wtorek, 6 czerwca 2017

Kpt. Młokosiewicz, gen. Blayney, Fuengirola i masakra wizerunkowa Brytanii.



Jak wiadomo  polska jazda jest najlepsza na ziemi a polska husaria w Kosmosie, więc nikt nie zwraca uwagi na piechociarzy, co jest wielką niesprawiedliwością. Wszyscy słyszeli o bitwach pod Kircholmem i Kłuszynem. Ostatnio hitem jest polska husaria pod Wiedniem w 1683 r. A bardzo rzadko i tylko mimochodem wspomina się zwycięską bitwę o Fuengirolę w Hiszpanii, stoczoną w 1810 r. przez  polskich żołnierzy  z 4 Pułku Piechoty Księstwa Warszawskiego z dziesięciokrotnie  silniejszymi ( w ludziach) wojskami brytyjsko-niemiecko-hiszpańskimi i wspieranych przez artylerię i okręty.
A piechota „ta szara piechota” zupełnie zapomniana. No chyba, że twórcy polityki historycznej III RP chcą pokazać zdjęcia polskich piechociarzy idących do niemieckiej niewoli w 1939 r. Jest też jeszcze problem wizerunkowy i problem wydawania pieniędzy Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, który cierpi na taki brak scenariuszy filmowych, że wydaje kasę na podrasowane życiorysy Brystygierowej czy Wisłockiej Michalinki.
Dokładnie 200 lat temu cała Europa żyła wyczynem 400 żołnierzy  polskiej piechoty i 57 francuskich dragonów  pod dowództwem kapitana Franciszka Młokosiewicza w dniach 14-15 października 1810 r. na pięknym kawałku wybrzeża hiszpańskiego na wschód od Gibraltaru – w miejscowości Fuengirola.  
Który to wyczyn zniszczył  wizerunek wspaniałej armii brytyjskiego Imperium zaledwie 5 lat po bitwie pod Trafalgarem. I zapewne dlatego tyle filmów o tej bitwie pod Trafalgarem i o Horatio Nelsonie i jego tłustej kochance i chudej żonie. Chyba żeby przykryć totalny obciach, jakiego niezwyciężona brytyjska armia doznała od załogi maleńkiego starego zameczku, składającej się ze 100 polskich piechociarzy z Czwartego Pułku Piechoty Księstwa Warszawskiego i 11 francuskich dragonów. Przepraszam, poprawka: 10 dragonów francuskich i jednego O’Callagana z Cullaville, Irlandczyka w służbie francuskiej w stopniu pułkownika, który musiał uciekać z Irlandii jako członek nielegalnej organizacji patriotycznej United Irishmen (Zjednoczeni Irlandczycy), walczącej z okupacją brytyjską.
No więc ta nasza piechota Kapitana Franciszka Młokosiewicza po krwawych bojach w centrum Hiszpanii pełniła sobie w 1810 r. służbę garnizonową w maleńkiej i starej twierdzy mauretańskiej zwanej Sohail,  spoglądając na piękną plażę,  szmaragdowe wody Morza Śródziemnego i piękne Hiszpanki. Oraz degustując miejscowe wina i ryby, czasem wpadając do kolegi porucznika Eustachego Chełmickiego i jego 60 piechurów w miasteczku Mijas – na karty, wino i śpiew, lub dla odmiany wyprawiając się aż 30 km do samego majora Ignacego Bronisza i jego 200 piechurów i 40 dragonów do miasteczka Alhaurin. Wchodzili w skład korpusu generała Sebastianiego, który leżakował głównie w Maladze, jakieś 50 km na północny wschód a oddzielały ich od niego piękne góry Sierra de Mijas.  Cała ich robota miała polegać na tym, aby partyzantka hiszpańska nie miała z morza zaopatrzenia w broń od Brytyjczyków z Gibraltaru i co jakiś czas wypolerować cztery wiekowe armaty.
Tymczasem w niedalekim Gibraltarze generał brytyjski Andrew Thomas Blayney, 11 lord Blayney, dowódca 89 regimentu piechoty postanowił powtórzyć sukces Napoleona z Tulonu i wziąć z zaskoczenia Malagę. Gibraltar leży od Malagi zaledwie 140 km drogą lądową. Ale ponieważ w tamtych czasach Hiszpania nie żyła jeszcze z turystyki, wybrzeże nie miało drogi lądowej , więc brytyjski strateg postanowił wykorzystać do akcji słynne brytyjskie okręty, których ci był u Brytyjczyków dostatek.
Wymyślił sobie, że wsadzi na brytyjski okręt liniowy HMS Rodney , trzy fregaty : HMS Circe, HMS Topaz, HMS Sparrowhawk, pięć kanonierek, kilka brygów i slupów transportowych oraz jeden okręt hiszpański wielkości HMS Rodney -  3 bataliony angielskiego wojska  czyli jakieś 2000 sołdatów, podpłynie do Fuengiroli, wysadzi wojsko na plaży a tam dołączy do niego 1000 hiszpańskich partyzantów. I stamtąd wspólnie rozwiną  atak lądowy na Malagę. Po drodze zajmując w kwadrans starą twierdzę mauretańską w Fuengiroli.

