sobota, 15 lipca 2017

Niemcy ganią Kaczyńskiego i pana Xi czyli „misje Europy na Wschodzie”.



Dzisiaj jest rocznica bitwy pod Grunwaldem, więc wzmożenie antypolskie niemieckich mediów i polityków jest zrozumiałe, zwłaszcza, że „Generalne Gubernatorstwo-reaktywacja” zanika w strasznym tempie. Do dzisiaj Niemcy nie mają dystansu do klęski Zakonu Krzyżackiego, z którym zwłaszcza ateiści i okultyści i socjaliści niemieccy czują związek duchowy.
To co  mówić o dalszych przewidywanych już stratach politycznych po reformach sądowych przygotowanych przez demonicznego Jarosława Kaczyńskiego. Którego gazetka FAZ raczyła nazwać „nazistą” czy jakoś podobnie. Nerwy puszczają. Nie powinny więc dziwić skoordynowane ataki FAZ, pana Junckera, syna ojca z Wehrmachtu , czułego patrona wnuczka dziadka z Wehrmachtu.

Jak się wydaje, Niemcy oraz ich twór pomocniczy czyli Bruksela ale też i Londyn  –szczerze wierzą w swoją „nieświętą misję na Wschodzie”, bowiem od kilku dni prowadzą ataki dyplomatyczne i medialne – na Chiny. Oczywiście pod pretekstem obrony najwyższych wartości Zachodu.
 Pretekstu dostarczyła przedwczesna śmierć znanego dysydenta i bohatera wydarzeń na Placu Tienanmen, laureata Nagrody Nobla – pana Liu Xiaobo. Śp. Liu Xiaobo co prawda pochodził rodziny komunistycznych mandarynów i sam w 1988 r. uzyskał doktorat i etat na komunistycznym chińskim uniwersytecie a nawet został „eksportowym chińskim naukowcem” czyli dostał błogosławieństwo władz komunistycznych na wyjazdy i wykłady na Uniwersytecie Columbia, Uniwersytecie  w Oslo czy na Uniwersytecie na Hawajach, to w 1989 r. na wieść o manifestacjach na Placu Tienanmen wrócił do kraju i przyłączył się do protestów.

 A nawet „wysunął się na czołówkę”, z tym, że podobno zachęcał do ugody i kompromisu. Co dało tyle, że po aresztowaniach nie zniknął zwyczajnie w systemie Gao-lai ale został zwolniony po 19 miesiącach a nawet po pewnym czasie wydał książkę na Taiwanie. W której krytykował protesty studenckie na Placu Tienanmen. Wyjeżdżał nawet  z wykładami np. do Australii ale wracał.  Jego życie nie było łatwe , dwa razy trafiał do więzienia a utrudnił je sobie bardzo, kiedy przed Olimpiadą w Pekinie w roku 2008 przyłączył się do inicjatywy opublikowania tzw. Karty 08 czyli manifestu w sprawie praw człowieka w Chinach w 19 punktach, wzorowanego na czeskiej Karcie 77.

