Łuszczyny „polskim rządem” był PKWN utworzony w Moskwie przez „bywszą Polkę” Wandę Wasilewską do spółki  ze słynnym Polakiem i patriotą Bermanem Jakubem, ale dla mnie legalnym rządem był i pozostał Rząd Polski w Londynie. Identycznie jak ja dzisiaj myślała moja Rodzina, Sąsiedzi mojej Rodziny i jakieś 95 % polskich obywateli w 1945 r. I zapewne dlatego kiedy pojawił się w Lublinie ten cały PKWN, to musiał otrzymać ochronę wojsk NKWD w ilości 870 sołdatów.
W artykule pana Jacka Pietrzaka w UważamRze  pt. „NKWD pacyfikuje Polskę” podane są suche dane na temat stanów ilościowych NKWD w miarę instalowania się komunistów w Polsce. Po pierwsze w maju 1944 r. dowódca wojsk NKWD do Ochrony Tyłów gen. Iwan Gorbatiuk wraz z gen Sierowem wydali dyrektywę wewnętrzną, w której przestrzegali, że :”… przestrzegali jednostki NKWD, że na terenach, które mają być niebawem wyzwolone, istnieją „wrogo nastawione do nas grupy ludności, które będą dążyć do tego, by w dogodnym momencie uderzyć nam w plecy".
W samym Lublinie istniały trzy punkty filtracyjne NKWD plus obóz  NKWD na Majdanku. Czyli „polski PKWN” mógł odetchnąć pełną piersią i spać spokojnie. Bowiem 13 października 1944 r. słynny „polski rząd” w osobie niejakiego Berii wydał rozkaz nr 001266 o sformowaniu 64 Zbiorczej Dywizji NKWD, która tworzona była w owym Lublinie. Do 20 października 1944 r jak pisze pan Pietrzak :”… liczyła ona już 9574 żołnierzy, a w grudniu 1944 r. jej stan osobowy przekroczył 14 tys. W tym samy czasie cały aparat bezpieczeństwa PKWN liczył zaledwie 2,5 tys. funkcjonariuszy….”. W maju 1945 r. oddziały NKWD liczyły na terenie Polski już 35 tysięcy a w lecie 1945 r. odpowiednio 45 tysięcy funkcjonariuszy NKWD. W styczniu 1945 r. na rozkaz Berii sformowane zostały 2 dodatkowe dywizje NKWD.  
Zadania polegające na wyłapaniu oddziałów polskich i „zneutralizowaniu” polskich elementów patriotycznych ale też nadzór nad demontażem infrastruktury przemysłowej m.in. na Śląsku i zarządzanie obozami filtracyjnymi NKWD, obozami pracy i obozami rolnymi.  W maju 1945 było ich 16 a w pod koniec 1945 r. – 28.
 A przecież nie byli to jedyni Rosjanie uprawiający terror na terenach „wyzwolonej Polski” i „wyzwalanego Śląska”. Armia Czerwona kiedy ruszyła w styczniu 1945 r. znad Wisły, liczyła ok. 3,8 mln sołdatów. Oni byli doskonale poinformowani, kiedy mijają granicę niemiecko-polską z 1939 r. i co im wolno.  W wolnej chwili oczywiście.  Oni już obejrzeli filmy propagandowe o wyzwoleniu niemieckiego obozu na Majdanku w Lublinie a doskonale pamiętali „dokonania niemieckie” na terenach Białorusi i ogólnie ZSRR.  
Tak więc do tych 45 tysięcy funkcjonariuszy NKWD należy dodać codziennie jakieś 200 tysięcy sołdatów wałęsających się w „wolnych chwilach” kiedy nie było walk i poszukujących różnych fajnych przedmiotów, które chcieli wysłać jako podarki dla mamy i narzeczonej. Zazwyczaj „kolekcjonerstwo” obejmowało: zegarki, biżuterię, sukienki, pantofle ale też rowery a nawet piły. „W pakiecie” był samogon i gwałty.
A teraz przechodzimy do „polskiej administracji” na terenach „wyzwolonej Polski” i „wyzwolonego Śląska”.  Ośrodkiem wszelkiej władzy „niewojskowej” aczkolwiek ściśle współpracującej z NKWD były Wojewódzkie Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego.  To oni dostarczali do obozów „wsad” do przemielenia. Czasem sami „przemielali”.