Jak wymyślił,  tak  zrobił.  To znaczy – nie do końca. Na drodze stanął mu kapitan Franciszek Młokosiewicz urodzony w Koźminku powiatu kaliskiego w roku 1769, służący od 20 roku życia od stopnia szeregowca w wojsku polskim (7 regiment piechoty Piotra Franciszka Potockiego) początkowo w wojnie z Rosją (sierżant) i w Insurekcji Kościuszkowskiej (porucznik). Od 1806 r. służył w 4 Pułku Piechoty Księstwa Warszawskiego ,w którym dosłużył się stopnia kapitana i w kampanii 1807 przeciwko Prusakom – Orderu Virtuti Militari. Prywatnie – syn rzemieślnika Feliksa Młokosiewicza i pani Agnieszki z domu Szymańskiej. No i na drodze brytyjskiego generała stanęły  wąsate wiarusy 4 Pułku Piechoty. W liczbie 400.
Pan generał Andrew lord  Blayney w dniu 14 października 1810 r. pchnął tę swoją „brytyjską Armadę” do zatoki Cala Moral, znajdującej się w odległości 2 km na południowy zachód od Fuengiroli. Wysadził tam na plaży wojsko brytyjskie, 5 ciężkich dział , w tym jedno 32-funtowe obsługiwane przez 96 brytyjskich kanonierów. Sam również wysiadł z okrętu i ruszył na czele  połączonych sił brytyjsko-hiszpańskich drogą lądową a okręty płynęły równolegle. Stanowiły one ubezpieczenie artyleryjskie , bowiem HMS Rodney posiadał na pokładzie 74 działa.
Bezpośredni atak na Fuengirolę zaczął się od tego, że hiszpańscy patrioci zaatakowali stado krów pilnowanych  przez  polskich piechurów na łące pod twierdzą i zabijając dwóch z nich oraz porywając bydło.  Była godzina 13. W reakcji na prowokację Hiszpanów 40 polskich żołnierzy wyskoczyło z bronią z twierdzy goniąc Hiszpanów i bydło. W tym momencie kapitan Młokosiewicz zobaczył na horyzoncie brytyjskie okręty i cofnął pogoń natychmiast.
O godzinie 14:00  brytyjska wyprawa lądowa dotarła pod zamek a generał lord Blayney wysłał emisariusza do zamku z żądaniem poddania. Na co kapitan Młokosiewicz odpowiedział: „Przyjdźcie i sobie weźcie”.
W tym momencie brytyjskie okręty otworzyły ogień a polska załoga musiała błyskawicznie opanować obsługę czterech starych dział, bowiem Hiszpanie uciekli. Optymistom  szczęście sprzyja i sierżant Zakrzewski piechociarz w roli artylerzysty spisał się rewelacyjnie – zatapiając na wejściu jedną kanonierkę i szarpiąc parę innych. W tych okolicznościach przyrody Brytyjczycy wycofali się poza zasięg ognia polskich dział a twierdzę ostrzeliwały dwie brytyjskie fregaty.
Czas mijał i piechota brytyjsko –hiszpańska po przegrupowaniu ruszyła w regularnym ataku na twierdzę. Polska artyleria i piechota otworzyły ogień kładąc  trupem dowódcę II batalionu 89 elitarnego Pułku Piechoty brytyjskiej Connaught Rangers  i paru innych Anglików a z kolei wśród obrońców – ranny został sam dowódca Młokosiewicz i 13 żołnierzy oraz zostało zabitych trzech innych.
Nadeszła noc i wojsko brytyjskie nieco się wycofało a generał Blayney zarządził sprowadzenie na ląd dodatkowych dział celem urządzenia pod twierdzą stałych stanowisk artyleryjskich i zniszczenia jednej ze ścian muru obronnego zamku Sohail. Normalnie jak w II tomie „Potopu” Henryka Sienkiewicza Szwedzi pod Jasną Górą, tylko w znacznie lepszych warunkach pogodowych i krajobrazowych.
Tej nocy działy się i inne rzeczy mrożące krew w żyłach: załoga niedalekiej placówki w Mijas pod dowództwem porucznika Chełmickiego na odgłos wielogodzinnej kanonady od strony Fuengiroli – jak pisze docent wiki :”… prześliznęła się przez brytyjskie linie wokół zamku..”  i dołączyła do obrońców twierdzy Sohail. Z kolei  major Bronisz w Alhaurin zawiadomiony o ataku – wymaszerował ze swoimi siłami wczesnym rankiem 15 października 1810 r. w stronę Mijas i tam natrafił na oddział hiszpańsko –niemiecki w liczbie 450 sołdata, wysłany przez lorda Blayneya dla obsadzenia placówki Mijas.
 Więc piechota polska „poszła na bagnety” i starła w proch dwukrotnie silniejszy oddział, po czym ruszyła na ratunek załodze Fuengiroli.
Od wczesnego poranka 15 października trwał silny brytyjski ostrzał artyleryjski zamku, w wyniku którego zniszczona została jedna z wież. Dopłynął też na miejsce HMS Rodney i „ten drugi okręt hiszpański” i wysadziły dodatkowe 932  żołnierzy  piechoty brytyjskiej z I batalionu 82 pułku.
W tej sytuacji kapitan Młokosiewicz postanowił wykonać atak wyprzedzający na pozycje artylerii brytyjskiej całą posiadaną siłą w liczbie 130 żołnierzy, zostawiając rannych do pilnowania bramy.
Atak był takim zaskoczeniem, że hiszpański regiment obsadzający wzgórze z armatami z przewagą 10:1 czyli w liczbie około 1.300 sołdatów rozproszył się i wycofał. A polscy żołnierze opanowali jedną baterię armat – odwrócili  te armaty  i zaczęli ostrzeliwać siły brytyjskie. Mimo tego, że Polacy uczyli się obsługiwać te armaty „w biegu”,  narobili potwornego zamieszania w oddziałach wroga, utrudniając znacznie przegrupowanie. Ostrzał ten trwał około pół godziny, czyli w tych warunkach – niemal wieczności.
W ciągu pół godziny generał lord Blayney ogarnął swoje wojsko i rozkazał uderzyć na „polską baterię”
ale Polacy wysadzili zapasy prochu tej baterii i już mieli zamiar wycofać się do twierdzy, kiedy lewą flankę Brytyjczyków  zaatakował oddział majora Ignacego Bronisza, który nadszedł z odległego o 30 km Alhaurin, po drodze rozbijając oddział niemiecko-hiszpański.
Nastąpiło w siłach brytyjskich kolejne zamieszanie i odwrócenie uwagi od oddziału kapitana Młokosiewicza, który przegrupował swoje 130 osobowe „siły” i uderzył na brytyjskie wojsko – z prawej strony. W ataku brali udział również francuscy dragoni z twierdzy z 21 regimentu – w liczbie 30.  Historia zapewnie wie, czy francuscy dragoni wystąpili jako kawaleria czy jako piechota, ale ja nie znalazłam informacji na ten temat.