Wtedy władze „zaopiekowały się” nim na serio i jeszcze na 2 dni przed oficjalnym opublikowaniem „Karty 08” został on zaaresztowany i niebawem postawiono mu zarzuty z paragrafu 105 chińskiego KK, głównie z podejrzenia, że „zbierał podpisy”, których było 350. W grudniu 2009 r. otrzymał wyrok 11 lat więzienia i wtedy  wszystkie autorytety i przywódcy świata Zachodu – zaprotestowały. Głośno lecz krótko. Stany Zjednoczone i Unia Europejska wezwały formalnie Chiny do uwolnienia Liu Xiabao.
Natomiast pani kanclerz Angela Merkel wydała publiczne oświadczenie cokolwiek nie na temat za to zawierające pochlebstwo wobec władz chińskich: ”…mimo wielkiego postępu w innych dziedzinach wyrażania poglądów, wyrażam żal, że rząd chiński nadal w znacznym stopniu ogranicza wolność pracy…”.  
Jak się to miało do posadzenia Liu Xiabao nie wiem, ale wiadomo, że pani Merkel jakoś ukoiła żal w sercu z powodu krzywdy szlachetnego dysydenta, bowiem jak donosił  portal www.thediplomat.com w dniu 8 lipca 2014 r. a konkretnie pan lub pani Shannon Tiezzi , w lipcu 2014 r. Angela Merkel udała się do Pekinu na spotkania z panem Li Keqiang premierem Chin i panem Xi Jiningiem – prezydentem Chin, w trakcie których omawiała temat utworzenia Frankfurtu głównym hubem w rozliczeniach  z udziałem chińskiej waluty.
Nie była to pierwsza wizyta po wsadzeniu do ciupy pana Liu Xiabao, bowiem już w roku 2012 raport Komisji Europejskiej informował o „wzrastaniu szczególnych relacji niemiecko-chińskich”.
Minęło parę lat. Liu Xiabao zachorował poważnie na raka i był leczony w systemie szpitali więziennych.
No i kiedy pani Angela Merkel przygotowywała słynne G20, przed którym gościła całe 2 dni pana prezydenta Chin Xi Jingpinga, m.in. pokazując mu, w jak luksusowych warunkach żyje w niemieckim zoo chińska panda oraz zapraszając ważnego gościa na mecz piłki nożnej Niemcy-Chiny w wykonaniu drużyn 8-latków, Liu Xiabao był już podłączany do respiratorów i innych urządzeń podtrzymujących życie a chińskie władze więzienne filmowały wizyty zagranicznych lekarzy, w tym lekarza niemieckiego – u łoża umierającego.
Teraz tematem numer jeden były wezwania do Chin o zezwolenie na wywiezienie umierającego Liu Xiabao do jakiegoś zagranicznego szpitala, bowiem zachodni lekarze publicznie twierdzili, że dalsze leczenie jest możliwe. I wtedy to podobno pani Angela Merkel, ten anioł dobroci miała błagać pana prezydenta Xi Jinpinga o wypuszczenie umierającego pana Liu Xiabao. Ale dyskretnie. Zapewne w obecności pandy lub w trakcie głośniejszych okrzyków na trybunach piłkarskich.
A potem była sielanka G20 w Hamburgu w dniach 7-8 lipca i pani Merkel robiła sobie zdjęcia z panem prezydentem Xi Jinping we wszystkich konfiguracjach, wyjąwszy tylko te, które mogłyby zdenerwować panią prezydentową Xi.
Ale już 11 lipca 2017 r. wybuchła afera, którą z najwyższą przyjemnością wyciągnął BBC News. Okazało się, że międzynarodowy spór medyczno-dyplomatyczny wokół tego, czy umierającego Liu Xiabao można było wywieźć za granicę miał drugie dno. Oto niemiecka ambasada w Pekinie wydała protest w związku z owym filmowaniem umierającego noblisty. Że to może nawet nie filmowali lekarze, tylko chińskie służby specjalne. A tymczasem wśród wizytujących chorego zagranicznych lekarzy był Niemiec dr Marcus Buechler i Amerykanin dr Joseph M. Herman. I to oni mieli wydać opinię, że chory nadaje się do wywiezienia na dalszą kurację. Oficjalnie.