No i mamy przy tej okazji niekończące się dyskusje , czy te WUBP to były „polskie” czy „niepolskie”.  I panowie Grossowie wyjmują statystyki, że tam było co najwyżej 50% Żydów a czasem to nawet mniej.
Mnie zainteresowało, ilu Polaków realnie kierowało Wojewódzkimi Urzędami Bezpieczeństwa , zwłaszcza na Śląsku w momencie „zero” i na samym początku.  No i okazuje się, że nawet docent wiki daje ciekawe dane o narodowości szefów tych WUBP, podlegających MBP.  Wybierając nazwiska tych, którzy kierowali takimi urzędami na początku czyli w latach 1945-1947 dochodzimy do ciekawych ustaleń.
Oto parę fiszek osobowych pokazujących, jak to „Polacy przejęli władzę na Śląsku” w 1945 r. Mamy już tego Pinka Mąkę w randzie kapitana i z tym „przebitkowym papierem z nadaniem”. Wiadomo, że on organizował pierwszą ekipę Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa w Katowicach i zatrudnił tam m.in. swoich 2 braci, jakieś żydowskie koleżanki z Będzina etc.
A teraz ciekawsze postacie:
1)      Bronisław Trochimowicz, Rosjanin, ur. 1904 r. w rejonie Krasnodarska. W latach 1918-1926 żołnierz Armii Czerwonej zwalczający oddziały „Białych”, w latach 1928-1941 r. kierownik elektrowni i szef budownictwa w Krasnodarze i Leningradzie. W 1943 r. odkomenderowany do Armii Polskiej z ZSRR. Od 22.11.1944 r. z-ca Komendanra Komendantury RBP w Lublinie, w latach 1945-1947 – Z-ca Kierownika UB na Okręg Dolny Śląsk!!! Od 1947 r. szef  WUBP w Gdańsku,
2)     Faustyn Grzybowski, Rosjanin, ur. 1913 w Mikołajewie k. Dnipra, od. 1933 aktywista KPZR i pracownik kołchozu, od 1935 Armia Czerwona, 1938 r. ukończenie szkoły podoficerskiej 64 Pułku NKWD, od 1943 oddelegowany do Armii Polskiej w ZSRR, 13.08.1944- 16.01.1945 – szef WUBP w Białymstoku, 16.01.1945- 30.11. 1945 r. szef WUBP w Lublinie, 06.12.1945- 15.04.1948 r. – szef WUBP we Wrocławiu. Pełne 3 lata.
3)      Józef Kratko  Żyd, ur. 1914 Pińsk, od 09. 1941 ochotnik w Armii Czerwonej, od 15.08. 1944 r. Komendant MO Miasta Stołecznego Warszawy, 1945 – Szef Inspektoratu KG MO w Warszawie, 1946-1947 szef WUBP w Katowicach, 1947-1953 Szef IV Departamentu MBP
4)     Józef Jungman (Jurkowski) Żyd,  ur. 1913 w Lublinie, w latach 30-tych w KZMP, od 1941 r. w Armii Czerwonej, od 1943 r. w Wojsku Polskim w ZSRR, od 1944 r. oficer do zadań specjalnych Resortu Bezpieczeństwa Publicznego PKWN, od 23.01.1945 r. Szef Grupy Operacyjnej na Górny Śląsk, 23.12. 1945 r. szef. WUBP  w Bydgoszczy, 15.03.1948 r. szef WUBP – w Gdańsku, 15.08.1950-30.11.1951 r. w MBP Warszawa, w okresie 1.12.1951- 31.05.1955 r. szef WUBP w Katowicach,  najbliższy szef Pinka Mąki.