Działo się to wszystko w czasie, kiedy HMS Rodney wysadzał 932 sołdatów I batalionu 82 Pułku i ci żołnierze wobec panującego chaosu – również się załamali.
W oku cyklonu znalazł się nieszczęsny generał lord Blayney, którego żywot podobno polska piechota chciała zakończyć bagnetami, ale miał go wyratować francuski dragon niejaki Frederic Petit (Fredek Mały). To jest informacja z polskiego docenta wiki, którego zupełnie nie potwierdza brytyjski docent wiki. Wg brytyjskiego docenta wiki, generał Blayney :”… After Lord Blayney was taken prisoner by the Poles, his infantry sounded retreat and started a chaotic re-embarcation under the fire of their own, captured once more, guns….”.(Po tym, jak Lord Blayney  został wzięty do niewoli przez Polaków, jego piechota zarządziła odwrót i zaczęła chaotyczny załadunek pod ogniem swoich własnych, przejętych jeszcze raz , dział).
 Co do tej okoliczności zdania mogą być podzielone, albowiem na scenie pojawia się  Irlandczyk w służbie francuskiej  dragon  w stopniu pułkownika o nazwisku  O’Callagan pochodzący z miejscowości Cullaville w Irlandii. I wedle angielskiego docenta wiki  to on miał nalegać na wzięcie generała Blayneya do niewoli. Niewykluczone, że powodem było to, iż Blayney był „lordem irlandzkim” tzn. miał majątek położony w Irlandii , co wg naszych kryteriów oznacza, iż był  brytyjskim okupantem Irlandii, która jęczała dosłownie od czasów Cromwella i Elżbiety pod brytyjskim butem. Podobno O’Callagan z Cullaville nalegał, aby generała Blaneya wymienić na innego ważnego irlandzkiego patriotę z organizacji United Irishmen.
Najprawdopodobniej jednak Blayneya polskie wojsko wzięło do niewoli i zawlokło do twierdzy, aby zasygnalizował brytyjskim okrętom, aby przerwały ostrzał starej twierdzy, żeby się nie rozsypała.
A ten cały „Frederic Petin francuski dragon” był wymysłem samego Blayneya, który został przekazany do francuskiego dowództwa generała Sebastianiego i w niewoli francuskiej przesiedział 4 lata.
Nie mógł on spokojnie myśleć o Polakach, więc brał odwet jak potrafił.
Z pobytu w niewoli napisał wspomnienia pt. Narrative of a Forced Journey through Spain and France as a Prisoner of War in the Years 1810 to 1814, by Major-General Lord Blayney (London, 1814)
W tych wspomnieniach tak opisał swoje pierwsze wrażenie z „polskiej niewoli”: „…Scena, która się wydarzyła w tym momencie nigdy nie zostanie wymazana z mojej pamięci, zarówno polscy oficerowie i żołnierze mieli wszyscy wygląd tych zdesperowanych rozbójników opisanych w romansach; ich długie wąsy, ich twarze poczerniałe od dymu i prochu strzelniczego, i ich zakrwawione i podarte ubrania, nadające im wygląd nieopisanie groźny…”.  
Ja się zastanawiam, gdzie on prowadził wcześniej te swoje wojny, że nie kojarzył, jak ma wyglądać żołnierz po ponad 24 godzinach nieprzerwanego boju bez możliwości snu i jedzenia. Część tych żołnierzy w dodatku musiała w pełnym oprzyrządowaniu wojskowym przebiec marszobiegiem około 40 km w terenie górskim Sierra de Mijas, po drodze zaliczając atak na bagnety na dwukrotnie większy oddział. A w wolnych chwilach obsługując armaty.
W tej bitwie najważniejsze były takie okoliczności przyrody jak : pot, krew, proch, piach plus wąsy – i dźganie bagnetami – a ten pan, terroryzujący w życiu prywatnym bezbronnych Irlandczyków – i w tej bitwie mający do dyspozycji przeważające siły w ludziach i sprzęcie 10:1 – przegrywa bitwę idaje się wziąć do niewoli. A w epilogu przedstawia wroga w konwencji powieści gotyckiej, jakże modnej w tamtych czasach.
W kwestii remanentów pobitewnych warto wspomnieć, że generał lord Blayney musiał oddać swój szablę- zwycięzcy i Kapitan Młokosiewicz otrzymał tę szablę. Jakimi drogami ta szabla zawędrowała do Muzeum Czartoryskich w Krakowie – nie wiem, ale myślę, że warta jest zbadania.
Wojskowy bilans bitwy jest następujący: po stronie polskiej 20 zabitych i 100 rannych , natomiast po stronie brytyjskiej: 40 zabitych, 70 rannych, 177 wziętych do polskiej niewoli , w tym dowódcę całej ekspedycji, utrata kanonierki, 5 dział, 300 karabinów, 60 tysięcy sztuk amunicji – plus ośmieszenie totalne i utrata twarzy.