Na to wszystko władze chińskie dokonały „niekontrolowanego przecieku” filmów nagranych z pobytu lekarzy na terenie szpitala w Shenyangu a w tym szczególnie smakowitego fragmentu, kiedy to cnotliwy Niemiec dr Marcus Buechler miał powiedzieć: „…Nie sądzę, abyśmy mogli zrobić lepiej, niż wy robicie” (I don’t think we can do better than you do”).
W efekcie nastąpił pewien rozdźwięk w zjednoczonym chórze zachodnich polityków, albowiem dynamiczny pan Boris Johnson Sekretarz Stanu JKM do Spraw Zagranicznych w rządzie pani Theresy May wydał oświadczenie o treści: „…Liu Xiaobo powinien był mieć prawo wyboru jego własnego sposobu leczenia za granicą, którego władze chińskie systematycznie mu odmawiały. To było złe i ja teraz nalegam aby zdjęły one wszelkie restrykcje z jego wdowy Liu Xia…”. Komitet Noblowski był jeszcze bardziej zdecydowany: „…Chiński rząd wziął na siebie ciężką odpowiedzialność za jego przedwczesną śmierć...”.
Natomiast pani Merkel uderzyła w tony żałobne:”… Opłakuję Liu Xiaobo, odważnego bojownika o prawa człowieka i wolność wypowiedzi…”. Prezydent Francji wyręczył się ministrem spraw zagranicznych, panem Jeanem-Yves Le Drian, który oświadczył:”… Mimo długich okresów pozbawienia wolności a przez ponad 30 lat oni nigdy nie przestał bronić- z odwagą- podstawowych praw i wolności wypowiedzi…”.
Jak widać, wygląda to wszystko żałośnie, fałszywie i dwuznacznie. Taka to jest ta „moralna krucjata Zachodu”. Co ciekawe, prowadzą ją polityczne siły, które najpierw przez 2-3 wieki niszczyły „ogniem i mieczem” – twórców krucjaty prawdziwej: krucjaty wiary katolickiej.
Misjonarze portugalscy pozostawili po sobie katolickie Filipiny i katolickie Makao na Dalekim Wschodzie oraz katolickie Goa na Oceanie Indyjskim a wspólnie z Hiszpanami – katolicką Amerykę Południową. Misjonarze włoscy zawitali za czasów dynastii Ming i Jan z Montecorvino franciszkanin posłował do chana Timura w XIII w. Jezuici włoscy: Mateo Ricci i Michele Ruggieri zostali przyjęci na chińskim dworze i otrzymali w 1682 r. zgodę na utworzenie misji. Nie bez znaczenia było zaprezentowanie zegara mechanicznego i kilku innych wynalazków.
W ślad za jezuitami włoskimi, do Chin udał się w 1646 r. polski jezuita – Mikołaj Smogulecki, wnuk (przez matkę) Mikołaja Zebrzydowskiego. Ojciec Mikołaj Smogulecki prowadził misje m.in. w mieście Nankin i w prowincji Fujian. Poza wiarą rzymsko-katolicką przekazywał Chińczykom wiedzę z zakresu np. logarytmów. Wspólnie z chińskim uczonym napisał po chińsku książkę pt.”Obliczanie zaćmień według metod zachodnich” (天步真) Po czym cesarz chiński Shunzhi wydał mu list żelazny na prowadzenie misji na terenie Mandżurii.
Jak wiadomo, zazdrośni franciszkanie i dominikanie pojawili się w ślad za jezuitami w Chinach i pokazali chrześcijańskie kłótnie od najgorszej strony, co doprowadziło do zakazania chrześcijaństwa w Chinach – aż do wojen opiumowych.
A jak wojny opiumowe i opium – to Szanghaj.
A jak Szanghaj, to wracamy do tematu „krucjat Zachodu” tym razem prowadzonych w XIX- XX w.  w. w Chinach przez protestantów brytyjskich, amerykańskich, niemieckich oraz  republikanów (czytaj: wojujących ateistów antykatolików) francuskich wspieranych przez Rosję prawosławną oraz nawet przez Japończyków, mających cesarza za „boga”.
Z punktu widzenia tego, jak przebiegała owa „krucjata”, którą śmiało można nazwać „krucjatą opiumowo-rabunkową”, ciekawie wyglądają obecne pretensje państw takich jak Niemcy, Francja, Wielka Brytania czy USA – do prawa „eksportu wartości Zachodu” albo mówiąc kolokwialnie „pouczania z poczuciem wyższości”– w Chinach, Polsce  i gdzie indziej. O polskiej recepcji tych obłudnych ataków nie trzeba pisać, bo media papierowe i internet pełne są obecnie dyskusji na ten temat.