5)      Jan Wołkow, Żyd, ur. 1916 Ozdziutynach na Wołyniu, w latach 30-tych w KPZU, od 1939 3 lata w „aparacie partyjnym komunistycznym na Wołyniu”, w 1943 szkolenie w tzw. Polskim Batalionie Szturmowym, w 1944 zrzucony do Polski  w AL. U Grzegorza Korczyńskiego, w okresie 28.09.1945 -2.08.1947 – w WUBP w Gdańsku, śledczy , „prowadził” sprawę „Inki” oraz 5 Brygady Łupaszki na terenie Pomorza,
6)      Nachum Chmielnicki ur. 1914 Żyd, w Kamionce Rosja, w 1945 w WUBP w Katowicach, 1946-1947  z-ca szefa PUBP w Nysie, 1948 – szef PUBP w Bytomiu, 1949 szef PUBP w Lublincu, 1951-1954 – z-ca szefa WUBP w Katowicach,
7)      Beniamin Kanarek ur. 1917 w Tarnowie, Żyd, 1945 oficer śledczy WUBP w Katowicach, 01.01.1946 – kierownik MUBP w Chorzowie, 1946 – szef UBP w Gliwicach, 1948 – inpektor WUBP w Katowicach
8)      Leon Weintraub, ur. 1914 w Sosnowcu, Żyd, 05.03.1945- 31.01.1946 r. w I Wydziale WUBP w Katowicach, 01.02.1946 – 06,.1946 – zca szefa wydziału VII WUBP w Katowicach, 1948-1949 szef wydziału V w WUBP w Katowicach,
W bazie danych IPN jest podobnych przypadków całkiem sporo. Jak np. tow. Broniatowski Mieczysław weteran wojny w Hiszpanii a od 23.11 1944 r. szef Warszawskiej Grupy Operacyjnej WUBP, od 05.03. 1945 dyrektor CS WUBP w Łodzi. Jeśli ktoś ma czas, może szukać. Polacy też tam są w dużych ilościach. Najwięcej takich, którzy przeszli przez szkolenia w Kujbyszewie w NKWD a niektórzy nawet w Smiersz.
John Sack w swojej książce podał listę osób pochodzenia żydowskiego, które w strukturach więziennictwa na Śląsku pełniły stanowiska kierownicze (str. 359) : Lola Potok Ackerfeld Blatt – komendantka więzienia UB w Gliwicach, Kleinhaut Szmul – komendant więzienia w Mysłowicach, Lewin Efraim – komendant więzienia w Nysie, „Solowicz Nachum” – Szef sekcji niemieckiej w Krakowie a następnie w województwie wrocławkim. Podobno pod tym pseudonimem ukrywał się sam późniejszy „papież literatury niemieckiej” Marceli Reich Ranicki, co ustalili dziennikarze niemieccy.
Tak więc oczywiście można starać się udowadniać, że Polacy samodzielnie i bez pomocy innych mścili się na Niemcach, ale widać, że to było dzieło komunistów, których ojczyzną był Związek Sowiecki a nie Polska. No i pozostaje mały problem odpowiedzialności samych Niemców za ludobójstwo na Polakach, Żydach i Rosjanach. Spora część pierwszych obsad WUBP na Śląsku to byli więźniowie niemieckich obozów koncentracyjnych lub ci, co przeżyli śledztwa Gestapo.

czwartek, 2 lutego 2017

Donieck i Ługańsk: europejskie prezenty dla Rosji i Wyszegrad.



Okazuje się, że  stara dobra maniera polityczna kładzenia się na jezdni lub chodniku celem powstrzymania imperialistów żądnych wojny stała się znowu modna. W Warszawie w wykonaniu niejakiego Diduszki wzbudziła śmiech perlisty a w Niemczech w wykonaniu aktywistów partii Zieloni , którzy usiłowali powstrzymać amerykański batalion zmierzający do Żagania wzbudziła zapewne niejakie nadzieje na jakiś skandal. 
Skończyło się  na ujawnieniu Polakom pewnych detali niemieckiej polityki zagranicznej polegających na tym, że jedni politycy niemieccy robią sobie zdjęcia z panem prezydentem Poroszenko i poklepują go po pleckach, gdy inni, w tym wypadku Zieloni, jeżdżą na tereny odrywające się już trzeci rok od Ukrainy i robią sobie zdjęcia z tamtejszymi przywódcami rebeliantów czy, jak chcą sami zainteresowani, władzami Demokratycznej Republiki Doniecka. A są to panowie: Wolfgang Gehrcke i pan  Andrej Hunko (a może Hunko Andre?).
To jest ta finezyjna polityka niemiecka, elastyczna ponad wszelkie wyobrażenie, zawsze słuszna i zawsze legalna. No i oczywiście nie byli to pierwsi emisariusze w Doniecku.