Początkowo nikt nie chciał uwierzyć w tak porażające zwycięstwo trzech małych garnizonów piechoty polskiej z siłami posiadającymi taką przewagę.
Generał Sebastiani  przybył ze swoimi wojskami z Malagi w dniu 16 października 1810 r. i dopiero kiedy na własne oczy zobaczył „teatr wojny” wysłał raport do marszałka Soulta a Cesarz  Francuzów czyli Napoleon Bonaparte  odznaczył 18 grudnia 1810 r. Kapitana Franciszka Młokosiewicza , majora Ignacego Bronisza i porucznika Eustachego Chełmickiego – Legią Honorową. Ten to umiał docenić wojsko, bo sam był fachowcem najlepszym w branży do czasu, aż nie docenił „czynnika pogodowego”.
Kapitan Młokosiewicz był na ustach całej Europy, zwłaszcza w świecie wojskowym i negatywny wizerunek Polaków jako żołnierzy nie mógł być już wykorzystywany w propagandzie brytyjskiej. Co było czynione w propagandzie brytyjskiej wcześniej.  Jego fanem był na przykład młodszy brat cara rosyjskiego wielki książę Mikołaj Romanow, przyszły car Mikołaj I.
Kapitan Franciszek Młokosiewicz walczył jeszcze „pod Napoleonem” m.in. w odwrocie pod Berezyną i w Bitwie Narodów pod Lipskiem w 1813 r. Następnie służył w 1815 r. w stopniu majora w Korpusie Inwalidów Królestwa Kongresowego.