Warto natomiast pochylić się chwilkę nad tym, jak te połajanki muszą wyglądać z punktu widzenia doświadczeń historycznych pana prezydenta Chin Xi Jinpinga, syna starego bojownika komunistycznego Xi Zhongxuna, ur. 1913 , który już w 1926 r. należał do Młodzieżówki Partii Komunistycznej a od 1928 r. należał do Komunistycznej Partii Chin i organizował komunistyczną partyzantkę. W latach 1959-1962 był wicepremierem ChRL a po rewolucji kulturalnej, którą odcierpiał również w więzieniu, został jednym z „ludzi Deng Xiaopinga”  i gubernatorem prowincji Guangdong. Starszy towarzysz  Xi wykreował takich polityków chińskich jak Hu Jintao czy Wen Jiabao. To on był twórcą pierwszej strefy ekonomicznej w Shenzhen.
Tak więc można powiedzieć, że pan prezydent Xi Jangping jest członkiem dynastii w prawdziwie chińskim stylu, czego dowodem był pierwszy ożenek: z córką chińskiego ambasadora w Londynie. Widać tu ciągłość władzy, ciągłość wiedzy i praktyki oraz znajomość Zachodu od takiej jego strony, która nawet na Zachodzie objęta jest cenzurą.
Pan prezydent Chin (od 2013 r.) i przewodniczący Chińskiej Partii Komunistycznej (od 2012) Xi Jinping nie musiał uczyć się historii politycznej Chin XX w. z książek, tylko wszystko opowiedział mu Tatuś, który na własne oczy widział, jak wygląda wyższa moralność polityczna Zachodu w latach 20-tych i 30-tych XX w.
Na przykład historię o tym , jak potraktowali Alianci swoje zobowiązania wobec Chin  w Traktacie Wersalskim w roku 1919. Czyli historię o takiej „Jałcie dla Chińczyków w Wersalu”.
 Chiny przystąpiły do I WW w 1917 r. w formie wysłania do Europy na front zachodni tzw. Chińskich Korpusów Robotniczych w liczbie 140.000 mężczyzn – pod warunkiem przekazania przez Aliantów Prowincji Shandong ( wschodnie Chiny z półwyspem Shandong) spod zarządu niemieckiego – do Chin.  Dyplomaci chińscy przyjechali do Wersalu z pełniejszym pakietem żądań, w tym: zlikwidowania wszystkich przywilejów, jakie posiadali cudzoziemcy w Chinach w tzw. strefach eksterytorialnych, odebrania Japonii Prowincji Shandong, którą w czasie wojny zabrała Niemcom, zniesienie tzw. 21 żądań japońskich dotyczących specjalnych praw dla Japończyków na wybranych terytoriach Chin – przez nich zajętych. Nawiasem, zarządzenie niemieckie prowincją chińską musiało być tak delikatne, że to właśnie tam miały miejsce pierwsze i najgwałtowniejsze ataki Powstania Bokserów przeciwko cudzoziemcom.
Ale w Wersalu Chińczycy  bardzo się rozczarowali. Mimo  silnego poparcia prezydenta USA Wilsona i  emocjonalnego przemówienia ambasadora Chin we Francji – pana Wellingtona Koo, który podnosił fakt, iż Chiny nie mogą nigdy wyrzec się Szandongu, ponieważ tam urodził się Konfucjusz, największy chiński filozof, tak jak Chrześcijanie nie mogą wyrzec się Jerozolimy - Francja i Wielka Brytania zlekceważyły chińskie uprawnione żądania i wpłynęły na pominięcie w Traktacie Wersalskim „sprawy chińską”. W efekcie – ambasador Wellington Koo – odmówił podpisania Traktatu.
Można powiedzieć: skąd my to w Polsce  znamy. Szkoda, że politycy II RP nie studiowali tego
„chińskiego przypadku”, może nie byliby tak zdewastowani politycznie w Teheranie i Jałcie. A nawet we wrześniu 1939 r., kiedy „nikt nie chciał umierać za Gdańsk”.

Efekt polityczny i psychologiczny w Chinach był natychmiastowy i porażający. Dołączyły się do tego zapewne opowieści Chińczyków z owych Chińskich Korpusów Robotniczych, którzy wrócili do Chin w 1918 r. a z których kilka tysięcy zginęło pracując przy liniach frontu a kilka tysięcy zmarło na hiszpankę. Okazało się, że wspaniałomyślność symboliczna Europejczyków nie znała granic: na 140.000 chińskich robotników służb pomocniczych aż 5 doczekało się niższych odznaczeń a jednemu nawet dano jakieś wyższe odznaczenie ale zaraz „skorygowano” na niższe.
Podobno „winni byli Lloyd George i Clemenceau” ale Amerykanie nie uczynili w Wersalu żadnych gestów, w efekcie jednemu dyplomacie chińskiemu „na dzień dobry” studenci i tzw. aktywiści lewicowi w Pekinie zdemolowali willę „za zdradę” a następnie zorganizowali się w dniu 4 maja 1919 r. w Ruch Czwartego Maja i ruszyli w kilku pochodach – na Plac Tienanmen oczywiście.  

Wśród organizatorów zamieszek byli tacy ludzie jak Li Dazhao i Chen Duxiu. Ten pan Li Dazhao był w 1919 r. szefem biblioteki Uniwersytetu Pekińskiego i znanym wielbicielem Kropotkina. Tak się przypadkiem złożyło, że akurat w roku 1919 r. świeżo przybyły z prowincji Mao Zedong, został przyjęty do pracy w czytelni tej biblioteki przez pana Li Dazhao.

Tak więc nie było przypadkiem, że panowie Li Dazhao i Chen Duxiu postanowili z innymi panami założyć Chińską Partię Komunistyczną, do czego doszło na Kongresie Założycielskim w dniach 23-31  lipca 1921 r. Pierwotny adres Kongresu założycielskiego był wyznaczony w tzw. Francuskiej Koncesji w Szanghaju( terytorium eksterytorialne)  3 lipca, ale rozgoniła to francuska policja, więc towarzysze przenieśli się na statek turystyczny na jeziorze Białym w Jiaxiang.