Już w lipcu 2015 r. Kiyv Post poinformował, że niemiecka delegacja  przybyła do Kijowa aby podpisać dokument o przekazaniu przez Niemcy kwoty około 300-500 mln Euro „na odbudowę Doniecka”.
A już 23 lipca 2016 r. nikt nie zajeżdżał do Kijowa, tylko delegacja niemiecka ( Dyrektor Niemieckiego Centrum Badań nad Eurazją i wydawca „Zuerst” pan Manuel Ochsenreiter, członek parlamentu Badenii Wirtenbergii z ramienia partii „Alternative for Germany” pan Udo Stein oraz z ramienia tej samej partii członek parlamentu Thuringii pan Thomas Rudy)  wraz z przedstawicielem Serbii panem Miodragiem Zarkowicem, pojechali prosto do Gorłowski, gdzie przyjęła ich pani  Minister Spraw Zagranicznych Republiki Donieckiej – Natalia Nikonorova.
A i tak nikt nie prześcignął Francuzów, którzy pod przykrywką obrony praw człowieka wysłali delegację 12 stycznia 2016 r. „obrońców praw człowieka”  na lotnisko do Doniecka w składzie: Josy-Jean Bousquet, prawnik, Jacques Clostermann szef organizacji o nazwie „My Country France” oraz pan Hanen Maksud. A czekał na nich na lotnisku przedstawiciel ministerstwa spraw wewnętrznych Republiki Donieckiej (która nie istnieje) pan Eduard Basurin.
Jakby tego było mało,  że Donieck jest odwiedzany przez liczne delegacje międzynarodowe, których nikt potem nie sadza po powrocie do ciupy, to tzw. Doniecka Republika Ludowa zdążyła otworzyć dwa zagraniczne centra informacyjne czyli coś na kształt konsulatów. Jeden otworzony został w Turynie na ul. Conte Rosso 3 i zarządzają nim dwaj panowie: Maurizio Marrone i Eliseo Bertolaso.  W uroczystości otwarcia biura w dniu 15 grudnia 2016 r. uczestniczyli ze strony włoskiej przedstawiciele m.in. takich partii jak Forza Italia, Liga Północna i Fratelli d’Italia.
Drugi punkt informacyjny został otworzony u solidnych, pragmatycznych Czechów, konkretnie w Ostrawie na ul. Sokolovská třída 244/27, Morawy. Biurem kieruje pani Nela Liskova.
Na stronie internetowej wymienione jest też trzecie biuro, zlokalizowane w Symferopolu na ul. Dołgorukowskiej 11/2 , którym kieruje pan Andrew Kozenko. Formalnie Symferopol to jeszcze Ukraina, ale władze Republiki Donieckiej uznają, iż Symferopol leży już w Federacji Rosyjskiej.
Jak więc widać, sytuacja na Siczy Zaporoskiej  jest jak zwykle więcej niż dynamiczna i jakkolwiek „wszyscy kochają Ukrainę”, to  straszne słowa Henry’ego Kissingera po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta USA,  że „trzeba uznać, iż Krym należy do Rosji a resztę może da się wynegocjować” – już się spełniają.  Te słowa zapewne szczególnie wziął sobie do serca pan Victor Orban i już prowadzi rozmowy konsultacyjne na temat „południowej nitki gazowej z pominięciem Ukrainy”.
Niewątpliwie Donieck i Ługańsk (który nie dorobił się jeszcze swoich „centrów informacyjnych” ale ma już herb i flagę) to łakome kąski i to powszechnie znana wiedza. Więc niby jest tam wymiana ognia i giną Bogu ducha winni ludzie, ale „dotacje UNESCO” płyną jak najbardziej.
Czekam tylko, kiedy prezydentem Francji zostanie pani Marine Le Pen. Przed objawami jej miłości Władymir Władymirowicz będzie musiał wiać do Władywostoku. Ona się nawet grać na akordeonie nauczyła.
Co do przyczyn tej powszechnej miłości, zupełnie niedostrzeganej w naszej nieszczęsnej Ojczyźnie, to zapewne winni są Brytyjczycy a konkretnie jeden Walijski przedsiębiorca spec od budowy odlewni żeliwa i produkcji lawet pod armaty (gun carriage)– skromny pan John James Hughes, który po prostu ten Donieck założył i jeden przemysłowiec z Szetlandów pan Gascoigne.