W 1817 r. złożył dymisję i ożenił się. Pierwszą żoną była Anna Sokołowska posiadająca majątek w Omięcinie koło Radomia. Drugą żoną  była pani Anna Janikowska primo voto Guźniewska, z którą miał troje dzieci: Konstantego, Ludwika i córkę Helenę.
Z pierwszego małżeństwa miał jedno dziecko, podobno syna. Ale w takim wypadku powstaje problem genealogiczny, bowiem wg bazy danych Geni Franciszek Młokosiewicz miał też córkę Annę, która była drugą żoną Leona Potockiego, syna Stanisława Floriana Potockiego.  Z tego małżeństwa urodziła się Leonia Potocka herbu Pilawa Złota, która wyszła za mąż za pana Henryka Dobrzańskiego h. Leliwa i mieli oni troje dzieci, w tym syna Henryka juniora. Ten zaś ożenił się z panną Marią Lubieniecką h. Rola i tak dochodzimy do ich dwojga dzieci: pani Leonii Pappèe i Henryka Dobrzańskiego III, czyli Majora „Hubala”.
Zanim urodzili się ci wszyscy potomkowie a raczej potomkinie, to major Franciszek Młokosiewicz zdążył jeszcze „przystąpić do służby czynnej” w Powstaniu Listopadowym, gdzie uzyskał stopień pułkownika. Miał wtedy 62 lata. W bitwie pod Kałuszynem brał udział w ataku na prawą flankę wojsk rosyjskich, po którym uzyskał nominację na generała. Kiedy już Paskiewicz atakował Warszawę, Generał Młokosiewicz bronił Woli.
Po upadku Warszawy, rozejrzał się po całym kraju i zapewne pomyślał sobie „po co nam to było” i – poprosił o dymisję, złożył przysięgę na wierność Mikołajowi i wrócił do Omięcina. Mikołaj nigdy mu tego nie zapomniał i nagrodził go szlachectwem Królestwa Polskiego. Herb generała Młokosiewicza nosił nazwę Fuengirola i podobno (wg Szenica) :”… w polu czerwonym kamienna baszta sześcioboczna z blankami, w bramie baszty złoty lew w prawo spięty, miecz w prawej łapie do cięcia trzymający, w szczycie hełmu pół lwa jak w tarczy, w prawo paszczą w tył obrócony…”.
Co tu dużo mówić, każdy chciałby mieć taki herb.
Przed śmiercią w roku 1845 wydał swoje wspomnienia jako odpowiedź na dzieło generała lorda Blayneya, który robił co mógł, aby się zemścić na Polakach. Jedną z form było info, że tak naprawdę zwyciężyli go Francuzi pod dowództwem generała Sebastianiego.
Generalnie Brytyjczycy śledzili losy Generała Młokosiewicza i jego syna Ludwika, który ma nawet hasło w brytyjskiej wiki.
Ludwik Młokosiewicz, urodzony 25 sierpnia 1831 r., kiedy jego ojciec miał lat 62 i miał wziąć udział w bardzo niebezpiecznej przygodzie wojennej.
Jego Ojciec miał wobec niego jasno sprecyzowane nadzieje.. Chciał z niego uczynić żołnierza i kiedy otrzymał szlachectwo wysłał syna do Aleksandryjskiego Korpusu Kadetów w Brześciu nad Bugiem, gdzie młodzieniec dotrwał do śmierci Ojca. Rzucił Korpus Kadetów i uczył się prywatnie. Po czym z tajemniczych powodów wstąpił jako ochotnik do Armii Rosyjskiej i skorzystał z przywileju ochotnika – mógł sobie wybrać miejsce pobytu. Wybrał Kaukaz i został wybrany do miejscowości Lagodekhi, położonej u stóp Wysokiego Kaukazu. Stacjonował z garnizonem i włóczył się po przepięknej okolicy leśnej rozciągającej się na wysokościach od 500 do 3500 m npm.  
Okazał się entuzjastą przyrody, zarówno ptaków, zwierząt jak i roślin. Odkrył m.in. nazwane jego imieniem : sporego ptaka  cietrzewia kaukaskiego zarejestrowanego dla nauki jako „Tetrao mlokosiewiczi” oraz piwonię nazwaną „złotą piwonią” lub „piwonią kaukaską” a zarejestrowaną jako „Paeonia daurica subsp. mlokosewitschii”.
Służył do roku 1861 r. i zostawił po sobie park garnizonowy, w którym nasadzał różne ciekawe okazy flory m.in. magnolie, rododendrony i odmiany brzozy wysokogórskiej.
Wrócił do Polski a następnie w 1962 wyjechał do Persji i Beludżystanu. Kiedy wrócił po roku został aresztowany i skazany na 6 lat zsyłki do guberni woroneskiej pod zarzutem szpiegostwa i podżegania do buntu.  Zwolniono go w 1867 r. i wtedy zaczął jeździć trochę po świecie – w tym znowu po Persji. Po powrocie w roku 1878 r. wystarał się o posadę leśnika w Lagodekhi, gdzie zamieszkał we własnym domu na terenie obecnego Parku Narodowego Lagodekhi.  Założył dendrarium – podobno aż 1200 drzew z całego świata. Prowadził badania przyrodnicze finansowane w pewnej części przez Aleksandra i Konstantego Branickich oraz dostarczał muzeom okazy zoologiczne i botaniczne.
Ilekroć mówi się o Lagodekhi Protected Areas albo o Lagodekhi National Park, zawsze pada wtedy nazwisko Młokosiewicza, bowiem to Ludwik Młokosiewicz naciskał już od 1889 r. na rząd rosyjski na utworzenie strefy chronionej na terenie obecnego Parku Narodowego Lagodekhi.
 Pozostał na Kaukazie do śmierci. Na emeryturę przeszedł w 1897 r. a zmarł w 1909 r. i jego odnowiony ładnie nagrobek jest na cmentarzu w Lagodekhi. Ojciec – bohater spod Fuengiroli leży na Powązkach w Warszawie.
Na  stronie Muzeum Chopina w Warszawie (w języku angielskim) znajduje się informacja, że :”…Muzeum Chopina posiada także szkice, których kompozytor nigdy nie użył do swoich dzieł (…) fragmentów piosenki „Dawny polak (sic!) chodził w portkach” (…) jak również refren z „Mazurka Dąbrowskiego” (..) z zabawną dedykacją „od jednego ignoranta dla drugiego…” prawdopodobnie dla Konstantego Młokosiewicza, Lejtnanta Huzarów , datowany Carlsbad.2.Sept.1835…”. To chyba starszy syn Franciszka Młokosiewicza jest adresatem.
Jest to historia tak fantastyczna, że zapiera dech w piersiach.   A jak to wyglądało, namalował January Suchodolski, który namalował wiele obrazów batalistycznych z epoki wojen napoleońskich. Na razie musi nam wystarczyć, skoro nikt nie nakręcił filmu. Była tylko jakaś rekonstrukcja nagrana dla TVP, ale historia milczy, co się z nią dzieje. 