I się porobiło. W Szanghaju od czasów klęski Chin w wojnach opiumowych w 1844 r. Brytyjczycy , Amerykanie wyznaczyli sobie spory kawał miasta na wyłączną siedzibę ich obywateli wyłączoną spod jurysdykcji chińskiej, na południe od nich była „Koncesja Francuska” a na wschód od nich identyczną strefę eksterytorialną urządzili sobie Japończycy. Miały tam siedzibę firmy głównie zajmujące się handlem, transportem morskim i bankowością. W latach 30-tych XX w. funkcjonował nawet brytyjsko –amerykański Sąd
Rządzili tak naprawdę Brytyjczycy i to oni mieli główne monopole, z których najważniejszy był na import opium. W tym interesie rządziły dwie „rodziny”: żydowska familia rodem z Bagdadu Sassoonów, która przerzuciła jednego ze swoich przedstawicieli do Szanghaju, Hong Kongu i Yokohamy jeszcze przed traktatem opiumowym (a której najsłynniejszym przedstawicielem w Szanghaju był sir Victor Sassoon trzeci baronet, podobno piąty najbogatszy człowiek świata, zajmujący się w interesującej nas epoce – nieruchomościami w Szanghaju)  oraz rodzina szkocka Keswicków, skoligacona z rodziną Jardinów uznawana jest za najbardziej wpływową rodziną traderów opium w pierwszej i drugiej wojnie opiumowej.
Interesy funkcjonowały w ten sposób, że rodziny Sassoon i Keswick oraz mniejsze piranie przywozili z centralnej Azji opium a z Chin wywozili jedwab, ceramikę, metale szlachetne i inne wyroby aby następnie przywozić z Anglii słynne angielskie wyroby włókiennicze. Z czasem rodzina Keswicków bardziej skoncentrowała się na Hong Kongu i tam operowała wieloma firmami, w tym np. The Canton Insurance Office Ltd, które dzisiaj nazywa się znajomo the HSBC Insurance Co. Co nie znaczy, że „odpuściła Szanghaj”, w którym rządziła przez 2 pokolenia na stanowiskach dyrektorów zarządu tzw. The Shanghai International Settlement czyli strefą eksterytorialną w Szanghaju.
Efekty dla Chińczyków były takie, że co rano służby porządkowe musiały sprzątać na każdej ulicy na obrzeżach Settlement, gdzie urządziły się restauracje, kasyna i burdele – kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych opium. W mieście było kilkaset burdeli, zarówno z „obsługą” miejscową jak i importowaną.
O czym wspominają dawni rezydenci owej strefy eksterytorialnej w filmie  dokumentalnym z 2005 r. pt. „Legendary Sin Cities- Shanghai: Paradise for Adventurers” (Legendarne Miasta Grzechu- Szanghaj: Raj dla Poszukiwaczy Przygód”). O czym film nie mówi, to spory udział w biznesie narkotykowo -prostytucyjnym – osławionych handlarzy żywym towarem z Europy Centralnej, przywożących do portów Wietnamu, Chin i Japonii – młode Żydówki z terenów południowej Rosji, Mołdawii, Austro-Węgier i generalnie Bałkanów.  
Zapewne Rewolucja Październikowa i jej niespodziewany sukces oraz wiadomość o zamieszkach w Pekinie  trochę wstrząsnęły Amerykanami, którzy też „partycypowali w Chinach”, więc na międzynarodowej Konferencji Morskiej w Waszyngtonie USA , jaka miała miejsce w dniach 12 listopada 1921 – 6 lutego 1922 r. z udziałem przedstawicieli Chin, uczestnicy ustalili przyznanie Chinom Prowincji Shandong, która zresztą zaraz znalazła się w rękach jednego z tzw. chińskich baronów wojennych. Bo chińscy baronowie stworzyli co najmniej 8 praktycznie niezależnych od rządu centralnego stref i uniezależniali się też od „zarządu cudzoziemców”, którzy koncentrowali się na drenowaniu gospodarczym Chin w wielkich miastach nadmorskich i wzdłuż głównych spławnych rzek.
Przy okazji Chińczycy zobaczyli, jak Francuzi i Anglicy potraktowali w Szanghaju 20 tysięcy białych Rosjan, którzy uciekli do Chin przed Rewolucją Bolszewicką. Otóż dla niedawnych aliantów nie było ze strony francuskiej i angielskiej, nie mówiąc o amerykańskiej – najmniejszego wsparcia. Nagle Rosjanie przestali być dobrymi znajomymi a stali się: szoferami, odźwiernymi, kelnerami, obsługą pól golfowych i gonitw konnych a Rosjanki usiłowały prowadzić jakieś sklepiki, butiki czy herbaciarnie. Ale i tak nie dla wszystkich starczało zajęcia i Szanghaj biały i chiński zobaczył „rewolucję”: rosyjskie prostytutki nie miały rasowych uprzedzeń i świadczyły „usługi dla ludności” także dla Chińczyków. Wzbudziło to zgrozę w klubach i salonach Zachodu, ale Chińczycy mieli się nad czym zadumać. Nad solidarnością Zachodu na ten przykład.