Kiedy akurat pod koniec 1864 r. dogasało Powstanie Styczniowe i Polki opłakiwały Synów, Mężów oraz majątki (konfiskowane masowo) a 40.000  zakutych w kajdany Polaków ruszyło na Sybir, ten praktyczny walijski połanalfabeta właście robił biznes swego życia w Londynie, przedstawiając projekt  lawet żeliwnych pod ciężkie armaty w królewskiej marynarce. 
Pan Hudhes urodził się w Merthyr Tydfil w Walii w 1814 r. i w wieku lat 28 miał już stocznię a w wieku lat 36 – odlewnię oraz całkiem sporo patentów.

W 1869 r. przedstawiciel wybitnego rosyjskiego rodu Koczubejów, Siergiej Wiktorowicz Koczubej m.in. odpowiedzialny w imieniu imperium za przygotowanie programu budowy kolei żelaznych a konkretnie dostarczenia szyn – za kwotę 24 tysiące funtów odsprzedał parę tysięcy hektarów gruntów na południu Rosji na północ od Morza Azowskiego – pod  budowę odlewni żeliwa skromnemu panu Hudgesowi. Który w wolnej chwili w 1870 r. coś tam poumacniał w twierdzy Kronsztadt.
Pod gruntami był węgiel i rudy żelaza  a same grunta były nad wyraz żyzne. I płynęła rzeczka. Na tym terenie pan Hudges pojawił się wraz z rodziną (6 synów, 2 córki i małżonka), angielskimi specjalistami w liczbie około 200, pastorem anglikańskim, nauczycielami i lekarzami.  Przypłynął w 6 statków, które wiozły również urządzenia do wyposażenia odlewni, kopalń i czego tam jeszcze. W 1872 r. wyprodukował pierwszą surówkę hutniczą (pig iron). W wolnej chwili wybudował: szpital, szkołę, kościół anglikański św. George’a i św. Davida. Miejscowość nazywała się początkowo Hugdesówka (Youzówka).  Pan Hugdes zasadniczo był półanalfabetą i podpisywał się drukowanymi literami. Zmarł w 1879 r. ale interes przejęło 4 spośród jego 6 synów i pod koniec 1913 r. kompleks produkował 74% całej rosyjskiej produkcji żeliwa.
Kiedy tak myślimy o tym roku 1869 i przybyciu Johna Hudgesa na Sicz Zaporoską, warto sobie uświadomić, że właśnie wtedy w wyniku klęski Powstania Styczniowego – władze rosyjskie skonfiskowały ok. 1600 polskich majątków ziemskich, które „poszły w dobre ręce”, skasowane zostały wszystkie klasztory w Królestwie a na zesłanie poszło w żelaznych łańcuchach na nogach i rękach 40.000 dobrych Polaków.  No a Kronenberg dostał carski medal czy co tam.
No i zostało zlikwidowane Królestwo Kongresowe a na to miejsce pojawił się Priwislanskij Kraj z językiem rosyjskim jako urzędowym i wiele miast utraciło prawa.
Ciekawe, ilu polskich szlacheckich synów już szczęśliwie wyzutych z majątków załapało się do zakładów Hudgesa na robotników w Doniecku.  
Kiedy nadeszła rewolucja październikowa, rodzina Hudgesów uciekła do Wielkiej Brytanii. Najprawdopodobniej została w pełni spłacona przez bolszewików. W 1924 r. Hudgesówka została nazwana Stalino a w 1961 – Donieck.

Okazuje się, że nie tylko Donieck jest związany z brytyjskimi przemysłowcami. Również Ługańsk ma zagranicznego założyciela: brytyjskiego przemysłowca z pochodzenia Francuza Charlesa Gascoigne’a , ur. 1739 r. W 1760 r. przystąpił do firmy pod nazwą Carron Company w Edynburgu a w 1765 był już jej dyrektorem i wspólnikiem. Firma dostarczała m.in. jakieś straszne armaty dla marynarki królewskiej a Gascoigne miał takie szczęście, że brytyjski admirał Samuel Greig, który doradzał carycy Katarzynie II w zakresie modernizacji floty  w Krondsztadcie, którego gubernatorem był od roku 1775. Greig przekonał ją o konieczności posiadania własnej produkcji dział na wyposażenie okrętów wojennych i zaprotegował  Gascoigne’a.  Gascoigne przyjechał w 1786 i początkowo modernizował zakłady metalurgiczne w Karelii oraz rozwinął produkcję armat.  W latach 1788-1789 dostarczył carycy 386 armat, za co został nagrodzony orderem św. Włodzimierza 4 stopnia plus wynagrodzenie w walucie lokalnej  w przeliczeniu na funty ok. 2.500.  W 1790 r. został wysłany na południe w celu zbadania kopalin w rodzaju rud żelaza i węgla.
W tej sprawie też się wykazał i do 1795 r. zdołał skompletować urządzenia dla zakładów metalurgicznych i kopalń a w czasie wojny z Napoleonem Ługańsk był jednym z najważniejszym z dostawców broni dla armii rosyjskiej.  Gascoigne zmarł w 1806 r. W XIX i XX w. Ługańsk stał się centrum przemysłu ciężkiego, ze szczególnym uwzględnieniem szyn kolejowych i lokomotyw.
Obaj założyciele Doniecka i Ługańska zostali stosownie uhonorowani pomnikami w marmurze  i złocie.  Oba miasta są pod pewnymi względami całkowicie samowystarczalne i w jakiś tajemniczy sposób nie widać determinacji Kijowa aby odzyskać te ważne dla gospodarki ośrodki.  Powstały tam „republiki”, które niby nie są uznawane, ale jednak jakoś SĄ uznawane.

Nie muszę chyba wspominać, że pomniki obu Anglików pozostają w poszanowaniu, w przeciwieństwie do grobów naszych Rodaków na zachodniej Ukrainie, gdzie napis „SS Hałyczyna” pozostaje nietknięty na pomniku Pomordowanych.  Naszemu burmistrzowi byle policaj ukrainski może jednostronnie cofnąć wizę wjazdową a pamiątki po wielkich Bohaterach jak Hetman Stanisław Żółkiewski są z premedytacją niszczone.
A tyle razy powtarzano mi, że powinniśmy brać przykład z pragmatycznych Czechów i że sojusz z W Węgrami jest wręcz koniecznością.
Narody mają wybór. Jedni się bogacą i inwestują w bogactwo a inni zaczadzają się rewolucyjnymi ideami. Ciekawe, że zarówno kapitał jak i rewolucyjne idee pochodzą z tego samego kraju tylko kierowane są na inne adresy. 

Okazuje się, że wreszcie po raz pierwszy delegacja PiS nie skorzystała z okazji przelewania pustego w próżne z ukraińskimi „partnerami”, nad czym łzy leje Der Onet w rozmowie z wielce szanownym ambasadorem Ukrainy w Polsce – Deszczycą.

PS.  W roku 2008 w angielskim wydawnictwie  Lulu.com wydana została książka autorstwa pana Michaela Skinnera pt. „What we did for the Russians, and what the Russians did for some of us”. (Co zrobiliśmy dla Rosjan i co Rosjanie uczynili dla niektórych z nas). Książka liczy sobie około 200 stron i prezentuje 92  Anglików, którzy poczynając od roku 1555 podróżowali do państwa moskiewskiego a później do Imperium Rosyjskiego aby doradzać, budować, badać, analizować, pomagać, wychowywać i zarabiać.  Szczególna uwaga poświęcona jest relacjom poszczególnym postaciom z władcami Rosji. Książka jest raczej szczegółowa i relacjonuje doświadczenia Anglików na rosyjskiej ziemi w pierwszej osobie.  Polacy mają z nią jeden mały problem:  pomija ona raczej dokładnie okres 1610-1612, kiedy po zwycięskiej bitwie pod Kłuszynem wjechał do Moskwy i zarządzał Kremlem. 
Trudno mi ocenić, czy informacje o tym okresie znajdują się w wersji książkowej a nie zostały udostępnione w Internecie, czy pan Skinner ocenzurował kawałek historii. I co robili wtedy słynni „angielscy podróżnicy”. W sumie można powiedzieć, że aż się kłębiło od tych „angielskich doradców, badaczy i podróżników” do samej rewolucji październikowej.