6 komentarzy:

  1. "Po tym, jak Lord Blayney został wzięty do niewoli przez Polaków, jego piechota zarządziła odwrót i zaczęła chaotyczny załadunek pod ogniem swoich własnych, przejętych jeszcze raz, karabinów".
    Na końcu zamiast "karabinów" powinno być "armat", tak mi się wydaje.

    Świetna historia. Dziękuję bardzo za Pani blog.
    Pozdrawiam

    Krzysztof

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za korektę. Tłumaczyłam bez wsparcia słowniak i wydawało mi się, że armata to - canon i ... poszło. Ale tak się dobrze bawiłam (uwielbiam takie historie),że wrzuciłam notkę do sieci po jednokrotnym przeczytaniu. Dzięki za dobre słowo. Też uważam, że historia jest naprawdę ekstra i zasługuje na pamięć Polaków. Piechota nie jest gorsza od jazdy a Polacy potrafią pokazać, że nawet najbutniejsze imperia są do wyśmiania.

      Usuń
  2. Dzięki za przypomnienie innej ważnej bitwy. Czwarty Pułk Piechoty uczestniczył jeszcze w walkach roku 1814. Po powrocie do Polski weszli w skład Pułku Piechoty Nadwiślańskiej, jeśli dobrze pamiętam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Super esej historyczny.Jak zwykle 5 z +.

    OdpowiedzUsuń
  4. A propos brytyjskiej propagandy .Kilka lat temu czytałem w miesięczniku ,,Mówią wieki ,,zabawną historyjkę .Otóż w drugiej połowie XIX wieku przyjechał do Anglii włoski nauczyciel szermierki .Był świetny więc zdobył sobie wielu zamożnych klientów spośród angielskiej arystokracji .Wzbudziło to zawiść u jego kolegów po fachu (Anglików),którzy zaczaili się na niego w ciemnej uliczce .Było ich pięciu .Na szczęście Włoch nie ufał honorowi angielskiemu i nosił kolczugę z cienko plecionych kółeczek ,która skutecznie uratowała mu życie podczas tego ,,pojedynku,,Trochę go poranili ale niegrożnie .Za to trzech z jego przeciwników padło trupem na miejscu a dwóch zostało ciężko poranionych .Po tym starciu angielska prasa pisała że Włoch walczył ,,niehonorowo ,,gdyż założył kolczugę .Pozdrawiam Pantero .

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochana Pantero! Twoja historia (zatem nie chodzi o historie, które opisujesz) jest zaprzeczeniem faktów które opisujesz - gdyż jest najzwyczajniej rzecz ujmując nieprawdopodobna; otóż nie może istnieć realnie osoba o takim talencie, jaki się nam daje do bezbrzeżnego podziwiania, zatem jesteś... duchem?
    Powyższa supozycja wydaje się tym bardziej uprawniona, im bardziej wydawnictwa wszelkiej rangi unikają jak ognia (piekielnego?) opublikowania tych pereł w jednym zbiorze opowiastek: zarobek byłby fantastyczny (któż technicznie nadążyłby z dodrukami), tylko ten problem z tantiemą (tj. z urzędem podatkowym) - jak uiścić, skoro Autor nie z tej ziemi?
    Dobry Pan Bóg mógłby wreszcie coś zrobić w tej Sprawie, a nie wodzić nas na pokuszenie oddawania hołdów Duchowi, nie świętemu przecież...

    P.S.
    Też nie czytam przed publikacją, więc wybaczcie niezamierzone mętności - uniesienie niechaj będzie usprawiedliwieniem

    OdpowiedzUsuń