Pan prezydent Xi Jinping doskonale zna te sprawy, bowiem w marcu 2007 r. został mianowany szefem organizacji szanghajskiej Komunistycznej Partii Chin a stamtąd już w październiku 2007 r. – został wybrany jako dziewiąty członek Komitetu Centralnego Partii Komunistycznej Chin.
I jako najważniejsza osoba w Szanghaju mógł oglądać odbudowę legendarnego przedwojennego Cathay Hotel otwartego w 1929 r. przez równie legendarnego  sir Victora Sassoon, trzeciego baroneta,  który część kasy zarobionej przez tatkę i dziadka na handlu opium przeznaczył na wykupienie całkiem ładnego kawałka najważniejszej ulicy w Szanghaju (ok. 1500 m ) i wybudowanie najbardziej ekskluzywnego hotelu w ówczesnej Azji - Cathay Hotel, na którego najwyższym piętrze miał luksusową kawalerkę, w której przyjmował różne niepruderyjne panie z najwyższych sfer międzynarodowych.  Podobno wyłącznie w celach artystycznych: robił  zdjęcia tym paniom, zasadniczo ubranym w zapach perfum.
Odwiedzali go tacy turyści z USA jak Marlena Dietrich czy Charlie Chaplin, co z pewnością napędzało mu klientelę i gości na szampańskie imprezy.
Wszystko skończyło się po dojściu komunistów do władzy w 1949 r. ale sir Victor już w 1939 r. prowadził rozmowy bezpośrednie z japońskim ministrem finansów, członkami parlamentu japońskiego a niektórzy mówią, że nawet z samym Imperatorem. W efekcie, sprzedał „kawał Chin” czyli grunta i nieruchomości, jakie posiadał w Chinach – Japończykom, co zapewne wprawiło jego chińskich bogatych znajomych w spory szok
A potem „wszyscy się rozjechali”: bogaci Chińczycy z Szanghaju uciekli do na południe, do Hong Kongu a potem na Taiwan, mniej bogaci Europejczycy  i Chińczycy wpadli w ręce Japończyków . Część Brytyjczyków musiała w morderczych warunkach budować pod japońskim batogiem różne drogi i lotniska. Nie wiedząc, co dzieje się z rodzinami.
 A sir Victor zwinął resztę swoich „aktywów”, których wcześniej nie umieścił w bezpiecznych miejscach i w 1948 r. tuż przed komunistycznym przewrotem wyjechał na Wyspy Bahama, gdzie ożenił się z miłą angielską pielęgniarką. Wyspy Bahama to raj podatkowy jak wiadomo.
A w odnowionym hotelu sir Victora w Szanghaju powieszono ostatnio obrazy jego i ukochanej małżonki.
Taką i inną wiedzę posiada pan prezydent Xi Jinping, kiedy jedzie np. do Hamburga aby dyskretnie załatwiać chińskie sprawy. Chiny, tak jak Polska są nieustannie obiektem „krucjaty Zachodu” z jego rzekomymi „wartościami” i bajeczną obłudą, o której prosty polski lud dopiero teraz uczy się „na przykładach praktycznych” a Chińczycy mają to „oblatane” od XIX w.
Różnica między nami jest taka, że III RP jest państwem słabym gospodarczo i militarnie, więc „na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą”. A wokół Chin wszyscy wywijają piruety jak w balecie „Jezioro Łabędzie”, bo oczekiwane zyski gospodarcze i polityczne zaślepiają niejeden umysł.
Więc my nie powinniśmy się dziwić temu rabunkowi, kłamstwom i agresji, bo to tylko dowód, że oświecony i nie-katolicki już Zachód w pewnych kwestiach ma skłonność do recydywy.
http://thediplomat.com/2014/07/china-and-germanys-special-relationship/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz